Rozdział 13

To właśnie ta pogoń za przygodę sprawiła, że odważni mężczyźni i kobiety, tacy jak Jurij Gagarin, Walentyna Tierieszkowa i John Glenn na słupach ognia wznieśli się na orbitę okołoziemską…


Co tydzień Jock Krieger robił przegląd wiadomości na temat neandertalczyków, jakie pojawiały się w mediach. Synergia prenumerowała sto czterdzieści pism oraz regularnie otrzymywała informacje gromadzone przez prasę, radio i telewizję. Partia materiałów, którą właśnie analizował, zawierała między innymi wstępną wersję wywiadu z Lonwisem Trobem, jaki miał się ukazać w „Popular Mechanics”, pięcioczęściową serię z „San Francisco Chronicie” na temat wpływu neandertalskiej technologii na przyszłość przedsiębiorstw w Dolinie Krzemowej, wystąpienie sprintera Jalska Lalpluna w programie stacji ABC Wide World of Sports, artykuł z „Minneapolis Star Tribune” proponujący przyznanie Tukanie Prat pokojowej nagrody Nobla za znalezienie sposobu na podtrzymanie kontaktu między światami, specjalny materiał CNN, w którym Craig Ventner rozmawiał z Borl Kadas, kobietą kierującą neandertalskim projektem poznania ludzkiego genomu, dokument z NHK[8] na temat prawd i mitów o neandertalczykach, DVD Walka o ogień z komentarzem neandertalskiego paleo-antropologa oraz nowe studium departamentu obrony, dotyczące kwestii bezpieczeństwa związanych z międzywymiarowymi portalami.

Louise Benoit w tym samym celu zeszła do dawnego salonu rezydencji zajmowanej obecnie przez grupę Synergia. Czytała właśnie artykuł w „New Scientist”, którego autor zastanawiał się, dlaczego neandertalczycy udomowili psy, skoro sami mieli zmysł powonienia równie dobry jak te zwierzęta i nie potrzebowali ich do polowań. Przerwała, słysząc głośne prychnięcie Jocka.

— O co chodzi? — spytała, zerkając na niego znad magazynu.

— Mam już tego dość. — Wskazał stertę tygodników, wycinków z gazet, taśm audio i nagrań wideo. — „Neandertalczycy są bardziej pokojowym gatunkiem niż my”. „Neandertalczycy są bardziej niż my wyczuleni na problemy środowiska”. „Neandertalczycy są bardziej od nas oświeceni”. Dlaczego tak jest, do cholery?

— Naprawdę chcesz wiedzieć? — spytała Louise z uśmiechem. Chwilę szperała w stosie pism, po czym wyciągnęła najnowszy numer „Mcleans”. — Czytałeś główny artykuł w tym tygodniku?

— Jeszcze nie.

— Jest tu mowa o tym, że neandertalczycy są jak Kanadyjczycy, a Gliksini jak Amerykanie.

— I co to do diabła znaczy?

— Autor twierdzi, że neandertalczycy wierzą we wszystko, co liczy się także dla Kanady: socjalizm, pacyfizm, działanie na rzecz środowiska, humanizm.

— To chyba przesada.

— Och, nie mów, że się z tym nie zgadzasz. — W tonie Louise pojawiła się żartobliwa nutka. — Sama słyszałam, jak w rozmowie z Kevinem przyznałeś rację Patowi Buchananowi, który nazwał mój kraj „Sowieckim Kanadystanem”.

— Kanadyjczycy też są Gliksinami, droga doktor Benoit.

— Nie wszyscy — droczyła się dalej Louise. — Przecież Ponter Boddit również jest obywatelem Kanady.

— Raczej wątpię, aby to był powód, dla którego prasa tak dobrze o nich pisze. Wszystko przez to, że dziennikarze sprzyjają lewicy.

— Nie sądzę. — Louise odłożyła magazyn. — Prawdziwym powodem, dla którego neandertalczycy wypadają w porównaniu z nami lepiej, jest to, że mają większe mózgi. Czaszka neandertalczyka ma o dziesięć procent większą pojemność niż nasza. Nam ledwie starcza szarych komórek, aby przebić się przez pierwszy etap pracy nad jakąś ideą: jeśli stworzymy lepszy oszczep, zabijemy więcej zwierząt. Jednak nie stać nas już na wysiłek, aby wybiec myślą do etapu drugiego: jeśli zabijemy zbyt wiele zwierząt, nic nie zostanie i umrzemy z głodu. Tymczasem wygląda na to, że neandertalczycy od samego początku myśleli perspektywicznie.

— To jak zdołaliśmy pokonać ich na naszej Ziemi?

