Rozdział 13

Następnego ranka Will przekształcił się ze zwiadowcy w minstrela. Cętkowaną brązowo-szaro-zieloną pelerynę zamieniono mu na opończę, która bardziej przystawała do jego nowego, artystycznego wcielenia. Ucieszył się, że Halt z Crowleyem nie upierają się przy wyborze kolorów. Od razu zrezygnowali z wszelkich wściekłych pstrokacizn, wybierając prosty, czarno-biały wzór. Will zarzucił na ramiona okrycie z obszernym kapturem. Doszedł do wniosku, że prezentuje się ono znajomo. Bo nieregularny czarno-biały deseń, w jaki utkano materiał, spełniał tę rolę, co cętki na pelerynie zwiadowcy. Miał zniekształcać sylwetkę, sprawiać, że jej zarys tracił wyrazistość. Poza tym jakby zacierał kontury.

Obserwator, chcący coś wypatrzyć, miałby utrudnione zadanie. Halt złowił ukryte w spojrzeniu wychowanka pytanie. Od razu przytaknął, potwierdzając domysł.

– Naturalnie, to opończa kamuflująca – powiedział.

– Może nie do końca tak znakomita, jak peleryna zwiadowcy, ale tam, dokąd się udajesz, barwy opończy lepiej się sprawdzą.

Will w lot pojął, o co chodzi. Lenno Norgate zimą otuli przecież gruba warstwa śniegu. Pozbawi krajobraz kolorów. Przyjrzał się uważniej. Dostrzegł, że czarne cętki na opończy wcale nie są tak naprawdę czarne, wpadają bowiem w ciemny odcień szarości. Jeśli ktoś posiadł umiejętność kamuflażu, bez większego trudu rozpłynie się w zimowym wiejskim krajobrazie. Oczywiście, w zamkniętych pomieszczeniach opończa wyda się ledwie teatralnym kostiumem, z kontrastowymi kolorami wzorów pacniętych tu i tam na chybił trafił.

– Bardzo sprytnie – oznajmił, uśmiechając się do Halta i Crowleya.

Starsi zwiadowcy przytaknęli. Następnie Crowley wręczył mu kamizelę, uszytą z delikatnej, szarej skórki.

– Nie wolno ci nosić przy sobie podwójnej pochwy – oznajmił, wskazując głową wybrzuszenie futerału chroniącego oba noże Willa. – Powstałoby pole do rozmaitych spekulacji. Tylko zwiadowcy używają takiego sprzętu.

– Och – Will zaniepokoił się nie na żarty. Jak się bronić, skoro w zasięgu ręki zabraknie dużej saksy, a także mniejszego noża, służącego do rzucania.

Crowley prędko go uspokoił.

– Saksę wolno ci zatrzymać bez najmniejszych problemów – stwierdził. – Mnóstwo ludzi nosi takie noże. A bezrękawnik ma wszytą wewnątrz pochwę na twój nóż.

Zademonstrował ukrytą skórzaną kieszeń, zakonspirowaną w podszewce kamizeli, pod kołnierzem. Will wyciągnął nóż bojowy i na próbę wsunął ostrze do pochwy. Pasował idealnie. Za chwilę wszelako Halt znowu zburzył dobry nastrój młodego zwiadowcy.

– Obawiam się, że długi łuk musi jednak zostać tutaj. Rybałci po prostu takich nie noszą – stwierdził. Wziął od Willa masywny sprzęt i odłożył na bok. W zamian podał wychowankowi mały łuczek myśliwski, broń strzelecką o niewielkiej donośności, oraz kołczan pełen strzał. Will krytycznym okiem przyjrzał się niezbyt imponującemu łęczysku. Naciągnął łuczek z wielką łatwością. Wątpił, by siła naciągu przekraczała choćby dwadzieścia kilogramów.

– Równie dobrze mogę nie brać nic – zasmucił się. – Mój cień rzucany w południe sięgnąłby dalej niż strzała wystrzelona z tego czegoś. Zresztą – dodał, baczniej przyjrzawszy się strzałom – są one o wiele za ciężkie do takiej broni.

Obrót sprawy stanowczo mu się nie podobał. Łuk uważał za swój główny oręż od chwili gdy, przed wielu laty, rozpoczął termin u Halta. Will uważał, że bez masywnej broni staje się nagi i bezbronny.

Halt z Crowleyem wymienili dyskretne uśmieszki.

