Rozdział 41

Niektórzy naukowcy twierdzę, że skoro przed czterdziestoma tysiącami lat — w chwili, gdy na Ziemi pojawiła się świadomość — istniał tylko jeden świat, to w tym naszym ogromnym wszechświecie poza nami nie ma innych istot rozumnych, a jeśli są, to posiadają świadomość krócej niż my. Jeżeli rzeczywiście tak jest, to penetrowanie kosmosu jest nie tylko naszym przeznaczeniem, ale też obowiązkiem, bo tylko my — Homo sapiens — mamy chęci i możliwości, aby to robić…


Ponter na razie wyglądał dobrze; żaden wirus nie działał aż tak szybko. Podarł skórzaną kurtę Reubena na pasy i lekarz przy pomocy Louise związał nimi ręce i nogi nieprzytomnego Kriegera. Potem mężczyźni zanieśli Jocka do najbliższego budynku — być może tego samego, w którym wcześniej schroniła się Dekant Dorst. Zaszło słońce i zaczynało się robić naprawdę zimno, ale — mimo wszystko — nie zamierzali zostawić Kriegera, aby zamarzł.

Reuben zamknął drzwi budynku i wrócił z Ponterem do Mary i Louise.

— Chodź, wielkoludzie — powiedział do neandertalczyka. — Zabierzemy cię do kopalni. Tam możemy użyć laserów odkażających.

Ponter podniósł głowę. Jego jasnobrązowa brew wspięła się nad wał nadoczodołowy. Podobnie jak Mary, nie pomyślał o tym.

— Myślisz, że jest jakaś szansa? — spytała Mary, wpatrując się w lekarza zaczerwienionymi oczami, z miną, która mówiła, że czeka już tylko na cud.

— Wydaje mi się, że tak — przyznał Reuben. — Jeśli te lasery działają tak, jak mówiliście, to powinny zniszczyć komórki wirusów, mam rację? Przynajmniej Ponterowi w ten sposób pomożemy. A może gdzieś tu, w Centrum, są lepsze urządzenia odkażające? — Spojrzał pytająco na Barasta. — Czy nie tutaj znajdują się wasze szpitale?

Ponter pokręcił głową.

— W zasadzie tak, ale najwyższej klasy dekontaminator jest przy portalu.

— No to musimy cię tam zabrać — stwierdził Reuben.

— Najpierw powinniśmy dopilnować aby wszyscy opuścili kopalnię i komorę komputera kwantowego — powiedział Ponter. — Nie możemy ryzykować zakażenia innych.

— Zaraz wezwę sześcian — zaproponowała Mary i wydała polecenie Kompanowi.

Reuben dotknął jej ramienia.

— Kto by teraz tutaj przyleciał? Nie możemy narażać innych neandertalczyków na kontakt z wirusem.

— W takim razie… w takim razie sami go zaniesiemy na miejsce! — oznajmiła.

Ce n’est pas possible — sprzeciwiła się Louise. — Kopalnia jest wiele kilometrów stąd.

— Sam mogę tam dojść — wtrącił Ponter.

Reuben pokręcił głową.

— Lepiej by było, abyś jak najszybciej przeszedł laserowe odkażanie. Wracając do kopalni pieszo, stracilibyśmy cenne godziny.

— Cholera jasna! — żachnęła się Mary, zaciskając pięści. — To idiotyczne! Musi istnieć jakiś sposób, aby zdążył tam dotrzeć! — Nagle coś sobie przypomniała. — Hak, jesteś tutaj najbardziej doświadczonym Kompanem. Na pewno mógłbyś poinstruować Pontera, jak kieruje się sześcianem podróżnym?

— Mogę uzyskać dostęp do instrukcji i je objaśnić — rozległ się głos Haka.

— No to na co czekamy? Po drodze minęliśmy cały rząd tych maszyn — stwierdziła Mary. — Ruszajmy!


Szybko dotarli do ustawionych jedne na drugich sześcianów. Obok znajdowała się cylindryczna sterownia. Ponter coś tam pomajstrował i po chwili urządzenie podobne do wózka widłowego zdjęło najwyżej stojący sześcian i postawiło go na ziemi. Przezroczysta ściana odsunęła się na bok.

Ponter usiadł okrakiem na siedzeniu w prawym przednim rogu, a Mary zajęła miejsce obok niego. Reuben i Louise wsiedli do tyłu.

