Żadnych śladów poślizgu na molo – stwierdził detektyw Carrier. – Przednia szyba strzaskana. Z tego, co widzę, kierowca ma przestrzelone prawe oko. Znasz przepisy, Sług. Przykro mi, ale będę musiał wziąć twoją broń.
Katzka skinął głową. Był już bardzo zmęczony. Skinął w kierunku wody i powiedział:
– Nurek znajdzie ją mniej więcej w tamtym miejscu. Chyba że prąd przeniósł ją gdzieś dalej.
– Mówisz, że wystrzeliłeś osiem razy?
– Może więcej. Wiem, że zacząłem od pełnego magazynka. Carrier przytaknął i poklepał Katzkę po ramieniu.
– Idź do domu. Wyglądasz jak podgrzane gówno.
– Aż tak dobrze? – zdziwił się Katzka. Ruszył w górę pomostu, mijając ludzi z personelu laboratorium i techników. Furgonetkę wyciągnięto z wody już kilka godzin temu. Teraz stała na żwirze przed kontenerami. Zwisały z niej kępy wodorostów. Furgonetka odwróciła się pod wodą kołami do góry i dach jej kabiny zagłębił się w muł na dnie zatoki. Przednia szyba cała zalepiona była szlamem. Już sprawdzili numery, samochód był zarejestrowany na szpital Bayside, Dział Transportu. Kierownik tego działu powiedział im, że furgonetka była jedną z trzech na wyposażeniu szpitala i służyła do przewożenia sprzętu i personelu do klinik położonych poza miastem. Zauważył jej brak dopiero, kiedy godzinę temu zadzwonił do niego policjant. Drzwi od strony kierowcy były otwarte i do środka zaglądał fotograf, żeby zrobić zdjęcia deski rozdzielczej. Ciało zostało usunięte z wnętrza samochodu pół godziny wcześniej. Według znalezionego przy nim prawa jazdy, mężczyzna nazywał się Oleg Borawoj, miał trzydzieści dziewięć lat i mieszkał w Newark, w New Jersey. Ciągle jeszcze czekali na dalsze informacje.
Katzka wiedział, że nie powinien zbliżać się do furgonetki. Dochodzenie dotyczyło również jego, tak więc musiał trzymać się z dala od dowodów.
Przeszedł przez teren doków do miejsca, gdzie stał zaparkowany jego samochód. Wsiadł do środka i z jękiem zakrył twarz dłońmi. Dopiero o drugiej nad ranem mógł pojechać do domu, żeby wziąć prysznic i przespać się trochę. Już o świcie miał być znowu w porcie. Jestem już na to za stary – myślał – mam przynajmniej dziesięć lat za dużo. Całe to bieganie i strzelanina w ciemnościach dobra była dla młodych szaleńców, a nie dla gliniarza w średnim wieku.
Ktoś zastukał w okno jego wozu. Podniósł głowę i zobaczył twarz Lundquista. Katzka opuścił szybę.
– Sług, u ciebie wszystko w porządku?
– Jadę do domu przespać się trochę.
– Dobra, ale zanim co, to pomyślałem, że chciałbyś usłyszeć coś o tym kierowcy.
– Już coś mamy?
– Sprawdzili nazwisko na komputerze. Oleg Borawoj. Trafiony. Mamy go. Rosyjski imigrant, przyjechał tu w osiemdziesiątym dziewiątym. Ostatni adres Newark, w New Jersey. Trzykrotnie aresztowany, ani razu nieskazany.
– Jakie zarzuty?
– Porwanie.i szantaż. Nigdy nie można było go oskarżyć, bo dziwnym zbiegiem okoliczności świadkowie znikali. – Lundquist pochylił się, ściszając głos. – Wdepnąłeś w niezłe gówno. Gliniarze z Newark twierdzą, że Borawoj należy do rosyjskiej mafii.
– Są tego pewni?
– Myślę, że tak. New Jersey to przecież baza rosyjskich mafioso. Przy nich kolumbijczycy wyglądają jak członkowie pieprzonego klubu rotariańskiego. Oni nie tylko zabijają. Najpierw odrąbują palce, żeby mieć z tego trochę zabawy.
Katzka zmarszczył czoło. Pamiętał wydarzenia z nocy, paniczną ucieczkę przez wodę, mężczyzn na molo ponad nimi, krzyki w niezrozumiałym języku. Wyobraził sobie poodcinane palce rąk i nóg, różne części ciała porozwlekane po ulicach Bostonu. To z kolei przywiodło mu na myśl skalpele. Sale operacyjne.
– Co łączy Borawoja ze szpitalem Bayside?
– Nie wiemy.
– Przecież jechał ich furgonetką.
– W której jest pełno sprzętu medycznego – dodał Lundquist. – Jest tam tego na kilka tysięcy dolarów. Może zamierzali wprowadzić to na czarny rynek. Może Borawoj współpracował w Bayside z kimś, kto załatwiał mu leki i sprzęt. A ty przyłapałeś ich akurat w momencie przewożenia towaru na frachtowiec.
– No właśnie, a co z tym frachtowcem? Rozmawiałeś z komendantem portu?
– Właścicielem statku jest jakaś firma z New Jersey. Sigajew Company. Rejestracja panamska. Ostatnie miejsce postoju – Ryga.
– Gdzie to jest?
– Na Łotwie. To chyba jedna z tych republik rosyjskich, które się odłączyły.
