15

Minął tydzień, zanim odważyłem się złożyć wizytę krewnym mojej matki. Co dzień godzinami spacerowałem po mieście opatulony płaszczem, bo wiały silne wiatry, i zdumiewałem się brzydotą wszystkiego, na co patrzałem — ludzi i budynków. Odszukałem ambasadę Salli i włóczyłem się w pobliżu. Nie miałem zamiaru wejść, ale widok tego przysadzistego, brudnego budynku dawał mi poczucie łączności z ojczyzną. Kupiłem mnóstwo tanich broszur i czytałem do późnej nocy, żeby dowiedzieć się czegoś o wybranej przeze mnie prowincji: była tam historia Glinu i przewodnik po mieście Glain, nie kończący się poemat epicki o losach pierwszych osadników na północ od Huish i jeszcze wiele innych historyjek. Próbowałem topić swą samotność w winie — nie w winie z Glinu, bo tutaj win nie produkowano, ale w dobrym, słodkim, złotym winie z Manneranu, importowanym w dużych beczułkach. Jednej nocy śniło mi się, że Stirron zmarł wskutek ataku jakiejś choroby i zaczęto mnie poszukiwać. Wiele razy widziałem we śnie, jak rogorzeł zabijał mego ojca. Ten sen wciąż mnie prześladuje, śni mi się przynajmniej dwa lub trzy razy do roku. Pisałem długie listy do Halum i Noima, potem je darłem, bo za bardzo rozczulałem się w nich nad sobą. Kiedy to wszystko nic nie pomagało, poprosiłem oberżystę o dziewuchę. Przysłał mi wychudłą dziewczynę, o rok albo dwa starszą ode mnie, z olbrzymimi piersiami, które zwisały jak nadęte gumowe worki. — Mówią, że jesteś księciem Salli — powiedziała z udawaną skromnością, kładąc się i rozsuwając uda. Bez słowa pokryłem ją i wsunąłem się w nią, a wielkość mego organu sprawiła, że zaczęła piszczeć zarówno ze strachu, jak z rozkoszy i tak gwałtownie kręcić biodrami, że natychmiast wytrysnęło ze mnie nasienie. Zły byłem o to na siebie i swą złość obróciłem na nią, odsuwając się i krzycząc: — Kto ci kazał się ruszać? Ja nie byłem gotów, żebyś się ruszała. Ja nie chciałem, żebyś się ruszała! — Wybiegła z pokoju naga, bardziej chyba przestraszona nieprzyzwoitym zwrotem niż moim gniewem. Dotychczas nigdy nie powiedziałem “ja” w obecności kobiety. Ale przecież to była tylko ladacznica. Potem przez godzinę szorowałem się mydłem. Obawiałem się w swej naiwności, że właściciel gospody wyeksmituje mnie za to, że odezwałem się do niej tak wulgarnie, ale nic nie powiedział. Nawet w Glinie nie potrzeba być uprzejmym wobec dziwki.

Zdałem sobie sprawę, że wykrzykując te słowa odczuwałem dziwną przyjemność. Oddałem się fantastycznym marzeniom, w których wyobrażałem sobie piersiastą dziwkę całą nagą na moim łóżku, a ja stałem nad nią i krzyczałem: Ja! Ja! Ja! Ja! Ja! Takie marzenia na jawie powodowały, że mój mały podnosił się i sterczał. Zastanawiałem się, czy nie pójść do czyściciela i pozbyć się brudnych myśli, ale zamiast tego w dwa wieczory później poprosiłem oberżystę o inną dziewuchę i z każdym pchnięciem wołałem: Ja! Mnie! Ja! Mnie!

W ten sposób trwoniłem swój majątek w stolicy purytańskiego Glinu: bawiąc się z dziwkami, pijąc i marnując czas. Kiedy już wszystkiego miałem dość, wziąłem się w garść, opanowałem nieśmiałość i poszedłem do swych krewnych.

Moja matka była córką pierwszego septarchy Glinu, który zmarł, jak również jego syn i następca. Obecnie syn jego syna, Truis, bratanek mej matki, zasiadał na tronie. Wydawało mi się arogancją iść wprost do swego królewskiego kuzyna i prosić o przywilej. Truis z Glinu musiał sprawy państwowe ważyć na równi z obowiązkami rodzinnymi i mógł odmówić pomocy zbiegłemu bratu pierwszego septarchy Salli, mogłoby to bowiem doprowadzić do tarć ze Stirronem. Miałem jednak ciotkę Nioll, młodszą siostrę mej matki, która za jej życia często bywała w stolicy Salli i pieściła mnie, kiedy byłem dzieckiem. Może ona mogłaby mi pomóc?

Sama bogata, wyszła bogato za mąż. Jej mężem był markiz Huish, który posiadał duże wpływy na dworze septarchy i również — ponieważ w Glinie uważa się za niewłaściwe, by szlachta parała się handlem — kontrolował najbogatszy dom ajencyjny w całej prowincji. Domy ajencyjne są czymś podobnym do banków, ale banków specjalnego rodzaju. Pożyczają pieniądze rozbójnikom, kupcom i przemysłowcom, ale tylko na rujnujący procent i zawsze wchodzą w częściowe posiadanie tych przedsiębiorstw, którym udzielają pomocy. W ten sposób zapuszczają swoje macki do setek organizacji i na polu gospodarczym uzyskują ogromne wpływy. W Salli działalność domów ajencyjnych została zakazana sto lat temu, ale w Glinie prosperują i występują w roli nieomal drugiego rządu. Nie zachwycał mnie ten system, wolałem jednak włączyć się do niego, niźli żebrać.

