Rozdział 35

Niektórzy z nas zechcą pewnie pozostać na Marsie. Na kartkach książek science fiction już od dawna pojawiały się spekulacje na temat możliwości terraformowania Czerwonej Planety — uczynienia jej bardziej podobną do Ziemi poprzez poprawę jej atmosfery, uwolnienie zasobów zamarzniętej wody i stworzenie w ten sposób świata nadającego się do zamieszkania przez ludzi…


Jock, Ponter i Adikor pojechali do szpitala Strong Memoriał razem z nieprzytomnym Lonwisem. Mary nie mogła im więcej pomóc, więc na prośbę Jocka została w Synergii.

Dopiero po godzinie ochłonęła na tyle, by wrócić do pracy. W końcu usiadła z powrotem do komputera… tylko po to, żeby po chwili wszystko szlag trafił.

Jeden z jej znajomych z Yorku absolutnie wierzył w Linuksa i próbował przekonać wszystkich z wydziału genetyki, że powinni zrezygnować z Windows i przejść na system operacyjny typu open source. Mary nie miała zwyczaju wtrącać się w komputerowe wojny — tak jak dawniej nie mieszała się w potyczki typu mac czy pecet — ale za każdym razem, kiedy jej działający w oparciu o Windows komputer wyświetlał „niebieski ekran śmierci”, miała ochotę przyłączyć się do zwolenników Linuksa.

Tym razem stało się to samo — już po raz drugi tego dnia. Mary wykonała doskonale wszystkim znany salut trzema palcami, po czym cierpliwie przeczekała niekończącą się procedurę ponownego uruchomienia systemu, by ostatecznie stwierdzić, że maszyna uparcie odmawia pracy w sieci.

Westchnęła z rezygnacją. Dochodziła siódma wieczorem, ale ona nie mogła jeszcze wrócić do domu. Musiała zaczekać na Pontera i Adikora, aby — gdy wrócą ze szpitala — zawieźć ich do Bristol Harbour Village.

Oczywiście w wielkiej rezydencji, którą Synergia wybrała sobie na siedzibę, było sporo innych komputerów, więc…

Jock miał jeden z tych fantastycznych foteli marki Aeron, o których czytała w katalogu Sharper Image. Podobno były superwygodne — słowem, ergonomiczne niebo. Wprawdzie na pewno poustawiał wszystkie wihajstry i wajchy tak, by pasowały do jego szczupłej sylwetki, ale Mary nie mogła się oprzeć pokusie wypróbowania takiego siedziska.

Zeszła na dół schodami wyłożonymi dywanem w kolorze czerwonego wina. Drzwi gabinetu Jocka były otwarte na oścież. Weszła do środka. Z dużego wykuszowego okna roztaczał się widok na przystań. Patrząc przez nie, poczuła dreszcz, choć w budynku było ciepło.

Podeszła do superfotela z czarnego metalu i plastiku z drobną siateczką, która podobno pozwalała oddychać skórze siedzącego w tym cudzie osobnika. Czując się jak psotne dziecko, usiadła i umościła się wygodnie.

„Mój Boże” — pomyślała. — „Reklamy tym razem rzeczywiście mówią prawdę!”. Fotel był niewiarygodnie wygodny. Odpychając się stopami od podłogi, obróciła się razem z siedzeniem najpierw w lewo, a potem w prawo. Wiedziała, że Aerony kosztują majątek, ale postanowiła zafundować sobie taki luksus…

Po kilku chwilach relaksu przystąpiła do pracy. Jock nie zdążył wylogować się z sieci. Opuścił gabinet w pośpiechu, kiedy Lonwis Trob dostał ataku serca. Mary podejrzewała, że z tego stanowiska może się zalogować, używając własnego hasła, ale na wszelki wypadek wolała niczego nie zmieniać, więc zabrała się do pracy, korzystając z konta Jocka.

Otworzyła na serwerze folder zatytułowany „Neandertalska genetyka” i…

Jej brwi ze zdumienia powędrowały w górę. Większość czasu pracowała właśnie w tym folderze, ale tutaj były dwie dodatkowe ikony, których wcześniej nie widziała. Zaczęła się denerwować. Wprawdzie zawsze pamiętała o zrobieniu zapasowych kopii, ale obawiała się, że zawieszenie się systemu w jakiś sposób uszkodziło ścieżkę dostępu.

