Halt Siwobrody znany jest,
Ten, co waleczne ma serce,
Z tego, że nożem strzyże się
A czesze się widelcem.
Bywaj zdrów, Halcie Siwobrody,
Bywaj mi, bywaj zdrów,
Bywaj zdrów, Halcie Siwobrody,
Jutro spotkamy się znów.
Will zagrał finałowy akord na mandoli, dośpiewał ostatnie słowa i pozwolił strunom wybrzmieć. Delia zaklaskała. Zaśmiała się wesoło.
– Jesteś bardzo muzykalny! – przyznała z nutką zdumienia w głosie. – Powinieneś któregoś dnia wpaść do oberży i zaśpiewać.
Will pokręcił głową.
– Raczej nie – odparł. – Twoja matka z pewnością nie byłaby zadowolona, że przez mój śpiew i brzdąkanie jej szynk pustoszeje.
Prawdę mówiąc, Will był całkowicie pewien, iż pomysł zabawiania ludzi w oberży nie przystaje ani do godności zwiadowcy, ani nie licuje z właściwą członkom Korpusu aurą tajemniczości. Nie był nawet do końca przekonany, czy powinien grywać dla Delii. Lecz dziewczyna była śliczna i miła, a on młody i odrobinę samotny, uznał więc, że w tej kwestii może sobie okazać nieco pobłażania.
Siedzieli późnym popołudniem na ganku chaty Willa. Jesienne słońce świeciło z ukosa. Stało już nisko na zachodzie, wpuszczając promienie przez na wpół nagie gałęzie drzew. W ostatnim tygodniu, począwszy od dnia uczty z załogą skandyjskiego okrętu, Delia zajęła miejsce matki, dostarczając osobiście wieczorny posiłek. Gdy zjawiła się tego wieczora, Will ćwiczył instrumentalny fragment pieśni o Halcie Siwobrodym, skomplikowaną sekwencję szesnastu nut wykonywaną w żywym tempie. Delia poprosiła, żeby zagrał oraz zaśpiewał raz jeszcze. Tak naprawdę wykorzystał do ćwiczeń ludową piosenkę, oryginalnie zatytułowaną „Stary Joe Smoke", która opowiadała o niedomytym, rozczochranym pasterzu, sypiającym wśród kóz. Kiedy Will rozpoczął naukę gry na mandoli, dla żartu zmienił tytuł na „Halt Siwobrody" jako aluzję do rozczochranych włosów oraz zarostu swojego mistrza.
– Zwiadowca Halt nie boczy się, kiedy pozwalasz sobie na takie żartowanie? – spytała Delia, otwierając szeroko oczy. Halta w całym królestwie powszechnie uważano za osobnika absolutnie posępnego. Pomysł, by pokpiwać zeń, wydawał się dziewczynie mocno ryzykowny. Will wzruszył ramionami.
– Och, Halt nie jest aż taki poważny, jak ci się wydaje. W rzeczywistości ma wcale niezgorsze poczucie humoru – odpowiedział.
– Kiedy ci kazał siedzieć przez całą noc na drzewie za buczenie tej piosenki, rzeczywiście zaśmiewał się do rozpuku – prychnął zza ich pleców jakiś głos. Znajomy głos. Niski, kobiecy, o wyjątkowej intonacji, która przypominała Willowi strumień sunący po gładkich kamieniach. W mgnieniu oka rozpoznał ten głos. Poderwał się na równe nogi, odwracając się w kierunku dziewczyny, która zbliżała się do ganku.
– Alyss! – zawołał, a twarz ozdobił mu szeroki, radosny uśmiech. Wybiegł naprzeciw, wyciągając ręce na powitanie, a ona, wchodząc na ganek, ujęła jego dłonie w swoje.
Ustawiła się naprzeciw zwiadowcy, wysoka, elegancka, odziana w białą, pięknie skrojoną suknię, oficjalną szatę Służby Dyplomatycznej. Prosty fason sukni idealnie podkreślał szczupłą sylwetkę długonogiej Alyss. Jasne, popielate, proste włosy sięgały ramion, spływając wzdłuż policzków i okalając twarz. Szare błyszczące oczy jeszcze cieszyły się żartem, zrozumiałym tylko dla niej oraz dla Willa. Całości dopełniał prosty nos, stanowcza linia podbródka i pełne usta.
