Klamka przy drzwiach poruszała się powoli, bardzo powoli. Osoba stojąca na zewnątrz sprawdzała, czy drzwi są zamknięte. Kiedy drewniana zapadka wysunęła się z przytrzymującego ją w miejscu rowka, Will zajął pozycję obok wejścia, od strony klamki, przylegając płasko do ściany.
Ruchem głowy dał znak Alyss. Dziewczyna, jak zawsze bystra, znowu zaczęła coś paplać o Halcie i Crowleyu, że przesyłają mu pozdrowienia. Opowiadała o posiłku, który z przyjemnością razem z nimi zjadła, rozwodziła się z zapałem nad jakością dań i nie żałowała pochwał, wspominając talenty Mistrza Chubba, kucharza z Redmont.
Ten, kto stał za drzwiami, zorientował się od razu, że uprzednio zamilkli, lękając się podsłuchu. Wtedy drzwi znieruchomiały. Teraz, kiedy Alyss znowu zaczęła mówić, klamka drgnęła. Drzwi uchylały się wolno, wolniutko. Dobrze naoliwione zawiasy nawet nie zazgrzytały. Will odnotował w pamięci, by przestać je oliwić. Halt zawsze lubił, kiedy na zawiasach od drzwi wejściowych narosło trochę rdzy. „W ten sposób nikt cię nigdy nie zdoła zaskoczyć", zwykł mawiać.
Will zmarszczył brew. Uznał, iż jedyną osobą, która zostanie zaskoczona, będzie intruz. Przez chwilę rozważał, czy to nie Delia wróciła, pragnąc podsłuchać, co mają sobie do powiedzenia z Alyss. Jednak odrzucił tę myśl. Pies nigdy nie zachowywałby się w taki sposób, gdyby za drzwiami czaiła się ona. Drzwi rozwarły się już na około piętnaście centymetrów, więc Will mógł dostrzec dłoń na klamce od zewnętrznej strony. Rozpoznał lewą męską dłoń. Prawa ręka zapewne dzierży jakiś oręż. Alyss piskliwie chichotała, starając się przekonać intruza, że oboje całkowicie pochłania lekka konwersacja. Podstęp chyba zadziałał, gdyż drzwi otworzyły się szerzej. Przez szparę dało się już po części dostrzec mężczyznę. Will wykonał błyskawiczny ruch, chwytając go za nadgarstek. Szarpnął ku sobie, obracając w stronę izby. Równocześnie zablokował wejście nogą, tak że nieproszony przybysz został wciągnięty do środka, potykając się o podstawioną goleń.
Krzyknął, zatoczywszy się do środka chaty. Niespodziewane szarpnięcie zaskoczyło go zupełnie, więc zawadził o nogę Willa. Padł z hukiem na podłogę, wywracając przy okazji krzesło tak, że poleciało w kąt.
Intruz pozbierał się jednak natychmiast, prędko rzucił się w bok, a następnie zerwał na nogi, by stanąć twarzą w twarz ze zwiadowcą. Tak jak przewidział Will, w prawym ręku ściskał broń – ciężką bojową włócznię z mocnym grotem osadzonym na jesionowym drzewcu. Wysunął ją teraz w stronę Willa. Mocnym zaciśnięciem obu rąk zapewnił chwytowi stabilność. Stał, lekko kołysząc straszliwie ostrym grotem, jak gdyby chciał zahipnotyzować przeciwnika.
Will ani drgnął. Pozostał w miejscu, mocno wsparty piętami o podłogę, gotów do natychmiastowego działania. Miał puste ręce, żadnej broni. Mimochodem odnotował w myślach, jak zachowuje się Alyss. Ciekawe. Powstała od stołu z długim, groźnym nożem w dłoni. Operowała nim pozornie od niechcenia, lecz doskonale wiedziała, co można uzyskać przy pomocy sztyletu.
Suka, zdenerwowana, szczekała jak szalona. Nie odrywając wzroku od nieproszonego gościa, Will kazał jej się uciszyć. Posłuchała. Powarkiwała tylko ostrzegawczo. Will tymczasem przypatrywał się mężczyźnie z włócznią.
Potężnie zbudowany, szeroki w barach, zmierzwione, czarne włosy, czarna broda. Oczy mroczne, płonące gniewem, osadzone pod krzaczastymi brwiami. Wielki nos, kiedyś złamany, kiepsko się zrósł i był wyraźnie skrzywiony. Mężczyzna nosił ciemny strój, kamizelę i wełniane spodnie oraz ciemnobrązową opończę z kapturem. Will nigdy wcześniej go nie spotkał. Ale wiedział, kto to taki.
