Przesadzasz, Abby – powiedział Mark, przeglądając Kartę Niny Voss. – Musi istnieć jakieś rozsądne wyjaśnienie tego wszystkiego.
– Chciałabym je znać – stwierdziła Abby.
– Widać było, że operację pobrania przeprowadzał fachowiec. Serce przyjechało właściwie zabezpieczone. I razem z sercem były papiery dawcy.
– Które później się gdzieś zawieruszyły.
– Koordynator programu transplantacji będzie tu o dziewiątej. Możemy wtedy zapytać o te dokumenty. Jestem pewien, że gdzieś są.
– Mark, jest jeszcze coś. Dzwoniłam do szpitala, z którego rzekomo przysłano nam serce. Nikt o nazwisku Mapes tam nie pracuje. W całym Burlington nie ma takiego chirurga. – Przerwała, a potem już ciszej zapytała. – Czy my naprawdę wiemy, skąd się wzięło to serce?
Mark nie odpowiedział. Wydawał się zbyt oszołomiony, zbyt zmęczony, aby myśleć jasno. Była czwarta piętnaście. Po tym, jak Abby do niego zadzwoniła, jakoś zdołał podnieść się z łóżka i przyjechać do Bayside. W przypadku gorączki pooperacyjnej należało działać szybko i chociaż Mark ufał Abby, chciał sam zbadać pacjentkę. Siedział teraz w dyżurce i próbował jakoś dojść do ładu z papierami Niny Voss. Kilkanaście monitorów mrugało przed nim na pulpicie. Trzy jasnozielone linie odbijały się w szkłach jego okularów. W półmroku korytarza pielęgniarki poruszały się jak cienie i rozmawiały ze sobą przyciszonymi głosami.
Mark zamknął kartę. Z westchnieniem zdjął okulary i przetarł ręką oczy.
– Skąd ta gorączka? Co ją, do licha, może wywoływać? To mnie naprawdę niepokoi.
– Czy możliwe, że jest to jakaś infekcja przejęta od dawcy?
– Mało prawdopodobne. Nigdy nie słyszałem, żeby to się zdarzyło w przypadku serca.
– Ale okazuje się, że nie wiemy nic o dawcy. Nie mamy jego akt. Nie wiemy nawet, z jakiego szpitala przysłali nam to serce.
– Abby, chyba trochę panikujesz. Wiem, że Archer rozmawiał przez telefon z chirurgiem, który przeprowadzał operację pobrania. Wiem również, że były dokumenty. Wszystkie znajdowały się w brązowej kopercie.
– Pamiętam, widziałam ją.
– W porządku. Widzieliśmy zatem to samo.
– Gdzie jest teraz ta koperta?
– Ja wtedy operowałem, prawda? Jak mam ręce po łokcie umazane krwią, to nie mogę jednocześnie pilnować jakiejś cholernej koperty.
– Dlaczego w ogóle dane dawcy trzymane są w tajemnicy? Nie mamy żadnych informacji. Nie znamy nawet jego nazwiska.
– Tak się zawsze postępuje. Dane dotyczące dawcy są poufne. Nigdy nie trzyma się ich razem z kartą biorcy. W ten sposób zapobiega się kontaktom rodzin. Rodzina dawcy na przykład oczekiwałaby wiecznej wdzięczności, a biorca albo czułby się dotknięty, albo miałby poczucie winy. To prowadziłoby do niepotrzebnych emocji. – Usiadł wygodniej w fotelu. – Marnujemy tylko czas. To się wyjaśni w ciągu kilku najbliższych godzin. Lepiej skoncentrujmy się na gorączce pani Voss.
– Dobrze, ale jeżeli będą jakiekolwiek wątpliwości w tej sprawie, Bank Organów w Nowej Anglii będzie chciał się skontaktować z tobą.
– Dlaczego mieliby się kontaktować?
– Zadzwoniłam tam. Mają tam punkt informacyjny czynny całą dobę. Powiedziałam, że ty albo Archer zajmiecie się tą sprawą i oddzwonicie do nich.
– Archer sobie z tym poradzi. Pewnie będzie tutaj za moment.
– Przyjedzie?
– Niepokoi go ta gorączka, a jakoś nie możemy skontaktować się z Aaronem. Próbowałaś znowu zadzwonić na jego pager?
– Trzy razy. Żadnej odpowiedzi. Elaine powiedziała mi, że wyjechał do szpitala.