Postanowiła to sprawdzić. Kliknęła dwukrotnie na jedną z nieznanych sobie ikon. Rysunek wyglądał jak czerwona i czarna podwójna spirala. Mary znała większość dostępnych na rynku programów z zakresu genetyki i wiedziała, jakimi symbolami oznaczone były dokumenty tych aplikacji. Ten widziała po raz pierwszy.

Po chwili otworzyło się okno. Na pasku tytułowym pojawił się napis „USAMRIID Geneplex-Surfaris” a poniżej wyświetlił się tekst i różne wzory. Akronim USAMRIID dość często pojawiał się w literaturze z dziedziny genetyki. Był to skrót od United States Army Medical Research Institute of Infectious Diseases.[10] Geneplex było pewnie nazwą programu. Ale słowo „Surfaris” z niczym się Mary nie kojarzyło.

Przyjrzała się zawartości okna i zdumiała się. Część z zadań, jakie pierwotnie przydzielono jej w Synergii, polegała na próbach zastosowania zjawiska „quorum counting” w celu określenia liczby par chromosomów — czy było ich dwadzieścia trzy, czy dwadzieścia cztery. Jednakże ta metoda nie zdała egzaminu. Po pierwsze, mechanizm „liczenia kworum” nie pozwalał aż tak dokładnie określić liczby par, a po drugie, w chromosomach kondensacja chromatyny następowała tylko podczas mitozy, która oczywiście nie była zwykłym stanem komórki.

Z dokumentu wynikało jednak, że Mary nie była jedynym genetykiem pracującym na polecenie Jocka nad tym problemem. Ta druga osoba wymyśliła o wiele prostszą metodę rozpoznawczą. Drugi i trzeci chromosom Gliksinów — u ich przodków odrębne — uległy zespoleniu, tworząc jeden, znacznie dłuższy chromosom. Geny, które znajdowały się na końcu chromosomu drugiego, przylegały teraz do genów z początku chromosomu trzeciego.

Takie same geny istniały u neandertalczyków, tyle że nie przylegały do siebie. Po ostatnim genie chromosomu drugiego pojawiał się telomer — czop śmieciowego DNA, którego jedynym zadaniem była ochrona końca chromosomu na podobieństwo plastikowej końcówki sznurowadła. Również pierwszy gen trzeciego chromosomu poprzedzony był takim telomerem. Dlatego u neandertalczyków występowały sekwencje:


Na końcu chromosomu 2:

[inne geny] [gen ALPHA] [telomer]


Na początku chromosomu 3:

[telomer] [gen BETA] [inne geny]…


Takie sekwencje nie pojawiały się nigdzie w DNA Gliksinów. I na odwrót, w gliksińskim DNA, w odstępie milionów par od jakiegokolwiek telomeru, znajdowała się sekwencja nieobecna w neandertalskim DNA:


… [inne geny] [gen ALFA] [gen BETA] [inne geny]…


Było to logiczne rozwinięcie pracy, którą Mary wykonała na początku — idealny, niezawodny sposób rozróżniania obu gatunków ludzkości, nawet w momencie, kiedy komórka nie znajdowała się akurat w fazie mitozy. Dokładnie takiego rezultatu oczekiwał Jock: prostej, pewnej metody rozróżniania Gliksinów od Barastów.

Mary z zadowoleniem stwierdziła, że uwzględniono wszystkie niezbędne testy. Teoretycznie można było wykonać badanie w kierunku tylko jednej z trzech możliwości. Stwierdzenie obecności jednej z pierwszych dwóch sekwencji — występowania albo genu ALFA, albo genu BETA w sąsiedztwie telomeru — wskazywało na Homo neanderthalensis. Natomiast znalezienie trzeciej sekwencji — genów ALFA i BETA występujących obok siebie — oznaczało Homo sapiens. Ale zawsze mogło coś nie wyjść, dlatego test służący identyfikacji neandertalczyka korzystał z drzewa logicznego, objaśnionego — prawdopodobnie ze względu na Jocka — dość prostym językiem:


Etap 1: Czy geny ALFA i BETA występują obok siebie?

