Rozdział XVI

— Coś mi się wydaje, że twoi graysońscy podkomendni uważają, że mam na ciebie zły wpływ — oznajmiła Allison, gdy wraz z Honor schodziły z trzeciego piętra do znajdującej się na parterze jadalni.

Znalazły się akurat na wysokości otwartych drzwi salonu na piętrze, gdzie Allison stanęła, by z należytym szacunkiem przyjrzeć się dywanowi pokrywającemu całą podłogę, aż do ściany z krystoplastu, za którą rozciągał się zapierający dech w piersiach widok na Zatokę Jasona. Był to czwarty z rzędu tego typu salon — każdy urządzono w innej tonacji i dobrano meble oraz wykończenia w innym stylu. No i naturalnie każdy miał unikalny dywan.

— Nie najgorszy gust — oceniła zblazowanym tonem — ale na twoim miejscu kazałabym przyciemnić zatokę. Woda jest za błękitna.

— Co ty powiesz? — zdziwiła się Honor i zdecydowanym gestem zamknęła drzwi.

Po czym odwróciła się z groźną miną do matki i spytała:

— A można się dowiedzieć, czym znowu uprzykrzasz życie tym biedakom?

— Niczym, kochanie — zapewniła solennie Allison, spoglądając niewinnie spod skromnie opuszczonych powiek. — Zapewniam cię, że niczym. Tyle że oni mają jakąś fiksację na punkcie punktualności i ciągłego zawiadamiania się nawzajem. Chociaż nie, fiksacja to nie jest najwłaściwsze określenie… zdecydowanie lepiej pasuje obsesja. Nie jestem do końca pewna, czy to nie jest stan patologiczny. Hmm… co prawda w graysońskim genotypie nie znalazłam niczego, co by mogło to powodować, ale mogłam to pominąć, bo dolegliwość jest tak uniwersalna. Każdy dorosły, którego spotkałam, zdaje się na to cierpieć i…

— Jesteś zboczona — oceniła Honor z przekonaniem. — Nie wszystko sprowadza się do genetyki i mutacji, czy to celowych czy przypadkowych. Poza tym twój słowotok nie zbije mnie z tropu. Wiem, że narozrabiałaś jak pijany zając, bo Andrew i Miranda bardzo starannie omijają temat twego przybycia dziś po południu. Ponieważ jestem spryciulec, wydedukowałam z twoich generalnie niezrozumiałych komentarzy, że byłaś łaskawa celowo nie zawiadomić ani LaFolleta, ani Simona o przewidywanym czasie przylotu i skontaktowałaś się z nimi dopiero z poczekalni dworca. Czy przypadkiem tak nie było?

— Musisz to mieć po ojcu — westchnęła z rozczarowaniem Allison. — Po mnie tak plebejskiej i prymitywnej logiki nie mogłaś odziedziczyć! Na Beowulfie szczycimy się poleganiem na instynktach twórczych i intuicyjnej manipulacji pomysłami bez czegoś takiego jak powody i skutki. Toż to obrzydliwe! Wiesz, jak można zepsuć całkiem dobrą wymówkę czy uprzedzenie, upierając się myśleć na ten temat logicznie? Dlatego właśnie nigdy nie poddawałam się takim zboczeniom.

— Naturalnie że nie. I nadal rozpaczliwie unikasz udzielenia odpowiedzi. Nie ma tak dobrze: nigdy mi na to nie pozwalałaś, gdy byłam mała.

— Oczywiście, że nie pozwalałam. To bardzo zły zwyczaj u dobrze wychowanego dziecka.

— Aha! A u dobrze wychowanej matki może być?

— Naturalnie — przyznała z kamienną twarzą Allison.

I nagle parsknęła śmiechem.

— Przepraszam. Musiałam odreagować po spędzeniu całej drogi z Graysona na pokładzie Tankersleya z obstawą bliźniąt, Jennifer, panią Thorn i taką ilością bagażu, że wystarczyłoby na sześć miesięcy samodzielnego pobytu w którymś z rezerwatów na Sphinksie. To bardzo mili ludzie i naprawdę ich lubię, ale masz pojęcie, jak mały jest ten statek? Ja nie miałam, dopóki nie odkryłam, że nie ma tam miejsca, gdzie mogłabym być sama i nie musieć zachowywać się nienagannie.

— Ty nigdy nie zachowujesz się nienagannie, chyba że chcesz zauroczyć jakiegoś nic nie podejrzewającego jegomościa dołeczkami i urokiem osobistym.

— Przesadzasz. Poza tym parę razy zdarzyło mi się zauroczyć jakieś jejmości — obruszyła się Allison. — Ale to oczywiście było przed twoim urodzeniem.

— Jejmości?! Jesteś pewna, że było ich kilka? Uważam, że to przesada, biorąc pod uwagę, jak konsekwentnie heteroseksualne masz upodobania. Poza tym nie przekroczyłaś jeszcze setki.

