54

W parę dni po odjeździe Noima jakieś nagłe poczucie winy zawiodło mnie do Kamiennej Kaplicy. Aby wypełnić sobie czas do chwili, kiedy Jidd będzie mógł mnie przyjąć, spacerowałem po salach i korytarzach ciemnego budynku, zatrzymując się przed ołtarzami, kłaniając się uniżenie na wpół ślepym znawcom Przymierza, którzy na dziedzińcu wiedli uczone debaty. Odsunąłem młodszych czyścicieli, którzy, znając mnie, natarczywie proponowali swoje usługi. Wszystko wokół mnie miało związek z bogami, a jednak nie byłem w stanie wykryć bożej obecności. Być może Schweiz odnalazł boskość poprzez dusze innych ludzi, ale ja, bawiąc się w samoobnażanie, w jakiś sposób utraciłem wiarę. Nie miało to zresztą dla mnie znaczenia, wiedziałem bowiem, że w swoim czasie odnajdę łaskę dzięki szerzeniu miłości i zaufania, co zamierzałem czynić.

Poszedłem do Jidda. Nie korzystałem z oczyszczenia od czasu, gdy Schweiz dał mi po raz pierwszy sumarański narkotyk. Mały krzywonosy człowieczek poczynił uwagę na ten temat, kiedy odbierałem od niego kontrakt. Nawał obowiązków w Urzędzie, wyjaśniłem, a on pokręcił głową, jakby chciał połajać. Usadowiłem się przed zwierciadłem, z którego spoglądała na mnie wychudła, obca twarz. Spytał, jakiego dziś chciałbym boga, więc powiedziałem, że boga niewinnych. Spojrzał na mnie podejrzliwie. Zapłonęły święte ognie. Łagodnymi słowami chciał doprowadzić mnie do wyznań. Co mogłem powiedzieć? Że zlekceważyłem zobowiązanie i piłem napój powodujący samoobnażenie z każdym, kto tylko zechciał? Siedziałem i milczałem. Jidd przynaglał mnie. Zrobił coś, czego nigdy nie robił żaden czyściciel, powrócił do mego poprzedniego oczyszczania i kazał mi znów mówić o narkotyku, do którego zażycia przyznałem się wcześniej. Czy znów go zażywałem? Przysunąłem twarz tuż do lustra, aż zapotniało od mego oddechu. Tak. Tak. Mówiący jest nędznym grzesznikiem i jeszcze raz uległ słabości. Wtedy Jidd spytał, skąd miałem ten narkotyk, a ja powiedziałem, że po raz pierwszy przyjąłem go w towarzystwie kogoś, kto nabył go od człowieka przybyłego z Sumary Borthanu. Tak, powiedział Jidd, a jak nazywał się ten towarzysz? To było niezręczne posunięcie, obudziło natychmiast moją czujność. Wydało mi się, że pytanie wykracza daleko poza potrzeby oczyszczania i na pewno nie ma związku z moim obecnym stanem. Odmówiłem przeto podania mu nazwiska Schweiza, co spowodowało, że spytał mnie dość ostro, czy obawiam się, że nie dochowa tajemnicy obrzędu.

Czy bałem się tego? Bywały rzadkie przypadki, że ukrywałem coś przed czyścicielami ze wstydu, ale nigdy z obawy przed zdradą. Byłem naiwny i święcie wierzyłem w panującą w domu bożym etykę. Dopiero teraz stałem się nagle podejrzliwy, a tę podejrzliwość wzbudził sam Jidd. Dlaczego chce to wiedzieć? Jakich informacji szuka? Na co zdałoby się mnie albo jemu, gdybym ujawnił źródło pochodzenia narkotyku? Powiedziałem: — Mówiący pragnie wybaczenia dla siebie, co więc ma do tego ujawnienie nazwiska jego towarzysza? Niechże on sam się oczyści. — Nie było oczywiście mowy, żeby Schweiz poszedł do czyściciela. Ta gra słowna z Jiddem spowodowała, że wartość oczyszczenia gdzieś wyciekła i pozostałem pusty. — Jeśli chcesz otrzymać pokój od bogów — oznajmił Jidd — musisz wypowiedzieć wszystko, co masz w duszy. — Jak mogłem to zrobić? Wyznać, że skłoniłem jedenaście osób do samoobnażenia się? Nie zależało mi na przebaczeniu od Jidda. Przestałem wierzyć w jego dobrą wolę. Wstałem gwałtownie, oszołomiony trochę klęczeniem w ciemności, zachwiałem się i potknąłem. Nadpłynął dźwięk śpiewanego gdzieś hymnu i zapach drogich kadzideł. — Mówiący nie jest dziś przygotowany na oczyszczenie — oświadczyłem Jiddowi. — Mówiący musi dokładniej zbadać swą duszę. — Podążyłem po omacku ku drzwiom. Jidd spojrzał z zakłopotaniem na pieniądze, jakie mu dałem. — Opłata? — zawołał. Powiedziałem mu, że może sobie wszystko zatrzymać.

Загрузка...