Horace z niepewną miną spoglądał na dwóch starszych zwiadowców. Siedzieli naprzeciw niego. – Chcecie, żebym udał się do Macindaw? – rzekł z namysłem. – Co, waszym zdaniem, zdołam osiągnąć ja, skoro Will i Alyss nie dają tam sobie rady?
Znajdowali się w jednej ze strzelistych wież Zamku Araluen. Gabinet Crowleya był mały, ale przytulny i ciepły. Na otwartym palenisku, umieszczonym w rogu, płonął ogień. Halt z Crowleyem wymienili spojrzenia. Dowódca Korpusu Zwiadowców dał znak ręką przyjacielowi. Halt przystąpił do wyjaśnień.
– Poczulibyśmy się lepiej, gdyby Will i Alyss zyskali wsparcie.
Horace uśmiechnął się.
– Ale przecież ja jestem tylko jeden.
Halt zachowywał niezmącony spokój. Spojrzał młodemu rycerzowi prosto w oczy.
– Widziałem cię w akcji, Horace. Ciebie jednego starczy za wielu. Dobrze byłoby wiedzieć, że osłaniasz własnym mieczem Willa. Poza tym należy wysłać tam kogoś, kogo oni oboje znają. I komu ufają.
Horace w gruncie rzeczy bardzo się ucieszył, słysząc propozycję złożoną przez szacownych zwiadowców.
– Chętnie ich znów zobaczę – przyznał. Życie w Zamku Araluen zimą bywało dosyć nudnawe. Nadzieja na ciekawą misję cieszyła wybornego szermierza znacznie bardziej niż perspektywa spędzania gnuśnych dni wśród dworskich intryg. On i Alyss przyjaźnili się od dziecięcych lat. Willa, najlepszego przyjaciela, nie widział już kilka miesięcy.
Halt wstał. Podszedł do okna, zerknął na szary zimowy krajobraz.
– Najbardziej martwi nas brak informacji – powiedział. – Do tej pory przestrzegany był obieg wiadomości. Służący Alyss powinien już dawno coś przysłać. Wczoraj my wysłaliśmy gołębia. Wciąż nie wraca. Owszem, ptak musi wypocząć. Tylko że czeka pół tuzina innych, gotowych w każdej chwili do lotu.
– Oczywiście, nie wykluczamy, iż jakiś jastrząb dopadł gołębia – wtrącił Crowley. – To się zdarza.
Halt okazał rzadkie u siebie zniecierpliwienie. Horace wyczuł, że dwaj starzy przyjaciele przegadali setki godzin na temat milczenia Willa oraz Alyss, rozpatrzyli mrowie wariantów.
– Wiem! – rzucił krótko. Spojrzał na Horace'a. – Może to nic takiego. Crowley pewnie ma rację. Jednak nie chcę ryzykować. Wolałbym wiedzieć, że już wyruszyłeś. Jeżeli w międzyczasie dowiemy się czegoś konkretnego, w każdej chwili zdołamy cię odwołać.
Horace obdarzył drobnego siwowłosego mężczyznę ciepłym spojrzeniem. Rozumiał powody Halta. Doświadczony zwiadowca zamartwia się, ponieważ nikt inny, tylko Will, najbliższy jego sercu wychowanek, zniknął tam, w zasypanym śniegami lennie, daleko na północy. Nie ma znaczenia, ile upłynęło lat. Halt zawsze będzie traktował Willa w zakamarkach serca i umysłu jako swojego młodego ucznia. Rycerz podszedł do zwiadowcy.
– Nie martw się, Halt – powiedział spokojnie. – Zadbam o to, żeby byli bezpieczni.
W oczach Halta zabłysła iskierka wdzięczności.
– Dziękuję, Horace.
– Hawken. Dziękujesz Hawkenowi – wtrącił Crowley. Uznał, że najwyższy czas, by przejść do rzeczy. – Lepiej przywyknij.
Horace zmarszczył czoło. Nie rozumiał.
– Twoje nowe imię – wyjaśnił mu Crowley. – To tajna misja. Nie możemy pozwolić, żeby najsłynniejszy młody rycerz Araluenu, ni z gruszki, ni z pietruszki, pojawił się w lennie Norgate. Pojedziesz jako sir Hawken, wolny strzelec. Każ sobie wymalować na tarczy błękitną pięść.
Błękitna pięść w Araluenie oznaczała wolnego strzelca. Rycerza, którzy szuka zatrudnienia. Horace skinął głową.
– Zatem ja mam stać się ich mieczem, a Will oraz Alyss zajmą się myśleniem – stwierdził pogodnie.
Halt spojrzał z nasrożoną miną. Potem pokręcił głową.
– Nie umniejszaj wartości własnego umysłu, Horace. Można na tobie polegać, odznaczasz się zmysłem praktycznym. Niekiedy my, przebiegli zwiadowcy oraz kurierzy, potrzebujemy dla równowagi właśnie takiego stylu rozumowania. Żeby się nie pogubić.
Horace'a pochwała z ust Halta wprawiła w nie lada zakłopotanie. Akurat nikt nigdy nie wychwalał sprawności umysłowej młodej gwiazdy aralueńskiego rycerstwa.
– Dziękuję ci, Halt – odparł. Po chwili na jego twarzy znów wykwitł uśmiech. – Słuchaj, spróbuję cię przekonać. Pojechałbyś ze mną? Byłoby jak za dawnych lat, w Gallii.
Tym razem uśmiechnął się Halt. Pokręcił przecząco głową.
– W Macindaw mamy już jednego zwiadowcę – wyjaśnił. – O ile nie zacznie się atak na wielką skalę, jeden z nas zazwyczaj wystarcza.