Rozdział jedenasty

Nie wierzę w to – powtarzała Elaine raz po raz. – Po prostu w to nie wierzę.

Na pogrzebie nie płakała. Siedziała spokojnie przez całą uroczystość. Bardzo denerwowała ją teściowa, Judith, która głośno szlochała, kiedy nad grobem recytowano Kadisz. Cierpienie Judith było równie demonstracyjne, co rozcięcie w jej bluzce, symbol serca rozrywanego smutkiem. Elaine nie rozcięła swojej bluzki. Nie płakała. Siedziała teraz na krześle w swoim salonie z talerzem kanapek na kolanach i powtarzała:

– Nie mogę uwierzyć, że go nie ma.

– Nie zasłoniłaś luster – powiedziała Judith. – Powinnaś zasłonić wszystkie lustra w domu.

– Rób, co chcesz – powiedziała Elaine.

Judith wyszła poszukać prześcieradeł. Chwilę później goście zebrani w salonie słyszeli, jak głośno otwierała i zamykała szafki na górze.

– To jest jakiś żydowski zwyczaj – szepnęła Marilee Archer, podając Abby tacę z kanapkami. Abby wzięła kanapkę z oliwką i przekazała tacę dalej. Taca krążyła, ale tak naprawdę nikt nie jadł. Łyk wody sodowej, jeden kęs, nie można było zdobyć się na więcej. Abby też nie miała ochoty na jedzenie. Ani na rozmowę. W pokoju było blisko dwadzieścia osób. Siedzieli na kanapach i krzesłach albo stali w małych grupkach. Wszyscy byli poważni, ale rozmowa nie kleiła się. Z góry dobiegł ich odgłos spuszczanej wody. To oczywiście Judith. Niektórzy goście kryli uśmiechy, a Elaine lekko się zmieszała. Za plecami Abby, ktoś zaczął rozmowę o tym, jak późno przyszła tego roku jesień. Był już październik, a liście dopiero zaczynały żółknąć. W końcu niezręczna atmosfera została przerwana rozmowami o jesiennych ogrodach i o tym, czy komuś podoba się w Dartmouth oraz i czy tegoroczny październik jest wyjątkowo ciepły, czy nie. Elaine siedziała pośrodku milcząca, ale widać było, że z wyraźną ulgą przyjęła to, że inni zaczęli rozmowę.

Taca z kanapkami obiegła już cały pokój i pusta wróciła z powrotem do Abby.

– Nałożę trochę – powiedziała Abby do Marilee i poszła do kuchni. Wszystkie blaty kuchenne były zastawione tacami z jedzeniem. Tego dnia nikt nie musiał chodzić głodny. Właśnie zdejmowała folię z talerza z wędzonym łososiem, kiedy za oknem zobaczyła Archera, Mohandasa i Franka Zwicka. Stali blisko tarasu i rozmawiali. Mężczyźni zawsze wolą trzymać się na uboczu w takich sytuacjach – pomyślała Abby. Nie mają cierpliwości do nieszczęśliwych wdów ani do męczącego milczenia. W tych sprawach liczyli na swoje żony. Panowie wzięli ze sobą butelkę szkockiej. Stała na stoliku pod parasolem, w zasięgu ręki. Zwick podniósł butelkę i wlał trochę wódki do swojej szklanki. Kiedy zakręcał butelkę, przypadkiem spojrzał w stronę Abby. Powiedział coś do Archera. Wszyscy nagle zwrócili się w jej kierunku i skinęli głowami, po czym przeszli przez taras i zniknęli w ogrodzie.

– Tyle jedzenia. Nie mam pojęcia, co z tym wszystkim zrobię – powiedziała Elaine. Abby nie zauważyła nawet, kiedy gospodyni weszła do kuchni. Elaine stała i patrzyła na tace, kręcąc głową. – Powiedziałam organizatorowi, że będzie czterdzieści osób, no i dostarczyli tyle tego wszystkiego. Przecież to nie wesele. Na weselach ludzie więcej jedzą. Nikt nie ma ochoty opychać się po pogrzebie. – Elaine wzięła z tacy powycinaną ozdobnie rzodkiewkę. – Ładnie to robią. Tyle pracy wkłada się w coś, co po prostu znika w żołądku. – Odłożyła rzodkiewkową różyczkę na miejsce i stała przy stole, bezmyślnie patrząc się na tace.

– Tak mi przykro, Elaine – powiedziała Abby. – Gdybym mogła powiedzieć coś, co mogłoby ci pomóc zrozumieć.

– Chciałabym to jakoś pojąć. On nigdy nic nie mówił. Nigdy nie wspominał, że… – Przełknęła łzy. Tacę z jedzeniem wsunęła na półkę lodówki i zamknęła drzwiczki. Spojrzała na Abby. – Ty z nim rozmawiałaś tamtej nocy. Czy wspominał o czymś?

– Rozmawialiśmy o jednej z jego pacjentek. Aaron chciał się upewnić, czy zrobiłam wszystko właściwie.

– I rozmawialiście tylko o tym?

– Tylko o tym. Aaron był taki, jak zwykle. Był wyłącznie zaniepokojony pacjentką. Elaine, nawet nie przyszło mi do głowy, że mógłby… – Abby zamilkła.