– Johnie Buttle – odezwał się spokojnie. – Czego tu szukasz?
Wredny uśmiech wykrzywił wargi intruza. Głos miał niski, chrapliwy, jego akcent i sposób mówienia zdradzały, że pochodzi z pospólstwa.
– Znasz mnie, hę? A to ci heca.
– Wiem, kim jesteś – odparł Will obojętnym tonem. – Zyskałeś sobie w lennie fatalną reputację.
Buttle uśmiechnął się szyderczo.
– Reputację! Nikt mi nigdy nic nie udowodnił! I nie udowodni.
– Niewykluczone, skoro nie zwykłeś zostawiać żywych świadków własnej brudnej roboty. – Po chwili Will dodał stanowczo: – No, miejmy to już za sobą. Gadaj, dlaczego zakradasz się na mój ganek w środku nocy?
Twarzy Buttle'a zmieniła się pod wpływem chwilowego zaskoczenia. Rozkazujący ton Willa zbił go z pantałyku. Bądź co bądź, przecież to on trzymał w ręku dzidę. Drobny zwiadowca, który, jak stwierdził Buttle, wciąż wyglądał na młokosa, nie miał broni. Och, tak, dyndało mu przy boku coś, co wyglądało na ogromniasty majcher, lecz Buttle zdążyłby chłystka nadziać na włócznię, zanim ten zdołałby sięgnąć do pochwy. Zaś sztylet jasnowłosej pannicy w ogóle nie budził w nim respektu.
– Przyszedłem po swojego psa – oznajmił. – Słyszałem, żeś go podwędził. Chcę zwierzaka z powrotem.
Zerknął na sukę, która przylgnęła brzuchem do podłogi. W gardle owczarka narastał warkot.
– Stul pysk, ty…! – wrzasnął.
Zawarczała głośniej, wyszczerzając na niego kły.
– Widzę, że umiesz się z nią obchodzić – stwierdził ironicznie Will. Wykonał szybki gest dłonią i pies natychmiast ucichł.
– Bardzo sprytnie! – parsknął Buttle, teraz rozzłoszczony nie na żarty. – Nauczę ją manier, tak jak ostatnio. Wredna suka, próbowała mnie ugryźć, no to jej dałem nauczkę.
– Tą wielką włócznią, jak sądzę? – spytała Alyss. – Ależ ty jesteś niesłychanie dzielny. – Oparta nonszalancko o oparcie krzesła, na którym uprzednio siedziała, taksowała napastnika chłodnym wzrokiem.
Will, obserwując jej opanowanie, uśmiechnął się w duchu. Zdaje się, że zimna krew kurierki jeszcze bardziej rozwścieczyła Buttle'a.
– Daruj sobie głupie gadki, pannico. Nie zadzieraj nosa! – krzyknął. – Nie przestraszysz mnie byle nożykiem i tymi kurierskimi sztuczkami! – Zniżył głos i mówił dalej: – Przywieźliśmy tajne zadanie dla naszego zwiadowcy, co? Założę się, że znajdą się tacy, co zapłacą, żeby o waszych sekretach to i owo usłyszeć.
Will z Alyss pospiesznie wymienili spojrzenia. Buttle dostrzegł reakcję obojga, więc znowu groził, z rosnącą pewnością siebie:
– Och tak, podsłuchałem was, znam takie kombinowanie. Zwiadowcy, kurierzy, wiecznie czaicie się gdzieś z jakimiś sekretami, no nie? Lepiej nauczcie się ćwierkać ciszej, kiedy w pobliżu czeka John Buttle.
Panował teraz nad sytuacją. Ucieszył się, spostrzegłszy, że burzy ich niewzruszoną obojętność. W jednej chwili pojął, że czając się za drzwiami, podsłuchał coś naprawdę istotnego. Przestępczy umysł już pracował, rozważał, jakie zdołałby osiągnąć korzyści. Lata doświadczeń podpowiadały: skoro jakieś fakty warte są utrzymania ich w tajemnicy, nieuchronnie znajdzie się ktoś skory do zapłaty, żeby owe fakty poznać.
– Nie jest dobrze. – Alyss spojrzała na Willa. – Ten człowiek podsłuchał naszą rozmowę.
