— Przyszedł towarzysz generał Fontein, towarzyszu sekretarzu — zapowiedział Sean Caminetti.
Oscar Saint-Just uniósł głowę, słysząc głos swego osobistego sekretarza, gdy ten zaanonsował gościa. Starszy i niepozorny Erasmus Fontein wyglądał jak zaprzeczenie bezwzględnego i nader inteligentnego agenta Urzędu Bezpieczeństwa. Poza naturalnie samym Saint-Justem nikt nie osiągał podobnego efektu.
— Dziękuję, Sean — powiedział Sant-Just, dając równocześnie sekretarzowi znak, by wyszedł.
A potem przyjrzał się gościowi. W przeciwieństwie do większości osób wezwanych do gabinetu Saint-Justa Fontein spokojnie podszedł do swego ulubionego fotela i usiadł bez śladu wahania czy obawy. Poczekał, aż powierzchnia mebla dostosuje się do jego kształtów, po czym rozsiadł się wygodniej, przekrzywił głowę i przyjrzał się szefowi.
— Chciałeś mnie widzieć? — To było stwierdzenie, nie pytanie.
Ten prychnął cicho.
— Nie dramatyzuj. Zawsze miło mi, kiedy wpadniesz, co się ostatnio rzadko zdarza, ale żebym zaraz czegoś od ciebie chciał… Może po prostu chciałem cię znów zobaczyć…
Fontein uśmiechnął się lekko, doceniając poczucie humoru Saint-Justa, o które podejrzewało go naprawdę niewiele osób.
— Tak na serio, to jak się zapewne domyśliłeś, chciałbym z tobą pogawędzić o McQueen — dodał już poważnie towarzysz sekretarz Urzędu Bezpieczeństwa.
— Domyśliłem się. Nie było to zbyt trudne, zwłaszcza jeśli wie się o tym, jaka jest nieszczęśliwa z powodu przyspieszenia operacji „Bagration”. Do którego ją zmusiłeś.
— Domyśliłeś się, bo jesteś bystry i przewidujący, i wiesz, czym i w jakim stopniu martwi się twój szef — poprawił go Saint-Just.
— To też — zgodził się Fontein. — I właśnie dlatego że wiem, naprawdę się staram, żeby twoje podejrzenia nie wypaczyły mojego obrazu jej poczynań.
Zamilkł.
— I? — ponaglił go Saint-Just.
— I przyznam, że nie mam pewności. — Fontein wydął wargi, faktycznie wyglądając na niepewnego, co zdarzało mu się niezwykle rzadko.
Tym razem to Saint-Just przekrzywił głowę, spoglądając na niego wyczekująco.
Fontein westchnął i wyjaśnił:
— Byłem obecny na prawie wszystkich odprawach i naradach ze współpracownikami. A gdy zdarzyło się, że nie mogłem wziąć w którejś udziału, przesłuchiwałem uważnie nagrania. Wiem, że to doskonała aktorka i cwaniaczka kuta na cztery nogi. A do tego urodzona intrygantka. Nie zapomniałem i chyba nigdy nie zapomnę, jak mnie przechytrzyła przed zamachem Lewelerów. I powiem ci jedno: ona naprawdę martwi się możliwością, że Sojusz dysponuje nową bronią. To nie jest gra, to jest autentyczna troska: za bardzo się przy tym upiera i zbyt spójnej argumentacji używa. I to jest główny powód, dla którego boi się przejść do zdecydowanej ofensywy. I to boi znacznie bardziej, niż to okazuje na spotkaniach Komitetu. Tam gra pewniejszą siebie, bo tak trzeba, i sam o tym wiesz. A ponieważ naprawdę się obawia, jest na ciebie ciężko wkurzona za zmuszanie jej do tego, co w jej opinii będzie militarną klęską.
— Hmm… — Saint-Just potarł z namysłem podbródek.
Fontein był — może poza Eloise Pritchart — najlepszym z jego podwładnych. Choć na to nie wyglądał, potrafił zarówno obserwować, jak i analizować, miał dużą wiedzę i wybitny umysł. I na swój sposób był równie bezwzględny jak on sam. Co więcej — aniołem stróżem Esther McQueen był od prawie ośmiu lat i choć raz dał się oszukać, wątpliwe było, by pozwolił jej na powtórkę, a znał ją lepiej niż ktokolwiek inny. Co oznaczało, że powinien liczyć się z jego zdaniem, ale mimo to…
— To, że się obawia, nie musi znaczyć, że ma rację — oznajmił zgryźliwie.
