Trzej zwiadowcy zasiedli wygodnie wokół roznieconego przez Willa ogniska. Wieczorny posiłek okazał się całkiem smaczny. Crowley przywiózł ze sobą steki z sarniny, przyrządzili je więc na płaskich, rozgrzanych na ogniu kamieniach. Mięso skwierczało, pryskał tłuszcz. Zjedli również gotowane ziemniaki, obficie doprawione masłem oraz pieprzem i zieleninę zblanszowaną w garnku z wrzątkiem. Teraz, ściskając w dłoniach kubki aromatycznego napoju zaparzonego przez Halta, siedzieli w przyjaznym milczeniu.
Will uśmiechał się sam do siebie. Pilno mu było poznać szczegóły misji, która go czekała, lecz ponaglanie nie miałoby najmniejszego sensu. Wiedział, że Crowley z Haltem wyjaśnią mu, co trzeba, w odpowiednim czasie. Żaden postępek lub perswazja nie skłonią dowódców, by uczynili to choćby o moment wcześniej, niż sobie zaplanowali. Parę lat temu gorączka oczekiwania rozgrzałaby go do czerwoności, wierciłby się, nie potrafiłby spokojnie usiedzieć. Ale obok innych umiejętności, niezbędnych w fachu zwiadowcy, cierpliwość należała do najważniejszych. Gdy tak siedział oczekując, aż zwierzchnicy poruszą kwestię, dla której go wezwali, czuł na sobie aprobujące spojrzenie Halta. Jego mistrz doceniał nowo opanowaną umiejętność. Will tylko raz podniósł wzrok. Uchwyciwszy spojrzenie Halta, pozwolił sobie na jawny uśmiech. Cieszył się, że potrafi udowodnić, jaki jest cierpliwy.
Pierwszy poruszył się Halt. Sapnął poirytowanym tonem:
– Och, starczy już, Crowley! Na Boga, miejmy to wreszcie za sobą!
Komendant Korpusu uśmiechnął się do starego przyjaciela ze złośliwą satysfakcją.
– Popatrz, a ja myślałem, że wystawiamy tu na próbę cierpliwość Willa, nie twoją – zachichotał.
Halt machnął ręką.
– W porządku, zatem uznajmy, iż próbę cierpliwości zdał.
Uśmiech Crowleya powoli gasł. Komendant zbierał myśli. Will wychylił się do przodu, nie mogąc już doczekać się ważnych wieści. Za chwilę wszystko się wyjaśni, młody zwiadowca pozna szczegóły nowego zadania. Przez kilka ostatnich dni bardzo starał się trzymać w ryzach ciekawość. Obecnie, kiedy nadszedł kluczowy moment, Will poczuł, że nie wytrzyma już ani chwili. Od dłuższego czasu zachodził przecież w głowę, snując domysły, czego powinno dotyczyć zadanie. Zakładał kilka wariantów, z których większość opierała się na związku z jego przeżyciami w Skandii. Już pierwsze słowa Crowleya przekreśliły wszystkie czynione uprzednio domysły.
– Wygląda na to, że na Północy pojawił się jakiś problem z magią – oznajmił Mistrz Korpusu.
Will ze zdumienia aż podskoczył.
– Z magią? – spytał. Jego głos zabrzmiał odrobinę głośniej, niż zamierzał.
Crowley skinął głową.
– Tak właśnie nam się zdaje – odrzekł, kładąc nacisk na każde słowo.
Will spoglądał raz na Crowleya, raz na Halta. Twarz dawnego nauczyciela pozostawała nieruchoma niczym maska.
– To my wierzymy w magię? – zapytał Halt.
Starszy zwiadowca tylko wzruszył ramionami.
– Dziewięćdziesiąt pięć procent przypadków, jakie widziałem, nie oznacza nic innego, jak tylko hokus-pokus i czary-mary – rzucił pogardliwie. – Nic, czego nie zdołałaby załatwić celnie wypuszczona strzała. W mniej więcej trzech procentach mamy do czynienia z kontrolą umysłów i manipulowaniem słabszą wolą przez silniejszy umysł. Tak Morgarath panował nad swoimi wargalami.
