Mark napełnił kieliszek winem.
– Oczywiście, że znałem ich obu – powiedział. – Larry’ego Kunstlera znałem lepiej niż Hennessy’ego. Hennessy nie był u nas zbyt długo. Larry był jednym z tych, którzy wciągnęli mnie do zespołu od razu po stażu. Był całkiem miły. – Mark odstawił butelkę wina na stół. – Naprawdę był porządnym facetem.
Kierownik sali przesunął się obok nich, eskortując do sąsiedniego stolika kobietę ubraną z przesadną elegancją. Tam przywitano ją okrzykami.
– Jesteś wreszcie! Co za wspaniała suknia! – Ich hałaśliwość wydała się Abby wulgarna, a nawet nieprzyzwoita. Żałowała teraz, że ona i Mark nie zostali w domu. To on chciał gdzieś wyjść na kolację. Tak niewiele mieli wspólnych wieczorów, nawet nie uczcili odpowiednio swoich zaręczyn. Mark zamówił wino i wzniósł toast za nich, potem następne toasty i teraz kończył butelkę. Coraz częściej mu się to ostatnio zdarzało. Abby patrzyła, jak sączył z kieliszka resztki wina i myślała, że jej problemy odbijają się również na Marku.
– Dlaczego nigdy mi o nich nie wspomniałeś? – zapytała.
– Nie było takiej okazji.
– Według mnie, ktoś powinien o nich przypomnieć. Szczególnie po śmierci Aarona. Zespół w przeciągu trzech lat stracił trzech lekarzy i nikt nic o tym nie mówi. Wygląda na to, że boicie się w ogóle o tym wspominać.
– To dość ponury temat do rozmowy. Nie powinniśmy go zaczynać szczególnie w obecności Marilee. Ona znała żonę Hennessy’ego. Pomagała jej nawet w urządzeniu dziecinnego pokoju.
– Tego dziecka, które zmarło? Mark przytaknął.
– Tamta tragedia dla wszystkich była szokiem. Cała rodzina, tak po prostu. Marilee wpadła w histerię, kiedy się o tym dowiedziała.
– To na pewno był wypadek?
– Kupili ten dom kilka miesięcy wcześniej. Nie zdążyli wymienić instalacji ciepłowniczej. Tak, to był wypadek.
– Ale śmierć Kunstlera nie była wypadkiem. Mark westchnął.
– Nie, śmierć Larry’ego nie była wypadkiem.
– Jak sądzisz, dlaczego to zrobił?
– A dlaczego Aaron to zrobił? A dlaczego inni popełniają samobójstwa? Można wymyślić co najmniej kilka prawdopodobnych powodów, ale prawda jest taka, Abby, że będą to tylko przypuszczenia, nie możemy tego wiedzieć na pewno i nigdy nie będziemy tego potrafili zrozumieć. Patrzymy na wszystko ze swojej perspektywy i mówimy sobie: będzie lepiej. Zawsze kiedyś się poprawi. Larry widocznie przestał w to wierzyć. Nie widział już żadnych perspektyw. Właśnie w takich momentach ludzie tracą nadzieję, kiedy nie widzą już swojej przyszłości – wypił łyk wina, potem jeszcze jeden, ale wydawało się, że trunek przestał mu smakować. Podobnie jak jedzenie. Zrezygnowali z deseru i wyszli z restauracji. Oboje byli milczący i przygnębieni.
Mark prowadził samochód przy gęstniejącej mgle i przelotnym deszczu. Odgłos pracujących wycieraczek zastępował rozmowę. Abby przypomniała sobie, jak Mark powiedział: „Właśnie w takich momentach ludzie tracą nadzieję. Kiedy nie widzą już swojej przyszłości”.
Przecież ja właśnie zbliżam się do tego punktu. Nie widzę już nic przed sobą. Nie wiem, co się stanie ze mną. Z nami – myślała, wpatrując się w mgłę.
– Chcę ci coś pokazać, Abby. Chcę wiedzieć, co o tym sądzisz. Może pomyślisz, że jestem szalony. A może też zapalisz się do tego pomysłu.
– Jakiego pomysłu?
– Chodzi o coś, o czym od dawna marzyłem. Od bardzo dawna. Jechali na północ, minęli granice Bostonu, potem Revere, Lynn i Swampscott. Na przystani Marblehead Marina Mark zaparkował samochód.
– To już tutaj. Przy samym końcu molo – powiedział. To był jacht.
Abby stała drżąc z zimna i patrząc, jak Mark chodził to w jedną, to w drugą stronę wzdłuż zacumowanej przy pomoście łodzi. Mówił z ożywieniem, gestykulował z entuzjazmem, jakiego Abby nie zauważyła u niego wcześniej przez cały wieczór.
– Jest piękna, prawda? Była rejsowym jachtem morskim. Szesnaście metrów długości, pełne wyposażenie, wszystko, czego tylko moglibyśmy potrzebować. Nowiuteńkie żagle, nowe przyrządy do nawigacji. Do diabła, ta łódź jest prawie nie używana. Może nas zabrać, dokąd tylko będziemy chcieli popłynąć. Na Karaiby. Pacyfik. Stoisz przed wolnością, Abby! – Uniósł rękę, niby salutując łodzi. – Absolutną wolnością!
Pokręciła głową.
– Nie rozumiem.
– To doskonałe rozwiązanie! Pieprzyć to cholerne miasto. Pieprzyć szpital. Kupimy tę łódź. Potem możemy się stąd ulotnić.