– Wiem, że tutaj dotarł. Przed chwilą widziałem jego samochód na parkingu. Może zatrzymali go jacyś pacjenci na oddziałach niżej. – Mark oglądał kartę informacyjną Niny Voss, szukając zaleceń. – Zacznę sam, bez niego.
Abby spojrzała przez oszkloną ścianę pokoju. Nina miała zamknięte oczy, jej pierś unosiła się i opadała w łagodnym rytmie snu.
– Zacznę podawać jej antybiotyki – powiedział Mark. – Najpierw te o szerokim zakresie działania.
– Jaka jest twoja diagnoza?
– Jeszcze nie mam. Te antybiotyki to tylko osłona do momentu, kiedy otrzymamy wyniki badań krwi. W stanie immunosupresji, w jakim ona się znajduje, nie możemy dopuścić, żeby infekcja zaczęła się rozwijać. – Mark wstał z fotela i podszedł do szyby dzielącej korytarz od sali Niny. Widać było, że jest zaniepokojony. Przez chwilę stał bez ruchu, przyglądając się pacjentce. Jej widok trochę go uspokoił. Abby podeszła do niego. Stali blisko siebie połączeni wspólnym zmartwieniem. Po drugiej stronie szyby Nina Voss spała spokojnie.
– Może to reakcja na leki – zasugerowała Abby. – Dostaje tyle tego, że każdy z tych środków mógł wywołać gorączkę.
– To bardzo mało prawdopodobne. Ona jest na steroidach i cyklosporynie.
– Nie przychodzi mi do głowy żadna przyczyna infekcji. Nie mogę niczego się doszukać.
– Pacjentka jest w stanie immunosupresji. Jeżeli coś przeoczymy, może umrzeć. – Odwrócił się i raz jeszcze wziął do ręki kartę Niny Voss. – No to zaczynamy podawać jej soczek.
O szóstej rano pacjentce podłączono pierwszą kroplówkę z azaktamem. Konieczna była konsultacja ze specjalistą w zakresie chorób zakaźnych, więc o siódmej piętnaście ściągnięto doktora Moore’a. Zgodził się z Markiem, że u pacjenta w stanie immunosupresji nie można lekceważyć gorączki. O ósmej Nina otrzymała kolejny antybiotyk, piperacylinę.
Abby była już wtedy na porannym obchodzie, na jej wózku piętrzyły się karty innych pacjentów. Miała za sobą ciężki dyżur. Zdołała przespać się tylko godzinę około drugiej nad ranem, potem nie miała już ani chwili na wypoczynek. Energii dodawała jej tylko kofeina z podwójnej porcji kawy i nadzieja, że już niedługo ta upiorna noc skończy się. Pchając przed sobą wózek, szła wzdłuż przeszklonych ścian, za którymi leżeli pacjenci i myślała. „Jeszcze tylko cztery godziny i zmywam się stąd. Tylko cztery godziny do południa”. Przechodząc koło łóżka numer 15, spojrzała do środka. Nina nie spała. Zauważyła Abby i słabo skinęła na nią ręką.
Abby zostawiła wózek z kartami przy drzwiach, włożyła czysty fartuch i weszła do pokoju.
– Dzień dobry, doktor DiMatteo – wyszeptała Nina. – Mam wrażenie, że przeze mnie nie spała pani zbyt wiele tej nocy.
Abby uśmiechnęła się.
– To nic. Spałam w zeszłym tygodniu. Jak się pani czuje?
– Wzięli mnie w obroty. – Nina spojrzała na kroplówki z antybiotykami wiszące ponad jej łóżkiem. – Czy to pomoże?
– Mamy taką nadzieję. Podajemy pani piperacylinę i azaktam. To antybiotyki o szerokim zakresie działania. Jeżeli ma pani jakąkolwiek infekcję, one powinny to zlikwidować.
– A jeżeli to nie jest infekcja?
– Wtedy gorączka nie spadnie. I będziemy musieli próbować czegoś innego.
– Więc nie wiecie dokładnie, co jest jej przyczyną? Abby wahała się przez chwilę.
– Nie – przyznała w końcu. – Nie wiemy. To, co robimy, jest osłoną na wszelki wypadek.
Nina skinęła głową.
– Wiedziałam, że pani powie mi prawdę. Doktor Archer nie chciał. Wie pani, był tutaj dziś rano i powtarzał mi przez cały czas, żebym się nie martwiła. Że o wszystko zadbano. Nie wspomniał, że nie wie, co mi jest. – Nina zaśmiała się łagodnie, tak jakby gorączka, antybiotyki, wszystkie te rurki i maszyny były taką sobie drobnostką.