— Przecież to u naszego gatunku, a nie u nich, pojawiła się świadomość — prawdziwa rozumność. Pamiętasz moją teorię? Wszechświat uległ rozszczepieniu w momencie narodzin tej świadomości. W jednej wersji zyskaliśmy ją my i tylko my, a w drugiej oni i tylko oni. Chyba nie powinno nikogo dziwić, że niezależnie od wielkości mózgu czy tężyzny fizycznej to właśnie świadome istoty zyskały przewagę — każda w swojej linii czasowej? Teraz jednak porównujemy świadome istoty o mózgach o objętości 1400 centymetrów sześciennych z tymi, które mają mózgi wielkości 1500 centymetrów sześciennych. — Uśmiechnęła się. — Od lat czekaliśmy na pojawienie się wielkogłowych kosmitów, no i proszę. Tyle że ci nie przybyli z Alfa Centauri, tylko z sąsiedztwa.

Jock zmarszczył brwi.

— Większy mózg nie musi oznaczać większej inteligencji.

— Rzeczywiście, niekoniecznie. Lecz przeciętnie Homo sapiens mają iloraz inteligencji równy 100. Do tego IQ rozkłada się według tak zwanej krzywej dzwonowej: na każdego osobnika z ilorazem 130 przypada jeden, którego iloraz wynosi 70. A załóżmy, że u nich przeciętne IQ wynosiło 110 — nawet przed czystką w puli genów. Może stąd właśnie taka różnica między nami.

— Wspomniałaś coś o krzywej dzwonowej. Czytałem o tym książkę i…

— I była pełna bzdur. Iloraz inteligencji nie zależy od rasy, poza przypadkami, gdy czynnikiem jest niedożywienie. Poznałeś mojego partnera, Reubena Montego. Z zawodu jest lekarzem i jest ciemnoskóry. Gdyby autorzy The Bell Curve mieli rację, to Reuben byłby niesłychaną rzadkością, ale przecież nie jest. Dawniej różnice brały się z barier ekonomicznych lub społecznych, utrudniających czarnej ludności edukację na wyższych szczeblach. Nie wynikało to z jakiejś wrodzonej niższości.

— I twierdzisz, że jesteśmy z natury gorsi od neandertalczyków?

Louise wzruszyła ramionami.

— Na pewno ustępujemy im pod względem fizycznym. Dlaczego tak trudno jest nam zaakceptować to, że podobnie jest w sferze umysłowej?

Jock skrzywił się ze wstrętem.

— Skoro tak na to patrzysz… — Pokręcił głową. — Nie podoba mi się to. Kiedy byłem w RAND, mieliśmy za zadanie przechytrzyć wrogów, którzy dorównywali nam pod względem intelektualnym. Czasem mieli jakąś przewagę militarną, a czasem to my byliśmy górą w tej sferze, ale nie było mowy o tym, by któraś ze stron była z natury bardziej inteligentna od drugiej. Tymczasem teraz…

— Ale przecież my nie próbujemy przechytrzyć neandertalczyków — zauważyła Louise, po czym uniosła brwi. — Prawda?

— Co? Aa, nie, nie. Oczywiście, że nie. Skąd takie pomysły?


— Dziecko? — Lurt Fradlo oparła dłonie na szerokich biodrach. — Ty i Ponter chcecie mieć dziecko?

Mary przytaknęła nieśmiało. Zostawiła Pontera w jego domu i sześcianem podróżnym dotarła do mieszkania Lurt W Centrum Saldak.

— Zgadza się.

Lurt rozpostarła ramiona i uściskała Mary.

— To cudownie! Absolutnie cudownie!

Mary poczuła, jak opuszcza ją napięcie.

— Nie sądziłam, że pochwalisz ten pomysł.

— Dlaczego? Ponter jest cudownym człowiekiem. Będziecie wspaniałymi rodzicami… — Przerwała i spojrzała na Mary. — Nie potrafię określać wieku Gliksinów. Ile ty masz lat, kochana?

— Trzydzieści dziewięć, czyli mniej więcej pięćset dwadzieścia miesięcy.

— Naszym kobietom bywa trudno zajść w ciążę w tym wieku — powiedziała Lurt przyciszonym głosem.

— U nas jest podobnie, ale mamy różne leki i sposoby, które mogą pomóc. Jest tylko jeden problem…

— Problem?

— Tak. Baraści, czyli ty i Ponter, macie po dwadzieścia cztery pary chromosomów, natomiast Gliksini, tacy jak ja, mają tylko dwadzieścia trzy pary.

Lurt zmarszczyła brew.

— To bardzo utrudni zapłodnienie.

Mary pokiwała głową.

— Właśnie. Prawdę mówiąc, wątpię, by udało nam się to osiągnąć metodami naturalnymi.

— To nie powód by rezygnować z prób! — Lurt uśmiechnęła się szeroko.

Mary odpowiedziała jej tym samym.

— Na pewno nie. Pomyślałam jednak, że może znajdę jakiś sposób na połączenie DNA Pontera z moim. Jeden z chromosomów u mojego gatunku powstał z połączenia dwóch chromosomów u naszego wspólnego przodka. Pod względem genetycznym zawartość sekwencji DNA jest bardzo podobna, tyle że u Homo sapiens znajduje się w jednym długim, a u Homo neanderthalensis w dwóch krótszych chromosomach.

Lurt powoli kiwała głową.

— I masz nadzieję, że poradzisz sobie z tym problemem?