– Dokąd?
– Dokądkolwiek.
– Ja nie chcę płynąć dokądkolwiek.
– Nie ma żadnego powodu, dla którego mielibyśmy tu zostać. Teraz już nie.
– Ależ tak. Dla mnie jest powód. Nie mogę tak po prostu spakować się i wyjechać! Zostały mi jeszcze trzy lata, Mark. Muszę skończyć staż teraz, albo nigdy nie zostanę chirurgiem.
– Ja nim jestem, Abby. Jestem tym, czym ty chcesz zostać. Albo tym, czym ci się wydaje, że chcesz być. Mówię ci, nie warto.
– Tak ciężko na to pracowałam. Nie zamierzam teraz zrezygnować.
– A co ze mną?
Spojrzała na niego. Po raz pierwszy doszło do niej, że to właśnie o niego chodziło. Ten jacht i ucieczka w poszukiwaniu wolności. Mężczyzna, który wkrótce miał się ożenić, nagle poczuł potrzebę ucieczki z domu. Była to metafora, której on prawdopodobnie nawet nie dostrzegał.
– Chcę tego, Abby – powiedział. Podszedł do niej. Jego oczy błyszczały gorączkowo. – Już złożyłem ofertę w sprawie tej łodzi. Dlatego właśnie tak późno wróciłem do domu. Spotkałem się z agentem.
– Złożyłeś ofertę, nic mi o tym nie mówiąc? Nawet nie zadzwoniłeś?
– Wiem, że to brzmi jak szaleństwo.
– Jak możemy sobie na to pozwolić? Ja siedzę po uszy w długach! Całe lata zabierze mi spłacanie pożyczek. A ty chcesz teraz kupić łódź?
– Możemy postarać się o hipotekę. To będzie jak kupienie drugiego domu.
– To nie jest dom.
– Ale jest to inwestycja.
– Ja nie zainwestowałabym w coś takiego.
– Dlatego też nie mówimy o twoich pieniądzach. Cofnęła się o krok i spojrzała na niego.
– Masz rację – powiedziała cicho. – Tu nie chodzi o moje pieniądze.
– Abby – jęknął Mark. – O Boże, Abby.
Znowu zaczęło padać. Czuła na twarzy zimne krople deszczu. Podeszła do samochodu i wsiadła do środka. Mark również wrócił. Przez jakiś czas nie odzywali się. Słychać było jedynie deszcz bębniący w dach wozu. W końcu Mark powiedział cicho.
– Wycofam ofertę.
– Nie o to mi chodzi.
– Więc o co?
– Sądziłam, że więcej rzeczy będzie nas łączyło. Nie chodzi mi o pieniądze. Nie dbam o nie. Boli mnie tylko to, że mówisz o nich moje pieniądze. Czy tak właśnie ma być? Twoje czy moje? Może powinniśmy od razu wezwać prawników i sporządzić intercyzę, z góry podzielić meble i dzieci?
– Nie rozumiem – powiedział. W jego głosie Abby usłyszała jakąś dziwną nutę rozpaczy. Uruchomił silnik. Połowę drogi do domu przejechali w milczeniu.
Potem Abby powiedziała:
– Może powinniśmy się zastanowić jeszcze raz nad naszymi zaręczynami. Może ślub ze mną nie jest tym, czego naprawdę chcesz, Mark.
– A czy ty tego chcesz? Popatrzyła przez okno i westchnęła.
– Nie wiem. Już nie wiem.
To była prawda. Już nie wiedziała.
„Tragedia zabiera trzyosobową rodzinę Podczas gdy doktor Alan Hennessy i jego rodzina spokojnie spali w nocy, zabójca pełzał w górę po piwnicznych schodach. Śmiertelny tlenek gazu ulatniający się z wadliwej instalacji był przyczyną śmierci trzydziestoczteroletniego Hennessy’ego, jego trzydziestotrzyletniej żony Gail i sześciomiesięcznej córeczki Lindy. Przyjaciele zaproszeni przez Hennessych na kolację, znaleźli ich ciała późnym popołudniem…”
Abby włożyła kolejny mikrofilm i na ekranie pojawiły się zdjęcia Hennessy’ego i jego żony. Lekarz miał nieco pucołowatą, poważną twarz, kobieta uśmiechała się lekko. Nie było zdjęcia dziecka. Być może pismo Globe uznało, że wszystkie sześciomiesięczne dzieci wyglądają jednakowo.
Abby wzięła mikrofilm z datą o trzy i pół roku wcześniejszą. Artykuł, którego szukała znajdował się na pierwszej stronie.
„Ciało zaginionego lekarza odnalezione w Zatoce.
Ciało, które odnaleziono we wtorek na wodach Zatoki Bostońskiej zostało dziś zidentyfikowane. Jest to Doktor Lawrence Kunstler, kardiochirurg z miejscowego szpitala. Samochód doktora Kunstlera został odnaleziony w zeszłym tygodniu w pobliżu zjazdu z mostu Tobin Bridge. Policja podejrzewa, że było to samobójstwo. Nie ma jednak żadnych świadków zdarzenia, śledztwo trwa…”
Abby przesunęła fotografię Kunstlera na środek ekranu. Zdjęcie było nieco upozowane: biały fartuch, stetoskop i wzrok skierowany prosto w obiektyw aparatu. Oczy patrzyły teraz również prosto na nią.
