Alyss sunęła w kierunku ubranego w szarą szatę pana zamku, ignorując Willa.
– Lordzie Ormanie – powiedziała. – Jakże to uprzejmie z twojej strony, że udzielasz mi schronienia na tych kilka tygodni!
Wyciągnęła ku niemu dłoń, wierzchem do góry, nie pozostawiając wątpliwości, kogo uważa za wyższego rangą. Orman z niechęcią pochylił się nad jej dłonią i musnął ją ustami.
– Tygodni, pani? – spytał. – Myślałem, że to kwestia kilku dni? Najwyżej tygodnia?
– Ależ z pewnością nie! – Alyss wzdrygnęła się lekko, wzburzona jego nieokrzesaniem. – Drogi do zamku mojego narzeczonego są całkiem zasypane śniegiem, do tego słyszałam, że w tej okolicy grasują wilki i niedźwiedzie! Nie mogę przecież ruszać dalej, dopóki drogi nie staną się przejezdne, choć tak mi pilno spotkać się już z moim umiłowanym lordem Farrellem. Jestem pewna, lordzie Ormanie, że nie odmówisz mi gościny obiecanej przez twego nieszczęsnego, wielce mi drogiego ojca.
Orman znalazł się w pułapce. Interesujące, pomyślał Will, jak działała hierarchia wśród szlachetnie urodzonych. Choć tak zgorzkniały i gburowaty, Orman został zmuszony przez Alyss do uznania, że przewyższa go rangą.
– Oczywiście, że nie, lady Gwendolyn! – odpowiedział. – To było tylko pytanie, nic więcej.
Jednak Gwendolyn już z nim skończyła, i teraz przypatrywała się Willowi, jakby był jakimś niegodnym robakiem.
– A kogóż my tu mamy? – spytała, unosząc jedną brew.
– To minstrel, pani, przybył do nas samotnie zaledwie wczoraj.
– Czy ten minstrel jakoś się nazywa? – odparła, nie spuszczając oczu z Willa.
Will zawahał się. Przedstawienie go należało do Ormana. Ktoś z gminu nie mógł rozpocząć rozmowy ze szlachetnie urodzoną damą taką jak Gwendolyn. Obserwując grę sił pomiędzy tą dwójką, Will był pod wielkim wrażeniem, jak umiejętnie Alyss ciągnie rolę, której się podjęła.
– Will Barton, pani – powiedział Orman. Zmuszając lorda, żeby to on przedstawił jej Willa, ponownie podkreśliła swoją wyższą pozycję.
Will złożył głęboki ukłon.
– Do usług – rzekł.
Alyss przyglądała mu się w zamyśleniu, podpierając dłonią łokieć. Jej długie, smukłe palce gładziły policzek.
– Jesteś zdolnym muzykiem, Willu Bartonie?
Will zerknął z ukosa na Ormana.
– Jestem prostym grajkiem, pani – odpowiedział.
Orman pokręcił głową z lekceważeniem.
– Obawiam się, że ludowe piosenki i wiejskie przyśpiewki to kres jego możliwości. Trudno to nazwać sztuką wysokiego lotu.
– Ludowe piosenki? – powtórzyła Alyss i zaniosła się piskliwym śmiechem. – Ależ to będzie zabawne! Znakomicie, minstrelu, możesz mnie odwiedzić w moim apartamencie za godzinę. Być może twoje przyśpiewki pomogą mi zapomnieć o żałości, jaką napawa mnie rozłąka z ukochanym. – Rzuciła przelotne spojrzenie Ormanowi. – Mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko temu, Ormanie?
Orman wzruszył ramionami.
– Ani trochę, pani – powiedział. – Proszę, korzystaj ze wszystkich naszych zasobów.
Brew Willa uniosła się do góry. A więc stał się zamkowym „zasobem"? Czyżby? Na szczęście, zdążył opanować mimikę, zanim Orman coś zauważył. Uwaga pana zamku była bez reszty skupiona na Alyss, gdy ta odgrywała dalej rolę szlachetnie urodzonej damy.
– Zatem może mógłbyś rozkazać też w kuchni, żeby podano mi do pokoju lekki posiłek, Ormanie? – spytała. – Jestem zmęczona i głodna po podróży przez tę twoją ponurą wiejską okolicę. Jutro możesz mi przedstawić swoich domowników, ale przez resztę dnia wolę odpoczywać.