Will powoli skinął głową. Morgarath, dawny baron, który wzniecił bunt przeciwko królowi, dowodził armią zwierzęcych wojowników, całkowicie podporządkowanych jego woli, bezwiednie wykonujących przekazywane telepatycznie rozkazy.
– Na jeden procent, następny, składają się przypadki zbiorowej halucynacji Niektórzy są w stanie ją wywołać – ciągnął Crowley. – Zjawisko zbiorowej halucynacji również kojarzy się z panowaniem nad umysłami, lecz tutaj ludzie „widzą" albo „słyszą" rzeczy, które w rzeczywistości nie istnieją.
Zapadło chwilowe milczenie. Will znowu popatrywał to na jednego, to na drugiego. W końcu sam się odezwał:
– Pozostaje jeszcze jeden procent.
Obaj mężczyźni przytaknęli.
– Poczyniłeś spore postępy w dodawaniu – zażartował Halt. Po chwili, nim Will zdążył wtrącić własny komentarz, ciągnął: – Jest tak, jak mówisz. Istotnie. Pozostaje ów jeden jedyny procent przypadków.
– Czyżby, waszym zdaniem, chodziło tutaj o skuteczne praktyki magiczne? – dopytywał się Will. Halt natychmiast stanowczo i z powątpiewaniem pokręcił głową.
– Chcę stwierdzić, iż dla pewnej grupy zjawisk nie potrafimy znaleźć logicznego wytłumaczenia – odparł.
Will wiercił się niecierpliwie, szukając sposobu, by wyciągnąć więcej z dawnego wychowawcy.
– Halt! – Chłopak popatrzył brodatemu zwiadowcy prosto w oczy. – Ty wierzysz w magię?
Halt zawahał się, zanim udzielił odpowiedzi. Był człowiekiem, który przez całe swoje życie miał do czynienia z konkretami. Jego praca polegała na zdobywaniu faktów oraz informacji. To, co niezrozumiałe, traktował jako dopust boży. Jednak, w tym przypadku…
– Nie twierdzę, by jakakolwiek magia działała. – Bardzo starannie dobierał słowa. – Ale też nie twierdzę, że nie działa. Jeśli wydaje mi się, że napotykam zjawiska, dla których nie znajduję wytłumaczenia albo logicznej przyczyny, wolę zachować w tej kwestii otwarty umysł.
– Wedle mnie chyba najlepiej określiłeś punkt widzenia, który trzeba przyjąć – wtrącił Crowley. – Mam na myśli następujący pogląd: istnieją otóż wyraźnie dostrzegalne złe moce, które wpływają na nasz świat. Każdy z nas oglądał mnóstwo przykładów zbrodniczych zachowań, zbyt wiele, by wątpić w działanie czarnej magii. Któż odpowiedzialnie stwierdzi, że na pewno nie pojawił się ktoś wyjątkowy, jakaś osoba dysponująca zdolnością wzywania złych mocy albo taka, która umiałaby wykorzystywać je dla osiągnięcia własnych korzyści?
– Wszelako – podkreślił stanowczo Halt – pomnij, Willu, rozważamy jeden przypadek na sto. Stosując tak ostrożne szacunki, nawet wówczas twierdzimy tylko tyle: coś tu może jest na rzeczy, choć niekoniecznie prawdziwa magia. Jeżeli w ogóle istnieje prawdziwa magia.
Will potrząsnął głową. Następnie upił spory łyk napoju.
– Nie wiem, co o tym myśleć – wyznał.
Halt uśmiechnął się ponuro.
– Po prostu, na zawsze sobie zapamiętaj: istnieje ponad dziewięćdziesiąt procent szans, że sprawa, z którą mamy do czynienia, to nie czary, a tylko zjawiska, których nie potrafimy jeszcze wytłumaczyć. Trzymaj się tego poglądu, w innych kwestiach zachowując otwarty umysł. Dobrze?
Will skinął głową. Wziął głęboki wdech.
– Doskonale – powiedział. – Proszę zatem o dalsze informacje. O co dokładnie chodzi w tej akurat sprawie? I jakie plany macie wobec mnie?