Znowu Rosjanie – pomyślał Katzka. Jeżeli rzeczywiście za tym wszystkim stała rosyjska mafia, to mieli do czynienia z kryminalistami znanymi ze swego okrucieństwa. Za każdą falą legalnych imigrantów, jak cień szła fala przestępców, całych organizacji kryminalnych, idących za swymi rodakami do kraju oferującego nowe szansę. Do kraju, gdzie łatwo było o łup.
Pomyślał o Abby DiMatteo, jego niepokój nagle zwiększył się. Nie rozmawiał z nią od tamtego telefonu o pierwszej nad ranem. Godzinę temu. Właśnie miał do niej znowu zadzwonić, kiedy zdał sobie sprawę, że jego puls stał się szybszy. Wiedział, czego to było oznaką. Oczekiwania. Radosnego i kompletnie irracjonalnego oczekiwania, aby znowu usłyszeć jej głos. Było to uczucie, jakiego nie spodziewał się od lat. Rozumiał je i świadomość tego, co oznaczało, była bolesna. Szybko rozłączył się. Przez ostatnią godzinę pogrążał się w coraz bardziej ponurym nastroju. Spojrzał w kierunku molo. Frachtowiec mógł już być sto mil od brzegu. Nawet gdyby udało się go zlokalizować, pojawiłby się problem prawny.
Odwrócił się do Lundquista.
– Zbierz mi wszystko, co możesz na temat Sigajew Company. Chcę wiedzieć, czy są jakiekolwiek powiązania z organizacją Amity i ze szpitalem Bayside.
– Nie ma sprawy, Sług.
Katzka uruchomił silnik samochodu. Jeszcze raz spojrzał na Lundquista.
– Czy twój brat nadal pracuje w straży przybrzeżnej?
– Nie. Ale ma tam kilku dobrych znajomych.
– Spróbuj dowiedzieć się czegoś przez nich. Sprawdź, czy byli może na pokładzie tego frachtowca.
– Wątpię, jeżeli tamci dopiero przypłynęli z Rygi. – Lundquist przerwał i podniósł głowę. Detektyw Carrier szedł w ich kierunku machając.
– Hej Sług – zawołał. – Miałeś już wiadomość o doktor DiMatteo? Katzka natychmiast wyłączył silnik, ale nie potrafił uspokoić przyspieszonego pulsu. Spojrzał na Carriera, spodziewając się najgorszego.
– Wydarzył się wypadek.
Wózek z porcjami lunchu skrzypiąc jechał po korytarzu. Abby obudziła się i stwierdziła, że leży w pościeli mokrej od własnego potu. Jej serce ciągle jeszcze biło szybko po nocnym koszmarze. Próbowała obrócić się na bok, ale nie mogła – miała przywiązane ręce. Nadgarstki bolały ją od otarć. Zdała sobie sprawę, że to nie był sen. Ten koszmar naprawdę się wydarzył, nie mogła się po prostu obudzić i zapomnieć o nim. Z jękiem opadła na poduszkę i spojrzała na sufit. Usłyszała skrzypnięcie krzesła. Odwróciła głowę.
Przy oknie siedział Katzka. W świetle dnia jego nieogolona twarz sprawiała wrażenie starszej i jeszcze bardziej zmęczonej.
– Prosiłem, żeby zdjęli ci pasy – powiedział. – Powiedzieli jednak, że wyrwałaś już sobie za dużo kroplówek. – Wstał i podszedł do jej łóżka. Stał, tak patrząc na nią. – Witaj z powrotem, Abby. Miałaś bardzo dużo szczęścia.
– Nie pamiętam, co się wydarzyło.
– Miałaś wypadek. Twój samochód dachował na Autostradzie Południowo-Wschodniej.
– Czy był ktoś jeszcze… Pokręcił głową.
– Nie ma innych rannych. Twój samochód jest za to w tragicznym stanie. – Zapadła cisza. Zdała sobie sprawę, że detektyw już nie patrzył na nią. Jego wzrok utkwiony był gdzieś w poduszkę.
– Katzka? – powiedziała cicho. – Czy to była moja wina? Niechętnie skinął głową.
– Ze śladów hamowania wynika, że jechałaś z bardzo dużą prędkością. Musiałaś zahamować, żeby uniknąć samochodu blokującego twój pas. Twój wóz wpadł na barierę przy autostradzie i przetoczył się przez dwa pasy.
Zamknęła oczy.
– O Boże.
Znowu nastąpiła chwila milczenia.
– Chyba nikt ci jeszcze nie powiedział reszty – Katzka przerwał w końcu ciszę. – Rozmawiałem z oficerem śledczym. W twoim samochodzie znaleziono rozbitą butelkę wódki.
Otworzyła oczy i spojrzała na niego.
– To niemożliwe.
– Abby, nie pamiętasz, co się wydarzyło. Tamto w nocy, na molo, to było przerażające przeżycie. Może starałaś się rozluźnić. Wypiłaś w domu kilka drinków.
– Przecież pamiętałabym o tym! Pamiętałabym, że wypiłam!
– Posłuchaj, teraz ważne jest…
– To jest ważne! Czy ty nie rozumiesz, Katzka? Oni znowu próbują mnie wrobić!
Przetarł dłonią oczy, widać było, że walczy ze zmęczeniem.
– Przykro mi, Abby – mruknął. – Wiem, że trudno ci to przyjąć do wiadomości, ale doktor Wettig właśnie pokazał mi wyniki badań twojej krwi. Pobrali ją zeszłej nocy. Poziom alkoholu wynosił 1,12 promila.