Przez chwilę wpatrywali się w siebie bez słowa, smakując spotkanie po długim okresie niewidzenia. Alyss należała do grona najdawniejszych przyjaciół Willa, gdyż podobnie jak on, wychowała się w sierocińcu lenna Redmont. W rzeczy samej, po tym, jak Will powrócił do Redmont ze złamanym sercem, rozstawszy się z księżniczką Cassandrą, stopniowo stawali się dla siebie kimś więcej niż tylko przyjaciółmi. Pełna wdzięku czeladniczka Służby Dyplomatycznej wyczuła w nim potrzebę ciepła i kobiecego towarzystwa. Nie posunęli się jednak poza nieśmiałe przytulanki i pocałunki w świetle księżyca. Pewnie więc dlatego oboje wciąż czuli, że coś między nimi pozostało niedokończone.
Delia natychmiast spostrzegła, że tę parę łączy nić porozumienia. Zatem, choć niechętnie, ustąpiła. Bez zbytnich złudzeń patrzyła na świat, choć przecież zdawała sobie sprawę z walorów własnej urody. Tak, była ładna, pełna życia, zapewne najatrakcyjniejsza wśród rówieśniczek zamieszkujących wyspę. Tylko że elegancja blondynki w delikatnej, białej sukni kryła coś cenniejszego niż zwyczajną urodę. Prezentowała wytworność i wielką grację. Jednym słowem, piękno. Nie ma się co porównywać, pomyślała zrezygnowana Delia. Lecz dlaczego akurat teraz? Teraz, gdy między nią a tym interesującym, atrakcyjnym młodzieńcem właśnie zaczynały topnieć lody?
– Co ty tu robisz? – Will nareszcie odzyskał głos. Zaprosił Alyss na miejsce, gdzie wcześniej siedzieli z Delią. Dziewczyna z wioski zauważyła, że Will wciąż przytrzymuje dłoń Alyss, a dziewczyna bynajmniej nie próbuje się odsunąć.
– Och, przywiozłam ci zwyczajną przesyłkę dyplomatyczną z królewskiego dworu – odpowiedziała blondynka, wzruszając ramionami, żeby podkreślić, jak nieistotna jest jej misja. – Takie same trafiają do co drugiego lenna. Żadnych dramatycznych wieści. Dowiedziałam się, że przebywasz w Seacliff, więc zamieniłam się na przydziały z innym kurierem. Chciałam się z tobą zobaczyć.
Znacząco zerknęła ponad jego ramieniem, unosząc subtelnie brew, by przypomnieć mu o dobrych manierach. Will uświadomiwszy sobie, że zupełnie zapomniał o Delii, odwrócił się raptownie, przewracając mandolę, którą wcześniej oparł o krzesło. Nastąpiła chwila zamieszania, kiedy podnosił instrument. Delia pomyślała, że przynajmniej puścił dłoń Pani Idealnej.
– Tak mi głupio! – zapewnił z pośpiechem. – Alyss, poznaj Delię, moją przyjaciółkę. Mieszka w okolicy. Delio, to jest kurierka Alyss. Należy do grona moich najdawniejszych, najdroższych przyjaciół.
Delia skrzywiła się w duchu, słysząc słowo „najdroższych", ale uśmiechnęła się dzielnie. Ujęła dłoń, którą podała jej Alyss. Dłoń oczywiście była gładka i ciepła, lecz uścisk okazał się zaskakująco silny.
– Miło cię poznać – syknęła.
Alyss przywołała na twarz uśmiech. Przecież wiedziała, że Delii nie jest ani trochę miło.
– Dzięki, mnie także jest miło – odparła.
Will spoglądał to na jedną, to na drugą. Niepewnie pocierał dłonią o dłoń. Nie miał pojęcia, co powinien teraz zrobić. Wreszcie radość z przybycia Alyss wzięła górę.