Elaine przeniosła wzrok na następną tacę. Patrzyła na przybranie z zielonej cebuli, na misternie powycinane liście i poukładane w koronkowy wzór.

– Czy kiedykolwiek słyszałaś o Aaronie coś… czego byś mi nie powiedziała?

– Co masz na myśli?

– Czy kiedykolwiek plotkowano o tym, że spotykał się z innymi kobietami?

– Nigdy. – Abby przecząco pokręciła głową i powtórzyła z naciskiem. – Nigdy.

Po Elaine widać było, że zapewnienie Abby przyniosło jej ulgę.

– Tak naprawdę to nie myślałam, że chodzi o inną kobietę. – Wzięła jeszcze jedną tacę i zaniosła do lodówki. Kiedy zatrzasnęła drzwiczki chłodziarki powiedziała: – Moja teściowa wini mnie za śmierć Aarona. Uważa, że ja coś zrobiłam. Pewnie wiele osób tak myśli.

– Przecież nie można zmusić drugiej osoby do popełnienia samobójstwa.

– Nie było żadnych znaków, które by mnie zaniepokoiły. Wiem tylko, że nie był zadowolony z pracy. Ciągle mówił o wyjeździe z Bostonu. Nawet zastanawiał się, czy nie powinien zupełnie zrezygnować z medycyny.

– Skąd wiesz, że był niezadowolony?

– Bo nigdy nie mówił o pracy. Kiedy miał własną praktykę w Natick, ciągle rozmawialiśmy o jego pracy. Potem przyszła propozycja z Bayside, była zbyt dobra, żeby ją odrzucić. Przenieśliśmy się tutaj i od tamtej pory miałam wrażenie, że stał się zupełnie innym człowiekiem. Stał się jakiś obcy. Wracał do domu i siedział uporczywie przed ekranem swego komputera. Grał w gry całymi wieczorami. Czasem późno w nocy budziłam się i słyszałam te odgłosy elektroniczne. To Aaron ciągle nie spał, grał w coś na komputerze. – Opuściła głowę i spojrzała bezmyślnie na jeszcze jeden talerz z kanapkami. – Ty jesteś ostatnią osobą, która rozmawiała z nim tuż przed śmiercią. Czy pamiętasz jeszcze coś?

Abby wyjrzała przez kuchenne okno, starając się przypomnieć swoją ostatnią rozmowę z Aaronem. Nie było nic, co różniłoby ją od innych rozmów, które musiała przeprowadzać ze szpitala w środku nocy. Wszystkie były podobne, dotyczyły pacjentów i zmuszały do myślenia jej zmęczony umysł.

Na zewnątrz, trzej panowie wracali ze spaceru po ogrodzie. Abby patrzyła, jak idą przez taras w kierunku drzwi kuchennych. Zwick niósł opróżnioną do połowy butelkę szkockiej. Weszli do domu i podeszli do Abby.

– Ładny ogród – powiedział Archer. – Powinnaś się trochę przejść.

– Czemu nie – odparła. – Elaine, może chciałabyś pokazać mi… – umilkła nagle. Rozejrzała się po kuchni.

Przy lodówce nikogo nie było, tylko odwinięty kawałek folii okrywającej tacę z jedzeniem wolno kiwał się poruszany powietrzem. Elaine wyszła.

Przy łóżku Mary Allen modliła się jakaś kobieta. Siedziała tak już od pół godziny. Miała pochyloną głowę i złożone dłonie. Głośno mamrotała prośby do Pana Jezusa, błagając go o dokonanie cudu na Mary Allen.

– Uzdrów ją, dodaj jej sił, oczyść jej ciało i jej grzeszną duszę, tak aby w końcu mogła przyjąć słowo Pana i całą jego łaskę.

– Bardzo przepraszam – odezwała się Abby. – Nie chcę przeszkadzać, ale muszę zbadać panią Allen.

Kobieta chyba nie słyszała, bo nie przestawała się modlić. Abby właśnie miała powtórzyć prośbę, kiedy kobieta w końcu powiedziała: Amen – i podniosła głowę. Miała oczy bez wyrazu i matowe brązowe włosy z pierwszymi śladami siwizny. Popatrzyła z irytacją na Abby.

– Doktor DiMatteo – przedstawiła się Abby. – Zajmuję się panią Allen.

– Ja również – powiedziała kobieta, wstając i przyciskając Biblię do piersi. – Nazywam się Brenda Hainey. Jestem siostrzenicą Mary.

– Nie wiedziałam, że Mary ma siostrzenicę. Cieszę się, że mogła pani ją odwiedzić.

– Dopiero dwa dni temu dowiedziałam się o jej chorobie. Nikt nie pofatygował się, aby mnie wcześniej powiadomić. – Sposób, w jaki to powiedziała, świadczył, że za to przeoczenie winiła właśnie Abby.

– Sądziliśmy, że pani Allen nie miała żadnych bliższych krewnych.

– Ciekawe dlaczego. W każdym razie jestem tu. – Brenda spojrzała na ciotkę. – I wszystko będzie w porządku.

Poza tym, że umiera – pomyślała Abby. Podeszła do łóżka i powiedziała cicho:

– Pani Allen? Mary otworzyła oczy.

– Nie śpię, tylko odpoczywam.

– Jak się pani dzisiaj czuje?

– Cały czas mam mdłości.

