Rozdział 19

Pozwoliliśmy sobie na chwilę odpoczynku, cieszyliśmy się kilkoma dekadami dobrobytu po okresie zimnej wojny i oddaliśmy się jednej z ulubionych przyjemności naszego gatunku ludzkości: przystanęliśmy na chwilę, aby poczuć zapach róż…


Po wyjściu z restauracji odszukali Mega i przez jakiś czas się z nią bawili. Wkrótce jednak przyszła pora spania i dziewczynka musiała wrócić do swojej opiekunki, Daklar Bolbay. To podsunęło Mary pewien pomysł: ona i Ponter mogli spędzić noc w domu Pontera, na Obrzeżach. Adikor i tak zostawał w Centrum, a Bandra i Harb mieliby cały dom dla siebie. Pontera zaskoczyła taka propozycja — po prostu kobieta nie miała zwyczaju odwiedzać domu mężczyzny. No, ale Mary była u niego już dwa razy, a poza tym kiedy wyjaśniła mu, że nie lubi się kochać, gdy obok znajduje się ktoś jeszcze, szybko się zgodził i wezwał sześcian podróżny.

Po cudownym seksie Mary przygotowała sobie kąpiel w okrągłej, zagłębionej w podłożu wannie, a Ponter usiadł na krześle. Udawał, że coś czyta w elektronicznym notesie, ale Mary zauważyła, że wpatruje się w jeden punkt. Pabo drzemała cicho u stóp pana.

Ponter przyjął inną pozycję, niż zrobiłby to mężczyzna Homo sapiens. Nie podparł długiej szczęki na ugiętej dłoni. No, oczywiście proporcje jego ramienia nie były normalne. Nie, do cholery, nie! „Normalne” nie było odpowiednim słowem. Może po prostu klasyczna poza „Myśliciela” Rodina nie odpowiadała neandertalczykowi. Poza tym — dlaczego nie zwróciła na to uwagi wcześniej? — kłykcie potyliczne dodatkowo obciążały tył jego głowy, idealnie równoważąc ciężką twarz. Może więc nie podpierał szczęki, kiedy się zamyślał, ponieważ nie czuł takiej potrzeby.

Tak czy inaczej, siedział pogrążony w zadumie.

Mary wyszła z wanny i wytarła się ręcznikiem, a potem naga przeszła przez łazienkę i przysiadła na szerokiej poręczy fotela.

— Co byś chciał za wyjawienie swoich myśli? — spytała.

— Wątpię, by były wiele warte. — Ponter zmarszczył czoło.

Uśmiechnęła się i pogłaskała jego umięśnione ramię.

— Coś cię dręczy?

— Dręczy? — Ponter wypróbował nowe słowo. — Nie, nie. Po prostu zastanawiam się nad czymś.

Objęła ręką szerokie ramiona ukochanego.

— Czy ma to związek ze mną?

— Po części tak.

— Ponterze, postanowiliśmy spróbować… być razem. Ale aby to się udało, musimy ze sobą rozmawiać.

Wyglądał na szczerze zatroskanego. Zrobił minę, jakby chciał powiedzieć: „Sądzisz, że tego nie wiem?”.

— I? — spytała.

— Pamiętasz Veronicę Shannon?

— Oczywiście, z Laurentian University. — Kobietę, dzięki której Mary ujrzała Maryję.

— Jej praca… nasuwa pewne wnioski. Udało jej się określić pewne struktury w mózgu Homo sapiens odpowiedzialne za skłonności religijne.

Mary zrobiła głęboki wdech. Taka myśl nie podobała jej się, ale jednocześnie natura naukowca nie pozwalała jej zignorować tego, co pokazała Veronica.

— Może i tak — odparła, wypuszczając z płuc powietrze.

— Skoro więc znana jest przyczyna religijności, to…

— To co?

— To może dałoby się z niej wyleczyć.

Jej serce na moment zamarło. Przez chwilę myślała, że z wrażenia spadnie z poręczy fotela.

— Wyleczyć — powtórzyła, tak jakby to słowo wypowiedziane jej głosem mogło się stać bardziej strawne. — Ponterze, nie można wyleczyć z religii. To nie jest choroba.