Dlaczego to zrobiłeś? Dlaczego zdecydowałeś się skoczyć? – zastanawiała się. Nie mogła powstrzymać kolejnej myśli: Czy rzeczywiście ty sam się na to zdecydowałeś?
Jedyną zaletą zwolnienia jej z obowiązków w szpitalu był fakt, że Abby mogła wymknąć się na całe popołudnie i nikt w Bayside nie zauważał tego. Co więcej, nikogo to nie obchodziło. Kiedy tego dnia wyszła z Bostońskiej Biblioteki Publicznej i wtopiła się w gwar placu Copley, czuła zarówno pustkę, jak i ulgę, że nie musiała wracać do szpitala. Popołudnie należało do niej, jeżeli tylko tego chciała.
Postanowiła pojechać do domu Elaine. Przez kilka ostatnich dni próbowała zdobyć nowy numer Elaine. Niestety, ani Marilee Archer, ani nikt z zespołu transplantacyjnego nie wiedział nawet, że pani Levi zmieniła numer. Jadąc na zachód drogą numer 9 do Newton, ciągle miała przed oczami fotografie Kunstlera i Hennessy’ego. Nie bardzo miała ochotę na rozmowę z Elaine, ale przez ostatnie kilka dni, kiedykolwiek myślała o tamtych dwóch lekarzach, nie mogła przestać myśleć również o Aaronie. Pamiętała dzień jego pogrzebu. Przedtem nikt nigdy nie wspomniał o wcześniejszych dwóch wypadkach. W każdej innej grupie ludzi ten temat na pewno pojawiłby się w rozmowach. Ktoś powiedziałby pewnie: No to mamy już trzy tragedie. Albo: Czy nad Bayside ciąży jakieś przekleństwo? Albo nawet: Nie sądzicie, że to już trochę za wiele? Nikt jednak nie powiedział ani słowa. Nawet Elaine, która musiała znać zarówno Kunstlera, jak i Hennessy’ego. Nawet Mark. Jeżeli trzymał to w tajemnicy przede mną, to czego jeszcze mi nie powiedział?
Wjechała na podjazd przed domem Elaine i siedziała przez chwilę w samochodzie, trzymając twarz ukrytą w dłoniach, próbując otrząsnąć się z przygnębienia. Nie potrafiła. Tyle naraz na mnie spada – myślała. Moja praca. Teraz jeszcze do tego wszystkiego tracę Marka. Najgorsze jest to, że nie wiem, dlaczego tak się dzieje.
Od tego wieczoru, kiedy spytała o Kunstlera i Hennessy’ego, między nią a Markiem wszystko się zmieniło. Mieszkali w tym samym domu i spali w tym samym łóżku, ale ich wspólne życie nie było tym, co przedtem. I seks. Po ciemku, z zamkniętymi oczami. Mogła kochać się z kimkolwiek.
Spojrzała na dom. Może Elaine coś wie – pomyślała. Wysiadła z samochodu i weszła po stopniach prowadzących do frontowych drzwi. Tam zauważyła gazety, ciągle jeszcze zwinięte leżały na werandzie. Były sprzed tygodnia. Papier zdążył już lekko pożółknąć. Dlaczego Elaine ich nie zabrała?
Zadzwoniła do drzwi. Kiedy nikt nie odpowiedział, zastukała, a potem znowu zadzwoniła. Słyszała dzwonek rozlegający się we wnętrzu domu, a potem ciszę. Żadnych kroków czy głosów. Jeszcze raz spojrzała na dwie gazety. Pomyślała, że coś tu jest nie tak.
Drzwi frontowe były zamknięte. Abby zeszła z werandy i skierowała się w stronę ogrodu na tyłach domu. Wykładana kamieniami ścieżka prowadziła pomiędzy świetnie utrzymanymi klombami azalii i hortensji. Trawnik musiał być niedawno strzyżony, podobnie jak żywopłot. Tylko kamienny taras wydawał się niepokojąco pusty. Abby pamiętała stolik pod parasolem i krzesła, które stały tu w dzień pogrzebu. Teraz nic tu nie stało.
Drzwi kuchenne też były zamknięte, ale za tarasem znajdowały się przesuwane przeszklone drzwi. Abby pociągnęła je lekko i drzwi otworzyły się.
– Elaine? – zawołała Abby, wchodząc do środka.
Pokój był pusty. Meble, dywany, wszystko stąd zabrano, nawet obrazy.
Abby w zdumieniu patrzyła na białe ściany, na podłogę, na której pozostał ciemniejszy prostokąt w miejscu, gdzie leżał dywan. Przeszła do salonu. Jej kroki głuchym echem odbijały się od pustych ścian. Cały dom był opustoszały. Nie było w nim nic poza kilkoma pocztówkami reklamowymi, wsuniętymi przez drzwi frontowe. Abby podniosła jedną z nich. Była adresowana trochę anonimowo – „do Mieszkańca”.
W kuchni też nic nie zostało. Nawet lodówka była pusta. Blaty były nieskazitelnie czyste, a w powietrzu unosił się zapach jakiegoś środka odkażającego. Telefon wiszący na ścianie był głuchy. Abby wyszła na zewnątrz i przez chwilę stała na podjeździe. Była zupełnie zdezorientowana. Zaledwie dwa tygodnie temu była w tym domu. Siedziała na kanapie w salonie, jadła kanapki i oglądała rodzinne fotografie Levich stojące na kominku. Teraz miała wrażenie, że tamto wszystko było iluzją.