Crowley dał Haltowi znak. Niech teraz on weźmie na siebie główny ciężar wyjaśnień. Wiedział, że mistrza nadal łączy z uczniem bardzo silna więź. Dzięki zdolności rozumienia w pół słowa tego, co mówi mentor, zmniejszało się ryzyko, że cokolwiek zostanie niezrozumiane albo przekłamane. Ci dwaj niemal czytali sobie w myślach.
– Bardzo dobrze – zaczął Halt. – Zacznijmy więc od stwierdzenia, że chodzi o lenno Norgate.
– Norgate? – przerwał Will, wyraźnie zaskoczony.
– Czyż nie mamy zwiadowcy przydzielonego do tego lenna?
– Owszem, mamy – potwierdził Halt. – Ale jego tam znają. Wiedzą, czym się zajmuje. Mieszkańcy Norgate pogubili się, są przerażeni. Ostatnią osobą, z jaką zechcieliby rozmawiać, byłby członek Korpusu. Połowa bowiem sądzi, że my sami jesteśmy czarnoksiężnikami – dodał posępnie.
Will skinął głową. Wiedział, że to prawda.
– Dlaczego w takim razie mieliby zaufać mnie? – zapytał. – Nie znają mnie co prawda, ale natychmiast zauważą, że kontaktują się ze zwiadowcą.
– Nikt się nie dowie, że jesteś zwiadowcą – powiedział Halt. – Wyruszysz w przebraniu.
Ta krótka informacja skutecznie powstrzymała lawinę dalszych pytań Willa. Prawdę mówiąc, zapomniał języka w gębie, usłyszawszy, co mu każą zrobić. Odczuwał wielką dumę z tego, że stał się pełnoprawnym członkiem Korpusu i radował go szacunek, jaki się z tym wiązał.
Ludzie czuli się nieswojo przy zwiadowcach. Fakt. Jednak członkowie Korpusu cieszyli się niekwestionowanym prestiżem. Drzwi domostw stały przed nimi otworem. Na opinie każdego z nich bardzo wyczekiwano; zdanie zwiadowców szanowali rycerze oraz baronowie całego królestwa, a także sam król. Ich umiejętność swobodnego posługiwania się dowolną bronią była wręcz legendarna. Will niekoniecznie chciałby rezygnować z autorytetu, jaki posiadali członkowie Korpusu, zastanawiając się czy zdoła sobie poradzić z trudną, niebezpieczną misją. A wyglądało na to, że misja zalicza się do takich właśnie.
– Nadto wybiegamy do przodu – osadził Halta Crowley. – Zarysowaliśmy ogólny obraz sytuacji, skupmy się na szczegółach.
– Słusznie prawisz – zgodził się Halt. Posłał Willowi wymowne spojrzenie. Młodzieniec skinął głową. Wiedział, że nadeszła pora, by zamienić się w słuch.
– Dobrze więc. Lenno Norgate stanowi pewien wyjątek wśród ziem całego królestwa. Oprócz bowiem Zamku Norgate, który wzniesiono pośrodku baronii, istnieje tam jeszcze jeden zamek, usytuowany w jednym z hrabstw na Północy.
Halt mówił, a tymczasem Crowley rozwijał i układał na trawie między nimi mapę dalekiej okolicy. Will przyklęknął. Przyjrzał się uważnie mapie. Tak, Halt miał rację. Tuż przy najdalszej północnej granicy królestwa zaznaczono warowną budowlę.
– Zamek Macindaw – mruknął, a Halt przytaknął.
– Bardziej forteca niż zamek – stwierdził. – Trochę brakuje w nim wygód, ale ma niewątpliwie wielkie strategiczne znaczenie. Jak sam widzisz… – Sięgnął po jedną z czarnych strzał z leżącego obok kołczana. Użył jej, by wskazać dzikie góry, oddzielające Araluen od Piety, sąsiadującej z nim na północy. – Spójrz, gdzie został wzniesiony. Wybrano miejsce, z którego dominuje nad okolicą, kontrolując przełęcz Macindaw prowadzącą przez góry.
