Rozdział dwudziesty pierwszy

Jak długo czekamy?

– Dopiero około godziny – odparł Katzka.

Abby skuliła się na siedzeniu. Wieczór robił się coraz chłodniejszy. Wewnątrz samochodu szyby zaparowane były od ich oddechów. Przez mgłę z zewnątrz przebijało żółtawe światło odległej latarni ulicznej.

– Interesujące, że właśnie tak pan to powiedział. Dopiero godzinę. Ja mam wrażenie, że siedzimy tu już całą noc.

– To sprawa odpowiedniego podejścia. Kiedy zaczynałem pracę na policji, spędzałem wiele czasu w nadzorze.

Katzka jako młody mężczyzna – jakoś nie potrafiła sobie wyobrazić go jako świeżutkiego rekruta.

– Dlaczego został pan policjantem? – spytała. Wzruszył ramionami.

– Pasowało mi to.

– To chyba wystarczające wyjaśnienie.

– A dlaczego pani została lekarzem?

Wytarła fragment zaparowanej szyby i patrzyła na góry i wąwozy uformowane z kontenerów.

– Nie wiem, jak mam odpowiedzieć.

– Czy to aż tak trudne pytanie?

– Nie, tylko odpowiedź jest dość skomplikowana.

– A więc nie zrobiła tego pani z jakiegoś prostego powodu. Na przykład dla dobra ludzkości.

Teraz ona wzruszyła ramionami.

– Ludzkość pewnie nawet nie zauważy mojej nieobecności.

– Przez osiem lat studiuje pani. Potem przez kolejne pięć jest pani stażystką. Na pewno istnieje jakiś powód, dla którego chce się pani przez to wszystko przechodzić.

Szyba znowu była zaparowana. Przesunęła po niej dłonią. Rosa wydała jej się dziwnie ciepła.

– Zrobiłam to przez mego brata. Kiedy miał dziesięć lat zabrano go do szpitala. Wiele czasu spędziłam tam, obserwując jego lekarzy. Patrzyłam, jak pracują.

Katzka czekał, co Abby powie dalej, ale ona milczała.

– Pani brat nie przeżył? – zapytał cicho. Pokręciła głową.

– To było dawno temu. – Spojrzała na mokrą, połyskującą dłoń. Ciepła jak łzy, pomyślała. Przez chwilę wydawało jej się, że zaraz naprawdę zacznie płakać. Z ulgą przyjęła to, że Katzka nic nie powiedział. Nie miała ochoty odpowiadać na żadne inne pytania, nie chciała przywoływać tamtych obrazów; Pete leżący na noszach, krew rozpryskana na jego nowych tenisówkach. Jakie małe były te tenisówki, o wiele za małe jak na dziesięciolatka. Potem przez miesiące patrzyła, jak jej brat leży w śpiączce, jak powoli niknie. Tej nocy, kiedy umarł, Abby podniosła go z łóżka i długo siedziała, trzymając go na rękach i kołysząc. Wydawał się lekki jak piórko i tak delikatny jak niemowlę. Nic nie powiedziała Katzce, a jednak wyczuła, że zrozumiał to, czego chciał się dowiedzieć. Porozumiewanie się bez słów. Nie sądziła, że on to potrafi. Katzka nieustannie ją czymś zaskakiwał.

Spojrzał przez okno.

– Myślę, że jest już wystarczająco ciemno – powiedział.

Wysiedli z samochodu i przeszli przez otwartą bramę na teren doków. Frachtowiec tonął we mgle. Jedynym światłem na jego pokładzie była dziwna, zielona poświata dobywająca się z jednego z otworów ładunkowych. Poza tym statek wyglądał na opuszczony. Weszli na molo, mijając stos ustawiony z pustych skrzyń na platformie ładowniczej.

Przy trapie statku zatrzymali się, nasłuchując plusku fal rozbijających się o kadłub, mieszającego się z lekkim dzwonieniem lin o stal. Hałas kolejnego startującego samolotu przestraszył ich oboje. Abby spojrzała na niebo i patrząc na samolot, miała wrażenie, że to ona się porusza w przestrzeni i czasie. Musiała opanować się, aby nie chwycić Katzki za rękę. Jak doszło do tego, że stoję tu teraz z tym mężczyzną? – zastanawiała się. Co za dziwny splot wydarzeń doprowadził do tego niespodziewanego momentu w moim życiu?