Orman skłonił się.
– Oczywiście, pani.
Will zauważył, że Alyss spojrzała na niego ponownie.
– Jednak zanim udam się na spoczynek, pozostaje jeszcze jedna czy dwie kwestie, o których moglibyśmy pomówić, Ormanie… – urwała znacząco, a Orman zrozumiał aluzję.
Przegonił Willa dyskretnym ruchem ręki.
– Dobrze, Barton, możesz iść. Dokończymy naszą rozmowę innym razem.
Will złożył głęboki ukłon.
– Lady Gwendolyn, wasza dostojność – powiedział i wycofał się do drzwi. Zignorowali go, jak należało się spodziewać, a Orman zaproponował Alyss, żeby usiadła.
– Pamiętaj, minstrelu – zawołała władczym tonem, kiedy Will był już przy drzwiach. – W moich pokojach za godzinę. Być może nie będę gotowa cię przyjąć, więc będziesz musiał zaczekać, ale i tak tam bądź.
Will znów się ukłonił.
– Oczywiście, pani – powiedział.
Gdy wychodził, usłyszał, jak szepcze do Ormana:
– A teraz, Ormanie, musisz mi opowiedzieć, na co cierpi twój nieszczęsny drogi ojciec! Czy mogłabym jakoś pomóc?
Xander zamknął za Willem ciężkie drzwi, zanim zdążył usłyszeć odpowiedź Ormana.
Jak przystało na wielka damę, Alyss podróżowała ze znaczną świtą. Na jej asystę składali się: szambelan, dwie pokojówki i pół tuzina zbrojnych. Żołnierze zostali zakwaterowani w zamkowej sali sypialnej, podczas gdy sama Alyss i pozostali zajęli wielki apartament w stołpie. Will stawił się w jej przedpokojach o wyznaczonej porze. Nie był pewien, czego się spodziewać, nie wiedział bowiem, ile osób ze świty Alyss zna jej prawdziwą tożsamość. Szambelan przywitał go chłodno i wskazał mu, żeby usiadł.
– Lady Gwendolyn powiedziała, że masz zaczekać – oznajmił wyniośle. Zerknął na futerał z instrumentem, który Will odłożył na bok. – Przyniosłeś swoją lutnię, czyż nie?
Will nabrał powietrza, szykując się do przemowy, ale postanowił dać temu spokój. Skoro wszyscy mieszkańcy świata chcieli myśleć, że grał na lutni, to kimże on był, by się z nimi sprzeczać? Szambelan przestał się nim interesować i zniknął w jednym z pokoi, zostawiając go samego.
Alyss kazała mu czekać przynajmniej z pół godziny. Zdawał sobie sprawę, że zwłoka całkowicie pasuje do charakteru roli, jaką odgrywała – lordowie i damy rzadko poświęcali choć jedną myśl niższym istotom, którym mogli kazać czekać – ale miał poczucie, że odrobinę przesadziła. W końcu szambelan pojawił się i skinął na niego, żeby wszedł.
– Lady Gwendolyn jest teraz gotowa cię przyjąć – oznajmił.
Will mruknął coś pod nosem. Ktoś o dobrym słuchu mógłby rozróżnić słowa: „Nie spieszyło jej się", ale szambelan zdawał się niczego nie usłyszeć.
Will poszedł za nim do wielkiego pokoju dziennego. Alyss stała przy oknie, twarz miała niczym maskę, dopóki szambelan nie zamknął ciężkich drzwi. Wtedy jej wargi rozciągnęły się w ciepłym uśmiechu, i Alyss zbliżyła się, żeby ująć jego dłonie w swoje, muskając ustami jego policzek.
– Willu! – odezwała się cicho. – Jak cudownie znowu cię widzieć!
Jego złość ulotniła się w mgnieniu oka, odpowiedział uściśnięciem dłoni.
– Sam inaczej bym tego nie ujął – odpowiedział. – Ale co, u licha, cię tu sprowadza?
Alyss wyglądała na zaskoczoną. – Jestem twoją łączniczką – powiedziała. – Halt ci nie mówił?
Cofnął się o krok, zmieszany.
– Mówił, że to będzie ktoś, kogo rozpoznam. Nie miałem pojęcia, że zjawisz się ty. Nie miałem pojęcia, że ty… – Zawahał się, nie wiedząc, co dalej.