Fontein starannie ukrył zaskoczenie, słysząc ten kwaśny ton. To było niepodobne do Saint-Justa. Nagle zrobiło mu się dziwnie zimno — Oscar Sain-Just był bowiem tak skuteczny głównie dzięki temu, że potrafił chłodno i obiektywnie podejść do problemu. Jeżeli ten obiektywizm zaczął ustępować złości, to oznaczało nie tylko, że McQueen zostało mniej czasu, niż można się było spodziewać, ale co gorsza, że skuteczność Saint-Justa zacznie drastycznie maleć. A na dodatek niezależnie od tego, co myślał szef, on nie był skłonny ignorować faktów, które martwiły McQueen. Miał zbyt wiele okazji, by widzieć ją w działaniu, i zbyt dobrze ją znał. Była za bardzo uparta, przewidująca i odważna, by bać się czegoś bez uzasadnionego powodu. Mógł jej nie ufać czy za nią nie przepadać, ale nauczył się ją szanować. A jeśli miała rację, to Ludowa Republika w ciągu najbliższych kilku miesięcy mogła jej potrzebować bardziej niż kiedykolwiek dotąd.
— Nie powiedziałem, że ma rację — odezwał się, siląc się na neutralny ton. — Powiedziałem jedynie, że sądzę, iż nie udaje troski i obawy. Spytałeś, czy ją podejrzewam, dlatego ci tłumaczę, że uważam, iż jej opór przed jak najwcześniejszym rozpoczęciem operacji „Bagration” spowodowany jest obiektywnymi przesłankami, przynajmniej obiektywnymi według niej, a nie złośliwością czy innym spiskiem.
— No dobrze… Zgoda. — Saint-Just potrząsnął głową i dodał już normalnym tonem: — Rozumiem. Mów dalej.
— Niewiele więcej mam do powiedzenia, bo nie sprawia żadnych kłopotów — przyznał uczciwie Fontein. — Od dnia, w którym objęła Octagon, zajmuje się sprawami czysto militarnymi, i to tak intensywnie, że nawet ja nie daję rady uczestniczyć we wszystkich spotkaniach z planistami, analitykami i logistykami. Najlepiej działa w kontaktach osobistych i w niewielkim gronie albo i sam na sam, a energii można jej tylko pozazdrościć. Zrobiła porządek i ma wyniki, o czym prawdopodobnie wiesz lepiej ode mnie. Wzięła się za nich, zagoniła do sensownej roboty i przyznaję, że jest w tym dobra. Nie podoba mi się, że ma taki zakres władzy, ale tego też nie ukrywam, a poza tym przyznaję, że ma rację co do tego, że wojsko potrzebuje jednej osoby jako źródła rozkazów. No i rezultaty, jakie osiągnęła, usprawiedliwiają decyzję powierzenia jej tego stanowiska. Nie sądzę, żeby zdołała coś zrobić poza moimi plecami, ale nie mogę tego wykluczyć. Przy tak przeładowanym dniu, jaki jest u niej regułą, na pewno ma okazje do rozmów, o których nic nie wiem, choć z kolei sam nawał oficjalnych spraw zmniejsza ryzyko, że ma czas i głowę do spisku. Z drugiej strony nadal nie mam pojęcia, jak zdołała zmontować niespodziankę, dzięki której żyjemy. Mam pewne podejrzenia, ale nawet zakładając, że są prawdziwe, nie potrafiłem i zapewne nie zdołam już znaleźć żadnego dowodu. I dlatego nie mogę w tej chwili kategorycznie stwierdzić, że nie powtórzyła tego manewru. Bo trzeba sobie zdać sprawę z jednego: ona jest charyzmatyczna, i to cholernie. Obserwuję ją od lat i nadal nie rozumiem, jak to działa. To jakby magia albo urok działające tylko na wojskowych. Ale działające. Bukato wyciągnęła ze skorupy w tydzień, a resztę starszych oficerów w parę miesięcy. Wysłała Giscarda i Tourville’a gotowych gołymi rękami dusić pseudogrizzlie, i to po tym, co myśmy im zrobili. A z raportów Eloise obaj wiemy, że Giscard nie przepada za nią, podejrzewając ją o zbyt wybujałą ambicję. Jeżeli komuś mogłoby się udać namówić podkomendnych do jakiegoś nielegalnego działania za moimi plecami, to właśnie jej. Nic na to nie wskazuje, bo gdyby było inaczej, już byś o tym wiedział, ale z osobą taką jak ona nie można być niczego pewnym.