Ciągle jeszcze lekko oszołomiona wsiadła do samochodu i wycofała się z podjazdu. Prowadziła machinalnie, ledwie uważając na to, co działo się na drodze. Myślała o tajemniczym zniknięciu Elaine. Dokąd mogła pojechać? Czy tak szybko po śmierci Aarona chciała zapomnieć o wspólnym ich życiu? Było to mało prawdopodobne. Przypominało to raczej działanie wywołane strachem przed czymś.
Abby nagle poczuła się nieswojo. Spojrzała w lusterko. To spoglądanie w lusterko weszło jej w krew od tamtej soboty, kiedy zauważyła brązową furgonetkę. Teraz za nią jechało ciemnozielone Volvo. Czy nie stało zaparkowane obok domu Elaine? Nie była tego pewna. Nie zwracała wtedy na to uwagi. Volvo mrugnęło światłami. Abby przyspieszyła. Volvo również zwiększyło prędkość.
Skręciła w prawo, na główną ulicę. Przed nią ciągnął się pas podmiejskich stacji benzynowych i sklepów. Świadkowie. Wielu świadków. Volvo ciągle trzymało się tuż za nią, przez cały czas mrugając światłami. Miała już dość tego, że ktoś za nią jeździł, miała dość ciągłego strachu. Do diabła z tym wszystkim. Jeżeli ktoś chciał ją w ten sposób prześladować, musiała odwrócić role, stawić mu czoło. Gwałtownie skręciła na parking jednego ze sklepów. Volvo wjechało tam za nią. Wystarczył jej jeden rzut oka, aby stwierdzić, że wokół było wystarczająco dużo ludzi, klienci sklepu pchający przed sobą wózki, kierowcy szukający miejsca do zaparkowania. To było dobre miejsce. Nacisnęła mocno hamulec. Volvo z piskiem zatrzymało się o kilka cali od tylnego zderzaka jej samochodu.
Abby wysiadła i podbiegła do tajemniczego Volvo. Z furią zastukała w okno.
– Otwieraj, do cholery! Otwieraj!
Kierowca opuścił szybę. Potem zdjął okulary słoneczne.
– Doktor DiMatteo? – Patrzył na nią spokojnie Bernard Katzka. – Tak myślałem, że to pani.
– Dlaczego pan mnie śledził?
– Widziałem, jak odjeżdża pani od tamtego domu.
– Nie, wcześniej. Dlaczego wcześniej mnie pan śledził?
– Kiedy?
– W sobotę. Furgonetką. Pokręcił głową.
– Nie wiem nic o żadnej furgonetce. Cofnęła się.
– Proszę o tym zapomnieć. I przestać za mną jeździć, dobrze?
– Próbowałem dać pani znak, aby zjechała pani na pobocze. Nie widziała pani, że mrugałem światłami?
– Nie wiedziałam, że to pan.
– Czy może mi pani powiedzieć, co robiła pani w domu doktora Leviego?
– Przyjechałam tam, żeby zobaczyć się z Elaine. Nie wiedziałam, że się wyprowadziła.
– Może pani zaparkuje? Chciałbym z panią porozmawiać. A może znowu odmówi pani odpowiadania na jakiekolwiek pytania?
– To zależy od tego, o co będzie pan pytał.
– O doktora Leviego.
– Tylko o nim będziemy rozmawiać? O Aaronie? Skinął głową.
Pomyślała przez chwilę. Zdecydowała, że sama też przy okazji będzie mogła się czegoś dowiedzieć. Nawet milczący detektyw Katzka może coś jej wyjawić.
Spojrzała na sklep.
– Tam jest stoisko z pączkami. Może wstąpimy na filiżankę kawy?
Gliniarze i pączki. To skojarzenie stało się tematem żartów, których prawdziwość potwierdzał każdy policjant z nadwagą i każdy policyjny wóz zaparkowany przed cukiernią z pączkami znanej sieci „Dunkin Donuts”. Bernard Katzka nie okazał się jednak wielbicielem pączków, zamówił tylko czarną kawę, którą wypił też bez specjalnej przyjemności. Katzka w ogóle nie wyglądał na kogoś, kto gustował w jakichkolwiek przyjemnościach, czy to grzesznych, czy to całkowicie niewinnych.
Jego pierwsze pytanie zmierzało prosto do sedna sprawy.
– Dlaczego przyjechała pani do domu Levich?
– Chciałam się zobaczyć z Elaine. Chciałam z nią porozmawiać.
– O czym?
– O sprawach osobistych.
– Wcześniej odniosłem wrażenie, że byłyście niezbyt bliskimi sobie znajomymi.
– Czy Elaine tak panu powiedziała? Zignorował jej pytanie.
– Czy tak określiłaby pani relacje między wami? Odetchnęła głośno.
– Chyba tak. Poznałyśmy się przez Aarona. To wszystko.
– Dlaczego więc chciała się z nią pani spotkać?
Znowu głośno wypuściła powietrze. Katzka na pewno zorientował się, iż jest zdenerwowana.
– Ostatnio przytrafiały mi się dziwne rzeczy. Chciałam porozmawiać o nich z Elaine.
– Jakie rzeczy?
– Ktoś śledził mnie w zeszłą sobotę brązową furgonetką. Zauważyłam ją na Tobin Bridge. Potem widziałam ją znowu, kiedy dojechałam do domu.
– Coś jeszcze?
– Czy to nie jest wystarczający powód do zdenerwowania? – Spojrzała mu prosto w oczy. – Byłam przerażona.