Stał teraz odwrócony od niej, wyglądał przez okno. Wydawało się, że samo patrzenie na nią było dla niego ciężarem. Nawet nie mogła obrócić się tak, aby być z nim twarzą w twarz. Trzymały ją pasy. Szarpnęła je gwałtownie. Poczuła ból w otartych nadgarstkach. Do oczu napłynęły jej łzy. Nie chciała płakać. Nie zamierzała się rozpłakać.
Zamknęła powieki i starała się zapanować nad gniewem i bezsilnością. Tylko to jej pozostało, jedyny sposób, w jaki mogła się przed nimi obronić. Wszystko inne już jej odebrali. Nawet Katzkę.
Powiedziała powoli:
– Nie piłam. Musisz mi uwierzyć. Nie byłam pijana.
– Czy możesz mi powiedzieć, dokąd jechałaś o takiej porze?
– Jechałam tutaj, do Bayside. Tyle pamiętam. Mark zadzwonił do mnie i powiedział, że… – Umilkła. – Czy on był tutaj? Dlaczego go nie ma?
Milczenie Katzki przerażało ją. Odwróciła się, żeby na niego spojrzeć, ale nie mogła dostrzec jego twarzy.
– Katzka!
– Mark Hodell nie odpowiada na wysyłane do niego wiadomości.
– Co takiego?
– Jego samochodu nie ma na parkingu szpitala. Nikt nie wie, gdzie jest. Próbowała coś powiedzieć, ale poczuła, jakby miała spuchnięte gardło.
Zdołała jedynie szepnąć.
– Nie.
– Jest jeszcze za wcześnie, żeby wyciągać jakiekolwiek wnioski, Abby. Może jego pager zepsuł się. Nic jeszcze nie wiemy.
Abby wiedziała. Wiedziała od razu i ta świadomość przytłoczyła ją. Nagle całe ciało stało się odrętwiałe. Bez życia. Nie zdawała sobie sprawy z tego, że płakała, Nawet nie czuła łez, dopóki Katzka nie podniósł się z miejsca i nie wytarł chusteczką jej policzka.
– Przykro mi – mruknął, odgarniając jej włosy z twarzy. Przez chwilę przytrzymał dłoń na jej czole, tak jakby chciał ją w ten sposób ochronić. – Bardzo mi przykro – powtórzył już łagodniejszym tonem.
– Znajdź go dla mnie – szepnęła. – Proszę. Proszę, znajdź go.
– Dobrze.
Chwilę później usłyszała, jak wychodzi z sali. Dopiero wtedy zdała sobie sprawę, że zdjął jej pasy. Mogła swobodnie wstać i wyjść z pokoju, ale nie zrobiła tego.
Odwróciła się twarzą do poduszki i płakała.
W południe pielęgniarka przyszła zdjąć jej kroplówkę. Zostawiła tacę z lunchem. Abby nawet nie spojrzała na jedzenie, tacę zabrano nietkniętą.
O drugiej do sali wszedł doktor Wettig. Stanął przy łóżku, przeglądając jej kartę. Dziwnie cmokał, sprawdzając wyniki jej badań. W końcu spojrzał na nią.
– Doktor DiMatteo. Nie zareagowała.
– Detektyw Katzka powiedział mi, iż twierdzi pani, że nie piła zeszłej nocy alkoholu.
Milczała. Wettig westchnął.
– Pierwszym krokiem do powrotu do zdrowia jest przyznanie, że ma pani problemy. Powinienem wcześniej się zorientować i zdać sobie sprawę, z czym zmagała się pani przez cały czas. Teraz wszystko stało się jasne. Czas jakoś temu zaradzić.
Spojrzała na niego.
– Po co? – spytała obojętnie.
– Chodzi o to, że w dalszym ciągu ma pani przed sobą przyszłość, o którą warto walczyć. Stawiane wobec pani zarzuty są poważne, ale jest pani inteligentną osobą. Na pewno czeka panią kariera w innym zawodzie.
Jej odpowiedzią było milczenie. Utrata pracy wydawała jej się teraz mało ważna w porównaniu ze zniknięciem Marka.
– Poprosiłem doktora O’Connora, żeby cię zbadał – powiedział Wettig. – Wpadnie tutaj wieczorem.
– Nie potrzebuję oceny psychiatry.
– Sądzę, że jednak tak. Potrzebujesz pomocy. Musisz jakoś pozbyć się tych dziwnych urojeń. Nie zgodzę się na wypuszczenie cię ze szpitala, jeżeli O’Connor nie wyjaśni sytuacji. Może zdecyduje, że powinnaś zostać przeniesiona na oddział psychiatryczny. Tę decyzję pozostawiam jemu. Nie możemy pozwolić, żebyś znowu zrobiła sobie krzywdę, tak jak zeszłej nocy. Bardzo się o ciebie martwimy, Abby. Ja się o ciebie martwię. Dlatego właśnie poprosiłem o zrobienie badań psychiatrycznych. To dla twojego dobra, wierz mi.
Spojrzała prosto na niego.
– Niech się pan wypcha.
Odczuła satysfakcję, kiedy cofnął się od jej łóżka. Zamknął kartę.