— Wiem — westchnął Saint-Just i odchylił fotel do tyłu. — Nigdy mi się nie podobało, że to ona ma kierować wojskiem, i to mając tak wiele swobody, ale Rob miał rację. Potrzebowaliśmy jej i udowodniła, że potrafi osiągnąć to, co było niezbędne dla nas wszystkich. I to jak potrafi. Ale teraz…
Umilkł, potarł nasadę nosa i prawie słychać było, jak klnie w duchu. Fontein doskonale wiedział dlaczego, bowiem należał do nielicznego grona wybrańców, które znało przerobione dossier Esther McQueen, które stworzył Saint-Just, zanim została mianowana sekretarzem wojny. Przedstawiało ono McQueen jako największego zdrajcę od czasów Amosa Parnella, i to dosłownie, ponieważ odkrywało, że była jego młodszym pomocnikiem. Niestety, Parnell zmartwychwstał dzięki Harrington i zamiast siedzieć w Piekle, przesiadywał w Lidze Solarnej, zeznając przed solarnym komitetem praw człowieka. A na skutek sfuszerowanego zamachu był tak znaną postacią, że słuchano go prawie w nabożnym skupieniu.
Fontein nagle omal nie puknął się w czoło. Ucieczka Parnella mogła jeszcze pogłębić podejrzliwość Saint-Justa w stosunku do McQueen. Fakt, że on żył, i to, co mówił, a co docierało na obszar Ludowej Republiki wolno, ale nieubłaganie, wstrząsnęło Ludową Marynarką. Głównie starym korpusem oficerskim, ale nie tylko, bo zbyt wielu obecnych oficerów i podoficerów go pamiętało. Naturalnie uważali na to, co mówili, ale nastroje łatwo było wyczuć. Na dodatek po sukcesach 12. Floty wykonującej rozkazy McQueen wojskowi przestali traktować ją podejrzliwie i stała się prawie równie popularna i szanowana co dawniej Parnell. Dla Saint-Justa musiała być nowym wcieleniem Parnella, a unicestwienie zabezpieczenia, jakie miało stanowić dossier, nie mogło go mocno nie zaniepokoić.
Swoją drogą była to prawdziwa ironia losu — kiedy przygotowywano sfałszowane akta, była to jedynie szeroko rozwinięta profilaktyka, gdyż tak naprawdę UB nie potrzebowało żadnego uzasadnienia. W końcu bez powodu rozstrzeliwano admirałów, wystarczyło podejrzenie nielojalności. Tak działo się od lat i nikt w całej Ludowej Marynarce nie odważył się kiwnąć palcem ani słówka pisnąć w ich obronie. Chodziło po prostu o to, by ułatwić zadanie Cordelii Ransom oraz jej ludziom i skierować słuszny gniew motłochu w pożądanym kierunku. Teraz, gdy McQueen stała się bohaterką zarówno tłumu, jak i floty, takie uzasadnienie było niezbędne, jeśliby chciało się ją usunąć. No i właśnie w tym momencie Parnell wyskoczył jak diabeł z pudełka i wszystko wzięło w łeb. Saint-Just stracił swoją tajną broń w momencie, w którym zaczął się obawiać, że będzie zmuszony jej użyć, co w połączeniu z różnicą zdań w kwestii analiz możliwości posiadania przez przeciwnika nowych rodzajów uzbrojenia doprowadziło go do sytuacji, w której prawie warczał na samo wspomnienie McQueen. Był to pierwszy przypadek, o jakim Fontein słyszał, że szefa zawodziła żelazna samokontrola.
— Uważam, że stała się zbyt niebezpieczna — dokończył Saint-Just. — Ktoś inny, dajmy na to Theisman, może teraz, gdy uporządkowała flotę, osiągnąć równie dobre wyniki. A ktoś taki jak on nie będzie próbował obalić Komitetu.
