Rozdział 2

Dziś chcę mówić tylko o naszej przyszłości — o przyszłości Homo sapiens — ale nie dlatego, że przemawiam wyłącznie jako prezydent Stanów Zjednoczonych Ameryki. Nie, powód jest inny. Otóż w tej sferze przyszłość nasza oraz przyszłość neandertalczyków nie są ze sobą związane…


Cornelius Ruskin bał się, że koszmary nigdy się nie skończą. Co noc przeżywał to samo: ten przeklęty jaskiniowiec rzucał się na niego, powalał go na ziemię i okaleczał. Każdego ranka budził się zlany potem.

Większą część dnia po tym, jak odkrył potworną prawdę, spędził w łóżku, zwijając się z bólu. Telefon dzwonił kilka razy. Na pewno ktoś z uniwersytetu próbował ustalić, co się do diabła dzieje. Cornelius nie potrafił jednak zmusić się do rozmowy z kimkolwiek.

Późnym wieczorem zatelefonował na wydział genetyki i zostawił wiadomość na automatycznej sekretarce Qaiser Remtulli. Zawsze nie cierpiał tej kobiety, a teraz — po tym, co go spotkało — nienawidził jej jeszcze bardziej. Na szczęście udało mu się zachować spokojny ton. Wyjaśnił, że jest chory i że wróci do pracy dopiero za kilka dni.

Dokładnie pilnował, czy w jego moczu nie pojawia się krew. Co rano badał okolice rany, sprawdzając, czy nic się z niej nie sączy, i wielokrotnie mierzył temperaturę, kontrolując, czy nie ma gorączki — oczywiście nie miał, choć często ogarniały go fale gorąca.

Wciąż nie mógł w to uwierzyć. Przytłaczała go sama myśl o tym, co się stało. Czuł ból, ale ten z każdym dniem słabł. Poza tym Cornelius pomagał sobie kodeiną — całe szczęście, że w Kanadzie można ją było kupić bez recepty. Zawsze miał w mieszkaniu zapas. Początkowo brał po pięć tabletek naraz, ale teraz ograniczał się już do normalnej dawki dwóch.

Poza przyjmowaniem leków przeciwbólowych nie miał pojęcia, co robić. Absolutnie nie mógł iść do żadnego lekarza. Gdyby to zrobił, nie utrzymałby w tajemnicy tego, co go spotkało. Ktoś na pewno by się wygadał, a Ponter miał rację: Cornelius nie mógł ryzykować.

Kiedy w końcu udało mu się jakoś pozbierać, usiadł do komputera. Był to bezwartościowy rupieć Pentium 90 MHz. Miał go od czasów studenckich. Maszyna jako tako nadawała się do pisania tekstów i odbierania maili, ale z Internetu zwykle korzystał w pracy. Na uniwersytecie miał szerokopasmowy dostęp do sieci, a w domu mógł sobie pozwolić tylko na zwykłe telefoniczne łącze modemowe za pośrednictwem lokalnej firmy ISP. Tylko że nie mógł czekać, aż wróci do pracy; potrzebował odpowiedzi natychmiast. Jakoś musiał przetrzymać obezwładniająco powolne otwieranie stron.

Trwało to dwadzieścia minut, ale w końcu znalazł informacje, których szukał. Ponter wrócił na tę Ziemię wyposażony w medyczny pas, który zawierał, między innymi, kauteryzujący skalpel laserowy. Ten sam instrument ocalił mu życie, kiedy neandertalczyk został postrzelony przed siedzibą ONZ. Na pewno tego właśnie użył do…

Wszystkie mięśnie Corneliusa napięły się, gdy znowu pomyślał o tym, co go spotkało.

Jego moszna została rozcięta — prawdopodobnie laserem — i…

Zamknął oczy i z wysiłkiem przełknął ślinę, próbując nie dopuścić do tego by kwas żołądkowy ponownie wspiął się do przełyku.

W jakiś sposób — może nawet gołymi rękami — Ponter usunął mu jądra, a potem laserem zamknął ranę.