– To może być efekt uboczny działania morfiny. Damy pani coś na żołądek.

Brenda wtrąciła się:

– Podajecie jej morfinę?

– Żeby uśmierzyć ból.

– Czy nie ma innych sposobów na to? Abby odwróciła się do siostrzenicy.

– Pani Hainey, czy mogłaby pani teraz wyjść z pokoju? Muszę zbadać panią Allen.

– Panno Hainey – poprawiła Brenda. – Jestem pewna, że ciocia wolałaby, żebym została.

– Mimo to muszę panią przeprosić, proszę opuścić salę.

Brenda spojrzała na ciotkę, spodziewając się, że ta zaprotestuje. Mary Allen jednak milczała. Brenda mocniej zacisnęła dłonie na Biblii.

– Będę obok, ciociu Mary.

– Dobry Boże – szepnęła Mary, kiedy za Brendą zamknęły się drzwi. – To chyba jest kara dla mnie.

– Ma pani na myśli siostrzenicę?

Mary spojrzała na Abby zmęczonymi oczami.

– Czy uważa pani, że moja dusza potrzebuje zbawienia?

– Powiedziałabym, że to pani prywatna sprawa. Nikt więcej nie powinien się do tego wtrącać. – Abby wyjęła stetoskop. – Muszę posłuchać pani płuc.

Mary posłusznie usiadła i podniosła szpitalną koszulę. Miała przytłumiony oddech. Opukując plecy chorej, Abby wysłuchała zmiany w płucach, gdzie zebrało się więcej płynu, od czasu, kiedy badała pacjentkę po raz ostatni.

– Jak tam z oddychaniem? – Abby wyprostowała się.

– W porządku.

– Trzeba będzie wkrótce odsączyć trochę płynu albo wprowadzić jeszcze jedną rurkę do klatki piersiowej.

– Po co?

– Żeby ułatwić pani oddychanie. Żeby lepiej się pani czuła.

– Czy to jedyny powód?

– To jest bardzo ważny powód, pani Allen. Mary opadła znowu na poduszki.

– W takim razie powiem pani, kiedy będę tego potrzebowała – wyszeptała.

Kiedy Abby wyszła z salki, zastała Brendę Hainey czekającą tuż za drzwiami.

– Pani ciocia chciałaby trochę zdrzemnąć się – powiedziała. – Mo… mogłaby pani przyjść trochę później.

– Jest coś, o czym chciałabym z panią pomówić, pani doktor.

– Tak?

– Przed chwilą rozmawiałam z pielęgniarką. O tej morfinie. Czy to naprawdę konieczne?

– Myślę, że pani ciotka też tak uważa.

– Ale przez to jest senna. Przez cały czas nic tylko śpi.

– Staramy się, żeby jak najmniej cierpiała. Nowotwór rozprzestrzenił się na cały organizm. Kości, mózg. To najgorszy rodzaj bólu, jaki można sobie wyobrazić. Jedyne, co możemy dla niej zrobić, to pomóc jej odejść, o ile to możliwe bez niepotrzebnego bólu.

– Co ma pani na myśli, mówiąc – pomóc jej odejść?

– Ona umiera. Nic nie można zrobić, żeby to zmienić.

– Użyła pani słów – pomóc jej odejść. Czy właśnie dlatego podaje się jej morfinę?

– Tak.

– Już kiedyś stawałam wobec tego typu problemów, pani doktor. To dotyczyło innych krewnych. Tak się akurat składa, że wiem dokładnie, iż medyczna pomoc w samobójstwie jest nielegalna.

Abby poczuła wściekłość. Próbując nad tym zapanować, powiedziała z takim spokojem, na jaki tylko mogła się zdobyć:

– Pani mnie źle zrozumiała. My staramy się jedynie, żeby pani ciotka nie cierpiała.

– Są inne sposoby.

– Na przykład, jakie?

– Odwołanie się do sił wyższych.

– Ma pani na myśli modlitwę?

– Właśnie. Mnie pomogła przetrwać trudne chwile.

– Na pewno nie zaszkodzi, jeżeli się pani pomodli za swoją ciotkę. Ale, o ile pamiętam, w Biblii nie napisano nic o zakazie stosowania morfiny.

Na twarzy Brendy pojawił się grymas. Już miała coś powiedzieć, kiedy odezwał się pager Abby.

– Przepraszam – powiedziała Abby chłodno i odeszła, pozostawiając Brendę z otwartymi ustami. Dobrze, że przerwano im właśnie w tym momencie. Abby zaczynała już tracić cierpliwość. Była o krok od powiedzenia czegoś ostrzej, czego Brenda na pewno nie przyjęłaby spokojnie. A pozew Joego Terrio i Wiktor Voss ze swoim żądaniem, aby zwolnić ją z pracy, były wystarczającymi kłopotami i Abby nie potrzebowała kolejnych skarg kierowanych pod jej adresem.

W pokoju pielęgniarek wzięła telefon i wybrała numer centrali. Usłyszała głos kobiety.

– Informacja.

– Tu doktor DiMatteo. Dzwoniła pani na mój pager?

– Tak. Pani doktor, jest tutaj pan Bernard Katzka. Pyta, czy mogłaby się pani z nim teraz spotkać.