Katzka dotknął jej ramienia.

– Rozejrzę się po pokładzie. – Wszedł na kładkę. Przeszedł kilka kroków, zatrzymał się i obejrzał za siebie.

W bramie pojawiła się para samochodowych reflektorów. Pojazd jechał teraz w ich kierunku wzdłuż rzędu kontenerów. Była to furgonetka. Abby nie miała już czasu schronić się za skrzyniami. Stała uwięziona w kręgu światła na końcu pomostu. Furgonetka gwałtownie zahamowała. Zasłaniając oczy przed oślepiającym blaskiem, Abby nie widziała prawie nic. Słyszała tylko, jak otwierają się, a potem zatrzaskują drzwi samochodu. Czyjeś kroki zachrzęściły po żwirze. Przybysze starali się ustawić tak, aby odciąć jej jakąkolwiek drogę ucieczki. Katzka stanął obok niej. Nawet nie zauważyła kiedy zszedł z trapu. Nagle po prostu pojawił się pomiędzy nią a furgonetką.

– Dajcie spokój – zaczął. – Nie chcemy przecież żadnych kłopotów. – Dwaj mężczyźni, których sylwetki malowały się wyraźnie na tle świateł furgonetki, wahali się tylko przez chwilę, a potem zaczęli podchodzić coraz bliżej.

– Przepuśćcie nas! – powiedział Katzka.

Stojąc za plecami detektywa, Abby niewiele widziała. Nie miała pojęcia, co się dzieje. Katzka nagle pochylił się. Niemal w tym samym momencie rozległy się strzały i jakiś pocisk rykoszetem odbił się od betonu niedaleko od niej. Ona i Katzka równocześnie schronili się za skrzyniami. Detektyw przycisnął jej głowę do ziemi, kiedy napastnicy znowu zaczęli strzelać. Katzka również oddał trzy szybkie strzały.

Usłyszeli, że tamci wycofują się. Krzyczeli coś do siebie. Potem ktoś uruchomił silnik furgonetki. Rosnącym obrotom motoru towarzyszył chrzęst żwiru wyrzucanego spod kół wozu. Abby podniosła głowę i wyjrzała zza osłony. Ku swemu przerażeniu stwierdziła, że furgonetka jechała prosto na nich, rozwalając skrzynie na boki.

Katzka wycelował i strzelił. Cztery pociski strzaskały im przednią szybę. Furgonetka wpadła na molo, zarzuciło ją w prawo, potem w lewo. Katzka wystrzelił dwa ostatnie naboje. Furgonetka w dalszym ciągu jechała na nich. Abby zapamiętała oślepiający blask przednich reflektorów. Potem rzuciła się w bok, w ciemność.

Zanurzenie w lodowatej wodzie było szokiem. Rozpaczliwie młócąc rękami wodę, wypłynęła na powierzchnię, krztusząc się od słonej wody zanieczyszczonej rozlaną ropą. Słyszała mężczyzn krzyczących na molo nad nią, potem rozległ się głośny plusk. Woda zabulgotała i fala przelała się ponad głową Abby. Znowu wydostała się na powierzchnię kaszląc. Przy końcu pomostu głębia wydawała się świecić fosforyzującą zielenią. Furgonetka. Była pod wodą. Jej reflektory wysyłały dwa rozwodnione strumienie światła. W miarę jak samochód opadał coraz głębiej, zielonkawe światło stopniowo gasło, aż znikło zupełnie.

Katzka. Gdzie był Katzka? – myślała rozpaczliwie.

Pływała w koło, płynnie poruszając ramionami i starając się dojrzeć coś w ciemnościach. Powierzchnia wody ciągle jeszcze była wzburzona. Niewielkie fale raz po raz zalewały jej twarz. Oczy piekły od słonej wody. Usłyszała plusk i kilka metrów od niej wyłoniła się głowa Katzki. Detektyw spojrzał w jej kierunku, sprawdzając, jak sobie daje radę. Potem popatrzył w górę. Znowu usłyszeli jakieś głosy. Tym razem było ich więcej. Czyżby do tamtych dołączył ktoś ze statku? Kroki dwóch, może trzech mężczyzn zadudniły po pomoście. Krzyczeli coś do siebie, ale ich głosy wydawały się zniekształcone.