Popytałem w gospodzie i powiedziano mi, gdzie mieści się pałac markiza. Jak na stosunki miejscowe, była to imponująca budowla, składająca się z trzech skrzydeł, położona nad gładkim jak lustro sztucznym jeziorem, w arystokratycznej dzielnicy miasta. Nie próbowałem dostać się tam bez uprzedzenia, zaniosłem natomiast wiadomość do markizy, że jej siostrzeniec, Kinnall, syn septarchy z Salli, przebywa w Glainie i prosi o łaskawą audiencję. Można go znaleźć w takiej a takiej gospodzie. Wróciłem do siebie i czekałem. Na trzeci dzień oberżysta z wybałuszonymi ze zdumienia oczami przyszedł do mego pokoju i powiedział, iż mam gościa w liberii markiza Huish. Nioll przysłała po mnie wóz i zostałem zabrany do jej pałacu, o jeszcze bogatszym wystroju w środku niż na zewnątrz. Przyjęła mnie w wielkiej sali tak przemyślnie wyłożonej lustrami, że odbijały się w innych lustrach i tworzyło to złudzenie nieskończoności.

Postarzała się bardzo w ciągu tych sześciu czy siedmiu lat, kiedy jej nie widziałem, ale moje zaskoczenie na widok jej siwych włosów i gęstego meszku na twarzy było niczym wobec jej zdumienia moim przekształceniem się w tak krótkim czasie z dziecka w potężnego mężczyznę. Przywitaliśmy się w stylu, jaki obowiązuje w Glinie — czubki palców do czubków palców, wyraziła mi swe współczucie z powodu śmierci ojca i przeprosiła, że nie uczestniczyła w uroczystościach koronacyjnych Stirrona, a potem spytała, co sprowadziło mnie do Glinu. Wyjaśniłem to, nie okazała zdziwienia. Czy mam zamiar zatrzymać się tu na stałe? Odpowiedziałem, że tak. A w jaki sposób będę się utrzymywał? Pracując w domu ajencyjnym jej męża, oświadczyłem, o ile taka posada będzie mi zaoferowana. Zachowała się, jakby nie uważała mych ambicji za nierozsądne, zapytała tylko, czy mam jakieś umiejętności, które mogłaby zarekomendować markizowi. Na to oznajmiłem, że byłem szkolony w dziedzinie kodeksów prawnych Salli (nie wspomniałem, jak niekompletne było to szkolenie) i mógłbym być użyteczny w prowadzeniu interesów domu ajencyjnego tej prowincji. Zaznaczyłem również, że mam związki więznę z Segvordem Helalamem, Najwyższym Sędzią Urzędu Administracyjno-Sądowniczego Portu Manneranu i mógłbym obsługiwać interesy firmy w Manneranie. Zauważyłem wreszcie, żem młody, silny i ambitny, a moje usługi dla domu ajencyjnego stałyby się obustronnie korzystne. Wydawało się, że moje oświadczenia trafiły ciotce do przekonania i obiecała, że postara się skłonić markiza, by ze mną porozmawiał. Wyszedłem z pałacu zadowolony, pełen najlepszych oczekiwań.

W parę dni później przyszła do gospody wiadomość, że mam stawić się w biurze domu ajencyjnego. Moje spotkanie nie odbyło się jednak z markizem Huish, ale z jednym z jego prokurentów, niejakim Sisgarem, co należałoby uznać za zły omen. Człowiek ten był tak gładki, że aż się lepił, miał twarz bez zarostu nawet bez brwi, a jego łysina sprawiła, iż głowa wyglądała jak zrobiona z wosku. Nosił ciemnozieloną szatę, co wyglądało surowo i równocześnie ostentacyjnie. Wypytywał mnie o moje wykształcenie i doświadczenie zawodowe, po paru odpowiedziach odkrył, iż pierwsze było niewielkie, a drugie żadne, ale pomimo tych braków rozmawiał ze mną łagodnie i przyjaźnie. Przypuszczałem, że moje dobre urodzenie oraz pokrewieństwo z markizem zapewni mi jednak tę posadę. Biada zadufanym w sobie! Zacząłem już snuć marzenia o tym, jakie to odpowiedzialne stanowisko zajmę w tym domu ajencyjnym i tylko jednym uchem słuchałem słów Sisgara, który powiedział: — Czasy są ciężkie, jak na pewno wasza łaskawość orientuje się, szkoda więc, że przybyliście do nas w czasie, kiedy konieczne są redukcje. Zatrudnienie was dałoby wiele korzyści, jednak jesteśmy w niezwykle trudnym położeniu. Markiz pragnie, byście wiedzieli, że wasza oferta została wysoko oceniona i że ma nadzieję ujrzeć was w firmie, gdy tylko zmienią się warunki ekonomiczne. — Z licznymi ukłonami i uroczym uśmiechem wyprowadził mnie z biura i znalazłem się na ulicy, zanim zdałem sobie sprawę, jak ostatecznie zostałem załatwiony. Nie dali mi nic, nawet stanowiska podrzędnego urzędnika w jakimś wiejskim oddziale biura! Jak to możliwe? Chciałem już odwrócić się, pobiec z powrotem i zawołać: — To jakaś pomyłka. Macie do czynienia z kuzynem waszego septarchy. Odprawiliście z niczym siostrzeńca markiza! — Ale przecież wiedzieli o tym, a jednak zamknęli mi drzwi przed nosem. Kiedy zatelefonowałem do ciotki, by podzielić się z nią mym wzburzeniem, powiedziano mi, że wyjechała za granicę spędzić zimę w zielonym Manneranie.

Загрузка...