Rozdział siedemnasty

Archiwum, w którym przechowywano akta chorobowe pacjentów, znajdowało się w podziemiach szpitala, za działem Patologii i kostnicą szpitalną. Był to pokój doskonale znany każdemu lekarzowi w Bayside. Właśnie tu podpisywali karty, dyktowali streszczenia przebiegu chorób oraz zatwierdzali raporty laboratoryjne i zlecenia ustne. Pokój urządzono wygodnie, stały w nim fotele i stoliki. Ponieważ lekarze pracowali w różnych godzinach, był otwarty aż do dziewiątej wieczorem.

O szóstej po południu Abby weszła do szpitalnego archiwum. Tak, jak się spodziewała, w pomieszczeniu ze względu na porę nie było prawie nikogo. Prócz Abby pracował tam jedynie wychudzony stażysta, siedzący przy stoliku założonym kartami.

Z bijącym sercem Abby podeszła do biurka dyżurującej urzędniczki i uśmiechnęła się.

– Zbieram materiały statystyczne dla doktora Wettiga. Przygotowuje studium na temat śmiertelności pacjentów po transplantacjach serca. Czy mogłaby pani wydrukować mi z komputera listę nazwisk i numerów rejestracyjnych wszystkich przeszczepów przeprowadzonych tu w przeciągu ostatnich dwóch lat.

– Na tego typu badania potrzebna jest pisemna prośba wydana przez oddział.

– Niestety, wszyscy poszli już do domu. Czy mogłabym dostarczyć pani tę prośbę kiedy indziej? Chciałabym przygotować te materiały na jutro rano. Wie pani, jaki jest generał.

Urzędniczka archiwum uśmiechnęła się. Tak, dokładnie wiedziała, jaki był generał. Usiadła przy klawiaturze komputera i weszła do spisu ogólnego. Pod hasłem diagnoza wpisała słowa „transplantacja serca”, a potem przedział lat, jakich miało dotyczyć poszukiwanie. Przycisnęła „enter”. Zaczęły się pojawiać nazwiska i numery rejestracyjne. Abby jak zaczarowana patrzyła na ekran. Po kilku sekundach urzędniczka podała Abby wydrukowaną listę. Było tam dwadzieścia dziewięć nazwisk. Ostatnia była Nina Voss.

– Czy mogłabym dostać dziesięć pierwszych kart? – poprosiła Abby. – Mogłabym już dzisiaj zacząć pracę.

Kobieta zniknęła w pomieszczeniu z aktami. W chwilę później wyszła stamtąd z grubym plikiem papierów.

– Tu są pierwsze dwa przypadki. Resztę zaraz pani przyniosę.

Abby zabrała akta na jeden ze stolików. Dokumenty z głuchym odgłosem wylądowały na blacie. Każdy pacjent, który przeszedł transplantację serca miał tutaj całą stertę papierów, ta dwójka w niczym nie odbiegała od reguły. Abby otworzyła pierwszą teczkę na stronie zawierającej informacje dotyczące pacjenta. Nazywał się Gerald Luray, miał pięćdziesiąt cztery lata. Koszty operacji pokryła prywatna firma ubezpieczeniowa. Pacjent mieszkał w Worchester, w stanie Massachusetts. Abby nie wiedziała, na ile te informacje były aktualne, tak więc skopiowała je wszystkie na oficjalnym żółtym papierze. Przepisała również datę i godzinę oraz nazwiska lekarzy przeprowadzających operację: Aarona Leviego, Billa Archera, Franka Zwicka, Rajiva Mohandasa i Marka Hodella. Tak jak się spodziewała, nigdzie w aktach nie znalazła informacji o dawcy. Zwykle trzymano je oddzielnie od karty biorcy. Jednak wśród notatek zrobionych przez pielęgniarkę Abby znalazła kilka szczegółów: „0830 – wiadomość o zakończeniu operacji pobrania. Serce dawcy w drodze z Norwalk, Connecticut. Pacjent przewieziony na salę operacyjną w celu przygotowania go do operacji…”

Abby zanotowała: 0830. Pobranie w Norwalk, Conn.