– Nie znam nikogo o tym nazwisku. Mam teraz sporo pracy na górze. Czy mogłaby pani zapytać, o co mu chodzi? – W słuchawce słychać było szmer. Kiedy kobieta znowu odezwała się do Abby, jej głos brzmiał dziwnie. – Doktor DiMatteo?

– Tak.

– On jest z policji.

Mężczyzna w holu wydał jej się znajomy. Miał około czterdziestki i był średniego wzrostu. Twarz przeciętna, ani ładna, ani brzydka, może dlatego trudna do zapamiętania. Ciemnobrązowe włosy zaczynały przerzedzać się na czubku głowy, ale on nie starał się tego tuszować, jak robili to inni, robiąc jakieś komiczne pożyczki. Kiedy Abby do niego podeszła, odniosła wrażenie, że on również ją poznaje. Patrzył na nią uważnie od momentu, kiedy wyszła z windy.

– Doktor DiMatteo? Detektyw Bernard Katzka. Wydział Zabójstw – przedstawił się. Nie mogła ukryć zaskoczenia. Uścisnęła wyciągniętą rękę detektywa. Dopiero kiedy ich oczy spotkały się, Abby przypomniała sobie, gdzie go wcześniej widziała. Na cmentarzu, na pogrzebie Aarona Leviego. Stał trochę na uboczu, pamiętała, że był w ciemnym garniturze. Raz podczas nabożeństwa ich oczy spotkały się. Abby nie rozumiała żadnej z recytowanych hebrajskich modlitw, zaczęła więc błądzić wzrokiem po zebranych. Wtedy zdała sobie sprawę, że nie tylko ona przygląda się innym. Spojrzeli na siebie, zaledwie na sekundę, a potem on odwrócił wzrok. Wtedy nie zrobił na niej żadnego wrażenia. Teraz jednak, patrząc na jego twarz, stwierdziła, że mężczyzna miał niezwykłe oczy, spokojne, uczciwe, szare oczy. Bernard Katzka mógłby uchodzić za człowieka pospolitego, gdyby nie to rzeczywiście miłe i inteligentne spojrzenie.

– Czy jest pan przyjacielem rodziny Levich? – spytała.

– Nie.

– Widziałam pana na cmentarzu, czy tak?

– Byłem tam. – Czekała na jakieś wyjaśnienie, ale on zapytał tylko: – Czy moglibyśmy gdzieś porozmawiać?

– Ale chciałabym wiedzieć, o co chodzi?

– O to, jak umarł doktor Levi.

Abby spojrzała na drzwi korytarza. Na zewnątrz było piękne słońce, a ona jeszcze dziś nie wyszła ani na chwilę ze szpitala.

– Jest tu taki mały ogródek i kilka ławek – powiedziała. – Może tam pójdziemy?

Było ciepłe październikowe popołudnie. W szpitalnym ogrodzie właśnie kwitły chryzantemy. Okrągły klomb zdobiły rdzawe, pomarańczowe i żółte kwiaty. Pośrodku była nieduża fontanna. Opadające strumyki wody szemrały uspokajająco. Usiedli na jednej z drewnianych ławek. Obok siedziały pielęgniarki, ale zaraz wstały i odeszły w stronę budynku, pozostawiając Abby i Katzkę samych. Przez chwilę siedzieli, nic nie mówiąc i Abby czuła się trochę niezręcznie. Ale detektywowi to nie przeszkadzało. Był przyzwyczajony do różnych zachowań ludzi, z którymi służbowo przeprowadzał rozmowy.

– Elaine Levi podała mi pani imię – powiedział w końcu. – Powiedziała, że powinienem zwrócić się do pani.

– Dlaczego?

– Pani rozmawiała z doktorem Levim w sobotę bardzo wcześnie rano. Czy tak?

– Tak, telefonicznie.

– Czy pamięta pani, która była wtedy godzina?

– Gdzieś około drugiej. Byłam w szpitalu.

– Czy to on dzwonił?

– Zadzwonił na oddział intensywnej terapii i poprosił dyżurującego lekarza. Tak się złożyło, że tej nocy ja miałam dyżur.

– Dlaczego dzwonił?

– Chodziło o pacjentkę. Była po operacji i miała gorączkę. Aaron chciał omówić plan leczenia. Trzeba było zarządzić badania, prześwietlenia i tak dalej. Mogłabym wiedzieć, dlaczego pan mnie o to wypytuje?

– Staram się ustalić kolejność wydarzeń. Tak więc doktor Levi zadzwonił na oddział o drugiej nad ranem i pani odebrała telefon.

– Tak.

– Czy rozmawiała pani z nim jeszcze później? To znaczy po tym telefonie o drugiej?

– Nie.

– Czy próbowała pani skontaktować się z nim?

– Tak, ale on już wyszedł z domu. Rozmawiałam z Elaine.

– O której to było?

– Nie wiem. Może około trzeciej, może trochę później. Nie patrzyłam na zegarek.

– I nie dzwoniła już pani tego ranka do niego więcej?

– Nie. Próbowałam dzwonić na jego pager wielokrotnie, ale ani razu nie odpowiedział. Wiedziałam, że był gdzieś na terenie szpitala, ponieważ jego samochód stał na parkingu.

– O której go tam pani zauważyła?