Buttle zarechotał.
– Podsłuchałem, a jakże. Nic już nie da się odwrócić.
Alyss przez chwilę rozważała w skupieniu słowa opryszka. Potem stwierdziła bardzo rzeczowym tonem:
– Na to wygląda. Chyba że cię zabijemy.
Kończąc zdanie, błyskawicznie obróciła długi sztylet, chwyciła za ostrze od góry, następnie lekkim, płynnym ruchem odchyliła ramię do tyłu. Buttle w jednej chwili skupił na niej całą uwagę, skulony w obronnym geście, z włócznią gotową do zadania ciosu…
…i wtedy usłyszał dziwny szelest, jakby stuknięcie. Zaraz potem nieprzyjemne zaswędziały go obie dłonie, bo saksa Willa chyba sama wyprysnęła z wyścielonej runem pochwy. W mgnieniu oka nóż, zatoczywszy łuk, trafił we włócznię tuż pod stalowym grotem.
Specjalnie hartowane ostrze saksy, masywne niczym topór, ostre niby brzytwa, przecięło twarde drewno jakby wchodziło w ser. Masywny grot huknął o podłogę. Zbir miał może pół sekundy na ocenę sytuacji, tyle bowiem mniej więcej czasu zabrało Willowi, by doń przypaść, obrócić Buttle'a ponownie, a na końcu grzmotnąć mosiężną głowicą noża w jego skroń.
W tym momencie John Buttle stracił dalsze zainteresowanie światem, bowiem zwalił się na podłogę niczym worek kartofli.
– Nader zgrabnie – przyznała Alyss, zachwycona szybkością reakcji Willa. Ponownie odwróciła sztylet, chowając go do futerału, przymocowanego w specjalnym rozcięciu w fałdach sukni.
Uśmiechnęli się oboje. Zaskoczona suka skomlała, dopraszając się uwagi. Alyss schyliła się, uspokoiła owczarka, tarmosząc mu futro za uszami.
– Nie wiedziałem, że przechodzicie szkolenie w rzucie sztyletem – przyznał Will. Kurierka wzruszyła ramionami.
– Bo nie przechodzimy. Ostrza naszej broni są zbyt delikatne, by ciskać nimi, jak popadnie, naśladując zwiadowców. Chciałam tylko odwrócić uwagę naszego przyjaciela, żebyś ty mógł się z nim uporać.
Will podszedł do komody stojącej pod ścianą chatki, poszperał w jednej z szuflad. Alyss obserwowała, jak wyciąga kilka rzemieni, a później podchodzi do postaci rozciągniętej na podłodze. Przetoczył Buttle'a na brzuch, następnie przełożył jego obie ręce za plecy. Śledziła z zaciekawieniem, jak Will nakłada skórzane pęta na kciuki bandyty. Zaciągnął rzemienie ciasno, dla bezpieczeństwa przekładając je przez drewniany bloczek z dwoma otworkami.
Następnie spętał kostki Buttle'a.
– Nader zgrabnie – przyznała raz jeszcze.
Will ocenił własne dzieło, pokiwał głową.
– Wymyślił to jeden ze zwiadowców. Pętle trzymają kciuki oraz kostki, a drewniane oczka pozwalają zamocować rzemień bez szamotaniny przy wiązaniu węzłów.
Alyss usiadła bokiem na krześle, chmurnym wzrokiem obrzuciła nieprzytomnego Buttle'a. Uniosła kielich z winem.
– Cóż, nadal mamy problem. Co my z nim teraz zrobimy?
Will już miał odpowiedzieć, ale powstrzymał się. Zdał sobie sprawę, co Alyss ma na myśli.
– Ten drań naprawdę mógł podsłuchać naszą rozmowę – powiedział.
Alyss przytaknęła.
– Właśnie. Podjęliśmy tyle starań, by nikt się nie dowiedział, że zostajesz wysłany z misją. A teraz dureń wypapla sekret każdemu, kto zechce go słuchać.
Will przyglądał się Buttle'owi. Zbir leżał wciąż nieruchomo.
– Oczywiście, mogę sprawić, że baron go uwięzi. Groził ci. Nastawanie na kurierów oznacza poważne przestępstwo.
Alyss stanowczo pokręciła głową.