– Zajrzę tutaj później, doktor DiMatteo – powiedział i wyszedł. Długo wpatrywała się w sufit. Kilka chwil wcześniej, przed przyjściem Wettiga, czuła się zbyt słaba, żeby walczyć. Teraz wszystkie jej mięśnie były napięte, a w żołądku czuła znany skurcz. Bolały ją ręce, spojrzała na nie i zdała sobie sprawę, że ma zaciśnięte pięści.
– Wypchajcie się wszyscy. – Usiadła. Zawroty głowy minęły po krótkiej chwili. Za długo leżała. Nadszedł czas działania. Musiała działać i przejąć kontrolę nad swoim życiem.
Przeszła przez pokój i uchyliła drzwi. Pielęgniarka podniosła głowę znad papierów i spojrzała prosto na Abby. Na identyfikatorze widniał napis „W. Soriano, pielęgniarka oddziałowa”.
– Czy czegoś pani potrzebuje?
– Nie, nie. – Pielęgniarka szybko wycofała się, zamykając za sobą drzwi. Do cholery, trzymali ją tutaj jak więźnia. Chodziła po sali na bosaka, starając się obmyślić następny ruch. Nie mogła teraz zastanawiać się nad Markiem. Gdyby sobie na to pozwoliła, leżałaby teraz skulona na łóżku i płakała. Właśnie o to im chodziło.
Podeszła do stojącego pod oknem krzesła i usiadła. Zastanawiała się, co jeszcze mogła zrobić, ale nic nie przychodziło jej do głowy. Zeszłej nocy Mark powiedział, że Mohandas był po ich stronie, ale Mark zniknął. Nie mogła ufać Mohandasowi. Nie mogła ufać nikomu w tym szpitalu. Podniosła słuchawkę aparatu stojącego na szafce przy łóżku. Był sygnał. Zadzwoniła do Vivian, ale połączyła się tylko z automatyczną sekretarką. Przypomniała sobie, że Vivian jest ciągle w Burlington.
Zadzwoniła do domu, wstukała kod dostępu i przesłuchała wiadomości zostawione dla niej. Był jeszcze jeden telefon od Vivian i z tonu jej głosu Abby domyśliła się, że sprawa była pilna. Chao podała raz jeszcze swój numer w Burlington.
Abby zadzwoniła na ten numer.
Tym razem odebrała Vivian.
– Masz szczęście, że mnie zastałaś. Właśnie miałam się stąd wymeldować.
– Wracasz do domu?
– O szóstej mam lot do Logan. Posłuchaj, ta wyprawa była jak pogoń za niewidzialnymi duchami. W Burlington nie było żadnych operacji pobrania organów.
– Skąd wiesz?
– Sprawdziłam nawet lotnisko i wszystko dookoła. W te noce, kiedy przeprowadzano transplantacje, nie było rejestracji żadnych nocnych lotów do Bostonu. Burlington to dla nich tylko przykrywka. A Tim Nicholls załatwiał tylko oficjalne papiery.
– A teraz zniknął.
– Albo się go pozbyli.
Przez chwilę obie milczały. Potem Abby wolno powiedziała.
– Mark zniknął.
– Co?
– Nikt nie wie, gdzie on jest. Detektyw Katzka mówił, że nie mogą znaleźć jego samochodu. Mark nie odpowiada na swój pager. – Umilkła czując, że płacz znowu ściska jej gardło.
– Och, Abby… – Głos Vivian zadrżał.
W ciszy, jaka nagle zapadła, Abby usłyszała kliknięcie. Ściskała słuchawkę tak kurczowo, że bolały ją od tego palce.
– Vivian? – powiedziała.
Rozległo się kolejne kliknięcie i na linii zapadła martwa cisza.
Przycisnęła klawisz rozłączający i chciała jeszcze raz wybrać numer Vivian, ale w słuchawce nie było sygnału. Spróbowała zadzwonić na centralę, stukała w przyciski. Bez rezultatu. Szpital odłączył jej telefon.
Katzka stał na wąskim chodniku mostu Tobin Bridge i patrzył na wodę w dół pod sobą. Mystic River płynęła z zachodu, potem łączyła się z Chelsea River, by wreszcie wpaść do Zatoki Bostońskiej. Musiał długo spadać – pomyślał Katzka, wyobrażając sobie siłę, z jaką ciało uderzyło o powierzchnię wody. Niemal na pewno był to upadek śmiertelny.
Odwrócił się i patrzył na przejeżdżające tamtędy samochody. Było późne popołudnie i na drodze panował dość duży ruch. Katzka śledził w myślach przypuszczalny bieg wypadków, który doprowadził do zrzucenia ciała do rzeki. Prądy zaniosły trupa aż do zatoki. Najpierw musiał płynąć pod powierzchnią, może nawet przy samym dnie. W końcu wewnętrzne gazy ciała doprowadziły do jego rozdęcia. Mogło to trwać od kilku godzin do kilku dni, zależnie od temperatury wody i szybkości, z jaką rozmnażały się bakterie produkujące gazy. W pewnym momencie ciało wypłynęło na powierzchnię.
Dopiero wtedy je odnaleziono. Musiał upłynąć dzień lub dwa. Było rozdęte i trudne do zidentyfikowania.
Katzka odwrócił się do policjanta patrolowego stojącego niedaleko. Musiał przekrzyczeć szum samochodów.
– O której zauważył pan samochód?
– Około piątej rano. Był zaparkowany przy północnym zjeździe.
O tam. – Wyciągnął rękę ponad jadącymi samochodami. – Ładne zielone BMW. Zatrzymałem się przy nim.