– To nie ja. To mój przyjaciel, doktor Hodell. On zwrócił uwagę na samochód Aarona, kiedy przyjechał do szpitala około czwartej rano. Dlaczego tą sprawą zajmuje się wydział zabójstw?

Detektyw nie zareagował na jej pytanie.

– Elaine Levi powiedziała mi, że około drugiej piętnaście był jeszcze jeden telefon, który odebrał mąż. Kilka minut później ubrał się i wyszedł z domu. Czy wie pani coś o tym telefonie?

– Nie. To mogła być któraś z pielęgniarek. Czy Elaine nie wie, kto to był?

– Jej mąż wziął telefon do łazienki. Nie słyszała rozmowy.

– To nie byłam ja. Rozmawiałam z nim tylko raz. Dlaczego właśnie mnie zadaje pan te pytania? To chyba nie jest rutynowe postępowanie w takich sprawach?

– Nie. To nie jest rutynowe postępowanie.

Pager Abby włączył się. Po numerze poznała, że była to wiadomość z biura stażystów, a nie żaden nagły wypadek. Miała już dosyć takiej rozmowy, więc wstała.

– Muszę wracać do pracy. Czekają na mnie pacjenci. Nie mam czasu odpowiadać na niejasne pytania.

– Moje pytania są całkiem zrozumiałe. Próbuję ustalić, kto dzwonił, o której godzinie, czego dotyczyła rozmowa tamtego ranka.

– Po co?

– Mogło to mieć wpływ na śmierć doktora Leviego.

– Chce pan powiedzieć, że ktoś go namówił, żeby się powiesił?

– Chciałem tylko dowiedzieć się, kto z nim rozmawiał.

– Czy nie można sprawdzić tego w jakichś rejestrach telefonicznych, czy czymś takim? Istnieją takie sposoby.

– Ten telefon do doktora Leviego o drugiej piętnaście był ze szpitala Bayside.

– Mogła to być pielęgniarka.

– Albo ktoś inny z tego budynku.

– Czy taka jest właśnie pana teoria? Ktoś z Bayside zadzwonił do Aarona i powiedział coś, co wyprowadziło go z równowagi do tego stopnia, że się zabił?

– Rozważamy również inne możliwości, nie tylko samobójstwo. Abby spojrzała na niego uważnie. Powiedział to tak cicho, że zastanawiała się, czy dobrze go zrozumiała. Powoli z powrotem usiadła na ławce. Przez chwilę oboje milczeli.

Jakaś pielęgniarka przez szpitalny dziedziniec pchała wózek, na którym siedziała kobieta. Przystanęła na chwilę przy klombie z chryzantemami, a potem ruszyła dalej. Jedynym dźwiękiem rozpraszającym ciszę był plusk wody w fontannie.

– Chce pan powiedzieć, że ktoś go zamordował? – spytała Abby.

Nic nie odpowiedział. Siedział bez ruchu. Jego wyraz twarzy nic nie zdradzał.

– Czy Aaron się nie powiesił? – zapytała.

– Wyniki sekcji zwłok potwierdziły śmierć na skutek odcięcia dopływu tlenu.

– Tego się chyba spodziewaliście. Potwierdza to samobójstwo.

– Samobójstwo jest prawdopodobne.

– Dlaczego więc pan nie jest o tym przekonany?

Zawahał się. Po raz pierwszy dostrzegła w jego oczach niepewność. Widziała, że zastanawia się nad odpowiedzią. Należał do ludzi, którzy pochopnie nie wypowiadali swojego zdania, dopóki nie rozpatrzyli wszystkich możliwości. Dla takich, jak on, wszystkie ruchy były dokładnie zaplanowanym działaniem.

– Na dwa dni przed śmiercią doktor Levi przyniósł do domu nowy komputer.

– No i co? Czy właśnie ten fakt nie daje panu spokoju i powoduje te wszystkie pytania?

– Z komputera bardzo intensywnie zaczął korzystać. Po pierwsze, zarezerwował dwa bilety na samolot do Santa Lucia na Karaibach. Miał wyjechać w okolicy świąt Bożego Narodzenia. Wysłał pocztą elektroniczną wiadomość do syna z omówieniem planów na Święto Dziękczynienia. Czy potrafi pani sobie wyobrazić, że na dwa dni przed popełnieniem samobójstwa ten człowiek snuje tak obszerne plany na przyszłość. Ma przed sobą perspektywę spędzenia wspaniałych wakacji na plaży. Ale o drugiej piętnaście nad ranem wstaje z łóżka i jedzie do szpitala. Wsiada w windę, a potem idzie po schodach na ostatnie, opuszczone piętro. Przywiązuje pasek do drążka w szafie, zakłada sobie pętlę na szyję i po prostu ugina nogi. Na pewno nie od razu stracił przytomność. Prawdopodobnie miał około pięciu czy dziesięciu sekund, w ciągu których mógł jeszcze zmienić zdanie. Ma żonę, dzieci i perspektywę plaży w Santa Lucia, a jednak wybiera śmierć. Samotną śmierć w ciemnym pokoju. – Katzka patrzył na nią twardo. – Proszę się nad tym zastanowić.

Abby przełknęła ślinę.

– Nie wiem, czy chcę się nad tym zastanawiać.

– A ja się właśnie nad tym zastanawiam.