Alyss zaśmiała się łagodnie. To był jej naturalny śmiech, a nie piskliwe zanoszenie się rozbawionym chichotem, które odgrywała jako lady Gwendolyn.
– Nie miałeś pojęcia, że wplątałam się w tę szpiegowską historię? – powiedziała. Kiedy przytaknął, uśmiechnęła się i mówiła dalej: – Cóż, sam widziałeś mój sztylet. Czy sądziłeś, że kurierzy tak po prostu rozwożą wiadomości po całym królestwie?
Uśmiechnął się w odpowiedzi.
– Ehm… Tak, prawdę mówiąc. Ale to moje pierwsze zadanie tego rodzaju.
Puściła jego ręce i raptem przybrała bardzo rzeczowy ton.
– Marnujemy czas. Później wyjaśnię ci więcej. Ale najpierw musimy posłuchać, jak grasz.
To go zaskoczyło.
– Posłuchać, jak gram? – powtórzył, a ona szybko przytaknęła, wskazując ręką na futerał.
– Na swojej mandoli. To mandola, czyż nie? – dodała.
Skinął głową. Jakoś wcale go nie zdziwiło, że Alyss potrafiła właściwie nazwać instrument.
Rozpiął pasy spinające futerał, wciąż zadziwiony. Kątem oka zobaczył szambelana, który podszedł bliżej i przyglądał się uważnie, jak Will dostraja instrument. Zagrał akord.
– Tylko melodię. Nie kłopocz się śpiewaniem – powiedziała Alyss.
Marszcząc czoło, Will zaczął grać wstęp do „Góry Wallerton". Szambelan jeszcze się zbliżył, przekrzywił głowę, uważnie się przysłuchując. Spojrzenie Alyss było utkwione w tym człowieku. Po jakichś szesnastu taktach starej ludowej melodii szambelan spojrzał na Alyss i krótko skinął głową, a ona ruchem dłoni dała Willowi znak, żeby przerwał. Wciąż niczego nie rozumiejąc, Will zagrał parę ostatnich nut i pytająco zmarszczył brew. Alyss odezwała się przyciszonym głosem, wskazując na szambelana.
– Oddaj mandolę Maksowi – poleciła. – On będzie grał, a my porozmawiamy.
Nareszcie Willowi rozjaśniło się w głowie, gdy przekazał instrument starszemu mężczyźnie. Maks wziął mandolę i bez typowego dostrajania czy drobnych poprawek, które wykonywała większość muzyków, kiedy pożyczali od kogoś instrument, od razu zaczął grać. Will zdał sobie sprawę, że ten człowiek naśladuje jego własny styl. Wśród niższych dźwięków pojawiała się od czasu do czasu fałszywa nuta, a do tego lekkie zawahanie, gdy przesuwał się w górę, by zagrać wysokie arpeggio – czyli błędy, które Will nieustannie usiłował korygować.
Alyss odciągnęła go na bok, bliżej okna, lecz nie na tyle, by byli widoczni z zewnątrz.
– Teraz możemy pomówić – powiedziała – gdyby ktoś, nas podsłuchiwał, usłyszy tylko minstrela, wygrywającego serenady dla tej nadętej pannicy, lady Gwendolyn.
– A przy okazji, kto wymyślił lady Gwendolyn? – spytał Will.
Alyss pokręciła głową.
– Och, ona jest całkiem prawdziwa. Ma nieco mierny intelekt, ale jest niesłychanie lojalna. Kiedy dowiedzieliśmy się, że zaaranżowała przyjazd tutaj w tym miesiącu, zgodziła się, żebym to ja zajęła jej miejsce. To była idealna okazja, naprawdę. Zanim to wszystko się zaczęło, została zaproszona przez lorda Syrona, żeby spędzić tu zimę. Orman nie mógł sprzeciwić się decyzji ojca. Wiesz, straciłam sporo czasu, ćwicząc jej niemądry chichot – dodała.
Will uśmiechnął się.
– Czy to wszystko jest naprawdę konieczne? – zapytał, wskazując na Maksa, teraz lekko fałszującego wprowadzenie do „Serca Wildwood".
Alyss wzruszyła ramionami.
– Może i nie. Lecz nie możemy być pewni, że nikt nas nie podsłuchuje albo nie obserwuje. To dlatego uznałam, że powinnam kazać ci czekać. Przepraszam cię za to.