— Jestem gotowy — oznajmił Ponter. — Hak, wytłumacz mi teraz, jak obsługuje się to ustrojstwo.

— Aby je uruchomić, pociągnij za pomarańczową gałkę kontrolną — polecił Hak przez zewnętrzny głośnik.

Mary przyjrzała się konsoli przed Ponterem. Prawdę mówiąc, wyglądała ona dużo prościej niż deska rozdzielcza jej samochodu. W sześcianach podróżnych nie było tylu funkcji poprawiających wygodę jazdy.

— Tutaj! — zauważyła odpowiednią gałkę. Ponter za nią pociągnął.

— Dźwignie po prawej stronie kontrolują ruch w pionie — ciągnął Hak — a dźwignie po lewej sterują ruchem w poziomie.

— Ale i jedne, i drugie przesuwają się tylko albo w górę, albo w dół — zauważył Reuben niepewnie.

— Oczywiście — potwierdził Hak. — Takie manewrowanie w znacznie mniejszym stopniu obciąża staw ramieniowy. Jeśli chodzi o uruchamianie silników wytwarzających poduszki powietrzne, to służą do tego kontrolki pomiędzy dźwigniami — widzisz je?

Ponter potwierdził skinieniem głowy.

— Duża gałka ustawia prędkość obrotów głównego wentylatora, natomiast…

— Hak! — wtrącił Reuben stanowczym tonem. — Nie mamy wiele czasu. Po prostu wytłumacz mu, co ma wcisnąć!

— No dobrze. Ponterze, staraj się teraz o niczym nie myśleć. Rób dokładnie to, co ci powiem. Pociągnij zieloną gałkę. Teraz niebieską. Chwyć obie dźwignie. Tak, doskonale. Kiedy powiem „start”, przesuń dźwignię po prawej stronie o piętnaście procent koła do siebie i jednocześnie przesuń dźwignię z lewej o pięć procent. Rozumiesz?

Ponter przytaknął.

— Gotowy? — spytał Hak.

Ponter raz jeszcze skinął głową.

— Start!

Sześcian szarpnął gwałtownie, ale oderwał się od ziemi.

— Teraz wciśnij zieloną gałkę — polecił Hak. — Dobrze. Przesuń dźwignię po prawej z powrotem do końca.

Sześcian szybko ruszył do przodu, ale mocno przekrzywił się w jedną stronę.

— Lecimy nierówno — powiedziała Mary.

— To nic — odparł Hak. — Ponterze, przesuń dźwignię po prawej z powrotem o jedną ósmą obrotu. Tak, a teraz…

W kilka minut opuścili Centrum Saldak, ale do kopalni było dość daleko, a sterowanie pojazdem, który potrafił latać, okazało się cholernie skomplikowane. Mary zawsze z niedowierzaniem oglądała filmy, w których kontrola naziemna instruowała pasażerów, jak mają wylądować, gdy pilot maszyny stracił przytomność. Teraz…

— Ponterze, nie! — podniósł głos Hak. — W drugą stronę!

Ponter pociągnął ku sobie dźwignię sterującą ruchem w poziomie, ale już było za późno. Prawy bok sześcianu podróżnego uderzył w drzewo. Ponter i Mary polecieli do przodu. Dźwignie kontrolne zapadły się w deskę rozdzielczą. Podobno było to zabezpieczenie, dzięki któremu kierowca nie mógł się na nie nadziać w razie wypadku. Sześcian przewrócił się na bok.

— Ktoś jest ranny? — zawołała Mary.

— Nie — odpowiedział Reuben. — Nie — zawtórowała mu Louise.

— Ponterze?

Nie odpowiedział. Mary odwróciła się w jego stronę.

— Ponterze???

Patrzył na swoje lewe przedramię, na Kompana. Widać było, że implant mocno w coś uderzył. Ponter otworzył panel Haka. Musiał użyć sporej siły, bo pokrywa wgięła się podczas wypadku.

Neandertalczyk podniósł głowę. W głęboko osadzonych, złotych oczach miał łzy.

— Hak jest mocno poturbowany — stwierdził.

Christine przetłumaczyła jego słowa.

— Musimy ruszać dalej — powiedziała łagodnie Mary.