Spojrzała w jego spokojne oczy i pomyślała: O jakich koszmarnych rzeczach pan myśli? Jak człowiek może pracować w takim zawodzie, w którym wyobraźnia musi podsuwać rzeczy najgorsze.

– Wiemy, że samochód doktora Leviego został znaleziony na swoim zwykłym miejscu, na parkingu szpitala. Nie wiemy, dlaczego tu przyjechał. Nie wiemy nawet, dlaczego w ogóle wyjechał z domu. Poza osobą, która zadzwoniła do doktora Leviego o drugiej piętnaście, pani jest, z tego co wiemy, ostatnia, która rozmawiała z doktorem Levim. Czy wspominał, że wybiera się do szpitala?

– Martwił się stanem zdrowia jednej z pacjentek. Mógł pomyśleć, że powinien sam przyjechać, żeby ją zbadać.

– Zamiast pozwolić pani zająć się tą sprawą?

– Ja jestem na drugim roku stażu, nie jestem lekarzem posiadającym pełne uprawnienia. Aaron był internistą zespołu transplantacyjnego.

– Z tego co słyszałem, był kardiologiem.

– Był również internistą. Kiedy pojawiał się jakiś problem z pacjentem, na przykład gorączka, pielęgniarki zwykle kontaktowały się właśnie z doktorem Levim. On z kolei wzywał innych konsultantów, jeżeli ich potrzebował.

– Czy w czasie waszej rozmowy przez telefon wspomniał coś o tym, że wybiera się do szpitala?

– Nie. Omówiliśmy tylko plan działania. Powiedziałam mu, co zamierzam zrobić. To znaczy powiedziałam, że zbadam pacjentkę i zlecę badanie krwi oraz prześwietlenie klatki piersiowej. Zgodził się ze mną.

– I to było wszystko?

– To była cała nasza rozmowa.

– Czy cokolwiek, co on powiedział, nie wydało się pani dziwne albo inne niż zwykle?

Znowu musiała się przez chwilę zastanowić. Pamiętała tylko początkową ciszę w słuchawce i to, że wydawał się zaniepokojony, iż to właśnie ona miała tej nocy dyżur.

– Pani DiMatteo.

Spojrzała na Katzkę. Chociaż jej nazwisko wypowiedział bardzo spokojnym głosem, jego twarz wyrażała pełne oczekiwania napięcie.

– Czy coś sobie pani przypomniała? – zapytał.

– Pamiętam tylko, że nie był zbyt zadowolony z tego, że to właśnie ja byłam na dyżurze.

– Dlaczego?

– Ze względu na pacjentkę, o którą akurat chodziło. Między jej mężem a mną istnieje konflikt. Bardzo poważny. – Odwróciła głowę w bok, czując, że na samą myśl o Wiktorze Vossie ogarnia ją złość. – Jestem pewna, że Aaron wolałby, żebym trzymała się z dala od pana Vossa i jego żony.

Milczenie Katzki sprawiło, że znowu spojrzała w jego stronę.

– Wiktora Vossa?

– Tak. Zna go pan? Katzka oparł się o ławkę.

– Wiem, że założył VMI International. A jaką operację przeszła jego żona?

– Przeszczep serca. Teraz czuje się już o wiele lepiej. Gorączka ustąpiła po kilku dniach podawania antybiotyków.

Katzka wpatrywał się w fontannę. Strumyki wody połyskiwały w słońcu. Nagle wstał.

– Dziękuję, że zechciała pani poświęcić mi trochę czasu, pani doktor. Może będę musiał jeszcze spotkać się z panią.

Chciała odpowiedzieć: W każdej chwili – ale Katzka odwrócił się i pośpiesznie odszedł. Ponownie odezwał się jej pager. Wzywano ją do biura stażystów. Kiedy podniosła głowę, Katzka zniknął już z pola widzenia. Tajemniczy policjant. Abby wróciła do szpitala, cały czas zastanawiając się nad jego pytaniami. Podniosła słuchawkę wewnętrznego telefonu. Odpowiedziała sekretarka.

– Biuro stażystów.

– Mówi Abby DiMatteo. Czy dzwoniła pani na mój pager?

– Tak. Są dwie sprawy. Był do pani telefon od Helen Lewis z Banku Organów w Nowej Anglii. Chciała wiedzieć, czy już otrzymała pani odpowiedź w sprawie dotyczącej tamtej transplantacji. Nie odpowiadała pani na pager, więc się rozłączyła.

– Jeżeli zadzwoni jeszcze raz, proszę jej powiedzieć, że sprawa została wyjaśniona. A ta druga rzecz?

– Jest polecony list do pani. Pokwitowałam jego odbiór. Mam nadzieję, że dobrze zrobiłam.

– Polecony?

– Przyniesiono go kilka minut temu.

– Kto go wysłał?

W słuchawce rozległ się szelest przekładanych papierów.

– Firma prawnicza „Hawkes, Craig i Sussman”.

Abby miała wrażenie, że grunt obsuwa jej się pod nogami.

– Zaraz tam będę – powiedziała krótko i odłożyła słuchawkę. Znowu pozew w sprawie Terrio. Koło sprawiedliwości miało zamiar wciągnąć ją w swoje tryby. Kiedy jechała windą na piętro, które zajmowała administracja, czuła, że ze zdenerwowania ma wilgotne dłonie. Doktor DiMatteo, znana z tego, że na sali operacyjnej potrafiła zachować zimną krew, teraz stawała się kłębkiem nerwów.