Urzędniczka przywiozła wózek z pięcioma plikami dokumentów i zawróciła po następne.

Abby pracowała bez żadnej przerwy. Nie pozwoliła sobie nawet na krótki odpoczynek i nie zadzwoniła do Marka, że się spóźni. Kiedy zamykano archiwum była strasznie głodna.

W drodze do domu zatrzymała się w barze Mcdonald’s i zamówiła big maca, duże frytki i mleczny koktajl o smaku waniliowym. Trochę cholesterolu, żeby odżywić mózg. Jadła, siedząc przy jednym z bocznych stolików i obserwując salę. O tej porze bar zalewała fala ludzi wychodzących z kina, nastolatki na randkach, tu i ówdzie widać było również starszych ludzi, samotników o smutnym wyglądzie. Nikt nie zwracał na nią uwagi. Skończyła jeść i wyszła.

Zanim uruchomiła silnik samochodu, rozejrzała się po parkingu. Nie było na nim furgonetki. O dziesiątej piętnaście była w domu. Mark już poszedł do łóżka, wszystkie światła były zgaszone. Odetchnęła z ulgą, nie musiała odpowiadać na żadne pytania. Rozebrała się po ciemku i wśliznęła pod kołdrę. Nie przysunęła się do Marka. Jakoś bała się go dotknąć.

Kiedy on nagle poruszył się i sięgnął ręką w jej kierunku, poczuła, że jej ciało sztywnieje.

– Tęskniłem za tobą dziś wieczorem – szepnął. Odwrócił jej twarz ku sobie i pocałował. Był to bardzo czuły pocałunek. Przesunął dłonią wzdłuż jej talii i zaczął pieścić biodro. Potem lekko muskał jej udo. Nie poruszyła się; czuła, że jest sztywna jak manekin, nie była w stanie poddać się ani sprzeciwić. Leżała z zamkniętymi oczami. Przyciągnął ją do siebie i wszedł w nią. W uszach czuła swój przyspieszony puls.

Z kim ja się kocham? – myślała Abby, kiedy ich biodra uderzały o siebie z brutalną siłą.

Potem wszystko ustało. Wyśliznął się z niej.

– Kocham cię – wyszeptał.

Na długo po tym, jak zapadł w sen, ona szepnęła w odpowiedzi.

– Ja też cię kocham.

O siódmej czterdzieści Abby była już w archiwum. Tego ranka wiele stolików było zajętych przez lekarzy kończących papierkową robotę przed porannymi obchodami. Abby poprosiła o pięć kolejnych kart. Szybko zrobiła notatki, oddała akta i wyszła.

Resztę ranka spędziła w bibliotece medycznej, zbierając kolejne artykuły dla doktora Wettiga. Dopiero późnym popołudniem wróciła do szpitalnego archiwum.

Poprosiła o dziesięć kolejnych akt.

Vivian skończyła ostatni kawałek pizzy. Abby nie miała pojęcia, jak taka mała osóbka mogła tyle jeść i jak to wszystko w sobie mieściła. Istota tak nieduża spalała kalorie z nadzwyczajną szybkością. Już od dłuższego czasu siedziały przy stoliku u Gianelliego, ale Abby zdołała przełknąć zaledwie kilka kęsów.

Vivian wytarła palce serwetką.

– To znaczy, że Mark nic nie wie?

– Nic mu nie powiedziałam. Chyba po prostu boję się.

– Jak możesz to znieść? Mieszkacie w tym samym domu i nie rozmawiacie ze sobą?

– Rozmawiamy. Tylko nie o tym. – Abby położyła rękę na pliku notatek leżących na stole. Przez cały dzień nosiła je z sobą. Uważała, żeby Mark ich nie znalazł. Zeszłej nocy, kiedy wróciła do domu, schowała notes pod kanapę. Miała wrażenie, że ostatnio coraz więcej rzeczy przed nim kryła. Nie wiedziała, jak długo zdoła to wszystko tak ciągnąć.