— Czy to znaczy, że podjęliście z Pierre’em decyzję o usunięciu jej? — spytał ostrożnie Fontein.
— Nie. Rob jest mniej przekonany, że ona jest groźna. Albo raczej nie jest przekonany, że potrafimy sobie dać radę bez niej, i obawia się ryzykować w takich okolicznościach. Może mieć rację, może jej nie mieć, ale to on jest przewodniczącym i moim szefem. Więc jak mówi, że mamy czekać, dopóki nie będziemy mieli pewności, że już nie jest niezbędna, albo do chwili uzyskania dowodu, że spiskuje, to będziemy czekać. Tym bardziej że gdybyśmy zdecydowali się jej pozbyć, to razem z nią idzie Bukato i większość starszych rangą oficerów z Octagonu. A to oznacza, że musimy najpierw być pewni, że wygrywamy wojnę, a dopiero potem możemy brać się za porządki w sztabie generalnym. Spodziewam się jednak, iż „Bagration” będzie kontynuacją „Scylli”, a w takim wypadku będziemy mieli spełniony pierwszy warunek. I będziemy mogli pozbyć się tego, że się tak wyrażę, miecza, który wisi nam nad głowami. Mamy dość innych do wyboru, znacznie mniej dla nas groźnych. Sądzę, że w takiej sytuacji Rob zgodzi się na jej usunięcie.
— Rozumiem… — powiedział powoli Fontein, dziwiąc się własnemu spokojowi, bo informacja o tym, że ktoś, z kim tak długo i blisko współpracował, jest już trupem, tylko jeszcze o tym nie wie, dziwnie go zabolała.
— Nie chcę wzbudzać jej podejrzeń, zwłaszcza przed rozpoczęciem operacji i przed przybyciem tu Theismana. Kiedy obejmie dowództwo Floty Systemowej i ten problem będziemy mieli z głowy, sprawy będą już wyglądały inaczej. Przede wszystkim zaś nie chcę, żeby ona się zorientowała, że jej czas się kończy. Ale chcę zacząć tworzenie nowego dossier. Spójne, przekonujące i nie budzące wątpliwości, że zdradziła, zanim została zastrzelona, próbując uniknąć aresztowania. Nie możemy sobie pozwolić na fuszerkę i składanie go w ostatniej chwili, dlatego chcę, żebyś się tym zajął razem z pułkownikiem Clearym.
— Naturalnie — przytaknął Fontein, wiedząc, że Saint-Just za nic na świecie nie zrobi niczego bez zgody Pierre’a.
Umysł szefa UB po prostu tak funkcjonował. Ponieważ jednak był człowiekiem przewidującym, chciał już mieć wszystko przygotowane w momencie, gdy taką zgodę otrzyma. A fakt, że „oryginalne” dowody zdrady McQueen przestały być użyteczne, jedynie zwiększył jego determinację.
— Tylko pamiętaj — ostrzegł go Saint-Just — to są wyłącznie przygotowania. Rob nie kazał mi niczego robić, a to znaczy, że ty nie masz prawa robić nic więcej poza zbieraniem informacji i papierów. Nie życzę sobie żadnych pomyłek czy oddolnego entuzjazmu, który wymknie się spod kontroli, Erasmus!
— Doskonale to rozumiem — odparł chłodno Fontein.
W odpowiedzi Saint-Just skinął głową.
Jednym z powodów, dla których Fontein został wybrany na stanowisko ludowego komisarza, była pewność, iż bez rozkazu Saint-Justa nie zrobi nic przeciwko Esther McQueen, dokładnie tak samo jak Saint-Just bez zgody Pierre’a. Poza sytuacją wyjątkową naturalnie, ale to już byłaby zupełnie inna historia.
— Wiem, że mogę na ciebie liczyć — powiedział nieco przepraszająco gospodarz — a to jest teraz dla mnie szczególnie ważne. Dla Roba zresztą też. Całe to cackanie się z McQueen działa mi na nerwy bardziej, niż mogłem wcześniej przypuszczać. Czasami mnie ponosi i odbija się to na tobie.
— Rozumiem. Nie martw się, Oscar, we dwójkę z Clearym zrobimy dokładnie to, o co ci chodzi, i to będzie dokładnie wszystko, co zrobimy, dopóki nie wydasz nam innych rozkazów.