– To nie wystarczy. Wciąż bowiem istnieje możliwość, że nawiąże kontakt z innymi więźniami albo nawet ze strażnikami. Nie możemy ryzykować. Każde słowo musi pozostać tylko między nami. Przeklęty łotr! Chyba należy go zabić, Willu.
Ostatnie słowa wypowiedziała niechętnie, ale jednak bez żadnych emocji. Will zdębiał. Spojrzał na kurierkę, jak gdyby oglądał Alyss po raz pierwszy. Uświadomił sobie, iż dawna towarzyszka z sierocińca przeszła szkolenie równie trudne jak jego własne. Wróciło doń echo ich wcześniejszej rozmowy.
I właśnie wtedy coś wpadło mu do głowy.
– Nie sądzę, byśmy musieli posuwać się do morderstwa – oznajmił. – Mam pewien pomysł. Pomóż mi osiodłać konie. W drodze powiem ci, co wymyśliłem.
Gundar Hardstriker nachylił się nad dymiącym mięsiwem. Odciął kawał cielęciny wędzonej nad węglami. Ostrożnie podmuchał na gorący kęs, ugryzł. Pokiwał głową, uznał, że mięso jest smaczne. W sam raz. Tak, oto więc kosztował pieczeni z rocznego cielaka, delikatnej, przerośniętej tłuszczykiem. Dymny posmak ogniska nasycił mięso.
Gundar rozejrzał się po polance. Wędzili wołowe tusze w pobliżu miejsca, gdzie „Wilcza chmura" cumowała przy brzegu. Jego ludzie zajęci byli pieczeniem oraz wędzeniem ostatnich połci. Baranina już została pocięta i nasolona. Za parę godzin, jak sobie obliczył, czas wyruszać w drogę. Przed odpłynięciem załoga prześpi się trochę. Później skorzystają z wysokiej fali, która pozwoli im wyruszyć w spóźnioną podróż przez Morze Białych Sztormów.
Płomienie z pół tuzina dymiących ognisk rozświetlały polanę, rzucając przedziwne, ruchome cienie na okoliczne drzewa. Groźnie wyglądający galion „Wilczej chmury" zdawał się unosić w dymie, kolebiąc się bez żadnej podpory, a blask płomieni tańczył po rzeźbionych zębiskach drewnianego wilczego łba.
– Gundarze! – Jon Tarkson, jeden z żeglarzy, przywoływał jarla z krańca polany od strony lasu. Głowa szypra obróciła się. Gundar, zaciekawiony, dostrzegł niewyraźny cień wyłaniający się z mroku. Zmarszczył brew, gdyż zdał sobie sprawę, że to zwiadowca. Młokos jechał naturalnie konno, lecz prowadził i drugiego wierzchowca, objuczonego wielkim pakunkiem przerzuconym przez grzbiet.
Gundar wzniósł dłoń na powitanie. Ruszył ku przybyszowi. Zdążył już polubić młodego zwiadowcę. Szanował jego pomysłowość, umiejętność znajdowania wyjścia z trudnych sytuacji. Wyciągnął z opresji również i Gundara. Jarl podziwiał jego brawurową odwagę.
– Witaj! – zawołał. Will odwzajemnił powitanie, po czym zsunął się z siodła. Kiedy Gundar podszedł, lawirując wśród ognisk i rozwieszonych wszędzie połci wędzącego się mięsiwa, zauważył, że pakunkiem przewieszonym przez grzbiet drugiego konia był człowiek. Nieprzytomny, ze skrępowanymi rękoma oraz nogami. Wycelował kciukiem w nieruchomą postać.
– Ktoś ci chyba zalazł za skórę, zwiadowco? – spytał.
Will w odpowiedzi uśmiechnął się nieznacznie.
– Można by tak rzec. Ten ktoś stał się utrapieniem dla całej tutejszej okolicy. Przyszło mi więc do głowy, że mógłby ci się przydać.
Gundar zmarszczył brew, wierzchem dłoni otarł tłuszcz z brody.
– Przydać? – powiedział. – Mam tylu załogantów, ilu mi trzeba, uprzejmie dziękuję. Nie potrzebuję niewyszkolonych południowców na pokładzie „Wilczej chmury". – Zawahał się, a potem dodał: – Bez urazy.
Will pokręcił głową.
– Oczywiście. Właściwie nie miałem zamiaru proponować ci go na członka załogi. Pomyślałem, że może chciałbyś zabrać go w charakterze niewolnika. Nadal trzymacie niewolników w Skandii, czyż nie?