– Abby, w końcu będziemy musiały mu o tym powiedzieć.

– Jeszcze nie teraz. Najpierw muszę być pewna.

– Chyba nie boisz się Marka?

– Obawiam się, że on wszystkiemu zaprzeczy. A ja nie będę wiedziała, czy mówi prawdę, czy nie. – Przeczesała palcami włosy. – Boże, mam wrażenie, że rzeczywistość wali się na mnie. Kiedyś wydawało mi się, że moja pozycja jest pewna. Jeżeli czegoś chciałam wystarczająco mocno, to po prostu pracowałam na to. Teraz nie mogę zdecydować, co powinnam robić, jaki ma być następny ruch. Wszystko, na co mogłam liczyć, już nie istnieje.

– Masz na myśli Marka.

Abby przetarła dłońmi zmęczoną twarz.

– Zwłaszcza jego.

– Wyglądasz okropnie, Abby.

– Nie spałam zbyt dobrze. Jest tyle spraw, które muszę przemyśleć. Nie chodzi tylko o Marka. Także o Mary Allen. Ciągle czekam, aż detektyw Katzka pojawi się na progu mojego domu z kajdankami.

– Sądzisz, że podejrzewa ciebie?

– Jest zbyt inteligentny, by mnie nie podejrzewać.

– Przecież nic ci nie powiedział. Może cała sprawa jakoś się rozpłynie. Może za bardzo się tym przejmujesz.

Abby przypomniała sobie spokojne szare oczy Bernarda Katzki.

– Tego człowieka trudno jest rozszyfrować. On jest nie tylko inteligentny, ale i niezwykle wytrwały. Trochę boję się go. Jednocześnie w jakiś niewytłumaczalny sposób jestem nim zafascynowana.

Vivian odchyliła się lekko na krześle.

– Interesujące. Ofiara, którą intryguje jej myśliwy.

– Czasem mam ochotę zadzwonić do Katzki i wyspowiadać się ze wszystkiego. Mieć to już za sobą. – Abby ukryła twarz w dłoniach. – Jestem tak zmęczona, że mam ochotę gdzieś uciec i przespać cały tydzień.

– Może powinnaś wyprowadzić się od Marka. U mnie jest wolny pokój, a moja babcia wkrótce wyjeżdża.

– Myślałam, że mieszka z tobą na stałe.

– Przemieszkuje u wszystkich swoich wnuków. Teraz wybiera się z wizytą do mojego kuzyna z Concord.

Abby pokręciła głową.

– Nie wiem, co mam robić. Kocham Marka. Nie ufam mu już, ale ciągle go kocham. Jednocześnie zdaję sobie sprawę z tego, że to, co ja i ty robimy, może go zrujnować.

– Może również ocalić mu życie. Abby spojrzała z rozpaczą na Vivian.

– Ocalę mu życie, ale zniszczę jego karierę. Nie przypuszczam, żeby chciał mi później za to podziękować.

– Aaron pewnie by ci podziękował. Kunstler też. A już na pewno zrobiłyby to żona i córka Hennessy’ego.

Abby milczała.

– Jesteś pewna, że Mark jest w to wszystko wmieszany?

– Nie jestem pewna. Właśnie dlatego jest to dla mnie takie trudne. Chciałabym mu wierzyć. Nie mam jednak żadnych dowodów, które świadczyłyby za nim albo przeciw niemu. – Wskazała notatki. – Przejrzałam już dwadzieścia pięć kart. Niektóre transplantacje przeprowadzono dwa lata temu. Nazwisko Marka jest wymienione przy każdej operacji.

– Tak samo Archera i Aarona. To niczego nie dowodzi. Czego jeszcze się dowiedziałaś?

– Wszystkie rejestry wyglądają mniej więcej tak samo. Nie ma między nimi jakichś wyraźnych różnic.

– No dobra, a co z dawcami?