– Zostajesz na dłużej? Znajdziesz trochę czasu? Chętnie pokazałbym ci wyspę – dopytywał się.
Alyss z żalem pokręciła głową.
– Mogę tu spędzić najwyżej dzisiejszy wieczór oraz jutro – odparła. – Na jutro co prawda zaplanowano oficjalne przyjęcie, ale dziś wieczorem jestem wolna, więc pomyślałam… – Urwała w pół zdania.
Will ochoczo skorzystał z okazji.
– Wspaniale, zjesz ze mną wieczerzę! – Wskazał ręką na chatkę. – Zapytam Edwinę, czy zechce przygotować coś dla jeszcze jednej osoby.
– Edwinę? – powtórzyła Alyss, z uśmiechem przylepionym do ust. Zerknęła na chatkę, zastanawiając się, czy Will trzyma tam cały tabun kobiet. Delia pospieszyła z objaśnieniem, zanim Will zdążył cokolwiek wytłumaczyć.
– To moja matka – powiedziała. – Prowadzimy wioskową oberżę. – Uśmiechnęła się do Willa z przesadnym wdziękiem. – Mogę jej przekazać twoją prośbę, jeśli chcesz. Dla niej to żaden kłopot, a zresztą i tak już pora, bym wracała.
Will zawahał się. Nie za bardzo wiedział, jak poradzić sobie z takim obrotem sprawy.
– Och… no cóż… dobrze. – Potem, po chwili milczenia, odrobinę zbyt długiej, dodał: – Przyłączysz się do nas? Zjedlibyśmy obiad wspólnie?
Delia poczuła przelotny dreszczyk satysfakcji, gdy uśmiech na twarzy Alyss przygasł nieco. Przez chwilę korciło ją, by się zgodzić, ale niemal w tej samej chwili uświadomiła sobie, że to maleńkie zwycięstwo byłoby jedynym, jakim mogłaby się cieszyć tego akurat wieczora.
– Nie. Jestem pewna, że macie sobie mnóstwo do opowiedzenia. Tylko bym wam przeszkadzała.
Alyss nie próbowała zaprzeczać, co Delia oczywiście zauważyła. Will, trochę niezdarnie, bąknął:
– Cóż, skoro tak uważasz. – Rozumiał, że gęstnieje atmosfera, lecz nie miał pojęcia, jak rozładować powstałe napięcie. Delia już uprzątała mały gliniany garnek z wieczornym posiłkiem, który przyniosła wcześniej.
– Zabiorę to – powiedziała – bo przyniosłam ci dziś ledwie zwykłą potrawkę, a matka zechce z pewnością przyrządzić coś specjalnego dla starej przyjaciółki naszego zwiadowcy.
– Wspaniale. – Will przytaknął odruchowo, zupełnie nie słysząc ironii w głosie dziewczyny. Jak zauroczony, wciąż gapił się na Alyss.
Delia odczekała sekundę, dwie, po czym zapytała:
– Na którą godzinę życzycie sobie obiad?
Will znowu nie był pewien, więc Alyss odpowiedziała za niego:
– Najpierw mam spotkanie z baronem – oznajmiła. – Wcześniej chciałabym rozpakować rzeczy w kwaterze, którą zajmuję, i wziąć kąpiel. Może za dwie godziny?
– Dobrze, za dwie godziny – odparła Delia. Później spytała Willa: – Czy mam poprosić Denisa, żeby przyniósł wam ze dwie butelki wina? – Denis sprawował w oberży pieczę nad piwniczką. Will uśmiechnął się do niej, ucieszony pomysłem.
– Byłoby wspaniale. Dziękuję, Delio – powiedział.
Uśmiechnęła się, skinęła głową Alyss na pożegnanie, odwróciła się i prędko odeszła w kierunku wioski.