Hardstriker spojrzał na młodzieńca ze zdwojonym zainteresowaniem. Zwiadowca chowa w zanadrzu mnóstwo niespodzianek, wie też, co gada, pomyślał. Will od razu pojął, gdy tylko po raz pierwszy zetknął się z jarlem, że ta akurat wyprawa okazała się dla „Wilczej chmury" kiepska. Dobry, zdrowy niewolnik byłby wartościowym łupem, da się go sprzedać, gdy nareszcie przybiją z powrotem do portu w Hallasholm.
– Tak. Wciąż trzymamy niewolników – przytaknął wódz. Podszedł bliżej do jucznego konia, przyjrzał się uważniej nieprzytomnemu. Chwycił garścią za włosy, uniósł głowę, żeby popatrzeć mu w twarz. Około trzydziestki, rosły i silny.
– Zdrów? – spytał, a Will skinął głową.
– Jeśli nie policzysz, że oberwał po łbie, to zdrów jak ryba. – Will przypomniał sobie okrutną ranę na psim boku oraz pogłoski, że za sprawą Buttle'a doszło do licznych morderstw. – Nada się do harówki przy wiosłach.
Wiosła. Ciężka kara dla skandyjskich niewolników. Chodziło o ogromne drewniane szpachle, które zawieszano zimą wewnątrz studni Niewolnicy poruszali nimi tam i z powrotem, w górę i w dół, aby nieustannie mącić wodę, co zapobiegało tworzeniu się na powierzchni studzien zbyt grubej lodowej warstwy. Brańców, wprawiających wiosła w ruch, nieuchronnie ochlapywały przy robocie lodowate bryzgi, więc przemakali do suchej nitki. Gdy Will sam był niewolnikiem u Skandian, przydzielono go właśnie do wioseł. Harówka omal go nie zabiła, nim Erak ulitował się nad więźniem i dopomógł mu w ucieczce.
Gundar pokręcił głową.
– Oberjarl zniósł wiosła jako formę kary – powiedział. – Poza tym, szkoda byłoby marnować na nie cennego niewolnika, takiego jak ten. – Raz jeszcze przyjrzał się nieruchomej postaci Buttle'a. Podjął decyzję. – Niech będzie – powiedział. – Ile za niego chcesz?
Will obrócił się, sięgnął ręką, rozwiązał węzeł, przytrzymujący Buttle'a na końskim grzbiecie.
– Przyjmij go jako podarek – powiedział, pociągając bandytę za kołnierz, żeby zsunął się z konia, bezwładnie waląc o ziemię. Buttle stęknął cicho, potem znowu zamilkł.
– Podarek?
Will potwierdził skinieniem głowy.
– Straszne z nim tutaj utrapienie, a mnie brak czasu, żeby sobie zawracać głowę. Zabierz go, oby ci się przydał. Kiedyś mi się odwdzięczysz.
Skandyjski kapitan popatrzył na zwiadowcę w zamyśleniu.
– Jako żywo, wciąż mnie czymś zaskakujesz – stwierdził. Następnie przywołał dwóch żeglarzy, którzy stali w pobliżu, przyglądając się scenie z zaciekawieniem. – Ładunek na pokład – rozkazał im. – Upchnijcie go w forpiku.
Szczerząc zęby od ucha do ucha, podnieśli nieprzytomnego i zanieśli na statek. Gundar wyciągnął rękę do Willa. Zwiadowca chwycił dłoń jarla, wymienili silny uścisk.
– Cóż, słusznie prawisz, zwiadowco. Istotnie będę ci winien przysługę. Zapewniłeś moim ludziom strawę na zimę. I jeszcze, dzięki tobie, zyskaliśmy jakiś pożytek z wyprawy.
Will wzruszył ramionami.
– Gundarze Hardstrikerze, wyświadczasz mi również przysługę, zabierając go – powiedział. – Rad będę wiedzieć, że opuścił Araluen. Wiatrów pomyślnych, wioślarzy mocarnych – dodał, wypowiadając tradycyjne skandyjskie pożegnanie.
– I prostej drogi dla ciebie, zwiadowco – odparł Gundar.
Will wskoczył na grzbiet Wyrwija. Odjeżdżając, wyobrażał sobie przyszłość Buttle'a jako niewolnika w Skandii. Nawet bez wioseł ciężki czeka go los, pomyślał.
Uznał, że nie ma nic przeciwko temu.