Nie mówią po angielsku – pomyślała Abby, ale nie potrafiła rozpoznać języka.

Nagle nad nimi pojawiło się światło, jego strumień wolno przecinał mgłę, przesuwając się po powierzchni wody. Katzka zanurkował. Abby poszła w jego ślady. Wstrzymała oddech i popłynęła najdalej, jak tylko mogła od pomostu. Kierowała się na otwartą przestrzeń. Raz po raz wynurzała się, aby zaczerpnąć powietrza i nurkowała znowu. Kiedy wynurzyła się po raz piąty, znajdowała się w całkowitych ciemnościach.

Na molo poruszały się teraz dwa światła, bezlitośnie przebijające mgłę jak para niesamowitych oczu. Usłyszała plusk wody gdzieś niedaleko, a potem głośny wdech. Wiedziała, że to Katzka wypłynął niedaleko od niej.

– Zgubiłem broń – wykrztusił.

– Czego oni od nas chcą?

– Nie przestawaj płynąć. Do następnego pomostu.

Noc nagle stała się zaskakująco jasna. Na frachtowcu włączono światła pokładowe. Każdy kawałeczek molo był teraz dokładnie oświetlony. Jeden mężczyzna stał na trapie, drugi kucał z latarką przy brzegu pomostu. Za nimi stał trzeci z gotową do strzału bronią, wycelowaną w wodę.

– Płyń! – nakazał Katzka.

Abby zanurkowała. Brnęła do przodu przez ciemność. Nigdy nie była dobrym pływakiem. Głęboka woda przerażała ją. Teraz płynęła przez wodę tak czarną, że mogła równie dobrze być bez dna. Wydostała się na powierzchnię, aby zaczerpnąć tchu, ale ciągle brakowało jej powietrza niezależnie od tego, jak głęboko starała się oddychać.

– Abby, nie zatrzymuj się! – ponaglał Katzka. – Dopłyń tylko do następnego pomostu!

Abby spojrzała w kierunku frachtowca. Zauważyła, że reflektory zataczały coraz to większe kręgi na wodzie. Strumień światła zbliżał się do nich. Raz jeszcze zniknęła pod wodą.

Kiedy wreszcie wygramolili się na brzeg, Abby ledwie mogła poruszać rękami i nogami. Jakoś wczołgała się na skały śliskie od ropy i wodorostów. Podniosła się na czworaka i zwymiotowała do wody. Katzka wziął ją za rękę i przytrzymał. Bardzo się trzęsła z wysiłku i zimna. Pomyślała, że gdyby nie jego uścisk, to rozpadłaby się na kawałki. W końcu w jej żołądku nie zostało już nic. Podniosła głowę.

– Lepiej? – zapytał szeptem.

– Jest mi strasznie zimno.

– Musimy więc przenieść się gdzieś, gdzie jest cieplej. – Spojrzał na molo ponad nimi. – Chyba możemy się tam dostać. Chodź.

Razem wdrapali się jakoś po skałach, raz po raz ześlizgując się po mchu i wodorostach. Katzka pierwszy wgramolił się na pomost, a potem wyciągnął rękę i pomógł jej wejść na górę. Oboje przykucnęli. Krąg światła latarki prześliznął się po mgle i zatrzymał na nich. Pocisk odbił się od betonu tuż za Abby.

– Ruszamy! – nakazał Katzka.

Rzucili się biegiem. Światło podążało za nimi, jego strumień malował zygzaki w ciemnościach. Zbiegli z pomostu i popędzili w kierunku kontenerów.

Kule trafiały w ziemię wokół nich, wzbijając w górę fontanny żwiru. Przed nimi majaczyły kontenery ustawione w gigantyczny labirynt. Skryli się za pierwszy rząd, usłyszeli pociski uderzające w metal. Potem napastnicy przestali strzelać. Abby zwolniła trochę, aby odetchnąć. Ciągle jeszcze było jej niedobrze ze zmęczenia. Drżała tak bardzo, że plątały jej się nogi.

Głosy przybliżyły się. Zdawały się dobiegać z dwóch stron jednocześnie.

Katzka chwycił ją za rękę i wciągnął głębiej w labirynt kontenerów.

Dobiegli do końca rzędu, skręcili w lewo i dalej biegli. Potem oboje zatrzymali się gwałtownie. Przy końcu szeregu błysnęło światło.