– To wydaje się trochę bardziej interesujące. – Abby rozejrzała się po restauracji. Potem pochyliła się do Vivian. – Nie we wszystkich kartach podane jest, skąd pochodzi organ dawcy. W niektórych jednak są pewne notatki. I tutaj mamy kilka zbieżności. Cztery razy wspomniano Burlington, Vermont.

– Szpital Wilcox Memorial?

– Nie wiem. W notatkach pielęgniarek nie było nazw szpitali. Niezwykłe jest jednak to, że w tak stosunkowo niewielkim mieście, jakim jest Burlington, znalazło się aż tyle osób z martwymi mózgami.

Vivian spojrzała na nią zaskoczona.

– Coś tu się naprawdę nie zgadza. Przypuszczałyśmy przecież, że chodzi tu o jakiś drugi obieg w sieci, o dawców, których celowo trzyma się poza systemem rejestracji. W ten sposób trudno jednak wytłumaczyć fakt, że tyle dawców pochodziło z tego samego miasta. Chyba że…

– Chyba że specjalnie postarano się o dodatkowych dawców. Obie umilkły.

Burlington to miasto uniwersyteckie, myślała Abby. Pełno w nim młodych i zdrowych studentów, którzy mają młode i zdrowe serca.

– Czy mogłabyś mi podać daty tych czterech pobrań w Burlington? – poprosiła Vivian.

– Oczywiście. Po co ci one?

– Sprawdzę ich zgodność z rejestrem zgonów w Burlington. Dowiem się, kto zmarł w danym dniu. Może uda nam się odnaleźć nazwiska tych czterech dawców i dowiedzieć się, w jaki sposób wszyscy zakończyli życie.

– Nie wszystkie rejestry podają przyczyny śmierci.

– Będziemy więc musiały sprawdzić świadectwa zgonu. Oznacza to, że jedna z nas będzie musiała odbyć wycieczkę do Burlington. Nie jest to bynajmniej miejsce, do którego bardzo chciałabym pojechać. – Głos Vivian brzmiał wojowniczo, ale zarazem nie potrafiła ukryć swoich obaw.

– Jesteś pewna, że chcesz to zrobić? – spytała Abby.

– Jeżeli zrezygnujemy, Wiktor Voss będzie mógł świętować swoje zwycięstwo. Przegrani będą wtedy ludzie tacy, jak Josh O’Day. – Vivian przerwała na chwilę, a potem cicho spytała: – A czy ty również chcesz to zrobić, Abby?

Abby zasłoniła dłońmi twarz.

– Chyba nie mam już wyboru.

Samochód Marka stał na podjeździe.

Abby zaparkowała za nim i wyłączyła silnik. Dość długo siedziała, zbierając energię na to, by wysiąść z samochodu, wejść do domu i stanąć z nim twarzą w twarz.

W końcu wstała z siedzenia, zamknęła wóz i podeszła do drzwi frontowych.

Był w salonie. Oglądał wieczorne wiadomości. Jak tylko weszła, wyłączył telewizor.

– Jak się miewa Vivian? – zapytał.

– W porządku. Spadła na cztery łapy. Zamierza załatwić sobie praktykę w Wakefield. – Abby powiesiła w szafie płaszcz. – A jak tobie minął dzień?

– Mieliśmy pękniętą tętnicę. Gość stracił sporo krwi. Dopiero po siódmej skończyliśmy operować.

– Pacjent przeżył?

– Nie. Straciliśmy go.

– Przykro mi. – Zamknęła drzwi szafy. – Jestem zmęczona. Chyba pójdę na górę i wezmę kąpiel.

– Abby.

Zatrzymała się i spojrzała na niego. Dzieliła ich przestrzeń salonu, ale wydawało się, że przepaść między nimi jest o wiele większa.

– Co się z tobą stało? – zapytał Mark. – Czy coś jest nie tak?

– Sam wiesz, co jest nie tak. Martwię się o pracę.

– Mam na myśli nas. Co się stało z nami? Nie odpowiedziała.