Cornelius wcześniej gorączkowo przetrząsnął całe mieszkanie. Miał nadzieję, że może da się je wszczepić z powrotem. Jednak po dwóch godzinach, z twarzą mokrą od łez złości i frustracji, musiał stawić czoło rzeczywistości. Ponter pewnie spuścił jego jaja w klozecie albo zabrał je ze sobą. Tak czy inaczej, przepadły na dobre.

Czuł wściekłość. Przecież zrobił tylko to, co powinien. Te kobiety — Mary Vaughan i Qaiser Remtulla — stały mu na drodze. Dostały swoje tytuły i etaty ze względu na płeć. To on miał doktorat z Oksfordu, ale przy awansach pomijano go, ponieważ uniwersytet „korygował historyczny brak równowagi w traktowaniu obu płci”. Został wydymany, więc pokazał tej pakistańskiej suce Remtulli i Vaughan, która dostała jego etat, jakie to uczucie.

„Niech to cholera” — pomyślał ponownie, macając się między nogami. Moszna była bardzo opuchnięta, ale pusta.

Niech to cholera.


Jock Krieger wrócił do swojego biura na parterze siedziby Synergii. Duże okno gabinetu wychodziło na południe, na przystań, a nie na widoczne od północy Ontario. Rezydencja znajdowała się na biegnącym ze wschodu na zachód pasku lądu w części Rochester zwanej Seabreeze.

Jock miał doktorat z teorii gier; studiował u Johna Nasha w Princeton i spędził trzy dekady w korporacji RAND, która okazała się idealnym dla niego miejscem. Finansowana ze środków Sił Powietrznych Stanów Zjednoczonych, była głównym zespołem doradczym rządu Stanów Zjednoczonych podczas zimnej wojny i przeprowadzała badania dotyczące konfliktu nuklearnego. Do dziś skrót M. D. kojarzył mu się nie z doktorem medycyny, a z megadeath — milionową liczbą ofiar wśród cywilów.

W Pentagonie wściekano się z powodu przebiegu pierwszego kontaktu z neandertalskim naczelnym — pierwszym neandertalczykiem, który trafił do tej rzeczywistości z tamtego świata. Donosy o współczesnym jaskiniowcu, który pojawił się w kopalni niklu w północnym Ontario, przypominały plotki z brukowców, podobne do opowieści o spotkaniach z kosmitami lub Yeti, i inne podobne bzdury. Zanim władze amerykańskie — a prawdę mówiąc, również kanadyjskie — zaczęły traktować sprawę poważnie, neandertalczyk trafił między zwykłych członków społeczeństwa i sytuacja stała się niemożliwa do opanowania.

Dlatego niezwłocznie pojawiły się fundusze — część z INS,[2] ale większość z departamentu obrony — na stworzenie grupy Synergia. Tak nazwał ją jakiś polityk; gdyby to zależało od Jocka, nazywałaby się pewnie GOPOKON: „Grupa Odpowiedzialna za Ponowny Kontakt z Neandertalczykami”. Ale nazwę — i to głupie logo z symbolem jedności obu światów — ustalono jeszcze zanim powierzono mu kierowanie organizacją.

Nieprzypadkowo powołano na to stanowisko specjalistę od teorii gier. Wiadomo było, że gdyby kiedyś doszło do odnowienia kontaktu między światami, to neandertalczycy i ludzie — Jock nadal rezerwował ten termin, przynajmniej prywatnie, dla prawdziwych ludzi — mieliby różne interesy, a przecież w teorii gier chodziło właśnie o określenie najkorzystniejszych rozwiązań, jakich można się było spodziewać w takich sytuacjach.

— Jock?

Krieger zwykle zostawiał uchylone drzwi — jak chyba każdy dobry szef powinien, prawda? Czy nie na tym polegała polityka otwartych drzwi? Mimo to zdumiał się na widok zaglądającej do środka neandertalskiej twarzy — szerokiej, zarośniętej i z wydatnym wałem nadoczodołowym.

— Tak, Ponterze?

— Lonwis Trob przywiózł z Nowego Jorku nowe komunikaty. — Lonwis, razem z dziewięciorgiem neandertalczyków i ambasadorką Tukaną Prat, większość czasu spędzał w siedzibie ONZ. — Dotarły do ciebie wieści o podróży do analogicznego miejsca?

Jock pokręcił głową.