Ponter jeszcze przez kilka sekund przyglądał się uszkodzonemu Kompanowi, po czym skinął głową. Przekręcił i przesunął w górę rozgwiazdę klamki i bok sześcianu podróżnego się odsunął. Reuben podciągnął się w górę, wydostał na zewnątrz i zeskoczył na ziemię. Louise wydobyła się z sześcianu jako następna. Ponter bez wysiłku wydostał się z przedniej części wehikułu, po czym wyciągnął rękę do Mary, żeby jej pomóc. Potem zaczął oglądać odsłonięte podwozie pojazdu. Mary podążyła za jego wzrokiem. Dwa wentylatory były potwornie pogięte.

— Tym chyba już nigdzie nie polecimy, co?

Ponter pokręcił głową, a ręką wykonał gest, jakby chciał powiedzieć: „Sami popatrzcie”.

— Jak daleko jest do kopalni Debral? — spytała Mary.

— Dwadzieścia jeden kilometrów — odparła Christine.

— A gdzie jest najbliższy sprawny sześcian podróżny?

— Chwileczkę… Siedem kilometrów na zachód.

Merde — zaklęła Louise.

— Lepiej ruszajmy — stwierdziła Mary.

Zaczynało się ściemniać, a znajdowali się przecież daleko od miasta. Mary widziała tu dość dużych zwierząt za dnia; wolała nawet nie myśleć o stworach, które pojawiały się po zmroku.

Brnęli w śniegu przez jakieś dziesięć kilometrów — pięć godzin marszu w trudnych warunkach. Długonoga Louise stale wyprzedzała pozostałych.

Nad ich głowami pokazały się konstelacje gwiezdne widoczne w okolicach koła podbiegunowego. Baraści nazywali je Popękanym Lodem i Głową Mamuta.

Cała czwórka z trudem posuwała się do przodu. Mary marzły uszy. Szli bez zatrzymywania się…

— Chrząstka! — żachnął się nagle Ponter. Mary się odwróciła. Neandertalczyk wsparł się o Reubena. Podniósł ręce i…

Jej serce na moment zamarło. Usłyszała przeraźliwy krzyk Louise. Ponter miał na dłoniach krew, która w świetle księżyca wydawała się czarna. Było za późno. Gorączka krwotoczna o sztucznie przyspieszonym czasie inkubacji atakowała błyskawicznie. Mary spojrzała na twarz Pontera, wzdrygając się na myśl o tym, co zobaczy, ale wyglądał normalnie. Miał tylko przerażoną minę.

Szybko podbiegła do niego i podparła go z drugiej strony, aby nie upadł. I w tej chwili dotarło do niej, że to nie Reuben pomagał Ponterowi utrzymać się na nogach; to Ponter podtrzymywał Reubena.

W mroku początkowo nic nie zauważyła na tle ciemnej skóry lekarza. Po jego policzkach płynęła krew. Mary błyskawicznie przypadła do niego i niemal zwymiotowała. Krew sączyła się z oczu i uszu Reubena, kapała z jego nosa i kącików ust.

Louise w dwóch krokach przypadła do ukochanego i zaczęła wycierać mu twarz, najpierw rękawami kurtki, a potem dłońmi, ale krwawił już tak mocno, że nie nadążała. Ponter pomógł jej położyć Reubena na śniegu. Krew bryzgnęła głośno w biel, wsiąkając w nią głęboko.

— Boże — jęknęła cicho Mary.

— Reuben, mon cher… — Louise przyklękła na śniegu obok niego. Delikatnie wsunęła dłoń pod jego głowę, pod palcami wyczuwając niemal niewidoczny meszek.

— Lou… iiis — odezwał się z wysiłkiem. — Kochana, ja… — Zakaszlał i z ust popłynęła mu krew. Po chwili, tak jak zawsze, gdy to mówił, przeszedł na francuski. — Je taime.

Jego głowa ciężko opadła na rękę Louise. Z jej oczu zaczęły kapać łzy. Mary próbowała wyczuć puls w prawym nadgarstku Reubena; Ponter robił to samo z lewym. Oboje spojrzeli na siebie i pokręcili głowami.

Ból wykrzywił twarz Louise. Płakała i płakała bez końca. Mary uklękła w śniegu obok niej, objęła ją ramieniem i przyciągnęła do siebie.

— Tak mi przykro — powtarzała raz po raz, głaszcząc włosy przyjaciółki. — Tak mi przykro…

Po kilku chwilach Ponter delikatnie dotknął ramienia Lou. Spojrzała na niego.

— Nie możemy tu zostać — powiedział i znowu to Christine przetłumaczyła jego słowa.