Nie odpowiedział, ale ze swego miejsca na poręczy Mary zauważyła, jak jego brew wędruje nad wał nadoczodołowy, tak jakby chciał spytać: „Czyżby?”.

Wolała coś powiedzieć, zanim on wypełni pustkę kolejnymi opiniami, których nie chciała słyszeć.

— Religia jest częścią mnie — oznajmiła.

— Ale z jej powodu na twoim świecie dzieje się tyle zła.

— I tyle dobra.

Ponter obrócił głowę tak, by na nią spojrzeć.

— Sama prosiłaś mnie, żebym ci powiedział, o czym myślę. Ja wolałem zachować to dla siebie.

Zmarszczyła czoło. Gdyby rzeczywiście chciał zachować te myśli tylko dla siebie, nie zauważyłaby, że coś jest nie tak, i nie spytałaby go o przyczynę.

— Na pewno można określić, jaka mutacja spowodowała u Gliksinów tę skłonność — nie dawał za wygraną Ponter.

Mutacja. Religia jako mutacja. Słodki Jezu.

— Skąd wiesz, że to u moich ludzi nastąpiła jakaś mutacja? Może nasz stan jest normalny, taki jak u naszych przodków, a to twoi ludzie są mutantami.

— Może i tak. Jeśli to prawda, nie byłaby… — Umilkł i wzruszył ramionami.

— Nie byłaby to jedyna zmiana na lepsze od momentu oddzielenia się linii ewolucyjnych neanderthalensis i sapiens? — Mary dokończyła jego myśl pełnym goryczy tonem.

— Mare — powiedział Ponter łagodnie.

Ona jednak nie zamierzała mu tego odpuścić.

— Widzisz! Nawet nie macie takich możliwości artykulacji jak my! To my jesteśmy bardziej zaawansowanym gatunkiem!

Otworzył usta, żeby zaprzeczyć, ale zamknął je, nie wypowiadając tego, co myślał. Wiedziała, że pewnie miał na końcu języka idealną replikę na jej uwagę o możliwościach głosowych — Gliksini, przy swojej budowie krtani, mogli się zakrztusić, a u neandertalczyków nie było to możliwe.

— Przepraszam — powiedziała po chwili. Zsunęła się z poręczy na kolana Pontera i położyła mu ręce na ramionach. — Tak mi przykro. Proszę, wybacz mi.

— Nie ma sprawy.

— Po prostu dla mnie to trudny temat. Na pewno to rozumiesz. Nie potrafię się pogodzić z takimi poglądami. Religia jako wynik przypadkowej mutacji? Religia jako szkodliwy element? Moja wiara jako biologiczna reakcja pozbawiona jakichkolwiek podstaw w wyższej rzeczywistości?

— Nie mogę powiedzieć, że to rozumiem, bo tak nie jest. Nigdy nie wierzyłem w coś wbrew dowodom, że jest inaczej. Ale…

— Ale co?

Znowu umilkł. Nie schodząc mu z kolan, odchyliła się do tyłu i przyjrzała się jego szerokiej, zarośniętej twarzy. Miał takie mądre i życzliwe spojrzenie.

— Ponterze, przepraszam cię za moją wcześniejszą reakcję. Absolutnie nie chcę, żebyś przez to zamykał się w sobie i obawiał się otwarcie ze mną rozmawiać. Proszę, powiedz to, co zamierzałeś.

Odetchnął głęboko z taką siłą, że Mary poczuła na twarzy podmuch.

— Pamiętasz, jak mówiłem ci, że spotykałem się z rzeźbiarzem osobowości?

Skinęła głową.

— W związku z gwałtem.

— To był jeden z powodów moich spotkań, ale były też inne… inne sprawy… kwestie…

— U nas mówimy w takiej sytuacji o problemach — podpowiedziała.

— Aha. No właśnie, okazało się, że muszę się uporać z innymi problemami.

— I?

Ponter zmienił pozycję w fotelu, bez trudu przesuwając siebie i Mary.