— Ale wiesz, że są plany stworzenia większego, stałego portalu między obydwoma światami na powierzchni ziemi? Podobno wasza Organizacja Narodów Zjednoczonych podjęła decyzję, aby portal połączył jej główną siedzibę z odpowiadającym temu punktowi miejscem na moim świecie.

Jock zmarszczył brwi. Dlaczego od tego cholernego neandertalczyka dowiadywał się o tym, o czym powinien donieść mu wywiad? Wprawdzie jeszcze nie zdążył sprawdzić poczty elektronicznej; może dostał już jakąś wiadomość na ten temat. Oczywiście wiedział, że rozważano opcję usytuowania takiego przejścia w Nowym Jorku. Gdyby to od niego zależało, sprawa nie podlegałaby dyskusji. Nowy portal musiałby, rzecz jasna, powstać na terenie Stanów Zjednoczonych, a usytuowanie go w United Nations Plaza — czyli w zasadzie na terytorium międzynarodowym — zadowoliłoby resztę świata.

— Lonwis twierdzi — ciągnął Ponter — że planowana jest podróż oficjalnej delegacji przedstawicieli Organizacji Narodów Zjednoczonych na drugą… moją stronę. Adikor i ja mamy zabrać ich na wyspę Donakat, czyli na naszą wersję Manhattanu, aby mogli obejrzeć teren. Pozostają jeszcze kwestie związane z zabezpieczeniem dużego komputera kwantowego przed promieniowaniem słonecznym, kosmicznym i ziemskim, aby nie wystąpiła dekoherencja.

— Tak? i co w związku z tym?

— Pomyślałem, że może zechciałbyś nam towarzyszyć? Przewodzisz grupie, której celem jest budowa dobrych relacji z moim światem, ale sam jeszcze go nie widziałeś.

Propozycja Pontera zaskoczyła Jocka. Prawdę mówiąc, obecność dwóch neandertalczyków w siedzibie Synergii budziła w nim odrazę. Wyglądali zupełnie jak trolle. Nie miał pewności czy chce odwiedzić miejsce, gdzie byłby otoczony przez takich jak oni.

— Na kiedy planowana jest ta wyprawa?

— Zaraz po następnych dniach, podczas których Dwoje będzie Jednym.

— Ach tak. — Jock próbował zachować uprzejmy wyraz twarzy. — Nasza Louise ma na to własne określenie: „Szykuje się balanga!”

— Nie polega to wyłącznie na imprezowaniu — sprostował Ponter. — No, ale podczas tej wyprawy tego nie zobaczymy. Dołączysz do nas?

— Mam mnóstwo pracy.

Ponter uśmiechnął się po swojemu, tym denerwującym trzydziestocentymetrowym uśmiechem.

— A podobno to moi ludzie nie palą się do odkrywania, co kryje się za następnym wzgórzem. Powinieneś odwiedzić świat, z którym budujesz relacje.


Ponter wszedł do gabinetu Mary i zamknął za sobą drzwi. Objął ją potężnymi ramionami, mocno przytulił i polizał jej twarz. Pocałowała go. Stali tak dłuższą chwilę.

— Wiesz, że wkrótce muszę wracać na mój świat — powiedział Ponter, wzdychając ciężko i wypuszczając Mary z objęć.

Próbowała z powagą skinąć głową, ale nie zdołała powstrzymać uśmiechu.

— Dlaczego się uśmiechasz? — spytał.

— Bo Jock poprosił, żebym jechała z tobą!

— Naprawdę? To wspaniale! — Na chwilę umilkł, a potem dodał: — Tylko oczywiście…

Mary skinęła głową i podniosła rękę.

— Wiem, wiem. Możemy być razem tylko cztery dni w miesiącu. — Mężczyźni i kobiety na świecie Pontera przez większość czasu żyli oddzielnie. Kobiety zamieszkiwały centra miast, natomiast mężczyźni mieli domy na obrzeżach. — Ale przynajmniej będziemy na tym samym świecie… a ja zajmę się czymś pożytecznym, Jock chce, żebym przez miesiąc studiowała neandertalską biotechnologię i zebrała na ten temat jak najwięcej informacji.