Sekretarka w biurze rozmawiała akurat przez telefon. Widząc Abby, wskazała przegródki z pocztą. Pod nazwiskiem Abby była koperta. „Hawkes, Craig i Sussman” wydrukowano w lewym górnym rogu. Rozerwała papier.

Początkowo nie rozumiała nic z tego, co czytała. Potem skupiła się na nazwisku powoda i wreszcie dotarła do niej treść listu. Ten list nie dotyczył sprawy Karen Terrio. Chodziło o innego pacjenta, Michaela Freemana. Był alkoholikiem. Znajdował się w szpitalu, kiedy niespodziewanie pękło mu naczynie krwionośne w przełyku i mężczyzna zmarł wskutek utraty dużej ilości krwi. Abby była stażystką zajmującą się jego przypadkiem. Tak okropna śmierć była dla niej wtedy ogromnym szokiem. Teraz żona Michaela Freemana wnosiła pozew przeciwko Abby. Reprezentowali ją prawnicy z firmy „Hawkes, Craig i Sussman”. Abby była jedyną pozwaną wymienioną w zawiadomieniu.

– Doktor DiMatteo? Czy wszystko w porządku?

Abby nagle zdała sobie sprawę, że mocno opiera się o przegródki z pocztą. Pokój wirował jej przed oczami. Sekretarka patrzyła na nią z niepokojem.

– Tak… w porządku – powiedziała. – Nic mi nie jest.

Dopiero po wyjściu z sekretariatu nie mogła powstrzymać łez. Natychmiast pobiegła do dyżurki, zamknęła się od środka i usiadła na łóżku. Rozłożyła pismo i jeszcze raz je przeczytała.

Dwa pozwy w ciągu dwóch tygodni. Vivian miała rację, Abby spędzi w sądzie resztę życia. Wiedziała, że powinna zadzwonić do swego adwokata, ale w tej chwili nie mogła się zdobyć na zrobienie czegokolwiek. Siedziała nieruchomo na łóżku, patrząc na list rozłożony na kolanach. Myślała o tych wszystkich latach, o pracy, o wysiłku, jaki włożyła w realizację swoich marzeń tylko po to, żeby skończyć w taki sposób. Myślała o nocach, kiedy zasypiała nad książkami, podczas gdy inni w akademiku bawili się i chodzili na randki. O weekendach, podczas których pracowała w szpitalu na dwie zmiany, pobierając krew, niezliczone probówki krwi tylko po to, żeby zarobić na studia. Myślała o tym, że wciąż jeszcze ma do zapłacenia sto dwadzieścia tysięcy dolarów studenckich pożyczek. Myślała o obiadach, które składały się wyłącznie z kanapek z masłem orzechowym. O filmach, koncertach i sztukach, na które nigdy nie poszła.

Myślała również o małym Pete, który sprawił, że zdecydowała się na to wszystko. Bardzo chciała wtedy uratować swego brata, ale nie potrafiła. Miłość do brata towarzyszyła jej zawsze. Dla niej był wiecznie małym dziesięcioletnim chłopcem.

Wiktor Voss wygrywał. Powiedział, że ją zniszczy i robił wszystko, aby dopiąć swego. Nadszedł czas, żeby zacząć walkę. Nie przychodziło jej jednak do głowy nic, co mogłaby zrobić. List, który trzymała w ręku, zdawał się parzyć. Długo zastanawiała się, jak powinna postąpić, jak się bronić, jak walczyć, ale poza popchnięciem jej przez Vossa na oddziale intensywnej terapii nie miała żadnych innych argumentów. Oskarżenie o napaść i pobicie. To było za mało, o wiele za mało, aby powstrzymać Wiktora Vossa.

Musisz wymyślić jakiś sposób. Musisz walczyć – powtarzała sobie.

Rozległo się brzęczenie jej pagera. Wiadomość z chirurgii. Nie miała ochoty na odbieranie tych wszystkich piekielnych telefonów. Sięgnęła po słuchawkę i ze złością wystukała numer oddziału.

– DiMatteo – powiedziała krótko.

– Pani doktor, mamy problemy z siostrzenicą Mary Allen.

– O co chodzi?

– Próbujemy podać chorej dawkę morfiny, ale Brenda nie chce na to pozwolić. Co mamy robić?

– Zaraz tam będę. – Abby trzasnęła słuchawką. Cholerna Brenda – pomyślała. Nie czekała na windę. Zbiegła po schodach w dół. Kiedy weszła na oddział, była zdyszana, ale raczej z powodu ogarniającego ją gniewu. Wpadła prosto do sali Mary Allen.

W środku były dwie pielęgniarki. Próbowały rozmawiać z Brendą. Mary Allen nie spała, wyglądała na zbyt osłabioną bólem, aby móc cokolwiek powiedzieć.

– Już wystarczy tego szprycowania – mówiła Brenda. – Popatrzcie na nią. Nawet nie jest w stanie ze mną rozmawiać.

– Może po prostu nie ma na to ochoty – powiedziała Abby. Pielęgniarki odwróciły się w jej kierunku z westchnieniem ulgi. Nareszcie miały jakieś poparcie.