– Jestem pewna, że po prostu nie chciał pani martwić – powiedziała Abby.
– Ale przecież prawda mnie nie przeraża. Naprawdę nie. Lekarze zbyt rzadko mówią prawdę. – Spojrzała prosto w oczy Abby. – Obie o tym wiemy.
Abby zdała sobie sprawę, że swój wzrok automatycznie kieruje na monitory. Linie przecinające ekran miały prawidłowy bieg. Puls. Ciśnienie krwi. Ciśnienie w prawym przedsionku. Sprawdzanie tych liczb weszło jej w nawyk. Maszyny nie zadawały trudnych pytań i nie oczekiwały prawdziwych odpowiedzi.
Abby usłyszała, jak Nina cicho powiedziała:
– Wiktor.
Odwróciła się i wtedy dopiero zauważyła, że Wiktor Voss wszedł do sali.
– Proszę się stąd wynosić! – wrzasnął, poznając Abby. – Niech pani się wyniesie z pokoju mojej żony!
– Sprawdzałam, jak się czuje.
– Powiedziałem proszę się wynieść! – Zrobił krok w jej kierunku i chwycił za fartuch.
Abby szybko wyrwała mu się, ale było tam za mało miejsca, żeby mogła się cofnąć. Wpadł na nią z całą siłą. Tym razem mocno chwycił ją za ramię i ścisnął, sprawiając ból.
– Wiktor, nie! – zawołała słabo Nina.
Abby krzyknęła, kiedy Voss szarpnął ją i gwałtownym pchnięciem wyrzucił z sali. Wpadła na wózek i twardo wylądowała na pośladkach. Wózek z trzaskiem uderzył o biurko, a karty spadły na podłogę. Abby spojrzała na Wiktora Vossa. Stał nad nią i ciężko dyszał z wściekłości.
– Niech się pani więcej nie zbliża do mojej żony – powiedział. – Rozumie pani? – tu zwrócił się do personelu. – Nie chcę, żeby ta kobieta zbliżała się do mojej żony. Chcę, żeby zapisano to w karcie i wywieszono na drzwiach. Natychmiast! – Spojrzał z pogardą na Abby, wrócił do pokoju żony i zaciągnął zasłonę w oknie na korytarz.
Dwie z pielęgniarek pomogły Abby podnieść się z podłogi.
– Nic mi nie jest – powiedziała Abby. – Wszystko w porządku.
– To wariat – szepnęła jedna z pielęgniarek. – Powinnyśmy zawołać ochronę.
– Nie, nie róbcie tego. Nie pogarszajmy sytuacji.
– Ale to była napaść! Mogłaby pani podać go do sądu.
– Chcę o tym zapomnieć, dobrze? – Abby podeszła do swego wózka.
Karty pacjentów były porozrzucane po podłodze, rozsypane luźne kartki z wynikami badań laboratoryjnych. Zebrała papiery i ułożyła je na biurku. Z trudem powstrzymywała się od łez. Nie mogę płakać, myślała. Nie tutaj. Nie będę płakać. Podniosła głowę. Wszyscy na nią patrzyli. Zostawiła wózek tam, gdzie był i wyszła z oddziału.
Mark znalazł ją trzy godziny później w bufecie. Siedziała zgarbiona przy stoliku w rogu, nad filiżanką herbaty i ciastem z jagodami. Ciasto było ledwie zaczęte, a w filiżance wciąż jeszcze moczyła się torebka ekspresowej herbaty, która kolorem przypominała słabą kawę.
Mark usiadł naprzeciwko niej.
– To Voss wywołał awanturę, a nie ty, Abby.
– Ale to ja wylądowałam na podłodze na oczach wszystkich.
– On cię popchnął. Możesz ten fakt wykorzystać. To atut wobec jakiegokolwiek zwariowanego pozwu przeciwko tobie.
– Chodzi ci o to, że mogłabym go oskarżyć o napaść?
– Coś w tym rodzaju. Pokręciła głową.
– Nie chcę nawet myśleć o Wiktorze Vossie. W ogóle nie chcę mieć z nim do czynienia.
– Było co najmniej pół tuzina świadków, którzy widzieli, jak cię popchnął.
– Mark, zapomnijmy o całej tej sprawie. – Ugryzła ciastko i odłożyła je z powrotem. Siedziała, wpatrując się w talerzyk. Nie chciała więcej rozmawiać na ten temat.