— Ponter ma rację — przytaknęła mu Mary. — Robi się za zimno. Musimy ruszać dalej.

Louise wciąż płakała, mocno zaciskając pięści.

— Ten drań — powiedziała. Jej ciałem wstrząsnął dreszcz.

— Ten przeklęty potwór!

— Louise — powiedziała łagodnie Mary — musimy…

— Nie rozumiesz? — Louise spojrzała na Mary. — Nie rozumiesz, co zrobił Krieger? Nie wystarczało mu zabicie samych neandertalczyków! Stworzył wirus, który zabija także czarnoskórych! — Pokręciła głową. — Tylko… tylko nigdy nie sądziłam, że choroba może rozwinąć się tak szybko.

Mary wzruszyła ramionami.

— Większość infekcji wirusowych wywoływana jest najwyżej przez kilka cząsteczek wirusa, które dostają się do organizmu jedną drogą. Potem w trakcie okresu inkubacji te kilka molekuł pracuje nad zwiększeniem populacji wirusa, aby mógł wykonać swoją brudną robotę. Problem w tym, że my znajdowaliśmy się w wirusowej chmurze. Wdychaliśmy i wchłanialiśmy miliardy wirusów. — Mary spojrzała na ciemne niebo, a potem na Louise. — Powinniśmy jak najszybciej znaleźć jakieś schronienie.

— A co z Reubenem? Nie możemy go tak tu zostawić.

Mary spojrzała na Pontera błagalnie. Wolała, aby nie mówił teraz Louise: „Reubena już nie ma”.

— Jutro po niego wrócimy — zapewniła — ale teraz sami musimy się gdzieś schować.

Louise wahała się przez kilkanaście sekund. Mary wiedziała, że nie powinna jej popędzać. W końcu młoda kobieta kiwnęła głową. Mary pomogła jej wstać.

Przenikliwy wiatr podrywał drobinki śniegu do góry. Nadal jednak widzieli ślady, jakie zostawili w śnieżnej powłoce.

— Christine — odezwała się Mary — czy gdzieś w pobliżu jest jakieś schronienie?

— Zaraz sprawdzę — odparł Kompan i po chwili zakomunikował: — Według centralnej bazy map niedaleko miejsca, gdzie rozbił się nasz sześcian podróżny, znajduje się myśliwska chata. Tam dobrniemy szybciej niż do Centrum.

— Wy dwie powinnyście tam iść — stwierdził Ponter. — Ja spróbuję dojść do kopalni. Wybaczcie, ale bez was szybciej dotrę na miejsce.

Mary poczuła ukłucie w sercu. Chciała powiedzieć mu tak wiele, ale…

— Nic mi nie będzie — zapewnił. — Nie martw się.

Odetchnęła głęboko, kiwnęła głową i pozwoliła, aby Ponter przyciągnął ją do siebie i przytulił na pożegnanie. Cała się trzęsła. W końcu ją puścił i odszedł przed siebie w mroźną noc. Mary dołączyła do Louise i razem ruszyły przez śnieg, słuchając wskazówek Christine.

W którymś momencie Louise potknęła się i upadła twarzą w śnieg.

— Nic ci się nie stało? — spytała Mary, pomagając jej wstać.

Non — odparła Lou. — Nie mogę… nie mogę przestać o tym myśleć. Był takim wspaniałym człowiekiem…

Po chwili podjęły marsz. Mary przez cały czas dygotała z zimna. W końcu trafiły na miejsce. Budynek przypominał z wyglądu dom Vissan, tylko był większy. Weszły do środka i uruchomiły żebrowe oświetlenie, które wypełniło wnętrze chłodnym, zielonkawym blaskiem. Znalazły niewielki grzejnik i po kilku próbach zdołały go włączyć. Mary zerknęła na zegarek i pokręciła głową. Nawet Ponter nie mógł dotrzeć do komory dekontaminacyjnej w kopalni tak szybko.

Obie czuły się wyczerpane — fizycznie i psychicznie. Louise położyła się na kanapie, obejmując się ramionami i płacząc cicho. Mary zajęła wyłożoną poduszkami część podłogi. Ona również nie mogła powstrzymać łez. Przygnębiona i zniechęcona poddała się przytłaczającemu żalowi i poczuciu winy. Przed oczami wciąż miała obraz wspaniałego mężczyzny płaczącego krwawymi łzami.

Загрузка...