Jeśli tak, przerwać działanie (to nie jest neandertalczyk).

Jeśli nie, prawdopodobnie jest to neandertalczyk: przejść do Etapu 2.


Etap 2: Czy gen ALFA występuje obok telomeru?

Jeśli tak, prawdopodobnie jest to neandertalczyk: przejść do Etapu 3.

Jeśli nie, przerwać działanie (taka sytuacja nigdy nie powinna wystąpić u neandertalczyka).


Etap 3: Czy gen BETA sąsiaduje z telomerem?

Jeśli tak, z całą pewnością dany osobnik jest neandertalczykiem: przejść do etapu 4.

Jeśli nie, przerwać działanie (taka sytuacja nigdy nie powinna wystąpić u neandertalczyka).


Warunki przerwania działania na etapach 2 i 3 stanowiły dodatkowe zabezpieczenie. Występowały, gdy geny ALFA i BETA nie sąsiadowały ze sobą (co determinował pierwszy etap) i jednocześnie, gdy ani ALFA, ani BETA nie sąsiadowały z telomerem — takie kombinacje nie powinny nigdy wystąpić u żadnego z gatunków hominidów.

Dla komputera był to banalnie prosty program do wykonania. Nieco bardziej złożone było zapisanie go w formie następujących kolejno po sobie biochemicznych reakcji, ale najwyraźniej drugi genetyk Jocka już tego dokonał. Mary bez trudu rozpoznała wzory enzymów produkowanych w każdym stadium reakcji i widziała, że rezultaty rzeczywiście odpowiadały zamierzonej logice. Na koniec całej operacji spodziewała się zobaczyć jakiś enzym lub inny marker, którego obecność można bez trudu zweryfikować — swego rodzaju jednoznaczny znak mówiący: hura! to neandertalczyk, albo nie, nie tym razem.

Jednak do końca procedury miała jeszcze sporo czytania — o czym przekonała się, gdy dotarła do końca ekranu i przeszła na następną pełną formułek stronę. W miarę lektury coraz bardziej opadała jej szczęka, bo powoli zaczynała odkrywać, na czym polega etap czwarty. Jock i wielu członków jego zespołu wywodzili się z RAND. Mary zdążyła się już przyzwyczaić do tego, że w rozmowach używali oklepanych zwrotów z czasów zimnej wojny, ale następne określenie, które przeczytała na monitorze, sprawiło, że jej serce na moment zamarło: „Aktywacja ładunku”.

W sytuacji, gdy testowany podmiot okazywał się neandertalczykiem — i tylko wtedy — uruchamiała się kolejna kaskadowa sekwencja, która ostatecznie prowadziła do…

Mary nie wierzyła własnym oczom. Jej specjalnością było kopalne DNA — między innymi właśnie dlatego została zaangażowana do tego projektu — ale nie znaczyło to, że nie umiała rozpoznać współcześnie identyfikowanych sekwencji, zwłaszcza tych, które trafiały na pierwsze strony gazet na całym świecie.

Jeśli podmiot okazywał się neandertalczykiem, miało dojść do aktywacji ładunku, czyli uaktywnienia się filowirusa, który doprowadzał do błyskawicznego rozwoju gorączki krwotocznej.

Śmiertelnej gorączki krwotocznej…

Mary odchyliła się na oparcie fotela Jocka. Czuła, jak wzbiera w niej żółć.

Dlaczego ktoś chciałby doprowadzić do unicestwienia neandertalczyków? Do zgładzenia ich z powierzchni ziemi?

A w zasadzie z obu Ziem?

Wiele postaci gorączki krwotocznej było zakaźnych. Gliksini nie potrafili ich leczyć i wątpiła, aby umieli to Baraści, z dwóch przyczyn: po pierwsze, nigdy nie rozwinęło się u nich rolnictwo i hodowla zwierząt, w wyniku czego nie opracowali też metod walki z epidemiami; po drugie, wszelkie znane rodzaje gorączki krwotocznej były chorobami tropików — stref klimatycznych, których lubiący chłód neandertalczycy raczej unikali.