Po kiego licha składałaś takie propozycje? – pomyślała, pukając się w głowę. Doszła do wniosku, że chyba usiłuje jeszcze bardziej zagmatwać własną sprawę, więc z goryczą mruknęła sama do siebie: – Pewnie, trzeba jeszcze tam wrócić, zapalić im kilka świec, aby nastrój stał się bardziej romantyczny…
Skręcając za kępę drzew, jeden, jedyny raz obejrzała się. Ale Will z Alyss nie zwracali już na nią uwagi. Z kwaśną miną spostrzegła, że znowu trzymają się za ręce.
– Zyskałeś niemałą sławę – odezwała się Alyss, uśmiechając się do Willa przy obiedzie.
Zawahał się, nalewając kolejny kieliszek wybornego białego wina. Chyba, jak na ironię, Delia wybrała najlepsze, jakie udało jej się znaleźć w matczynej piwnicy.
– Działam odruchowo – tłumaczył. – W gruncie rzeczy trochę mnie to wszystko przytłacza.
Alyss spojrzała nań przenikliwie. Oczy przyjaciółki informowały, że przejrzała, co kryje się za rzekomym brakiem pewności siebie.
– Odruchowo zaprosiłeś załogę wilczego okrętu na ucztę? – zagaiła. – Odruchowo zapobiegłeś krwawej bitwie, poświęcając ledwie kilka zwierząt oraz parę bukłaków wina? Rzekłabym, że poradziłeś sobie całkiem dobrze.
– Och, nie tak trudno radzić sobie ze Skandianami, jeżeli się ich zna – odparł skromnie Will. Potem uśmiechnął się. Bo rzeczywiście, odczuwał dumę z tego, jak poradził sobie z groźną sytuacją. – Zresztą – prychnął – trzeba było widzieć tych wszystkich wyniosłych rycerzy i ich damy, kiedy zasiadali do stołu z hordą rozżartych korsarzy.
Alyss leciutko zmarszczyła brew, przesuwając palcem wokół brzegu kielicha.
– Nie ryzykowałeś aby nad miarę? – spytała. – Bądź co bądź, w tak egzotycznym gronie wszystko mogło się wydarzyć.
Will stanowczo pokręcił głową.
– Bynajmniej. Przecież Gundar dał słowo sternika. Żaden Skandianin nigdy nie złamie danego słowa. I wiedziałem także, iż Norris utrzyma swoich ludzi w ryzach. Przynajmniej tyle mógł zdziałać – dodał znacząco. Alyss pojęła; przekazuje jej jakąś dyskretną wiadomość. Pytająco uniosła brwi. Will wahał się przez krótką chwilę, nieskory do wyciągania na wierzch brudów Seacliff. Jednak później przypomniał sobie, że Alyss należy do Służby Dyplomatycznej i że przywykła wysłuchiwać tajemnic o wiele ważniejszych niż ta.
– Norris z baronem dopuścili do rozprzężenia. Nie mieliby szans w boju. Ich ludzie są kiepsko wyszkoleni, źle wyćwiczeni oraz w słabej kondycji. Dobrze, że Norris uświadomił sobie ten fakt i zgodził się na pomysł z ucztą.
– Czyli wymyśliłeś dobrze – szepnęła.
Will w zamyśleniu zacisnął wargi.
– Wiesz, sądzę, że pomógł mi fakt, iż kiedyś przeprawiałem się przez Morze Białych Sztormów właśnie o tej porze roku – stwierdził. – Zrozumiałem, że brakuje im zapasów, więc mogą nie przetrwać zimy. Znalazłem wyjście, dzięki któremu nie musieli walczyć o strawę, a do tego jeszcze otrzymali zaproszenie na ucztę. – Po raz kolejny uśmiechnął się od ucha do ucha na samo wspomnienie minionych chwil.
– Czyli już spokojnie odpłynęli? – Alyss pytała jakby od niechcenia.
Will pokręcił głową.
– Nadal kroją i wędzą mięso, szykują prowiant na zimę – zaprzeczył. – Zostaną nad Bitteroot Creek jeszcze ze dwa, trzy dni. Później ruszają w swoją drogę.