Przyglądał się jej w milczeniu, zastanawiając się, czy to, co widział w jej twarzy, rzeczywiście było strachem.
– Co to ma wspólnego z doktorem Levim?
– To przez pana zaczęłam zastanawiać się nad tym, co przytrafiło się Aaronowi. Czy naprawdę popełnił samobójstwo. Potem odkryłam, że dwóch innych lekarzy z Bayside również zginęło.
Lekkie zdziwienie Katzki oznaczało, że ta wiadomość była dla niego nowa.
– Sześć i pół roku temu w szpitalu pracował niejaki doktor Lawrence Kunstler, kardiochirurg. Skoczył z Tobin Bridge.
Katzka nic nie powiedział, ale prawie niezauważalnie przysunął się z krzesłem do przodu.
– Potem, mniej więcej trzy lata temu był pewien anestezjolog – kontynuowała Abby. – Doktor Hennessy. On, jego żona i dziecko zmarli wskutek zatrucia tlenkiem węgla. Uznano to za wypadek. Uszkodzenie instalacji.
– Niestety, tego typu wypadki zdarzają się prawie każdej zimy.
– A teraz mamy Aarona. To już razem trzech. Wszyscy byli w tym samym zespole transplantacyjnym. Czy to nie wydaje się panu wyjątkowo nieszczęśliwym zbiegiem okoliczności?
– Co pani sugeruje? Że ktoś uwziął się na zespół transplantacyjny? Zabija jego członków jednego po drugim?
– Ja tylko widzę pewną zbieżność. To pan jest detektywem. To pan powinien zbadać tę sprawę.
Katzka odsunął się.
– Jak to się stało, że pani została w to wszystko wplątana?
– Mój przyjaciel jest w tym zespole. Chociaż Mark tego nie mówi, to myślę, że się boi. Myślę, że cały zespół się boi. Zastanawiają się, kto będzie następny. Ale nigdy o tym nie rozmawiają. Podobnie jak ludzie nigdy nie mówią o katastrofach samolotowych, kiedy czekają na odlot.
– Obawia się pani o bezpieczeństwo swego przyjaciela?
– Tak – odparła krótko, nie wyjaśniając nic więcej. Robiła wszystko, żeby odzyskać Marka, przywrócić to, co było przedtem między nimi. Nie pojmowała, co się stało, ale czuła, że ich związek rozpada się. Wszystko zaczęło się tego wieczoru, kiedy wspomniała o Kunstlerze i Hennessym. Nie miała zamiaru opowiadać o tym Katzce, ponieważ to wszystko dotyczyło tylko jej uczuć. Katzka był policjantem, który pracował w oparciu o bardziej konkretne dowody. Oczywiście spodziewał się, że usłyszy od niej więcej. Kiedy jednak Abby milczała, Katzka zapytał:
– Czy jest coś jeszcze, o czym chciałaby mi pani powiedzieć? Cokolwiek? Chodzi mu o Mary Allen – pomyślała Abby, czując ogarniający ją paniczny strach. Ale jemu właśnie miała ochotę powiedzieć wszystko. Jednak szybko spuściła wzrok i sama zadała pytanie.
– Dlaczego obserwował pan dom Elaine? Bo to właśnie pan robił, prawda?
– Rozmawiałem z jej sąsiadem. Kiedy wyszedłem, pani akurat odjeżdżała sprzed domu Levich.
– Przesłuchiwał pan sąsiadów Elaine?
– To rutynowe postępowanie.
– Trudno w to uwierzyć.
Niemal wbrew swojej woli podniosła wzrok i spojrzała na niego. Z jego twarzy nie mogła nic wyczytać.
– Dlaczego ciągle jeszcze badacie to samobójstwo?
– Wdowa spakowała się w ciągu jednego wieczoru i wyjechała, nie pozostawiając nowego adresu. To wydaje się trochę niezwykłe.
– Chyba nie chce pan powiedzieć, że Elaine jest czemuś winna?
– Nie. Wydaje mi się tylko, że jest czymś przerażona.
– Czym?
– Może pani się domyśla, czym?
Stwierdziła, że chce na niego patrzeć. W jego oczach było coś tak przyciągającego, że nie mogła odwrócić wzroku. Poczuła do niego nagły i zupełnie niespodziewany pociąg. Nie miała pojęcia, dlaczego właśnie ten mężczyzna wywołał w niej takie uczucie.
– Nie – powiedziała. – Nie mam pojęcia, od czego ucieka Elaine.
– Może więc pomoże mi pani znaleźć odpowiedź na inne pytanie.
– To znaczy?
– W jaki sposób Aaron Levi zdołał się dorobić takiego majątku? Pokręciła głową.
– Z tego, co wiem, to nie był on szczególnie bogaty. Kardiolog zarabia najwyżej dwa tysiące. A on na pewno dużo z tego wysyłał swoim dzieciom, które uczą się w college’u.
– Czy mieli jakiś majątek rodzinny?
– Ma pan na myśli jakiś spadek? – Wzruszyła ramionami. – Słyszałam, że ojciec Aarona był mechanikiem.
Katzka odchylił się do tyłu. Nie patrzył na Abby, tylko wbił wzrok w jej kubek z kawą. Skupienie, w jakim tkwił, zaintrygowało Abby. Potrafił tak po prostu wyłączyć się z rozmowy, pozostawiając ją samą sobie.
– Proszę pana, o jakim majątku my w ogóle rozmawiamy? Uważnie spojrzał na nią.