Mary z trudem przełknęła ślinę, próbując pozbyć się nieprzyjemnego, kwaśnego smaku z ust.

Dlaczego? Dlaczego komuś zależało na śmierci neandertalczyków? Przecież to nie miało…

Nagle przypomniała sobie krótką rozmowę z Jockiem przy kopalni Debral.

„To zdumiewające” — powiedział wtedy. — „W pewnym sensie zdawałem sobie sprawę, że zrujnowaliśmy nasze środowisko, ale kiedy zobaczyłem to… Tu jest jak w raju” — dokończył, wskazując szerokim gestem nieskazitelny krajobraz dookoła.

Mary wtedy się zaśmiała.

„Prawda? Szkoda tylko, że już jest zajęty, co?” — odparła.

To był zwykły, niewinny żart. Tylko że Jock się nie śmiał. Wystarczyło przecież pozbyć się tych nieznośnych neandertalczyków i raj czekałby na nowych mieszkańców…

Potworność — no, ale Jock całe życie poświęcił na tworzenie scenariuszy masowej zagłady. Sprawy, które ją przerażały, były dla niego normalką.

Początkowo Mary chciała wykasować wszystkie pliki z komputera — ale przecież w ten sposób nic by nie osiągnęła. Na pewno miał ich kopie.

Później pomyślała, że powinna wziąć telefon i zadzwonić do… do dobrych Kanadyjczyków. W pierwszym odruchu przyszła jej do głowy telewizja CBC, która mogła rozesłać wieści na cztery strony świata. Przecież ludzie nie zgodziliby się na takie ludobójstwo.

Nie wiedziała jednak, ile dzieli Jocka od realizacji planu. Jeśli był gotowy do działania, nie mogła dopuścić do tego, aby poczuł się przyparty do muru, bo wypuściłby wektor chorobowy, jak tylko dowiedziałby się o tym, że ludzie znają jego zamiary.

Potrzebowała pomocy, pomysłów, wsparcia — nie tylko ze strony Pontera i Adikora, ale także jakiegoś Gliksina, kogoś, kto rozumiał, jak działa ten świat.

W Toronto miała zaufanych ludzi, ale tutaj, w Stanach Zjednoczonych, nie było nikogo, na kim mogłaby polegać. Tylko Christine — jej siostra — ale ona mieszkała w Sacramento, po drugiej stronie kontynentu… tysiące mil stąd.

I wtedy Mary coś sobie uświadomiła.

Już wiedziała, do kogo się zwróci, choć drażniła ją trochę młodość i uroda tej kobiety.

Chodziło oczywiście o tę, która uratowała Ponterowi życie, gdy po raz pierwszy pojawił się w tej rzeczywistości.

O specjalistkę z zakresu fizyki kwantowej, której Jock powierzył zadanie odtworzenia neandertalskiej technologii komputerowej.

Louise Benoit.

Wprawdzie Louise nie mogła pomóc w kwestiach natury medycznej, ale…

Ale mógł to zrobić jej mężczyzna! Choć Reuben Montego nie był specjalistą, na pewno potrafił lepiej poradzić sobie z wektorem chorobowym niż fizyczka.

Mary podejrzewała, że prawdopodobnie już nigdy nie uzyska dostępu do tych plików. Rozejrzała się po gabinecie Jocka i zauważyła opakowanie płyt CD (oczywiście marki Kodak — w końcu znajdowali się w Rochester) . Wzięła jedną, wsunęła ją w nagrywarkę komputera i uruchomiła kopiowanie. Na wszelki wypadek zaznaczyła wszystkie pliki w folderze. W sumie zajmowały 610 megabajtów — na tyle mało, że mieściły się na jednej płycie. Kliknęła polecenie „kopiuj pliki” i odchyliła się na oparcie fotela — który w tej chwili wcale nie wydawał się wygodny. Nie miała pojęcia, jak uspokoić rozpędzone serce.

Загрузка...