— Doskonale — skwitował. — Im szersza będzie wymiana międzykulturowa, tym lepiej. — Przez chwilę patrzył na Ontario za oknem, tak jakby wyobrażał sobie czekającą go wkrótce podróż. — Skoro tak, to powinniśmy ruszać do Sudbury.

— Ale przecież zostało jeszcze dziesięć dni do czasu, gdy Dwoje znowu stanie się Jednym, mam rację?

Ponter nie musiał konsultować się z Kompanem, sam znał odpowiedź. Jego partnerka, Klast, przed dwoma laty przegrała walkę z rakiem, ale nadal dobrze pamiętał daty, bo tylko kiedy Dwoje było Jednym widywał się z córkami. Skinął głową.

— A potem znowu muszę ruszyć na południe, tylko tym razem na moim świecie, do miejsca, które odpowiada tutejszej siedzibie Organizacji Narodów Zjednoczonych. — Nigdy nie używał skrótu „ONZ”. Neandertalczycy nie znali pisma fonetycznego i nie mieli zwyczaju posługiwać się literowcami. — Tam ma powstać nowy portal.

— Aha…

Ponter podniósł dłoń, uprzedzając jej pytanie.

— Oczywiście pojadę na Donakat dopiero gdy Dwoje będzie osobno, a wrócę na długo zanim znowu stanie się Jednym.

Mary poczuła, jak część jej euforii się ulatnia. Wprawdzie od początku wiedziała, że nawet gdyby zamieszkała na neandertalskim świecie, i tak mogłaby widywać Pontera tylko co dwadzieścia pięć dni, ale nie potrafiła się z tym pogodzić. Chciała, aby na jakimś świecie istniało rozwiązanie, dzięki któremu ona i Ponter mogliby zawsze być razem.

— Jeśli wracasz na moją Ziemię, możemy pojechać do portalu razem. Miała mnie tam podrzucić Lou, ale…

— Louise? Ona też się wybiera na drugą stronę?

— Nie, nie. Pojutrze jedzie do Sudbury odwiedzić Reubena.

— Louise Benoit i Reuben Montego zostali kochankami, kiedy wspólnie odbywali kwarantannę. — Skoro wszyscy czworo będziemy w Sudbury, co powiesz na wspólną kolację? Marzy mi się grill u Reubena… Mary miała obecnie na swojej Ziemi dwa domy: wynajmowany apartament w Bristol Harbour Village, w północnej części stanu Nowy Jork, i własne mieszkanie w Richmond Hill, na północ od Toronto. Właśnie do tego drugiego jechała teraz z Ponterem. Czekało ich trzy i pół godziny jazdy z Rochester. W Buffalo zjechali z autostrady i zatrzymali się w KFC. Według Pontera serwowane tam jedzenie było najwspanialsze na świecie. Mary — niestety, ze szkodą dla figury — podzielała jego zdanie. Przyprawy wywodziły się z cieplejszych stref klimatycznych, gdzie zaczęto je stosować, aby zamaskować smak niezbyt świeżego mięsa. Ludzie Pontera, zamieszkujący północne rejony Ziemi, używali ich niewiele. Po raz pierwszy miał okazję spróbować tak niezwykłej mieszanki jedenastu różnych ziół i dodatków, której smak okazał się dla niego zupełnie nowym doświadczeniem.

Podczas jazdy słuchali płyt CD; dzięki temu Mary nie musiała stale szukać kolejnych stacji radiowych. Zaczęli od największych przebojów Martiny McBride, a potem włączyli Come On Over Shanii Twain. Mary lubiła większość utworów tej piosenkarki, nie znosiła tylko piosenki The Woman In Me, której brakowało charakterystycznej energii Twain. Myślała nawet, że może kiedyś zbierze się na ambicję i przegra album bez tej jednej pozycji.

Jechali autostradą. W tle grała muzyka. Słońce schodziło coraz niżej — o tej porze roku znikało tak wcześnie. Mary się zamyśliła. Album CD dało się bez trudu zmontować na nowo. Montowanie od nowa życia było piekielnie trudne. Chciałaby wyciąć z niego tylko kilka rzeczy. Oczywiście gwałt — nie mogła uwierzyć, że naprawdę upłynęły dopiero trzy miesiące od tamtego wydarzenia. Oprócz niego usunęłaby parę finansowych pomyłek. A do tego jeszcze kilka nie w porę wypowiedzianych uwag.