– Czy Aaron zgodził się, że należało zacząć podawanie antybiotyków? – zapytała.
– Nie widziałem go przez cały dzień. Spojrzała na Marka, marszcząc brwi.
– Sądziłam, że przyjechał do szpitala.
– Kilka razy dzwoniłem na jego pager, ale ani razu nie odpowiedział.
– Dzwoniłeś do niego do domu?
– Tak. Rozmawiałem z gosposią. Elaine wyjechała na weekend w odwiedziny do dziecka, do Dartmouth. – Mark wzruszył ramionami. – Jest sobota. W tym tygodniu Aaron i tak nie miał planowanych obchodów. Może zdecydował się na mały odpoczynek od nas wszystkich.
– Odpoczynek – westchnęła Abby i potarła dłonią twarz. – O Boże, właśnie tego mi teraz potrzeba. Plaża, kilka palm i pina colada.
– Brzmi nieźle. – Mark sięgnął przez stół i ujął jej rękę. – Miałabyś coś przeciwko temu, gdybym się do ciebie przyłączył?
– Ja nawet nie lubię pina colady.
– Ale ja lubię plaże i palmy. I ciebie. – Uścisnął lekko jej dłoń. Właśnie tego w tej chwili potrzebowała. Jego dotyku. Poczuła, że w rzeczywistości ma w nim oparcie. Mark pochylił się i lekko ją pocałował. Właśnie na oczach wszystkich. – Spójrz tylko. Dajemy publiczne przedstawienie – szepnął. – Lepiej jedź do domu, zanim zaczną się na nas gapić.
Spojrzała na zegarek. Była dwunasta. Wreszcie zaczął się dla niej weekend.
Wyszli razem i Mark odprowadził ją szpitalnym korytarzem. Kiedy otwierał drzwi, powiedział.
– Bym zapomniał, Archer dzwonił do Wilcox Memoriał i rozmawiał z jakimś kardiochirurgiem o nazwisku Nicholls. Okazuje się, że Nicholls asystował przy pobraniu. Potwierdził, że pacjent był od nich. I że to doktor Mapes przeprowadzał eksplantację.
– To dlaczego Mapesa nie ma na liście personelu szpitala Wilcox?
– Ponieważ przyleciał on prywatnym samolotem z Houston. Nic o tym nie wiedzieliśmy. Najwidoczniej Voss nie chciał, żeby jakiś jankeski chirurg zajmował się sprawą jego żony. Sprowadził więc własnego specjalistę.
– Aż z Teksasu?
– Z jego pieniędzmi mógłby sobie pozwolić na ściągnięcie całego zespołu Baylora.
– Więc operacja odbyła się w Wilcox Memorial?
– Nicholls twierdzi, że był przy tym. Ta pielęgniarka, z którą wczoraj rozmawiałaś, musiała sprawdzać w złych rejestrach. Jeżeli chcesz, mogę tam zadzwonić i jeszcze raz wszystko potwierdzić.
– Zapomnijmy już o tym. Teraz wszystko wydaje się takie głupie. Nie mam pojęcia, o czym wtedy myślałam. – Westchnęła i spojrzała w stronę swego samochodu stojącego na parkingu, na samym końcu. Daleka Syberia, tak stażyści nazywali przydzielone im miejsca parkingowe. Zresztą mieli szczęście, że w ogóle mogli zostawiać samochody tutaj. – Do zobaczenia w domu – powiedziała Abby. – Jeżeli jeszcze nie będę spała.
Otoczył ją ramieniem, odchylił lekko jej głowę i pocałował.
– Jedź ostrożnie – szepnął. – Kocham cię.
Szła zmęczona przez parking ale szczęśliwa i wzruszona ostatnimi słowami Marka, które jeszcze dźwięczały jej w uszach. „Kocham cię”. Odwróciła się, żeby jeszcze raz pomachać mu ręką, ale on zniknął już w drzwiach wejściowych szpitala.
– Ja też cię kocham – powiedziała cicho i uśmiechnęła się.
Gdy wyciągnęła z torebki kluczyki od samochodu zauważyła, że drzwi nie były zamknięte. Jezu, co za idiotka ze mnie – pomyślała. Zostawiłam otwarty samochód. Wewnątrz od razu uderzył ją okropny zapach. Zasłoniła dłonią usta i nos. Na przednim siedzeniu zobaczyła kupę gnijących jelit owinięte wokół dźwigni biegów, a jeden koniec zwisał z kierownicy jak makabrycznie groteskowa serpentyna. Jakaś maź została rozsmarowana na siedzeniu po stronie pasażera. Na fotelu kierowcy leżało zakrwawione serce.