– Są przed nami!

Katzka skręcił w prawo, w następny korytarz. Poustawiane jedne na drugich kontenery piętrzyły się wokół nich jak ściany przepaści. Znowu dobiegły ich głosy. Jeszcze raz skręcili. Zawracali już tyle razy, że Abby wydawało się, że krążą cały czas w miejscu. Nie była pewna, czy nie biegli tą samą drogą kilka sekund wcześniej. Krąg światła zatańczył przed nimi. Zatrzymali się i zaczęli cofać tą samą drogą. Wtedy zobaczyli drugie migające światło. Kiwało się to w jedną, to w drugą stronę, przez cały czas zbliżając się do nich.

– Są przed nami. I za nami.

W panice Abby potknęła się i zachwiała. Wyciągnęła ręce przed siebie, żeby odzyskać równowagę i natrafiła na szczelinę pomiędzy dwoma kontenerami. Była tak wąska, że z trudem można było się w nią wcisnąć. Światło latarki błysnęło bliżej. Chwytając Katzkę za ramię, wepchnęła się w przerwę, pociągając go za sobą. Jak robak wciskała się coraz dalej. Na twarzy czuła pajęczyny. Zatrzymała się dopiero wtedy, kiedy okazało się, że drogę blokuje inny kontener. Do przodu nie mogli już iść. Byli w pułapce ciaśniejszej niż trumna. Chrzęst kroków był coraz bliżej.

Ręka Katzki zacisnęła się wokół jej dłoni, ale jego dotyk nie uspokoił Abby. Serce waliło w jej piersi. Kroki zbliżały się nieubłaganie. Znowu głosy. Jeden mężczyzna wołał drugiego. Ten drugi odpowiedział coś znowu w niezrozumiałym języku. Zastanawiała się, czy to może tylko ona nie potrafiła odróżnić słów. Światło zatańczyło przy wylocie szczeliny. Dwaj ludzie stali blisko, rozmawiając ze sobą w tym dziwnym języku. Wystarczyło tylko zaświecić latarką w szczelinę, a mieliby swoje ofiary jak na dłoni. Ktoś wbił czubek buta w ziemię, wzbijając fontannę żwiru. Deszcz drobnych kamyków uderzył o metalową ścianę kontenera. Abby zamknęła oczy. Była przerażona. Nie chciała patrzeć, jak światło dosięga w końcu ich kryjówki. Uścisk Katzki stał się mocniejszy. Zesztywniała z napięcia. Jej oddech stał się urywany. Usłyszała następne odgłosy kroków, znowu deszcz żwiru. Potem kroki nagle zaczęły się oddalać.

Abby nie śmiała się poruszyć, ale też nie była pewna, czy będzie mogła, bo miała wrażenie, że jej nogi były zakleszczone pomiędzy ścianami. Po wielu latach – pomyślała – znajdą w tej szczelinie nasze szkielety zesztywniałe ze strachu.

To Katzka poruszył się pierwszy. Powoli ruszył w kierunku wyjścia i właśnie miał wysunąć przez nie głowę, kiedy usłyszeli cichy trzask. Światełko mrugnęło i zaraz zgasło. Ktoś zapalił zapałkę. Katzka znieruchomiał. Dym z papierosa snuł się w ciemnościach.

Gdzieś daleko jakiś męski głos zawołał coś. Palący odkrzyknął i oddalił się.

Katzka z powrotem znieruchomiał. Stali tak oboje, trzymając się za ręce. Żadne nie odezwało się ani słowem. Dwa razy słyszeli, jak ich wrogowie przechodzili obok, dwa razy ominęli kryjówkę.

Potem dobiegło ich odległe dudnienie przypominające grzmot. Później długo nie słyszeli nic.

Dopiero wiele godzin później wyszli ze swojej kryjówki. Przeszli wzdłuż szeregu kontenerów i zatrzymali się, żeby sprawdzić doki. Noc stała się niepokojąco cicha. Mgła podniosła się, odsłaniając niebo, w którym słabo błyszczały gwiazdy rozpraszane światłami miasta. Molo tonęło w mroku. Nie zauważyli żadnych ludzi ani świateł. Tylko w ciemność sterczał długi kształt betonowego molo. Księżyc rzucał delikatne błyski na wodę.

Frachtowca nie było.

Загрузка...