Will wzruszył ramionami na znak, że przeprosiny są zbyteczne. Jej wyjaśnienia miały sens. Przypomniał sobie zamkową służbę, która widziała go w przedpokoju.
Każde z nich mogło w tej chwili składać raport Ormanowi. Zerknął na Maksa.
– Jest bardzo dobry – powiedział, a po chwili uściślił swoją opinię: – Chcę powiedzieć, że jest bardzo dobry w kiepskiej grze. – Uśmiechnął się szeroko. – Czy ja naprawdę gram aż tak źle?
Alyss dotknęła jego dłoni.
– Och, daj spokój. Nie jesteś znowu aż taki kiepski. Jednak nie mogliśmy pozwolić, żeby grał jak wirtuoz, i spodziewać się, że ludzie uwierzą, że to ty. A teraz powiedz mi, czego dowiedziałeś się do tej pory?
Will pokręcił głową.
– Niewiele ponad to, co już wiemy. Cała okolica jest przerażona nie na żarty. Nikt nie puszcza pary z gęby. Nie widziałem Syrona, lecz Orman wydaje się być paskudnym typkiem.
Alyss przytaknęła.
– Zgadzam się. Czy zauważyłeś księgi na jego biurku? – spytała. Will pokręcił głową, więc mówiła dalej: – Jedna to „Uroki i zaklęcia". Druga to „Czary i czarna magia". Były jeszcze inne, ale zdołałam dostrzec tylko te dwa tytuły.
Will skinął głową, nagle rozumiejąc.
– To tłumaczy puste miejsca na półkach w bibliotece – powiedział.
Alyss usiadła na dwuosobowej kanapie, podciągając stopy pod siebie. Willowi wydało się to wyjątkowo urocze.
– A co z jego kuzynem? Kerenem? – spytała. – Czy go spotkałeś?
– Tylko raz. Wydaje się, że to ktoś, kogo dobrze mieć w pobliżu. Prostolinijny. Rzeczowy. I nie lubią się z Ormanem. Zanim się zjawiłaś, Orman ostrzegł mnie, żebym trzymał się od niego z daleka – dodał.
Twarz Alyss przybrała wyraz zadumy.
– Byłoby ci niezręcznie utrzymywać z nim kontakty? – powiedziała.
Will skinął głową, a ona ciągnęła dalej:
– Być może ja mogłabym to robić. Przypuszczam, że flirtowanie z nim pasowałoby do lady Gwendolyn, zwłaszcza że jego pozycja jest niższa niż jej własna. Mogłaby mieć pewność, że nic by z tego nie wynikło.
Will trochę się zdziwił, gdy poczuł, że ten pomysł nie za bardzo przypadł mu do gustu. Keren był przystojny, sympatyczny, i jak zakładał Will, atrakcyjny dla kobiet, z tym swoim otwartym, niefrasobliwym sposobem bycia. Zobaczył, że Alyss uśmiecha się, jak gdyby potrafiła czytać w jego myślach.
– To lady Gwendolyn, a nie ja, będzie flirtować, Willu – wyjaśniła. – A ona jest zaręczona, więc tak jak mówiłam, i tak nic z tego nie wyniknie.
Ona może być zaręczona, ale ty nie jesteś, pomyślał Will. Po chwili otrząsnął się, odpędzając niemiłą myśl. Uzmysłowił sobie, że Alyss tylko wykonywała swoje aktorskie zadanie.
Dziewczyna mówiła dalej:
– Zostawiłam człowieka za murami, w wiosce, przez którą przejeżdżałeś, na wypadek gdybyśmy musieli skontaktować się z Haltem i Crowleyem. Rozbił obóz w lesie i ma ze sobą pół tuzina gołębi pocztowych, jeżeli będziemy mieć do przesłania jakąś wiadomość.
Will odchrząknął nerwowo.
– Właściwie to jest coś, o czym, jak mi się zdaje, powinniśmy ich powiadomić – przyznał.
Alyss umilkła i spojrzała na niego z zaciekawieniem. Will zawahał się, wiedząc, że to, co zamierza powiedzieć, zabrzmi dziwacznie, ale i tak kontynuował:
– Zeszłej nocy w Lesie Grimsdell widziałem Nocnego Wojownika – powiedział.