Na kartce miał podany adres w Dorchester, w południowo-wschodnim Bostonie. Zaparkował na ulicy i popatrzył na niezgrabny dom i niezbyt zadbany trawnik. Na podjeździe jakiś dzieciak bawił się piłką, raz po raz rzucając ją do kosza zawieszonego nad drzwiami garażu. Za każdym razem pudłował. Raczej nie miał szans na jakiekolwiek sportowe stypendium. Sądząc po marnym samochodzie w garażu, oraz że musiało minąć dużo czasu od ostatniego remontu domu, trochę pieniędzy bardzo by się przydało jego mieszkańcom. Przybysz wysiadł ze swojego wozu i przeszedł przez ulicę. Kiedy podszedł do podjazdu, chłopiec nagle przestał kozłować piłkę i patrzył na gościa podejrzliwie.
– Szukam domu państwa Flyntów.
– To tutaj – powiedział chłopak.
– Czy twoi rodzice są w domu?
– Mój tato jest. A o co chodzi?
– Czy mógłbyś mu powiedzieć, że ktoś do niego przyszedł?
– To znaczy kto?
Podał chłopcu swoją wizytówkę. Mały bez wyraźnego zainteresowania przeczytał ją i chciał oddać z powrotem.
– Pokaż to ojcu.
– Teraz?
– Jeżeli nie jest zajęty, to tak.
– Dobra. – Chłopak wszedł do domu, trzaskając drzwiami. Chwilę później na progu pojawił się gruby i ponury mężczyzna.
– Chciał pan coś ode mnie?
– Panie Flynt, nazywam się Stuart Sussman. Jestem z firmy adwokackiej Hawkes, Craig i Sussman.
– Tak?
– Wiem, że był pan pacjentem Centrum Medycznego Bayside sześć miesięcy temu.
– To był wypadek, to nie była moja wina.
– Miał pan usuniętą śledzionę, prawda?
– Skąd pan o tym wie?
– Jestem tutaj, żeby bronić pana interesów, panie Flynt. Czy zdaje pan sobie sprawę, że miał pan poważną operację?
– Mówili mi, że mogłem umrzeć. To chyba była poważna.
– Czy nie zajmowała się panem przypadkiem doktor Abigail DiMatteo?
– Tak. Przychodziła do mnie codziennie. Bardzo miła lekarka.
– Czy ona albo jakiś inny lekarz mówili panu, jakie mogą być konsekwencje usunięcia śledziony?
– Mówili, że mogę mieć poważne infekcje, jeżeli nie będę uważał na siebie.
– Niezwykle groźne infekcje. Czy mówili panu o tym?
– Hmm… może i tak.
– Czy wspominali coś o przypadkowym nacięciu podczas operacji?
– O czym?
– O tym, że na skutek nieostrożnego ruchu skalpela śledziona została rozcięta. Doprowadziło to do poważnego krwawienia.
– Nie. – Gruby facet pochylił się w kierunku adwokata z wyrazem niepokoju w oczach. – Czy właśnie to mnie się przydarzyło?
– Chcemy to sprawdzić. Potrzebujemy jedynie pańskiej zgody, żebyśmy mogli otrzymać ze szpitala pana kartę chorobową.
– Po co?
– W pana interesie, panie Flynt, dobrze jest wiedzieć, czy usunięcie śledziony nie było spowodowane błędem popełnionym podczas operacji. Jeżeli tak, to niepotrzebnie narażono pana zdrowie i powinien pan otrzymać odszkodowanie.
Flynt nic nie powiedział. Spojrzał na chłopca, który przysłuchiwał się rozmowie, nic z niej nie rozumiejąc. Potem popatrzył na wyciągnięty w jego kierunku długopis.
– Kiedy mówię odszkodowanie, panie Flynt, mam na myśli pieniądze – dodał nieznajomy.
Mężczyzna wziął długopis i złożył swój podpis.
Sussman wrócił do samochodu i wsunął podpisany dokument do teczki. Potem po raz kolejny sięgnął po listę, na której były cztery nazwiska. Musiał zdobyć jeszcze cztery podpisy. Nie powinien mieć z tym problemów. Wiedział, że ludzie nie mają żadnych oporów w tym względzie, gdy chodzi o pieniądze. Skreślił z listy nazwisko Flynt, włączył silnik samochodu i odjechał.