– Rzadko cię widuję. Częściej jesteś u Vivian niż tutaj, a kiedy już tu jesteś, to zachowujesz się tak, jakbyś była nieobecna.

– Nie mogę przestać się tym przejmować. Chyba rozumiesz, dlaczego? Opadł z powrotem na kanapę, nagle wydał jej się bardzo zmęczony.

– Muszę wiedzieć, Abby. Czy spotykasz się z kimś innym? Patrzyła na niego zdumiona. Ze wszystkich rzeczy, jakie mogła usłyszeć od Marka, tej spodziewała się najmniej. Mało brakowało, a zaczęłaby śmiać się z jego podejrzeń. Gdyby to było tak proste. Gdybyśmy mieli tylko takie problemy, jakie mają inne pary.

– Nie mam nikogo innego – powiedziała. – Możesz mi wierzyć.

– Dlaczego więc nie rozmawiasz już ze mną?

– Rozmawiamy przecież teraz.

– To nie jest rozmowa! To tylko ja próbuję odzyskać dawną Abby. Gdzieś po drodze zgubiłem ją. Zgubiłem ciebie. – Pokręcił głową i spojrzał w bok. – Chcę cię odzyskać.

Podeszła do kanapy i usiadła obok niego. Nie za blisko, tak by go nie dotykać, ale na tyle, żeby poczuć jakąś więź, choćby daleką.

– Porozmawiaj ze mną, Abby. Proszę. – Patrzył na nią i nagle Abby zobaczyła w nim dawnego Marka. To była ta sama twarz, która uśmiechała się do niej ponad stołem operacyjnym. Twarz człowieka, którego kochała. – Proszę – powtórzył cicho. Wziął ją za rękę, a ona jej nie cofnęła. Pozwoliła objąć się. Ale w jego ramionach, w których kiedyś czuła się tak bezpiecznie, teraz nie potrafiła się odprężyć. Sztywno i niepewnie przytulała się do niego.

– Powiedz mi – powiedział Mark. – Co się między nami stało? Zamknęła oczy, czując pod powiekami piekące łzy.

– Nic się nie stało – odparła.

Poczuła, jak otaczające ją ramiona znieruchomiały. Nawet nie patrząc w jego twarz, wiedziała, że domyślał się, iż było to jej kolejne kłamstwo.

O siódmej trzydzieści następnego ranka Abby zatrzymała samochód na swoim zwykłym miejscu na parkingu szpitala Bayside.

Przez chwilę siedziała za kierownicą, patrząc, jak krople deszczu rozpryskują się o płyty chodnika. Jest dopiero połowa października – myślała – a już aura ma okropny przedsmak zimy. Tej nocy znowu nie spała zbyt dobrze. Nie pamiętała, kiedy ostatnio porządnie mogła się wyspać. Jak długo człowiek może wytrzymać bez porządnego snu? Ile czasu trzeba było, aby zmęczenie zmieniło się w psychozę. Z lusterka spoglądała na nią obca, zmęczona twarz. W ciągu dwóch tygodni postarzała się o dziesięć lat. W tym tempie około listopada będzie już starszą panią.

Nagle w lusterku mignął jej brązowy kolor.

Gwałtownie odwróciła głowę w porę, aby dostrzec cofającą się za następnym rzędem samochodów furgonetkę. Czekała, aż brązowy wóz pojawi się raz jeszcze, ale furgonetka zniknęła.

Abby szybko wysiadła z wozu i zaczęła iść w stronę szpitala. Miała wrażenie, że teczka jej jest wypełniona kamieniami. Na prawo od niej nagle zaryczał jakiś motor. Obejrzała się, sądząc, że zobaczy furgonetkę, ale był to tylko szpitalny ambulans.

Serce waliło jej w piersi. Uspokoiło się dopiero, kiedy weszła do budynku. Zeszła schodami w dół do archiwum. To miała być jej ostatnia wizyta; chciała sprawdzić ostatnie cztery nazwiska z listy. Podeszła do biurka i powiedziała.