— Jestem pewna, że było ich dwie, a może trzy. — Allison zmarszczyła brwi. — Nauczycielka gramatyki w drugiej klasie była kobietą, a pamiętam, że przed końcem roku naprawdę od niej czegoś chciałam.

— Rozumiem! — Honor oparła się o zamknięte drzwi i spytała z uśmiechem: — Ulżyło ci?

— I to jak! — roześmiała się Allison. — Wyobrażasz sobie, jak zareagowałby ktoś z Graysona, gdybym spróbowała tak z nim porozmawiać?

— Myślę, że Miranda mogłaby cię zaskoczyć. A Howard i Andrew na pewno by cię zaskoczyli.

— Nieuczciwy wybór! Od lat przyuczasz ich do normalnych ludzkich zachowań.

— Fakt — zgodziła się Honor. — Ale z drugiej strony to prawdopodobnie zbawienne, że miałam gdzieś z dwadzieścia lat, żeby przygotować planetę na twój pobyt.

I obie ruszyły w dalszą drogę imponującymi schodami wychodzącymi na jeszcze bardziej imponujący korytarz wejściowy domostwa.

— To faktycznie pomogło — przyznała Allison i dodała: — To wygląda chyba gorzej od Harrington House! Poza tym pani Thorn już przedyskutowała ze mną odległość dzielącą kuchnię od jadalni. Nie jest z niej zadowolona. Zdecydowanie nie jest.

— Absolutnie mnie to nie dziwi. Jakoś tak ludzie zaczynają mieć przykry zwyczaj dawania mi zdecydowanie za dużych domów jak na mój gust. A co gorsza wcale nie uważają, że te domy są za duże, tylko że mam gust za mały. Zwłaszcza biorąc pod uwagę mój półboski status — prychnęła pogardliwie Honor i dodała radośnie: — A tak w ogóle to wszystko twoja wina. Trzeba było mnie nauczyć, by żądać od życia zbytku i luksusu. Powiedziałam Mike, że gdyby jej kuzynka nie była Królową Manticore, oddałabym jej ten hangar natychmiast. Na Graysonie do utrzymania tego czegoś w jakim takim porządku potrzebny byłby batalion służących! I tak mimo robotów i domowego systemu komputerowego jest ich tu ponad trzydziestu! Żeby przejść z jednego końca na drugi, trzeba pół godziny, a żeby trafić z biblioteki do łazienki, niezbędne są drogowskazy! Harrington House mieści choć centrum administracyjne domeny, więc przynajmniej w części jest sensownie wykorzystany. A to jest wyłącznie ostentacyjne marnotrawstwo miejsca!

— Uspokój się, kochanie, bo jeszcze się wpędzisz w atak cholery albo zgoła pośliźniesz — poradziła Allison. — Jej Wysokość po prostu chciała ci dać nową zabawkę i to taką, żeby wszyscy widzieli, jak cię lubi. I musisz przyznać, że wymyśliła coś, czego sama nigdy byś sobie nie kupiła.

— A, co do tego masz całkowitą rację! — przyznała Honor z uczuciem. — Mac jest nim zachwycony: uważa, że stanowi wreszcie właściwą siedzibę dla kogoś o mojej pozycji. Nimitz i Sam są w nim zakochani, bo przez lata nie zwiedzą wszystkich zakamarków tej nadętej potworności. Mnie, przyznaję, podobają się ze dwa, trzy pokoje, bo więcej i tak nigdy nie będę używać. No i widok jest rzeczywiście wspaniały! Dobrze, cofam potworność, tylko to jest takie olbrzymie! Kwatera admiralska na superdreadnoughcie zmieściłaby się w jadalni! Toż to grzech marnować tyle miejsca na jedną osobę… Wiem, za długo przebywałam na pokładach różnych okrętów i zaczyna mi odbijać.

— Dlaczego zaraz odbijać?! — zdziwiła się Allison. — To rzeczywiście jest duże…

Akurat dotarły do końca schodów i znalazły się na olbrzymiej na pierwszy rzut oka powierzchni wyłożonej czarno-zielonym marmurem. Ściany zdobiły holotapety, a na środku korytarza stała rzeźba wodna. W jej granitowym basenie pływały czarne, złote i zielone koi rodem ze Sphinksa. Jeśli nie liczyć braku łusek, obecności dodatkowych płetw i napędu strumieniowego w ogonie, wyglądały zupełnie jak ziemskie rybki tej nazwy. Śmigały między artystycznie ułożonymi kamieniami i wśród starannie zaaranżowanego lasu wodorostów.