– Nie widział pan nikogo w pobliżu tego BMW?
– Nie. Wyglądało, że ktoś je zostawił. Sprawdziłem numery, żeby wiedzieć, czy nie zostało skradzione. Pomyślałem, że pewnie kierowca miał jakieś problemy z silnikiem i zostawił samochód, żeby sprowadzić pomoc. Stwarzał niebezpieczeństwo dla innych, zadzwoniłem więc, żeby go stąd odciągnęli.
– Nie było w nim kluczyków ani żadnej wiadomości?
– Nie. Nic, W środku było zupełnie czysto.
Katzka spojrzał jeszcze raz w dół, na rzekę. Zastanawiał się, jak głęboka była w tym miejscu i jak szybki był jej nurt.
– Próbowałem zadzwonić do domu Doktora Hodella – dodał policjant – ale nikt nie odpowiadał. Jeszcze wtedy nie wiedziałem, że zniknął.
Katzka nie odezwał się. Patrzył w dół na wodę, myśląc o Abby i zastanawiając się, jak jej to powiedzieć. Kiedy patrzył na nią w szpitalu, wydała mu się tak krucha i słaba. Nie mógł znieść myśli o zadaniu jej kolejnego ciosu.
Nie powiem jej. Jeszcze nie teraz – zdecydował. Dopóki nie znajdą ciała, będę trzymał to w tajemnicy.
Policjant patrolowy również spojrzał na rzekę.
– Jezu, myśli pan, że on skoczył?
– Jeżeli jest tam w dole – powiedział Katzka – to nie dlatego, że skoczył.
Telefony urywały się przez cały dzień. Dwie pielęgniarki poszły na zwolnienie. Oddziałowa, Wendy Soriano, nie znalazła chwili na lunch. Nie miała ochoty na siedzenie tutaj przez dwie zmiany. A jednak czekało ją jeszcze osiem godzin dyżuru. Jej dzieci dzwoniły już dwa razy. „Mamo, Jeffy znowu mnie bije. Mamo, o której tato wróci do domu? Mamo, czy możemy używać kuchenki mikrofalowej? Obiecuję, że nie puścimy domu z dymem. Mamo, mamo, mamo”.
Dlaczego nigdy nie przeszkadzały w pracy swojemu ojcu? Ponieważ praca tatuśka jest cholernie ważna.
Wendy oparła głowę na rękach i spojrzała w dół na stertę kart ze zleceniami lekarzy. Stażyści uwielbiali pisać zlecenia. Wpadali tu ze swoimi śmiesznymi piórami i wypisywali śmieszne instrukcje: „Mleczko magnezjowe na zatwardzenie” albo „Na noc podnosić poręcze łóżka”. Potem wręczali takie zabazgrane karty pielęgniarkom jak Bóg, który przekazuje polecenia Mojżeszowi. Nie należy lekceważyć zatwardzenia.
Z westchnieniem Wendy sięgnęła po pierwszą kartę.
Zadzwonił telefon. Miała nadzieję, że to nie jej dzieci. Nie zniosłaby kolejnego „Mamo on mnie znowu bije”. Podniosła słuchawkę i powiedziała głosem, w którym słychać było irytację:
– Szósty oddział, mówi Wendy.
– Tu doktor Wettig.
– Och. – Od razu wyprostowała się na krześle. Rozmawiając z Wettigiem, nie można było się garbić. Nawet jeżeli była to tylko rozmowa przez telefon. – Tak, panie doktorze?
– Chcę sprawdzić poziom alkoholu we krwi doktor DiMatteo. I chcę, żeby wysłano to do laboratoriów MedMark.
– Nie do naszego laboratorium?
– Nie. Proszę przekazać bezpośrednio do MedMark.
– Oczywiście, doktorze. – Wendy zapisała zalecenie. Była to niezwykła prośba, ale nikt nie kwestionował poleceń generała.
– Jak ona się czuje? – zapytał.
– Jest trochę niespokojna.
– Czy próbowała wyjść?
– Nie. Nawet nie wychodziła ze swojej sali.
– To dobrze. Proszę dopilnować, żeby tam została. I absolutnie nikt nie może jej odwiedzać. Również spośród personelu szpitala. Mogą do niej wchodzić tylko ci, którzy otrzymają na to moją zgodę.
– Dobrze, panie doktorze.
Wendy odłożyła słuchawkę i spojrzała na swoje biurko. Podczas kiedy rozmawiała, wylądowały na nim trzy kolejne karty. Załatwienie tego wszystkiego zajmie jej cały wieczór. Nagle poczuła zawroty głowy. Była głodna. Od wielu godzin nie miała nawet krótkiej przerwy. Rozejrzała się i zobaczyła dwie pielęgniarki rozmawiające w korytarzu. Czy tylko ona tutaj pracowała? Wyrwała kartkę z poleceniem zbadania poziomu alkoholu we krwi i włożyła ją do przegródki z napisem „Testy laboratoryjne”. Kiedy wstawała od biurka, zadzwonił telefon. Zignorowała go, w końcu od czego byli dyżurni.
Jeszcze jeden dzwonek. Teraz już dwie linie były zajęte.
Choć raz ktoś inny mógłby odebrać te cholerne telefony.
Wampir wrócił. Przyniósł ze sobą serię probówek, naklejek i igieł. – Przykro mi, doktor DiMatteo, ale muszę znowu panią pokłuć. Abby stała w oknie. Ledwie spojrzała na pielęgniarkę. Odwróciła się do niej plecami.