– Przepraszam, czy mogłabym dostać pozostałe karty? Urzędniczka odwróciła się w jej stronę. Abby miała wrażenie, że kobieta na chwilę znieruchomiała. Przecież widywały się już wcześniej i odnosiły do siebie przyjaźnie. Dzisiaj tamta nawet się nie uśmiechnęła.

– Chciałabym dostać ostatnie cztery karty – powtórzyła Abby. Archiwistka spojrzała na wypisane przez Abby zamówienie.

– Przykro mi, pani doktor. Nie mogę ich pani dać.

– Dlaczego nie?

– Nie ma do nich dostępu.

– Ale przecież nawet pani nie sprawdziła.

– Zakazano mi wydawania pani jakichkolwiek akt. To zarządzenie doktora Wettiga. Powiedział, że jeżeli pani się pojawi, to mam natychmiast odesłać panią do jego biura.

Abby poczuła, że blednie. Nie była w stanie wypowiedzieć ani słowa.

– Doktor twierdzi, że nie zarządzał żadnych badań na podstawie akt. – Głos kobiety brzmiał oskarżycielsko, jakby mówiła – skłamała pani, doktor DiMatteo.

Abby nie potrafiła wydobyć z siebie słowa. Miała wrażenie, że w całym archiwum zapadła nagle głucha cisza. Odwróciła się i spostrzegła, że trzej inni lekarze przyglądali się jej.

Spokojnie wyszła z archiwum. W pierwszym odruchu chciała od razu wyjść ze szpitala, uciec od nieuniknionej konfrontacji z Wettigiem i po prostu odjechać. Potem jechać tak długo, aż pozostawi to miejsce o tysiąc mil za sobą. Zastanawiała się, ile czasu zabrałaby jej podróż na Florydę, na jakąś plażę z palmami. Nigdy nie była na Florydzie. Nigdy nie robiła wielu rzeczy, które robili inni ludzie. Mogła pozwolić sobie na to teraz, wystarczyło po prostu wyjść z tego cholernego szpitala, wsiąść do samochodu i przyznać przed samą sobą: Mam to gdzieś. Wygraliście.

Nie wyszła jednak z budynku. Wsiadła do windy i przycisnęła guzik z cyfrą 2.

W ciągu tej krótkiej jazdy na piętro administracyjne wiele rzeczy nagle stało się dla niej oczywistych. Po pierwsze, była albo zbyt uparta, albo zbyt głupia, żeby uciekać. Po drugie, tak naprawdę wcale nie chciała znaleźć się na plaży. Chciała odzyskać tylko swoje marzenia.

Wysiadła z windy i ruszyła wzdłuż korytarza. Biuro programu stażowego znajdowało się dalej za gabinetem Jeremiaha Parra. Kiedy mijała otwarte drzwi do gabinetu Parra, zauważyła, że jego sekretarka nagle sięgnęła po telefon.

Abby skręciła w boczny korytarz i weszła do biura. Obok biurka sekretarki stało dwóch obcych mężczyzn. Kobieta spojrzała na Abby z taką samą zaskoczoną miną, co sekretarka Parra.

– Och! Doktor DiMatteo – wyjąkała.

– Mam się zobaczyć z doktorem Wettigiem – powiedziała Abby. Mężczyźni odwrócili się w jej kierunku. Chwilę później Abby oślepiło ostre światło. Odwróciła się, kiedy flesz aparatu fotograficznego błyskał raz po raz.

– O co chodzi?

– Pani doktor, czy mogłaby pani skomentować śmierć Mary Allen? – spytał jeden z mężczyzn.

– Co takiego?

– Była pani pacjentką, prawda?

– Kim panowie są?

– Gary Starkę, Boston Herald. To prawda, że jest pani zwolenniczką eutanazji? Wiemy, że swoimi słowami wyrażała pani poparcie dla tej idei.

– Nigdy nie powiedziałam nic, co…

– Dlaczego została pani zwolniona ze swoich obowiązków w szpitalu? Abby cofnęła się o krok.