– O trzech milionach dolarów.
Abby gapiła się na niego w niemym osłupieniu.
– Po tym, jak pani Levi zniknęła – powiedział Katzka – uznałem, że powinienem bliżej przyjrzeć się finansom tej rodziny. Ich księgowy powiedział mi, że wkrótce po śmierci męża Elaine odkryła, że mąż miał konto bankowe na Kajmanach. Wcześniej nic o tym koncie nie wiedziała. Zapytała więc księgowego, jak dotrzeć do tych pieniędzy. Potem bez uprzedzenia wyjechała. – Katzka spojrzał na Abby pytająco.
– Nie mam pojęcia, skąd Aaron mógł mieć tyle pieniędzy – mruknęła.
– Jego księgowy też nie.
Po chwili milczenia Abby sięgnęła po kawę i stwierdziła, że była zimna. Ona sama również odczuwała chłód.
– Czy wie pan, gdzie jest teraz Elaine? – zapytała cicho.
– Mamy pewne przypuszczenia.
– Czy może mi pan zdradzić je? Pokręcił głową.
– W tej chwili, doktor DiMatteo – powiedział – myślę, że pani Levi nie chciałaby, żeby ją odnaleziono.
Trzy miliony dolarów! W jaki sposób Aaron zdołał zgromadzić trzy miliony dolarów?
Przez całą drogę do domu zastanawiała się nad tym. Nie miała pojęcia, jak zwykły kardiochirurg mógł tyle zarobić. Miał dwójkę dzieci studiujących na prywatnych uczelniach i żonę, która miała dość kosztowne zamiłowanie do antyków. Poza tym, dlaczego w ogóle krył się z tym, że ma taki majątek? Na Kajmanach pieniądze trzymali tylko ci, którzy chcieli zachować stan swoich dochodów w tajemnicy. Ale przecież nawet Elaine nie wiedziała o tym koncie aż do śmierci Aarona. Przeglądanie papierów męża musiało być dla niej szokiem. W końcu dowiedziała się przecież, że ukrywał przed nią fortunę.
Trzy miliony dolarów! Pozostawała cały czas w lekkim szoku.
Wjechała na podjazd. Złapała się na tym, że rozejrzała się dookoła w poszukiwaniu brązowej furgonetki. Weszło jej to w nawyk. Szybko zlustrowała ulicę.
W drzwiach frontowych zastała gromadzącą się tam codziennie stertę poczty. Większość stanowiły magazyny medyczne, podwójna ilość dla dwojga lekarzy mieszkających pod jednym dachem. Zebrała wszystkie i zaniosła do kuchni. Tam na stole zaczęła rozkładać wszystko na dwie kupki. Jego rzeczy, jej rzeczy. Jego życie, jej życie. Nic, na co warto było spojrzeć dwa razy.
Dochodziła czwarta po południu. Zdecydowała, że dziś wieczorem przygotuje jakąś dobrą kolację z winem. Poda ją przy świecach. Dlaczego nie? W końcu była teraz kobietą wolną od obowiązków zawodowych. Gdy w Bayside debatowano nad jej przyszłością jako chirurga, ona mogła zająć się naprawieniem stosunków pomiędzy nią i Markiem. Romantyczne kolacje i trochę kobiecej troski powinno zrobić swoje. Stracić karierę, ale zatrzymać mężczyznę. Cholera, DiMatteo, zaczynasz zachowywać się jak desperatka.
Zebrała swoją część pocztowych reklam, żeby wyrzucić je do śmieci. W momencie, kiedy wrzucała papiery do kubła, jej wzrok padł na dużą brązową kopertę leżącą tam na samym spodzie. Zwróciła uwagę na słowo jachty, wyróżnione tłustym drukiem w adresie powrotnym. Wyciągnęła kopertę i strząsnęła z niej resztki kawy i potłuczone skorupki jajka. Na samej górze widniał adres:
„EAST WINDS” JACHTY
Sprzedaż i Serwis
Przystań Marblehead Marina
Koperta została wysłana do Marka. Nie było na niej adresu ich domu przy Brewster Street. Nadano ją na poste restante. Abby jeszcze raz spojrzała na słowa: „East Winds” Jachty Sprzedaż i Serwis.
Podeszła do biurka Marka w pokoju dziennym. Dolna szuflada, w której Mark trzymał swoje papiery, była zamknięta, ale Abby wiedziała, gdzie znajdzie do niej klucz. Słyszała kiedyś, jak wrzucał go do pojemnika na ołówki. Znalazła klucz i otworzyła szufladę.
W środku były wszystkie papiery dotyczące ich domu. Dokumenty ubezpieczeniowe, papiery hipoteczne, dokumenty samochodu. Znalazła w końcu teczkę, na której widniał napis Jacht. Był tam plik papierów dotyczących jachtu „J-35 Gimmie Shelter”. Była też druga teczka. Wyglądała na nową. Napisano na niej „H-48”.
Abby wyciągnęła ją. Była w niej umowa sprzedaży jachtu z „East Winds”. H-48 oznaczało skrót nazwy projektu łodzi. Jacht Hinckley’a, długości czterdziestu ośmiu stóp.
Opadła na krzesło, czując, że robi jej się słabo. Trzymałeś to w tajemnicy – pomyślała. Mówiłeś, że wycofasz ofertę, potem i tak kupiłeś. To twoje pieniądze, zgadza się. To chyba jest najlepszy tego dowód. Spojrzała na dół strony. Warunki sprzedaży. Chwilę później wyszła z domu.