— Rzeźbiarz osobowości, do którego chodziłem, nazywa się Jurard Selgan. — Była to mało istotna informacja, ale Ponter potrzebował więcej czasu na zebranie myśli. — Wysunął on pewną hipotezę…

— Jaką?

Ponter nieznacznie wzruszył ramionami.

— Dotyczącą mojego uczucia do ciebie.

Mary zesztywniała. Nie dość że przysparzała Ponterowi problemów, to jeszcze dowiadywała się, że ktoś, kogo nigdy nie spotkała, snuł na jej temat jakieś teorie!

— I co to była za hipoteza? — W jej głos wkradł się iście plejstoceński chłód.

— Wiesz, że moja partnerka zmarła na raka krwi.

Przytaknęła.

— Klast już nie ma. Jej istnienie skończyło się całkowicie i zupełnie.

— Podobnie jak życie żołnierzy, których nazwiska widnieją na pomniku weteranów wojny w Wietnamie. — Mary przypomniała sobie wspólną podróż do Waszyngtonu i to, czego Ponter z takim zapałem próbował tam dowieść.

— Właśnie! Dokładnie tak!

Skinęła głową, czując, jak elementy układanki trafiają na swoje miejsca.

— Denerwowało cię to, że ludzie odwiedzający tamto miejsce znajdowali pocieszenie w świadomości, iż bliskie im osoby w pewnym sensie nie przestały dla nich istnieć.

Ka — przyznał Ponter cicho. Christine nie zawracała sobie głowy tłumaczeniem neandertalskiego słowa oznaczającego „tak”, jeśli Barast tylko to wypowiadał.

Mary ponownie skinęła głową.

— Ty… ty im zazdrościłeś, że znajdują pokrzepienie po tragicznej stracie. Sam nie mogłeś go poczuć, bo nie wierzysz W niebo ani w życie po śmierci.

Ka — powiedział znowu Ponter, ale tym razem, po długiej pauzie, zaczął mówić dalej, a Christine podjęła tłumaczenie. — Ale Selgan i ja nie rozmawialiśmy o mojej wizycie w Waszyngtonie.

— A o czym?

— On zasugerował, że… mój pociąg do ciebie…

— Tak?

Ponter zadarł głowę do góry i spojrzał na malowany sufit.

— Wcześniej powiedziałem, że nigdy nie zdarzyło mi się wierzyć w coś wbrew dowodom, iż jest inaczej. Tak samo jest z wiarą w to, na co nie ma żadnych dowodów. Selgan jednak zasugerował, że być może uwierzyłem ci, kiedy mówiłaś, że masz duszę i że w pewnym sensie będziesz istniała nawet po śmierci.

Mary ściągnęła brwi i przekrzywiła głowę na bok, zdumiona tym, co słyszała.

— On… on… — Ponter nie był w stanie mówić dalej. W końcu podniósł rękę do góry. — Hak?

Kompan podjął wyjaśnienia, zwracając się do Mary po angielsku.

— Nie przejmuj się, Mare. Ponter też nie dostrzegał tego, co było oczywiste dla Uczonego Selgana… no i dla mnie.

— Czyli czego?

— Nie można wykluczyć, że gdybyś ty miała umrzeć, Ponter nie czułby tak dotkliwego żalu jak wtedy, gdy zmarła Klast. Nie dlatego, że mniej cię kocha, ale dlatego, że pocieszałby się myślą, iż nadal w jakiejś formie istniejesz.

Mary poczuła, jak ogarnia ją bezwład. Gdyby ręce Pontera nie obejmowały jej w pasie, zsunęłaby się z jego kolan.

— Mój… Boże. — Kręciło jej się w głowie. Zupełnie nie wiedziała, co myśleć.

— Ja nie uważam, że Selgan ma rację — odezwał się Ponter — ale…

Mary nieznacznie kiwnęła głową.

— Ale jesteś naukowcem i to… — Przerwała i zamyśliła się na chwilę. Wiara w życie po śmierci rzeczywiście niosła swego rodzaju pocieszenie. — To jest interesująca hipoteza.

— Ka — potwierdził Ponter.

Rzeczywiście, Ka.

Загрузка...