– Ten szpital już wyssał ze mnie tyle krwi, ile mógł – powiedziała, patrząc na posępny krajobraz za oknem. Na parkingu pielęgniarki pospiesznie zmierzały do drzwi szpitala. Ich peleryny przeciwdeszczowe powiewały na wietrze. Na wschodzie zbierały się chmury, czarne i przerażające. Czy to niebo nigdy się nie przejaśni? – pomyślała Abby.
Usłyszała za sobą dzwonienie probówek.
– Pani doktor, naprawdę muszę pobrać krew.
– Nie chcę kolejnych badań.
– Doktor Wettig je zarządził. – Pielęgniarka spojrzała na nią i dodała z nutą rozpaczy w głosie. – Proszę nie utrudniać mi tego.
Abby odwróciła się i spojrzała na kobietę. Była bardzo młoda. Abby przypomniała sobie z zamierzchłych czasów, że w podobny sposób też bała się Wettiga. Kiedy nie chciała popełnić żadnego błędu, kiedy nie chciała stracić tego, na co tak mocno pracowała. Teraz już się tego nie bała, ale potrafiła zrozumieć tę kobietę. Z westchnieniem podeszła do łóżka i usiadła.
Pielęgniarka postawiła swój ekwipunek na szafce i zaczęła otwierać sterylnie opakowaną gazę, igłę i strzykawkę. Miała już sporo napełnionych probówek, zostało tylko kilka pustych.
– Które ramię pani woli?
Abby wyciągnęła lewą rękę i patrzyła obojętnie, jak pielęgniarka zawiązuje jej gumową opaskę. Zacisnęła dłoń w pięść. Jedna z żył zgięcia łokciowego stała się bardziej wyraźna. Na ręce widać było siniaki po wszystkich poprzednich kłuciach. Kiedy igła przekłuwała jej skórę, Abby odwróciła się. Zaczęła się przyglądać tacy z probówkami. Wszystkie miały naklejki. Porcje łakoci dla wampira. Nagle jej uwagę zwróciła jedna z probówek, z purpurowym korkiem. Przeczytała naklejkę.
„Nina Voss. Od. In. Terapii. Łóżko 8”.
– Już po wszystkim – powiedziała pielęgniarka, wyjmując igłę. – Czy może pani przytrzymać gazę?
Abby podniosła głowę.
– Słucham?
– Proszę przytrzymać gazę, zaraz naszykuję plaster z opatrunkiem. Abby automatycznie przycisnęła gazę do ręki. Znowu spojrzała na probówkę z krwią Niny Voss. Nazwisko lekarza prowadzącego umieszczone było w samym rogu naklejki. Doktor Archer.
Więc Nina Voss znowu jest w szpitalu. Na oddziale kardiochirurgii – pomyślała Abby.
Pielęgniarka wyszła, a ona z powrotem podeszła do okna i spojrzała na ciemniejące chmury. Po parkingu fruwały skrawki jakichś papierów. Szyba w oknie zadrżała od silnego podmuchu wiatru.
Coś się stało z przeszczepionym sercem Niny Voss? – myślała.
Powinna była to wiedzieć już wtedy w limuzynie. Pamiętała, jak blado wyglądała Nina Voss w ciemnym wnętrzu samochodu. Biała twarz, lekko niebieski odcień warg. Już wtedy przeszczepione serce dawało znać o tym, że coś jest nie tak.
Abby podeszła do szafy. Znalazła w niej wypchaną niebieską torbę z napisem własność pacjenta. Były w niej jej buty, poplamione krwią spodnie, torebka. Brakowało portfela. Prawdopodobnie został zamknięty w szpitalnym sejfie. Dokładnie przeszukała torebkę i znalazła kilka monet na dnie.
Założyła spodnie i wsadziła w nie górę szpitalnej piżamy. Włożyła buty, podeszła do drzwi i wyjrzała ostrożnie. Oddziałowej Soriano nie było przy biurku, ale zauważyła dwie inne pielęgniarki stojące niedaleko. Jedna rozmawiała przez telefon, druga była pochylona nad papierami. Żadna z nich nie patrzyła w kierunku Abby.
Sprawdziła korytarz i zauważyła wózek z talerzami z kolacją wjeżdżający z hałasem na oddział. Pchała go starsza wolontariuszka ubrana na różowo. Wózek zatrzymał się przy stanowisku pielęgniarek. Wolontariuszka wzięła dwie porcje i zaniosła je do najbliższej sali.
Właśnie wtedy Abby wymknęła się na korytarz. Wózek częściowo zasłaniał widok pielęgniarkom i Abby spokojnie przeszła obok ich biurka, po czym wyszła z oddziału. Nie chciała ryzykować, że ktoś zauważy ją w windzie, ruszyła prosto w kierunku klatki schodowej. Weszła na dwunaste, pokonując sześć pięter. Prosto przed nią znajdowała się sala operacyjna, za rogiem był oddział intensywnej terapii. Z wózka z czystymi rzeczami wzięła chirurgiczny kitel, czepek i pokrowce na buty. Ubrana cała na niebiesko, tak jak wszyscy inni, tutaj miała szansę, że nikt jej nie zauważy. Skręciła w korytarz prowadzący na oddział intensywnej terapii.