– Łuczek nie służy w gruncie rzeczy do strzelania – wyjaśnił Crowley. – Stanowi pretekst, dzięki któremu nikt się nie zdziwi, że nosisz w kołczanie strzały. Podejdź tutaj – rzekł, dając Willowi znak, by ruszał za nim.

Na polance, gdzie konie skubały trawę, wskazał Willowi juki.

– Nowe – powiedział z nutką wyczekiwania z głosie.

Will zmarszczył brew.

– Dotychczasowe uważam za całkiem dobre – odparł chłopak, nie pojmując, dokąd to wszystko zmierza. Przyjrzał się nowym jukom. Wyglądały na zupełnie zwyczajne, jeśli nie liczyć nietypowego łęku. Przy starych jukach Willa były dwa wystające drewniane drążki, przytwierdzone w kształcie litery V, do których dawało się przywiązywać przedmioty wożone przy siodle. Przy nowych do tego samego celu służyły dwa wygięte kawałki płaskiej metalowej listwy. Zaginały się ku sobie, a następnie odchylały na zewnątrz. Will przyznał, że ozdoba prezentuje się efektownie, ale nie doszukiwał się w takich drążkach większej użyteczności niż w starych.

– Jesteśmy z nich bardzo dumni – stwierdził Crowley.

Sięgnął w dół, chwycił za jedną z płaskich listew i wysunął ją z obrysu siodła. Teraz dopiero Will dostrzegł, że listwę przytwierdzała ciasno dopasowana osłona, będąca częścią kulbaki. Metalowa listwa, którą mógł już lepiej widzieć, miała nieco ponad pół metra długości. Wygięto ją w kształt spłaszczonej litery „S", dolne zakrzywienie stanowiło dwukrotność długości zakrzywienia górnego. Przy dolnym końcu wyżłobiono w metalu rowek. Tak jak w przypadku opończy, coś wydawało się znajome. Crowley uśmiechnął się do Willa, po czym złapał za uchwyt w tylnej części siodła. Przekręcił go do tyłu, on również oddzielił się od kulbaki. Okazało się, że chodzi co prawda o zwykłe drewno owinięte skórą, lecz zaopatrzone dodatkowo w dwie przykręcane gałki, po jednej na każdym końcu.

Gdy zafascynowany Will przyglądał się manipulacjom Crowleya, dowódca Korpusu wsuwał część metalowego ramienia z rowkiem w wąski otwór wywiercony w uchwycie. Potem, nagłym ruchem, dokręcił jedną z gałek, żeby mocno przytrzymała metalowe ramię. Will zdał sobie sprawę, że widzi łeb wielkiej śruby.

– Mój Boże – szepnął Will, gdy wszystkie elementy układanki złożyły się w całość. Już rozumiał, dlaczego płaski kawałek metalu wydawał mu się znajomy. Na samym początku, kiedy dołączył do Halta, był jeszcze za mały, żeby posługiwać się długim łukiem normalnych rozmiarów, więc starszy zwiadowca ofiarował mu łuk refleksyjny, w którym każde z ramion miało kształt litery „S". Podwójne wygięcie potęgowało siłę łuku oraz lepiej rozpędzało strzałę przy słabszym naciągu cięciwy. Gdy teraz Crowley błyskawicznie osadził drugie metalowe ramię, Will pojął, że patrzy na łuk refleksyjny – który można złożyć z trzech elementów.

– Zbrojmistrze wykonali go specjalnie dla nas – wyjaśnił cicho Halt.

– Na nasze polecenie pracowali od jakiegoś czasu nad koncepcją takiej broni. Metalowe ramiona są niesamowite. Będziesz dysponował siłą naciągu prawie trzydziestu kilogramów. Choć to nadal nie tyle, co przy długim łuku, ale i tak całkiem przyzwoicie.

Crowley wręczył broń Willowi. Młodzieniec obrócił łuk w dłoniach, oswajając się z jego ciężarem oraz wyważeniem. Rzemieślnicy, którzy wykonywali saksy – noże dla Korpusu Zwiadowców – słynęli ze swego kunsztu.

Niejeden miecz stępił się i wyszczerbił na ostrej klindze saksy, nie pozostawiając na niej żadnego śladu. Biegłość w obróbce metalu wykorzystano teraz najwyraźniej do stworzenia tego oto giętkiego łuku. Crowley podał Willowi gruby pleciony sznur. Dał znak ręką, by chłopak nałożył cięciwę.

