7

Chatka, gdzie się ukrywam, to nędzna buda. Ściany pozbijane byle jak, między deskami zieją dziury i żaden narożnik nie jest prosty. Pustynny wiatr hula po niej bez przeszkód. Kartki papieru pokrywa cienka warstewka rudego pyłu, moje ubrania są nim przesycone, nawet włosy nabrały czerwonego odcienia. Stworzenia żyjące na Nizinie swobodnie wpełzają do wnętrza: widzę jak teraz po glinianej podłodze porusza się coś szarego o wielu odnóżach, wielkości mego kciuka, także jakiś ospały wąż o dwóch ogonach, nie dłuższy niż moja stopa. Godzinami krążą leniwie wokół siebie, jakby były śmiertelnymi wrogami, którzy nie mogą zdecydować się, które z nich ma pożreć drugie. Niezbyt to mili towarzysze mojej samotności.

Nie powinienem szydzić z tego miejsca. Ktoś z wielkim trudem zbudował tę szopę, aby utrudzeni myśliwi mogli znaleźć schronienie na niegościnnej ziemi. Ktoś wznosił ją, wkładając w swą pracę bez wątpienia więcej miłości niż umiejętności. Pozostawił ją dla mnie i dobrze mi ona służy. Nie jest to zapewne dom godny syna septarchy, ale dosyć już długo mieszkałem w pałacach i nie potrzebuję teraz kamiennych ścian i ozdobnych sufitów. Panuje tu spokój. Żyję z dala od handlarzy ryb, czyścicieli, przekupniów sprzedających wino i tych wszystkich, którzy zachwalają swe towary na ulicach miast. Człowiek może tu myśleć, spojrzeć w głąb swej duszy i odnaleźć to, co go ukształtowało, by zbadać i poznać samego siebie. W tym naszym świecie panują zwyczaje, które zabraniają nam obnażyć dusze wobec innych. Tak, ale czemu nikt przede mną nie zauważył, że ten sam zwyczaj powstrzymuje nas od poznawania siebie? Niemal przez całe swoje życie pozwalałem, aby pomiędzy mną i innymi wznosiły się mury przesądów — i dopiero gdy runęły, dostrzegłem, iż odgraniczałem się nimi również sam od siebie. Tutaj jednak, na Wypalonej Nizinie miałem dość czasu, aby przemyśleć te sprawy i zrozumieć je. Nie jest to miejsce, które dobrowolnie wybrałbym dla siebie, ale też nie jestem tu nieszczęśliwy.

Sądzę, że nie znajdą mnie jeszcze przez jakiś czas.

Zrobiło się zbyt ciemno, żeby dalej pisać. Stanę w drzwiach chaty i będę patrzał, jak noc posuwa się przez Nizinę ku górom Huishtor. Może przeleci jakiś rogorzeł powracający do gniazda z nieudanych łowów. Rozbłysną gwiazdy. Kiedyś, ze szczytu góry na Sumarze Borthanie, Schweiz usiłował pokazać mi słońce Ziemi, upierał się, że je widzi i prosił, żebym podążał wzrokiem w kierunku jego wyciągniętej ręki, ale myślę, że ze mnie kpił. Uważam, że tego słońca nie można zobaczyć z naszego wycinka galaktyki. Schweiz często nabierał mnie, kiedy razem podróżowaliśmy. Być może gotów byłby żartować ze mnie, gdybyśmy znów się spotkali, jeśli on jeszcze żyje.

Загрузка...