Panował tam straszliwy chaos. Reanimowano właśnie pacjenta na łóżku numer 2. Sądząc po podniesionych głosach i liczbie personelu zgromadzonego przy łóżku chorego, reanimacja nie dawała spodziewanych efektów. Nikt nawet nie spojrzał w kierunku Abby, kiedy mijała punkt monitorowania.
Zatrzymała się przy sali z łóżkiem numer 8. Spojrzała przez okno, żeby upewnić się, że to rzeczywiście Nina Voss leżała w łóżku. Potem weszła do środka. Drzwi zamknęły się za nią, odcinając harmider głosów. Abby zasłoniła okno na korytarz, żeby nikt nie mógł zajrzeć do sali i odwróciła się w stronę łóżka. Nina spała nieświadoma tego, co działo się za drzwiami jej pokoju. Abby miała wrażenie, że od czasu, kiedy ostatnio spotkały się w limuzynie, Nina Voss stała się jeszcze drobniejsza. Pod wpływem choroby kurczyła się jak świeca wypalana stopniowo przez płomień. Wyglądała jak mała dziewczynka.
Abby wzięła kartę wiszącą na poręczy łóżka. Przejrzała wszystkie rejestrowane wyniki badań. Rosnące ciśnienie w tętnicy płucnej. Malejąca aktywność serca. Zwiększano dawki dobutaminy w celu poprawienia wydolności serca.
Odwiesiła kartę na miejsce. Kiedy się wyprostowała, zobaczyła, że Nina patrzy prosto na nią.
– Witam, pani Voss – powiedziała Abby.
Nina uśmiechnęła się i szepnęła.
– Czy to pani doktor, która zawsze mówi prawdę?
– Jak się pani czuje?
– Dobrze. – Nina westchnęła. – Jestem zadowolona.
Abby przysunęła się bliżej jej łóżka. Patrzyły na siebie i przez chwilę nic nie mówiły.
Potem odezwała się Nina.
– Nie musi mi pani nic mówić. Ja już wszystko wiem.
– Co pani wie, pani Voss?
– Że to już prawie koniec. – Nina zamknęła oczy i odetchnęła głęboko. Abby wzięła ją za rękę.
– Nie miałam jeszcze okazji podziękować pani za to, że próbowała mi pani pomóc.
– Ja próbowałam pomóc Wiktorowi.
– Nie rozumiem.
– On jest jak ten człowiek z greckiego mitu. Ten, który wybrał się do Hadesu, żeby odzyskać swoją żonę.
– Orfeusz.
– Tak. Wiktor jest jak Orfeusz. On chce mnie sprowadzić z powrotem. Nieważne, co będzie musiał zrobić i ile to będzie kosztowało. – Otworzyła oczy. – W końcu – szepnęła – będzie go to kosztowało zbyt wiele. – Nie mówiła o pieniądzach. Abby zrozumiała to od razu. Mówiła o duszy.
Drzwi sali otworzyły się nagle. Abby odwróciła się i zobaczyła pielęgniarkę.
– Och! Doktor DiMatteo, co pani… – Spojrzała na zasłonięte okno, potem szybko przebiegła wzrokiem po monitorach i kroplówkach. Sprawdzała, czy Abby nic nie uszkodziła.
– Niczego nie dotykałam – zapewniła Abby.
– Czy mogłaby pani stąd wyjść?
– Chciałam tylko odwiedzić panią Voss. Słyszałam, że znowu jest w szpitalu.
– Pani Voss potrzebny jest wypoczynek. – Pielęgniarka otworzyła drzwi i wyprosiła Abby z sali. – Nie widziała pani znaku „zakaz wizyt”? Dzisiaj ma zostać poddana operacji. Nie można jej przeszkadzać.
– Jakiej operacji?
– Retransplantacji. Znaleźli dawcę.
Abby spojrzała na zamknięte drzwi pokoju numer 8. Spytała cicho: -.Czy pani Voss o tym wie?
– Jak to?
– Czy podpisała zgodę na operację?
– Jej mąż już za nią wszystko podpisał. Teraz proszę, niech pani natychmiast opuści oddział.
Abby bez słowa odwróciła się i wyszła. Nie wiedziała, czy ktoś już zauważył jej nieobecność. Korytarzem doszła aż do wind. Otworzyły się drzwi. W windzie było pełno ludzi. Weszła do środka i szybko odwróciła się plecami do innych pasażerów.
Znaleźli dawcę – myślała, jadąc w dół. W jakiś sposób zdołali znaleźć dawcę? Dzisiaj Nina Voss otrzyma nowe serce.
Zanim winda zdążyła zjechać na parter, Abby rozważała, jak wszystko miało odbyć się tej nocy. Czytała rejestry z innych transplantacji przeprowadzanych w Bayside. Wiedziała, co się stanie. Na salę operacyjną kilka minut po północy zostanie przewieziona Nina Voss, gdzie zespół Archera zacznie przygotowywać ją do transplantacji. Tam wszyscy będą czekali na telefon. Jakiś inny zespół chirurgów gdzieś na innej sali operacyjnej w tym samym czasie będzie kroił innego pacjenta. Skalpele rozetną skórę i mięśnie. Rozpiłują kości i podniosą żebra, odsłaniając żywe, bijące serce. Operacja pobrania przebiegać będzie szybko i bez komplikacji.
Dziś w nocy wszystko będzie tak, jak wiele razy przedtem – pomyślała Abby.