A małżeństwo z Colmem?

Wiedziała, czego chciał teraz: zależało mu, aby przed Kościołem i Bogiem oświadczyła, że ich małżeństwo nigdy nie istniało. Właśnie na tym polegało unieważnienie związku — miała zaprzeczyć, jakoby w ogóle miał miejsce.

Przypuszczała, że kiedyś Kościół rzymskokatolicki zniesie zakaz rozwodów. Zanim poznała Pontera, nie widziała powodu, dla którego miałaby definitywnie zakończyć małżeństwo z Colmem, ale teraz jej na tym zależało. Do wyboru miała albo obłudną próbę anulowania związku, albo ekskomunikę, która była karą za rozwód.

Jak na ironię, katolicy, wyznając grzechy, mogli zyskać odpuszczenie. Jeśli jednak poślubiło się niewłaściwą osobę, nie było odwrotu. Kościół domagał się, aby mariaż trwał „dopóki śmierć nas nie rozłączy”, chyba że ktoś był skłonny kłamać, zaprzeczając faktycznemu istnieniu związku.

Niech to cholera! Przecież jej małżeństwo z Colmem nie zasługiwało na to, by je przekreślić, wymazać, usunąć z rejestrów.

Wprawdzie nie była w stu procentach pewna swojej decyzji, kiedy przyjmowała oświadczyny ani kiedy szła do ołtarza, prowadzona przez ojca, ale przez pierwsze lata wszystko układało się między nimi dobrze. Później związek rozleciał się tylko dlatego, że zmieniły się ich zainteresowania i cele.

Ostatnio sporo mówiło się o „wielkim skoku”, który dokonał się przed 40 tysiącami lat, gdy na tym świecie po raz pierwszy pojawiła się świadomość. Mary przeżyła taki prywatny „wielki skok”, gdy zrozumiała, że wcale nie musi stawiać swoich pragnień i zawodowych ambicji na drugim miejscu, po pragnieniach i ambicjach męża. Od tego momentu ich losy potoczyły się odrębnymi torami — no a teraz żyli w zupełnie innych światach.

Mimo to nie mogła wyprzeć się tamtego małżeństwa.

A to oznaczało…

… to oznaczało rozwód, a nie unieważnienie związku. Wprawdzie nie istniał żaden przepis zabraniający kobiecie z gatunku Homo sapiens, która w świetle prawa wciąż była żoną Gliksina, uczestniczyć w ceremonii ślubowania z Barastem, ale w przyszłości bez wątpienia takie zasady miały powstać. Mary z całego serca pragnęła związać się z Ponterem. Chciała zostać jego partnerką, a to oznaczało, że musi ostatecznie zakończyć małżeństwo z Colmem.

Wyprzedziła inny samochód, a potem zerknęła na Pontera.

— Kochanie?

Leciutko zmarszczył brew. Dla Mary to czułe słowo było zupełnie naturalne, ale jemu się nie podobało. Nie potrafił odpowiednio ułożyć warg, aby prawidłowo je wypowiedzieć.

— Tak?

— Pamiętasz, że zatrzymamy się na noc u mnie w Richmond Hill?

Przytaknął.

— No i wiesz, że nadal jestem prawnie związana z moim… moim partnerem z tego świata.

Ponownie skinął głową.

— Chciałabym… chciałabym, jeśli mogę, zobaczyć się z nim, zanim wyjedziemy do Sudbury. Może umówiłabym się z nim na śniadanie albo na wczesny lunch.

— Chętnie go poznam — przyznał Ponter. — Ciekawi mnie, jakiego Gliksina wybrałaś…

Odtwarzacz CD zaczął grać następny utwór: Is There Life After Love?[3]

— Nie. Muszę się z nim spotkać sama.

Zerknęła na Pontera i zauważyła, jak jego długa brew wspina się nad wał nadoczodołowy.

— Aha — odezwał się sam, bez pomocy tłumacza.

Z powrotem przeniosła wzrok na drogę.

— Czas, abym ostatecznie zakończyła sprawy, jakie jeszcze mnie z nim łączą.

Загрузка...