— Tam myślałam. Sądzę, że to możliwe nawet przy technologii, jaką dysponują moi ludzie. Tyle że nie będzie łatwo. Twoi ludzie są bardziej zaawansowani w wielu dziedzinach, dlatego zastanawiałam się, czy nie znasz kogoś, kto byłby ekspertem w tej sferze?

— Bardzo cię lubię, Mare. Ale mam wrażenie, że ty zawsze musisz w coś wdepnąć.

— Słucham?

— Rzecz w tym, że istnieje rozwiązanie twojego problemu — idealne rozwiązanie, ale…

— Ale co?

— Jest zakazane.

— Zakazane? Dlaczego?

— Z powodu ryzyka, jakie stanowiło to dla naszego sposobu życia. Znałam pewną specjalistkę od genetyki, Vissan Lennet. Jeszcze cztery miesiące temu mieszkała w Kraldak.

— Kraldak?

— To miasto oddalone o jakieś 350 tysięcy długości ramion od Saldak. Ale już jej tam nie ma.

— Nie mieszka już w Kraldak?

Lurt pokręciła głową.

— Nie mieszka już nigdzie.

Brwi Mary gwałtownie podjechały w górę.

— Mój Boże… chcesz powiedzieć, że się zabiła?

— Co? Nie, nadal żyje. Przynajmniej z tego co nam wiadomo, ponieważ nikt nie ma z nią kontaktu.

Mary wskazała na przedramię Lurt.

— Nie można skontaktować się z jej Kompanem?

— Nie. Właśnie to ci próbuję powiedzieć. Vissan opuściła nasze społeczeństwo. Usunęła sobie implant i żyje gdzieś na pustkowiu.

— Dlaczego?

— Była znakomitym genetykiem, ale zbudowała urządzenie, którego Najwyższa Rada Siwych nie mogła przyjąć. Lokalni przedstawiciele Rady kontaktowali się ze mną w tej sprawie i pytali mnie o zdanie na ten temat. Nie chciałam, aby badania Vissan zostały przerwane, ale Najwyższa Rada Siwych uznała, że nie ma innego wyboru.

— Chryste, mówisz o tym tak, jakby stworzyła jakąś broń genetyczną!

— Co takiego? Nie, oczywiście, że nie. Nie była wariatką. Vissan zbudowała pewne urządzenie… „kodoner”, tak się chyba nazywało. Pozwalało na uzyskanie dowolnej sekwencji kwasu deoksyrybonukleinowego lub rybonukleinowego, dosłownie każdej, razem z odpowiednimi białkami. Wystarczyło tę sekwencję wymyślić, a kodoner Vissan mógł ją wyprodukować.

— Naprawdę? Rany! Tylko pomyśleć, co można dzięki takiej maszynie osiągnąć.

— Zbyt wiele, przynajmniej w opinii Najwyższej Rady Siwych. Bo widzisz, kodoner umożliwiał między innymi wytworzenie… hm… nie jestem pewna, jak wy to nazywacie. Chodzi mi o chromosomy, które są w komórkach rozrodczych.

— Zestawy haploidalne — podpowiedziała Mary. — Z dwudziestoma trzema… przepraszam, dwudziestoma czterema chromosomami, które znajdują się w komórce jajowej i w plemniku.

— Właśnie.

— Nie rozumiem, w czym problem? — zdziwiła się Mary.

— Chodzi o nasz system sprawiedliwości. Nadal nie pojmujesz? Kiedy sterylizujemy przestępcę oraz najbliższych krewnych tej osoby, uniemożliwiamy im wytwarzanie haploidalnych gamet, a co za tym idzie, rozmnażanie się. Tymczasem dzięki kodonerowi Vissan można by to obejść i przekazać swoje geny przyszłym pokoleniom. Wystarczyłoby po prostu zaprogramować urządzenie tak, aby stworzyło chromosomy zawierające odpowiednią informację genetyczną.

— I dlatego zakazano używania tej maszyny?

— Tak. Siwi zarządzili przerwanie badań i Vissan wpadła w złość. Powiedziała, że nie chce należeć do społeczeństwa, które paraliżuje wiedzę, więc je opuściła.

— I gdzie teraz żyje… w lesie?

Lurt przytaknęła.

— To nic trudnego. W młodości wszyscy się tego uczymy.

— Ale… ale wkrótce nadejdzie zima.

— Na pewno zbudowała sobie jakiś dom lub znalazła inne schronienie. Jej kodoner rozwiązałby twoje problemy. Zanim Najwyższa Rada Siwych zakazała dalszych prac, powstało tylko jedno urządzenie. Zazwyczaj nic na tym świecie nie ginie: Kompany widzą i rejestrują wszystko. Ale Vissan zabrała prototyp już po tym, jak usunęła sobie implant, i zrobiła to bez świadków. Przypuszczam, że jej kodoner wciąż istnieje. Dzięki niemu mogłabyś mieć dziecko hybrydę, którego tak pragniesz.

— Gdybym tylko znalazła tę maszynę.

— Właśnie.

Загрузка...