– Proszę opuścić salę, panno Hainey – Abby zwróciła się wprost do Brendy.

– Morfina nie jest konieczna.

– Ja o tym decyduję. Teraz proszę wyjść z sali.

– Nie zostało jej zbyt wiele czasu. Potrzebne będą jej wszystkie zmysły.

– Do czego?

– Aby mogła w pełni władzy umysłowych przyjąć Pana. Jeżeli umrze, zanim to nastąpi…

Abby wyciągnęła rękę w kierunku jednej z pielęgniarek.

– Proszę mi dać tę morfinę, sama podam ją pacjentce. – Natychmiast podano jej strzykawkę. Abby podeszła do stojaka z kroplówką. Kiedy zdjęła zabezpieczenie z igły, zauważyła, że Mary Allen słabo skinęła głową. Była jej wdzięczna.

– Jeżeli pani jej to poda wezwę adwokata – powiedziała Brenda.

– Proszę to zrobić – odparła Abby, wsuwając igłę do wlewu kroplówki. Kiedy wcisnęła tłok strzykawki, Brenda rzuciła się w przód i wyrwała cewnik z ramienia swojej ciotki. Z małej ranki krew zaczęła kapać na podłogę. Te czerwone krople rozpryskujące się na linoleum przepełniły miarę cierpliwości. Pielęgniarka natychmiast przytknęła gazę do ręki Mary Allen. Abby odwróciła się do Brendy. – Proszę się wynieść z sali – powiedziała ostro.

– Nie zostawiła mi pani wyboru, pani doktor.

– Niech się pani wynosi! Brenda cofnęła się o krok.

– Czy chce pani, żebym wezwała ochronę, żeby panią stąd wyrzucili? – Abby zaczęła krzyczeć, idąc w kierunku Brendy, która przez cały czas cofała się do korytarza. – Nie chcę pani widzieć w pobliżu mojej pacjentki! Nie chcę, żeby zawracała jej pani głowę tymi biblijnymi bzdurami!

– Jestem jej krewną!

– Nic mnie nie obchodzi, kim pani jest!

Brenda otworzyła ze zdumieniem usta, a potem bez słowa odwróciła się i wyszła.

– Doktor DiMatteo, czy mogę prosić panią na słowo?

Abby odwróciła się i zauważyła przełożoną pielęgniarek, Georginę Speer.

– To było bardzo niestosowne zachowanie, pani doktor. Nie możemy odzywać się w ten sposób do odwiedzających.

– Przecież ona wyrwała igłę do kroplówki z ręki mojej pacjentki!

– Są inne sposoby na taką sytuację. Trzeba było wezwać ochronę. Poprosić kogoś o pomoc. Ubliżanie komukolwiek z pewnością nie należy do zwyczajów stosowanych w tym szpitalu. Czy pani to rozumie?

Abby wzięła głęboki oddech.

– Rozumiem – odrzekła i szeptem dodała. – Jest mi przykro. Podłączyła kroplówkę Mary i wróciła do dyżurki, gdzie położyła się na łóżku. Gapiła się w sufit, zastanawiając, co się z nią działo. Nigdy jeszcze nie straciła panowania nad sobą. Nigdy dotąd nie zdarzyło się, żeby w taki sposób zwracała się do pacjenta lub kogoś z krewnych. Chyba oszaleję – pomyślała. To ciągłe napięcie w końcu zaczyna mnie niszczyć. Może nie jestem odpowiednim materiałem na lekarza.

Odezwał się jej pager. Jęknęła. Czy nie mogliby choć przez chwilę zostawić jej w spokoju? Ile by dała za to, by choć jeden dzień, jeden tydzień spędzić bez telefonów, wiadomości i ciągłego zamieszania. Tym razem dzwonił operator szpitalnej centrali telefonicznej. Podniosła słuchawkę i przycisnęła zero.

– Rozmowa do pani – usłyszała głos. – Przełączam. – W słuchawce rozległo się kilka krótkich dźwięków, a potem odezwał się kobiecy głos:

– Doktor Abby DiMatteo?

– Przy telefonie.

– Mówi Helen Lewis z Banku Organów w Nowej Anglii. W zeszłą sobotę zostawiła pani wiadomość dotyczącą dawcy serca. Spodziewaliśmy się, że zadzwoni do nas ktoś z Bayside, ale nikt się z nami nie skontaktował. Dlatego pomyślałam, że może powinnam to sprawdzić.

– Bardzo przepraszam. Powinnam była do pani zadzwonić, ale zbyt wiele się tutaj działo. Okazało się, że wtedy wynikło małe nieporozumienie.

– To wszystko tłumaczy, ponieważ nie znalazłam informacji, o które pani prosiła. Gdyby miała pani jeszcze jakieś pytania, proszę mi podać.

– Co takiego – Abby przerwała jej. – Co pani powiedziała?

– Że nie mogłam znaleźć informacji, o które pani prosiła.

– Dlaczego?

– Ponieważ nie ma ich w naszym systemie.

Przez kilkanaście sekund Abby milczała. A potem zapytała, cedząc słowa:

– Jest pani absolutnie pewna, że ich tam nie ma?

– Sprawdziłam wszystkie dane na komputerze. W dniu, który pani podała, nie mamy rejestracji pobrania serca. Nigdzie w całym Vermont.

Загрузка...