– Proszę zostawić mnie w spokoju. Nie zamierzam z panami rozmawiać.

– Doktor DiMatteo…

Abby odwróciła się, żeby uciec z biura i niemal zderzyła się z Jeremiahem Parrem, który właśnie pojawił się w drzwiach.

– Panowie reporterzy, proszę natychmiast opuścić mój szpital – powiedział ostro, a potem odwrócił się do Abby. – Pani doktor, proszę ze mną.

Abby wyszła za Parrem z pokoju. Przeszli korytarzem do jego biura. Zamknął drzwi i odwrócił się w jej stronę.

– Zaczęli dzwonić z Heralda pół godziny temu – powiedział. – Potem zadzwonił Globe, a potem jeszcze pół tuzina innych gazet! Od tamtej pory telefony się urywają.

– Czy Brenda Hainey im o tym powiedziała?

– Nie sądzę, aby to była ona. Nie wiem, skąd dowiedzieli się o morfinie. I o fiolce w pani szafce. Ona o tym nie wiedziała.

Abby pokręciła głową.

– W takim razie kto?

– Ktoś musiał im o tym powiedzieć. – Parr opadł na fotel. – To oznacza nasz koniec. Dochodzenie w szpitalu. Policjanci szalejący po korytarzach.

Policja. Oczywiście. Oni pewnie też już o wszystkim wiedzą.

Abby patrzyła na Parra. W gardle miała tak sucho, że nie była w stanie wydać z siebie żadnego dźwięku. Zastanawiała się, czy to nie Parr był źródłem tego przecieku, ale uznała, że to mało prawdopodobne. Taki skandal miałby wpływ również na jego karierę.

Rozległo się głośne pukanie do drzwi i do pokoju wszedł doktor Wettig.

– Co mam do diabła zrobić z tymi reporterami?

– Musi pan przygotować oświadczenie, generale. Susan Casado już do nas jedzie. Pomoże panu odpowiednio je sformułować. Do tego czasu niech nikt z nimi nie rozmawia.

Wettig szybko skinął głową. Potem spojrzał na Abby.

– Czy mogę poprosić panią o otwarcie teczki, doktor DiMatteo?

– Dlaczego?

– Pani wie, dlaczego. Nie miała pani upoważnienia do przeglądania rejestrów tamtych pacjentów. To są akta prywatne i tajne. Żądam, aby zwróciła pani wszystkie notatki.

Abby nie poruszyła się i nic nie powiedziała.

– Nie sądzę, aby dodatkowe posądzenie o kradzież pomogło pani w obecnej sytuacji.

– Kradzież?

– Wszystkie informacje, jakie zebrała pani w tym nielegalnym przeszukiwaniu akt pacjentów, należy uznać za skradzione. Proszę dać mi teczkę. Proszę mi ją dać!

Bez słowa wręczyła mu swoją teczkę. Patrzyła, jak ją otwiera i przeszukuje. Wyciąga jej notatki. Nie mogła nic zrobić. Pod ciężarem ogarniającego ją poczucia klęski musiała spuścić głowę. Jeszcze raz ją pokonali. Zadali jej cios, na który nie była przygotowana. Powinna była się tego domyślić. Powinna była gdzieś ukryć te notatki przed przyjściem tutaj. Za bardzo koncentrowała się nad tym, co ma powiedzieć i w jaki sposób wytłumaczyć się przed Wettigiem.

Zamknął teczkę i oddał ją Abby.

– Czy to wszystko? – zapytał. Zdobyła się jedynie na skinięcie głową. Wettig patrzył na nią przez chwilę.

– Byłaby pani świetnym chirurgiem, DiMatteo. Czas już chyba przyznać, że potrzebuje pani pomocy. Radziłbym pani poddać się badaniom psychiatrycznym. Z dniem dzisiejszym skreślam panią z programu stażu.

Ku swemu zaskoczeniu usłyszała w jego głosie nutę prawdziwego żalu, kiedy dodał cicho:

– Przykro mi.

Загрузка...