Umilkł na chwilę, obserwując młodzieńca. Will rozważał sytuację, uważnie wpatrując się w mapę. W końcu skinął potakująco. Halt kontynuował:
– Gdyby nie Zamek Macindaw, musielibyśmy bezustannie odpierać najazdy Skottów, dzikiego plemienia, władającego południowymi prowincjami Piety. Skotci to łupieżcy i złodzieje, ale wojownicy z nich przedni. W rzeczy samej, bez Macindaw niełatwo by nam było utrzymać Skottów z dala od lenna Norgate. To już daleka północ, każdej armii trudno jest w takim terenie manewrować zimą, zwłaszcza że nasi zbrojni pochodzą na ogół z lenn południowych. Nie nawykli do surowych warunków, jakie tam napotkasz.
Kiwnąwszy głową, Will odsunął się od mapy. Obraz został wyryty w pamięci. Przeniósł wzrok z powrotem na Halta. Jego mistrz kontynuował:
– Rozumiesz zatem, dlaczego spędza nam sen z powiek coś, co zdaje się burzyć porządek panujący w lennie Norgate – powiedział.
Will skinął głową.
– Kiedy lorda Syrona, władającego Macindaw, powaliła tajemnicza przypadłość, ogarnął nas zrozumiały niepokój. Zaniepokoiliśmy się jeszcze bardziej, gdy zaczęły do nas docierać plotki o czarach. Okazuje się, że jeden z przodków Syrona jakieś sto lat temu miał zatarg z miejscowym czarnoksiężnikiem. – Halt przeczuł pytanie, cisnące się Willowi na usta. Uniósł dłoń, by powstrzymać młodzieńca. – Nie wiemy, w czym rzecz. Może chodziło o kontrolowanie umysłu? Może ów czarnoksiężnik w istocie był kuglarzem? Ale może coś naprawdę w tym było? Wszystko działo się przed ponad stu laty, co należy podkreślić. Posiadamy niewiele wiarygodnych świadectw, natomiast wciąż krąży mnóstwo straszliwych opowieści. Według wszelkich znanych źródeł istniał wtedy autentyczny czarnoksiężnik, toczący przez setki lat spór z rodziną Syrona. Czarnoksiężnik raz pojawiał się, raz znikał. Lecz gdy tylko zjawiał się w lennie Norgate, jego obecności towarzyszyły dziwne, niewytłumaczalne zdarzenia. Każdorazowo zahaczały o rodzinę Syrona. Zważ, że chodzi o przekazywany z pokolenia na pokolenie mit, więc nie doszukuj się w plotkach zbyt dużego sensu.
– Co się stało z czarnoksiężnikiem? – zapytał Will, a Halt wzruszył ramionami.
– Tego nie wie nikt. Wygląda na to, że czarnoksiężnik sprowadził na przodka Syrona cały łańcuch tajemniczych dolegliwości. Uzdrowiciele nie potrafili żadnej z nich rozpoznać ani wyleczyć. Jak zwykle – prychnął, z nutą wzgardy w głosie. – Po jakimś czasie pewien młody rycerz z dworu barona Norgate podjął się uwolnienia prowincji od czarnoksiężnika. Spełniał wszelkie warunki, jakich wymagają wierzenia związane z magią: miał czyste serce i cechowała go wielka szlachetność charakteru. Dzięki swym niezwykłym przymiotom pokonał czarnoksiężnika, następnie zaś go wypędził.
– Ale czarnoksiężnik przeżył? – spytał Will.
Halt pokiwał głową.
– Niestety. Czarnoksiężnik pozostał przy życiu i stało się to pożywką dla późniejszych legend. Rodzą się i potężnieją z biegiem lat. Obecnie sytuacja przedstawia się następująco: Syrona, który jakieś sześć tygodni temu wybrał się na konną przejażdżkę, nagle zwaliła z konia dziwna przypadłość. Kiedy zjawili się towarzysze, leżał na ziemi, siny na twarzy, toczył pianę i wrzeszczał z bólu. Ludzie zabrali go do zamku. Tamtejsi uzdrowiciele nie mieli bladego pojęcia, co baronowi dolega. Ograniczyli się jedynie do podawania leków sprowadzających lekki sen oraz łagodzących cierpienie. Stan barona nie poprawił się od tamtej pory. A teraz już śmierć zagląda mu w oczy. Kiedy budzą Syrona, żeby go nakarmić albo napoić, ból narasta, Syron zaczyna krzyczeć, na jego ustach znów pojawia się piana. Kiedy natomiast utrzymują go w uśpieniu, coraz bardziej słabnie.