– Handel organami? Czy to możliwe? – Doktor Iwan Tarasoff przerwał mieszanie swojej kawy ze śmietanką i spojrzał na Vivian. – Czy macie na to jakieś dowody?
– Jeszcze nie. Pytamy pana tylko, czy jest to w ogóle możliwe. A jeżeli tak, to w jaki sposób można coś takiego zorganizować?
Doktor Tarasoff wygodniej usiadł na kanapie i powoli pił kawę, zastanawiając się nad odpowiedzią. Była za piętnaście piąta i pokój chirurgów w szpitalu Mass Gen był pusty. Tylko czasem przechodził tamtędy do szatni jakiś stażysta. Tarasoff zaledwie dwadzieścia minut wcześniej wyszedł z sali operacyjnej. Ciągle jeszcze miał na dłoniach ślady talku z rękawiczek. Wokół szyi zawiązana była maska chirurgiczna. Patrząc na niego, Abby po raz kolejny stwierdziła, że przypominał jej dziadka. Łagodne, niebieskie oczy, srebrne włosy. Cichy głos. Głos osoby z autorytetem – pomyślała. Taka osoba nie musi nigdy podnosić głosu.
– Oczywiście dochodzą do mnie plotki – powiedział Tarasoff. – Za każdym razem, kiedy ktoś znany przechodzi operację przeszczepu organu, ludzie zastanawiają się, czy w grę nie wchodzą tu większe pieniądze. Ale nigdy nie było na to dowodów, tylko podejrzenia.
– Jakie plotki pan słyszał?
– Na przykład, że można sobie kupić bliższe miejsce na liście oczekujących. Ja osobiście nigdy nie widziałem, żeby coś takiego miało miejsce.
– A ja tak – powiedziała Abby. Tarasoff spojrzał na nią.
– Kiedy?
– Dwa tygodnie temu. Chodziło o panią Voss. Była trzecia na liście oczekujących, a jednak to właśnie ona dostała serce. Dwie osoby, które były przed nią, zmarły.
– Centralny System Koordynacji Transplantacji nie dopuściłby do tego. Ani Bank Organów Nowej Anglii. Działają zgodnie ze ściśle określonymi zasadami.
– Bank Organów Nowej Anglii nic o tym nie wiedział, w swoim systemie nie mają żadnej informacji o dawcy tym właśnie.
Tarasoff pokręcił głową.
– Trudno w to uwierzyć. Jeżeli serce nie przeszło przez Bank Organów Nowej Anglii ani przez Centralny System, to skąd się wzięło?
– Sądzimy, że Voss zapłacił za to, żeby załatwić wszystko poza systemem. Dzięki temu serce mogła dostać jego żona – stwierdziła Vivian.
– Tyle dotąd zdołałyśmy się dowiedzieć – powiedziała Abby. – Kilka godzin przed zoperowaniem pani Voss zespół z Bayside otrzymał wiadomość z Wilcox Memorial w Burlington o tym, że mają dawcę. Serce zostało pobrane i samolotem przewiezione do Bostonu. Na naszą salę operacyjną dotarło o pierwszej nad ranem. Przywiózł je niejaki doktor Mapes. Razem z nim były papiery dawcy, ale później gdzieś się zawieruszyły. Nikt nie zdołał ich dotąd odnaleźć. Sprawdziłam nazwisko Mapes w dziale chirurgii w spisie specjalistów. Chirurg o tym nazwisku nie istnieje.
– Kto w takim razie przeprowadził operację pobrania?
– Przypuszczamy, że był to inny chirurg, Tim Nicholls. Jego nazwisko znajduje się w spisie, wiemy, że on istnieje. Z życiorysu dowiedziałyśmy się, że przez pierwsze lata pracował w Mass Gen. Może pan go pamięta?
– Nicholls – wymruczał Tarasoff i pokręcił głową. – Kiedy tutaj był?
– Dziewiętnaście lat temu.
– Musiałbym sprawdzić rejestry stażystów.
– Zastanawiałyśmy się, jak to wszystko się odbyło – powiedziała Vivian. – Doszłyśmy do wniosku, że skoro pani Voss potrzebne było serce, a jej mąż miał pieniądze, żeby zapłacić, to w jakiś sposób ta wiadomość się rozniosła. Nie wiemy, jak. Tak się złożyło, że Tim Nicholls miał akurat dawcę. Serce zostało przekazane bezpośrednio do Bayside, omijając Bank Organów. Pewnie trzeba było opłacić paru ludzi. Włączając w to część personelu z Bayside.
Tarasoff był przerażony.
– To możliwe – przyznał. – Macie rację, właśnie tak mogło się to odbyć.
Drzwi pokoju nagle się otworzyły i weszło przez nie dwóch stażystów. Śmiejąc się podeszli do ekspresu z kawą. Wydawało się, że mieszanie śmietanki i cukru w kubkach zajmie im całą wieczność. W końcu wyszli. Tarasoff wciąż wyglądał na zdumionego.
– Często sam odsyłałem pacjentów do Bayside. Mówimy przecież o jednym z największych ośrodków transplantacji w całym kraju. Dlaczego mieliby działać wbrew prawu? Pomijać Banki Organów Nowej Anglii i Centralny System Koordynacji Przeszczepów i tak ryzykować?