Will zamocował cięciwę przy dolnym zakończeniu łęczyska, osadzając ją w wycięciu. Następnie ustawił prawą stopę między łęczyskiem a cięciwą. Opierając wygięcie na kostce drugiej stopy, prostował łuk i osadzał cięciwę. Stęknął, zaskoczony, ile trzeba włożyć wysiłku, by osiągnąć efekt. Naciągnął łuk na próbę i z zadowoleniem pokiwał głową do Halta.

– To mi się podoba znacznie bardziej – stwierdził.

Halt wręczył mu strzałę z kołczana.

– Wypróbuj – polecił, wskazując jaśniejszą plamę na korze drzewa rosnącego jakieś czterdzieści metrów dalej.

Will osadził strzałę, spróbował naciągnąć cięciwę raz czy dwa, a potem, ze wzrokiem utkwionym w cel, uniósł łuk, naciągnął, wystrzelił, wszystko jednym płynnym ruchem.

Strzała z trzaskiem utkwiła w pniu, prawie dziesięć centymetrów powyżej miejsca, w które celował Will. Kiepski strzał, zważywszy klasę łucznika. Jednak Halt tylko machnął ręką, jakby nic się nie stało.

– Nie dziw się. Strzała leci z początku bardziej płasko niż wystrzelona z twojego długiego łuku, dopiero później zaczyna tracić moc. Po czterdziestu czy pięćdziesięciu metrach lotu obniży pułap. Dlatego na krótkim dystansie trafiłeś troszkę za wysoko.

Zadumany Will pokiwał głową. Strzała wbiła się w drzewo z całkiem znaczną siłą.

– Sprawdza się też na dystansie stumetrowym? – zapytał, a jego dawny nauczyciel skinął głową.

– Trafnie wycelujesz, mierząc nieco dalej. Długiemu łukowi ten, co prawda, nie dorównuje, lecz przynajmniej nie będziesz zupełnie pozbawiony broni. Zachowasz, oczywiście, również swoje hantle.

Will skinął głową. Hantle posiadał każdy zwiadowca. Były kolejny elementem bojowego wyposażenia. Starannie wyważone cylindry z mosiądzu pasowały do dłoni zaciśniętej w pięść. Po obu stronach pięści wystawały zaokrąglone gałki. Cios w szczękę albo w podstawę czaszki zadany przy użyciu hantli gwarantował powalenie nawet najsilniejszego przeciwnika. Oprócz tego hantle odpowiednio wyważono, przystosowując je do miotania. W rękach kogoś wyszkolonego w celnym rzucaniu nożem – czyli każdego zwiadowcy – hantle potrafiły ogłuszyć przeciwnika znajdującego się w odległości do sześciu metrów.

– Bardzo dobrze. – Crowley po kupiecku zacierał ręce. – To wszystko, co dla ciebie mamy. Jeszcze jedno: kiedy już znajdziesz się w Zamku Macindaw, podeślemy agenta, który się z tobą skontaktuje. Na wypadek gdybyś miał jakieś wiadomości do przekazania.

Will podniósł wzrok, słysząc tę wiadomość.

– Kto się zjawi? – zapytał.

Komendant zwiadowców wzruszył ramionami.

– Tego jeszcze nie postanowiono. Ale postaramy się, żeby to był ktoś, kogo rozpoznasz.

Halt położył dłoń na ramieniu swego ucznia.

– Oczywiście, jeżeli będziesz potrzebował pomocy, gdy się tam znajdziesz, zawsze możesz się skontaktować z Meralonem. Jednak czyń to tylko w nagłym wypadku. Niedobrze, by widywano was razem. To szalenie ważne, żebyś utrzymywał prawdziwą tożsamość w sekrecie. W rzeczy samej, Meralon otrzyma stosowne rozkazy. Musi trzymać się od ciebie z daleka. Jeżeli będzie często widziany w okolicy, gdzie ty się zaczniesz pojawiać, ludzie mogą ogłuchnąć i zaniemówić, a wtedy niczego się nie dowiesz.

Will skinął głową.

– Rozumiem. – Pojął, że czeka go samotnicza misja. Lecz dla zwiadowcy taka sytuacja to chleb powszedni. Zwiadowcy przeważnie działali w pojedynkę.

Crowley spojrzał na słońce, którego pozycja wskazywała, że niedawno minęło południe.

– Zjedzmy coś – zaproponował. – Później ty i Berrigan możecie ruszać w drogę. Jeżeli pojedziecie prędko, dotrzecie do Marrowdale przed zachodem słońca.

Загрузка...