– Niech zgadnę – wtrącił Will, kiedy Halt zrobił przerwę. – Identyczne objawy choroby występowały w przypadku jego przodka. Czy tak głosi legenda?
Halt wycelował palec w młodzieńca.
– Trafiłeś w sedno – powiedział. – W rezultacie narastają plotki, jakoby Malkallam powrócił.
– Malkallam? – zapytał Will.
– Czarnoksiężnik z legendy – wyjaśnił Crowley. – Nikt nie wie, skąd biorą się owe plotki, ale występują i inne… znaki. Światła w lesie, znikające, gdy ktoś się zbliża, dziwne sylwetki, widywane nocami na drodze, głosy, które słyszano w zamku. I tak dalej. Dzieją się tam zaiste dziwne rzeczy. Jakby ktoś pragnął śmiertelnie przerazić okolicznych wieśniaków. Miejscowy zwiadowca, Meralon, stara się zdobyć więcej informacji, ale ludzie trzymają gęby na kłódkę. Doszły go jakieś pogłoski o czarnoksiężniku, mieszkającym w głębokim lesie, padało imię Malkallam. Lecz gdzie dokładnie miałby mieszkać, tego Meralon nie zdołał się wywiedzieć.
– Kto włada na zamku, gdy Syron jest niezdolny do wypełniania swych obowiązków? – zapytał Will.
Halt z aprobatą skinął głową, chwaląc przenikliwość wychowanka. Will umiał odrzucić pozory, od razu sięgał do jądra problemu.
– Formalnie rządy sprawuje syn Syrona, Orman. Lecz żaden z niego żołnierz. Według raportu Meralona, Orman pogrążył się w nauce. Bardziej interesuje się studiowaniem historii niż obroną granic królestwa. Na szczęście przebywa tam także bratanek Syrona, Keren. W praktyce to właśnie on pełni obowiązki komendanta garnizonu. Odznacza się większym niż Orman poczuciem realizmu. Wychowano go na wojownika. Zdaje się również, że jest lubianym wodzem.
– Na razie Orman jakoś tam sobie radzi – dodał Crowley – ale jeżeli Syron umrze, będziemy mieli problem z sukcesją. Orman, słaby i nienadający się na wodza, odziedziczy lenno. To mogłoby zachwiać istniejącą obecnie równowagą i narazić nas na atak z północy. Zaś groźby napadu musimy unikać za wszelką cenę. Macindaw ma dla nas ogromne znaczenie strategiczne.
Will w zamyśleniu skubał podbródek.
– Rozumiem – odezwał się wreszcie. – Co więc chcecie, żebym uczynił?
– Jedź tam – odparł Crowley. – Poznaj miejscowych ludzi i wywiedz się tyle, ile zdołasz. Zobaczymy, co uda ci się znaleźć na temat owego Malkallama. Czy naprawdę istnieje, czy raczej chodzi wyłącznie o tubylcze bajania. Zyskaj ich zaufanie. Spraw, żeby mówili.
Will zmarszczył brew. Pomyślał, że w ustach Crowleya wszystko wydaje się dziecinnie proste.
– Łatwiej powiedzieć, niż wykonać – mruknął. Halt odpowiedział z ledwie widocznym uśmiechem:
– Tobie będzie łatwiej niż innym – stwierdził. – Ludzie lubią z tobą rozmawiać. Jesteś młody. Masz taki niewinny, rozbrajający wyraz twarzy. Oto, dlaczego właśnie ciebie wybraliśmy. Przez myśl im nie przejdzie, że jesteś zwiadowcą.
– A za kogo mają mnie wziąć? – zapytał Will.
W tej chwili na twarzy Halta wykwitł uśmiech. Nareszcie niekłamany.
– Wezmą cię za rybałta.