– Odpowiedź jest oczywista – powiedziała Vivian. – Pieniądze. Znowu na chwilę umilkli, kiedy kolejny lekarz wszedł do pokoju. Jego kitel był przesiąknięty potem. Mężczyzna westchnął i opadł na jeden z wolnych foteli. Odchylił głowę do tyłu i zamknął oczy. Abby powiedziała cicho do Tarasoffa:
– Chciałybyśmy, żeby sprawdził pan w rejestrze stażystów akta Tima Nichollsa. Proszę się dowiedzieć o nim, co tylko będzie możliwe. Czy rzeczywiście był tutaj na stażu? Możliwe, że jego życiorys został zmyślony.
– Sam do niego zadzwonię i zapytam.
– Nie! Skąd możemy wiedzieć, kto i w jakim stopniu działa świadomie.
– Doktor DiMatteo, ja wierzę w otwartość. Jeżeli rzeczywiście istnieje jakaś sieć manipulująca pracą systemu transplantacji, chcę o tym wiedzieć.
– My także. Ale musimy zachować wielką ostrożność, doktorze. – Abby spojrzała niespokojnie na lekarza drzemiącego obok w fotelu. Zniżyła głos do szeptu. – W przeciągu sześciu ostatnich lat trzech lekarzy z Bayside zmarło śmiercią tragiczną. Dwa samobójstwa i jeden wypadek. Wszyscy trzej należeli do zespołu transplantacyjnego.
Widząc przerażenie, jakie malowało się na twarzy Tarasoffa, Abby wiedziała, że jej ostrzeżenie odniosło zamierzony skutek.
– Próbuje mnie pani przestraszyć – powiedział Tarasoff. – Prawda? Abby skinęła głową.
– Powinno to pana przerażać. Powinno to przerażać nas wszystkich.
Vivian i Abby wyszły ze szpitala i stały na parkingu pod szarym, dżdżystym niebem. Każda przyjechała swoim samochodem i teraz miały się rozstać. Dni stawały się już coraz krótsze; była dopiero piąta, a już szarzało. Czując dreszcze, Abby mocniej zawiązała pasek płaszcza przeciwdeszczowego i rozejrzała się po parkingu. Nie było na nim brązowej furgonetki.
– Za mało jeszcze wiemy – powiedziała Vivian. – To, co mamy, nie może być podstawą do wszczęcia śledztwa. Gdybyśmy teraz czegoś spróbowały, Wiktor Voss miałby czas na zatarcie wszelkich śladów.
– Nina Voss nie była pierwsza. Sądzę, że Bayside robiło to już wcześniej. Aaron zmarł z trzema milionami dolarów na koncie. Musieli mu płacić już od jakiegoś czasu.
– Sądzisz, że zaczął mieć tego dość?
– Wiem, że próbował wydostać się z Bayside. Chciał wyjechać z Bostonu. Może ktoś nie chciał do tego dopuścić.
– Być może to samo przytrafiło się Kunstlerowi i Hennessy’emu. Abby odetchnęła głęboko. Jeszcze raz rozejrzała się po parkingu szukając wzrokiem furgonetki.
– Obawiam się, że tak właśnie było.
– Musimy dotrzeć do innych nazwisk, innych transplantacji. Albo do informacji o dawcach.
– Wszystkie informacje o dawcach zamknięte są w biurze koordynatora systemu transplantacji. Musiałabym się tam włamać i je wykraść. Oczywiście zakładając, że tam są. Musimy pamiętać o tym, że papiery dawcy serca dla Niny Voss zniknęły w tajemniczy sposób.
– Dobra, oznacza to, że musimy zabrać się do wszystkiego od strony biorców.
– Akta chorobowe? Vivian przytaknęła.
– Odszukamy nazwiska innych osób, które przeszły transplantacje. I ich pozycje na listach oczekujących w momencie operacji.
– Będzie nam potrzebna pomoc Banku Organów Nowej Anglii.
– Tak, ale najpierw musimy znać nazwiska i daty. Abby skinęła głową.
– Tyle mogę się dowiedzieć.
– Pomogłabym ci, ale w Bayside nie wpuszczają mnie za próg. Uważają mnie tam za swego najgorszego wroga.
– O mnie pewnie myślą tak samo.
Vivian uśmiechnęła się, tak jakby była z tego dumna. Wydawała się mała, wyglądała prawie jak dziecko w za dużym płaszczu. Niewielki sprzymierzeniec. Chociaż jej postura nie napawała otuchą, to wzrok na pewno dodawał odwagi. Był bezpośredni i stanowczy. Widziała już wiele.
– W porządku, Abby – westchnęła Vivian. – Teraz powiedz mi, co się dzieje między tobą a Markiem? I dlaczego trzymasz te wszystkie wiadomości przed nim w tajemnicy?
Abby głośno wypuściła powietrze. Odpowiedziała szybko, głosem, w którym słychać było strach.
– Myślę, że on jest jednym z nich.
– Mark?
Abby przytaknęła i spojrzała na deszczowe niebo.
– Chce się wydostać z Bayside. Mówił, żeby gdzieś odpłynąć. Uciec. Tak jak Aaron, zanim zginął, chciał uciec.
– Sądzisz, że Mark brał łapówki?
– Kilka dni temu kupił łódź. Mówiąc łódź, nie mam na myśli jakiejś tam łódki. To prawdziwy jacht pełnomorski.
– On zawsze szalał na punkcie jachtów.
– Ten kosztował go pół miliona dolarów. Vivian nie odezwała się.
– Jest jeszcze coś gorszego – szepnęła Abby. – Zapłacił gotówką.