– Mam więc rozumieć, że nadal stanowią zagrożenie dla lenna? – spytała. Ale Will natychmiast zapewnił, uspokajając:
– Słowo Gundara wciąż obowiązuje – wyjaśnił. – Ufam mu bez zastrzeżeń. – Uśmiechnął się, a wreszcie dodał: – Zwłaszcza że wie, iż osobiście przyjaźnię się ze skandyjskim oberjarlem.
– Złożysz raport o zaniedbywaniu obowiązków przez Norrisa, nieprawdaż? – zapytała Alyss. Podobnie jak zwiadowcy, kurierzy byli lojalni przede wszystkim wobec króla.
Will skinął głową.
– Będę musiał – odparł. – Ale przynajmniej mogę napisać, że wziął sobie do serca nauczkę. Jego ludzie ćwiczą teraz bez wytchnienia. Rozpoczęli od razu, już pierwszego ranka po uczcie… Wiedz przy tym, że ranków na tutejszym dworze nie lubią. Za miesiąc albo dwa doprowadzi się ich do formy.
– Zatem sprawy w lennie idą bez zgrzytów? – spytała Alyss. I dodała, jak gdyby nigdy nic: – Nie byłoby więc żadnego problemu, gdybyś musiał na jakiś czas stąd wyjechać?
Gdy Alyss wypowiadała ostatnie słowa, Will właśnie sięgał po butelkę. Ręka zwiadowcy zastygła w pół ruchu. Spojrzał dziewczynie prosto w oczy. Były poważne, bez śladu wesołości i ciepła, którymi tryskały wcześniej. Uzmysłowił sobie, że chodzi o sprawy służbowe.
– Wyjechać? – spytał, a ona skinęła głową.
– Nie przypadkiem znalazłam się tutaj, Willu. Och, istotnie, dostarczyłam na zamek jakieś tam rutynowe dokumenty, lecz Halt oraz Crowley osobno poprosili, żebym udała się właśnie tutaj i przekazała ci wiadomość. Otrzymujesz inne zadanie.
Will lekko zwątpił w siebie, gdy pojął, co oznaczają słowa Alyss. Uznano więc, iż sposób, w jaki rozwiązał problem ze Skandianami, nie okazał się znów tak sprytny, jak mu się zdawało. Alyss dostrzegła troskę, wyraźnie malującą się na twarzy chłopca i pospieszyła z pocieszeniem.
– To nie kara, Willu. Wielce im przypadło do gustu, kiedy usłyszeli, jak sobie poradziłeś. Zwłaszcza Haltowi. Lecz skupiają się obecnie na innym zadaniu, do którego jesteś im na jakiś czas potrzebny.
Poczuł, jak pod wpływem jej słów wątpliwości znikają.
– Na czym polega owo zadanie?
Alyss wzruszyła ramionami.
– Nie znam szczegółów. Wszystko ściśle tajne – stwierdziła. – Jak mówiłam, chcieli, żebym właśnie ja dostarczyła ci wiadomość, ponieważ jestem twoją starą przyjaciółką. Dzięki temu ludzie nie zaczną się zastanawiać, dlaczego nagle, po wizycie kuriera, znikasz. Złożą to po prostu na karb typowego dla zwiadowcy upodobania do sekretów. Miejmy nadzieję, że pomyślą, iż złożyłam ci wizytę wyłącznie towarzyską… zwłaszcza gdy twoja ukochana Delia weźmie się do plotkowania na nasz temat.
Will z lekka się zaczerwienił.
– Ona jest tylko przyjaciółką! – zaprotestował niezdarnie.
Lecz Alyss nie odpowiedziała. Zwróciła za to uwagę Willa na reakcję suki, która, dotąd zadowolona, wylegiwała się na ciepłych kamieniach obok kominka. Teraz wszelako obudziła się, uszy położyła płasko po bokach głowy, wyszczerzyła zęby. Z gardła owczarka dobywał się niski, dudniący warkot. Wzrok utkwiła w drzwiach chatki.
– Ktoś kręci się na zewnątrz – powiedział cicho Will. Dał znak Alyss, by pozostała na miejscu. Wstał bezszelestnie. Począł się skradać do drzwi.