Drzwi windy otworzyły się. Wysiadła, pochylając głowę i patrząc w dół. Wyszła ze szpitala na zimny i porywisty wiatr. Dwie przecznice dalej, zziębnięta weszła do budki telefonicznej. Wzięła kilka monet, które znalazła w swojej torebce i zadzwoniła na numer Katzki.
Nie było go przy biurku. Policjant, który odebrał telefon, zaproponował, żeby zostawiła wiadomość.
– Mówi Abby DiMatteo – powiedziała. – Muszę natychmiast skontaktować się z nim! Czy on nie ma pagera lub czegoś takiego?
– Przełączę panią na centralę. Usłyszała głos telefonistki.
– Zawiadomię go przez radio – powiedziała. W chwilę później Abby znowu usłyszała jej głos.
– Przykro mi, ciągle jeszcze czekamy, aż detektyw Katzka zgłosi się. Czy można zadzwonić na pani numer?
– Tak. To znaczy nie wiem. Spróbuję zadzwonić do niego później. – Abby odwiesiła słuchawkę. Nie miała już monet, a więc nie mogła do nikogo zadzwonić.
Odwróciła się i wyjrzała z budki telefonicznej. Skrawki jakichś gazet tańczyły po chodniku. Nie miała ochoty wychodzić znowu na zimny wiatr, ale nie wiedziała, co innego mogłaby zrobić.
Była jeszcze jedna osoba, do której mogła zadzwonić. W budce było tylko pół książki telefonicznej, druga połowa została oderwana. Bez wiary w powodzenie, zaczęła przerzucać białe strony. Była zdumiona, kiedy znalazła to, czego szukała: I. Tarasoff. Drżącymi palcami wystukiwała numer. Zadzwoniła na koszt abonenta. Proszę porozmawiaj ze mną. Proszę odbierz mój telefon.
Po czterech dzwonkach usłyszała ciche:
– Halo? – Wydawało jej się, że w tle słyszy brzęk filiżanek, ktoś nakrywał do stołu, grała muzyka. Potem Tarasoff powiedział: – Tak, przyjmę rozmowę. – Odetchnęła z ulgą. Słowa popłynęły same.
– Nie miałam już do kogo zadzwonić! Vivian nie odpowiada, a nikt inny mnie nie wysłucha. Pan musi zawiadomić policję. Pana posłuchają!
– Uspokój się, Abby. Powiedz mi, co się stało.
Odetchnęła głęboko. Czuła potrzebę podzielenia się z kimś swoim ciężarem.
– Nina Voss otrzyma dzisiaj drugie serce – powiedziała. – Doktorze Tarasoff, sądzę, że odkryłam, jak to wszystko działa. Organy nie są transportowane samolotem. Pobranie odbywa się tutaj, w Bostonie.
– Gdzie? W którym szpitalu?
Nagle zauważyła samochód wolno jadący ulicą. Wstrzymała oddech do momentu, kiedy zniknął za rogiem.
– Abby?
– Tak. Jestem.
– Teraz Abby posłuchaj mnie. Od Jeremiaha Parra dowiedziałem się, że żyłaś ostatnio w dużym napięciu. Możliwe, że…
– Proszę mnie wysłuchać! – Zamknęła oczy, zmuszając się do zachowania spokoju. Chciała, żeby to zabrzmiało rozsądnie. On nie może mieć żadnych wątpliwości co do tego, że była przy zdrowych zmysłach. – Vivian zadzwoniła do mnie z Burlington. Sprawdziła, że to nie stamtąd przysyłano organy. Nie pobierano ich w Vermont.
– W takim razie gdzie?
– Nie jestem pewna. Może robili to w budynku w Roxbury. Hurtownia sprzętu medycznego „Amity”. Policja musi tam trafić przed północą. Zanim zaczną operację.
– Nie wiem, czy zdołam ich przekonać.
– Musi pan! W wydziale zabójstw pracuje detektyw Katzka. Jeżeli uda się nam go powiadomić, on nas wysłucha. Doktorze Tarasoff, tu nie chodzi o zwykłe dopasowanie organów. Oni produkują dawców. Zabijają ludzi.
Gdzieś w tle, Abby usłyszała głos kobiety:
– Iwan, czy zamierzasz z nami zjeść? Obiad stygnie.
– Dzisiaj nie mogę, kochanie – powiedział Tarasoff. – Zdarzył się wypadek… – Potem znowu zwrócił się do Abby. Mówił spokojnie, ale stanowczo. – Chyba nie muszę ci mówić, że ta cała sprawa mnie przeraża.
– Mnie również. I to bardzo.
– To może pojedziemy z tym prosto na policję. Zrzucimy to na ich barki. Dla nas może to być zbyt niebezpieczne.
– Zgadzam się w stu procentach.
– Pojedziemy tam razem. Im większy chór, tym lepiej go słychać. Zawahała się.
– Obawiam się, że moja obecność może tutaj zaszkodzić.
– Ja nie znam szczegółów, Abby.
– Dobrze – powiedziała po krótkim namyśle. – Dobrze. Pojedziemy tam razem. Czy mógłby pan po mnie przyjechać? Jest mi strasznie zimno i boję się.
– Gdzie jesteś?
Spojrzała przez szybę budki telefonicznej. Dwie przecznice dalej światła szpitala pulsowały w ciemnościach.
– Jestem w budce telefonicznej. Nie wiem przy jakiej ulicy. Niedaleko Bayside. Kilka przecznic na zachód.
– Znajdę cię.
– Doktorze Tarasoff?
– Tak?
– Proszę się pospieszyć.