— Co się tyczy marnotrawstwa — podjęła Allison. — Nie ty to zbudowałaś i nie ty zmarnowałaś pieniądze na powierzchnię mieszkalną, której nie potrzebujesz. A na fakt, że kto inny to zrobił, nie miałaś żadnego wpływu. Poza tym przeludnienie tej planecie za naszego życia na pewno nie grozi. A tak poważnie, to królowa zdecydowała się na ten właśnie prezent, by pokazać wszystkim, jak bardzo cię ceni, a nie dlatego, że sądziła, abyś go potrzebowała. Można by powiedzieć, że było to podobne posunięcie z jej strony jak wystawienie ci pomnika ze strony Benjamina, ale to nie znaczy, że tak naprawdę nie chciała dać ci czegoś specjalnego, czegoś, co sprawiłoby ci przyjemność.

Honor poruszyła się niespokojnie, ale nic nie powiedziała. Za to Allison uśmiechnęła się szeroko.

— A, więc o to chodzi! — ucieszyła się. — Pieklisz się, bo znów czujesz się zawstydzona.

— Nieprawda — zaprotestowała energicznie Honor. — Ja tylko…

Allison zatrzymała się i ujęła ją pod ramię, nie puszczając, dopóki Honor nie odwróciła się twarzą ku niej.

— Bardzo cię kocham — powiedziała niespodziewanie poważnie. — Wiesz, że tak jest, mimo że prawdopodobnie nie powtarzałam ci tego tak często, jak powinnam. Jestem też twoją matką, która zmieniała ci pieluchy, patrzyła, jak uczysz się mówić i chodzić, opatrywała podrapane kolana, ściągała cię wraz z Nimitzem z drzewa i sprzątała bajzel, jaki dwunastolatka i treecat tworzą całkowicie bez wysiłku i odruchowo. Nie wspomnę o takich drobiazgach jak pogawędki z nauczycielami, zwłaszcza w piątej klasie po tej pierwszej bójce na pięści. Znam cię, kochanie. Nie twój propagandowy wizerunek, tylko ciebie, i doskonale rozumiem, dlaczego nieswojo się czujesz na samą myśl, że ludzie traktują cię jak bohaterkę.

Ale prawda jest taka, że to nie Elżbieta czy Benjamin zrobili ją z ciebie. Nie zrobiła tego też propaganda ani dziennikarze. Zrobiłaś to sama. Wiem, wiem: nie chodziło ci o to, żeby ludzie cię podziwiali, a przez większość czasu, gdy dokonywałaś bohaterskich czynów, śmiertelnie się bałaś. Powiedziałam przecież, że cię znam. Wiem, że zgrzytasz zębami, gdy jakiś pismak albo inna świnia polityk nazywa cię Salamandrą, i wiem o koszmarach po śmierci Paula. Ale czy nie uważasz, że ci wszyscy ludzie, którzy przyszli na twój pogrzeb, także nie byli tego świadomi? Może nie znali cię tak dobrze jak ojciec czy ja, ale wystarczająco, by domyślić się prawdy. I dlatego, jak sądzę, tak wielu z nich traktuje cię jak bohaterkę. Nie dlatego, że spodziewają się, byś była na tyle głupia czy arogancka, by sądzić, że jesteś niezniszczalna, czy dlatego, że nigdy się nie boisz, ale właśnie dlatego, że wiesz, że możesz zginąć, bo zostałaś wielokrotnie zraniona… i wiedzą, że się boisz, a mimo to nadal wykonujesz to, co do ciebie należy.

Honor poczuła, że się czerwieni, ale Allison tylko uśmiechnęła się i ścisnęła jej łokieć.

— Dopiero gdy sądziłam, że nie żyjesz, zrozumiałam, że nigdy tak do końca nie powiedziałam ci, jak jestem z ciebie dumna — dodała cicho. — Wiem, że głupio się czujesz, gdy ktoś chwali cię za zrobienie czegoś, co uważasz za swoją pracę czy obowiązek, i jako twoja matka nie raz żałowałam, że nie wybrałaś innego zajęcia, więc pewnie drugi raz ci tego nie powtórzę. Ale jestem z ciebie naprawdę dumna, Honor.

Honor zamrugała gwałtownie zdrowym okiem, które ją podejrzanie zapiekło. Chciała coś powiedzieć, ale nie była w stanie wykrztusić słowa. Allison uśmiechnęła się normalniej i potrząsnęła ją delikatnie za ramię.

— A co do rozmiarów tej chałupki, to furda! — oświadczyła z werwą. — Jeśli Królowa Manticore chciała dać ci prezent, to nie waż mi się go nie przyjąć. Skoro ja musiałam zachowywać się na Graysonie, to ty urządzisz tu przyjęcie i będziesz czarująca. Rozumiesz, młoda damo?

— Tak, mamusiu.

— I to mi się podoba — oceniła Allison.

Po czym uśmiechnęła się promiennie do Jamesa MacGuinnesa otwierającego przed nimi drzwi jadalni.

Загрузка...