— Doskonale — Saint-Just poweselał na tyle, że wstał z uśmiechem.
Obszedł biurko, odprowadził gościa do drzwi i w rzadkim przypływie wylewności objął go ramieniem.
— Nie zapomnę ci tego — obiecał, gdy drzwi się otwierały. Siedzący za biurkiem Caminetti uniósł głowę znad ekranu i zaczął wstawać, ale Saint-Just dał mu znak, by się nie trudził, i sam odprowadził gościa do drzwi.
— Pamiętaj — powiedział na pożegnanie. — To musi być coś pewnego i solidnego. Kiedy załatwia się kogoś takiego jak McQueen, nie ma miejsca na partactwo i wątpliwości. Tym bardziej że będziemy musieli też wyczyścić starannie Octagon.
— Doskonale to rozumiem. Nie martw się, załatwię to — zapewnił go Fontein.
I wyszedł do poczekalni, a potem na korytarz.
Esther McQueen pracowała do późna, co stało się już nawykiem. Nagle rozległ się brzęczyk do drzwi gabinetu.
Spojrzała na stojący na biurku chronometr i uśmiechnęła się kwaśno — tak późno w nocy to mógł być tylko Bukato, bo nikt inny z nocnej zmiany nie przedarłby się przez jej adiutanta. Co prawda z Iwanem też nie była umówiona, ale widocznie chciał o czymś porozmawiać. Prawdopodobnie o jakichś szczegółach operacji „Bagration” albo o zbliżającym się przybyciu Theismana, który miał objąć dowództwo zreorganizowanej Floty Systemowej.
Nacisnęła klawisz otwierający drzwi i lekko uniosła brwi, widząc, kto w nich stoi. Był to bowiem zwykły porucznik, najmłodszy z oficerów sekcji łączności. Przy tej liczbie admirałów i komodorów kręcących się po budynku zwykły porucznik po prostu był niewidoczny, gdyż nikt nie zwracał na niego uwagi.
— Proszę wybaczyć, towarzyszko sekretarz, ale właśnie skończyłem przepisywać rozkazy, które dał mi po południu towarzysz komodor Justin — powiedział młodzian. — Właśnie szedłem do niego, gdy dowiedziałem się, że pani jeszcze pracuje, i przyszło mi na myśl, że i tak trafią do pani, a tak będzie po prostu szybciej.
— Dobrze pomyślałeś, Kevin — odparła zupełnie spokojnym głosem, w którym nie było śladu zaskoczenia, i wyciągnęła dłoń po trzymaną przez niego elektrokartę.
Twarz porucznika na moment stężała, gdy ich oczy się spotkały, a McQueen zrobiła głębszy wdech, czując pod palcami malutką karteczkę podaną wraz z elektrokartą.
Skinęła głową, położyła elektrokartę na stole i uaktywniła ją, po czym pochyliła się nad nią, by przeczytać wyświetlające się na ekranie zdania. Jedynie niezwykle bystry i nie spuszczający z niej ani na moment wzroku obserwator mógłby zauważyć niewielki ruch dłoni przesuwającej karteczkę spod elektrokarty za holoprojektor. Treść karteczki była niezwykle zwięzła:
„SJ autoryzował ruch EF, twierdzi S.”
Wystarczyła jednak, by Esther McQueen poczuła się jak trafiona w brzuch z pulsera.
Wiedziała, że coś takiego się zbliża — od miesięcy było oczywiste, że podejrzenia Saint-Justa coraz bardziej przeważają nad przekonaniem, że jej umiejętności są nadal niezbędne. Uważała jednak, że Pierre jest rozsądniejszy… zwłaszcza w obecnej sytuacji militarnej.
Okazało się, że była w błędzie. Nie to było jednak najgorsze — najgorsze było, że jeszcze nie ukończyła przygotowań. Brakowało jej niewiele czasu: tydzień, góra dwa. W tej sytuacji jednak czekanie było luksusem, na który po prostu nie mogła sobie pozwolić.
Odetchnęła głęboko, automatycznie wykonując wszystkie czynności, by sprawiać wrażenie, że zapoznaje się z zawartością elektrokarty, podczas gdy w tym czasie intensywnie myślała. A przy okazji lewą ręką zmięła papierek w kulkę i pod pozorem podrapania się po nosie włożyła ją do ust. I połknęła.
Trzydzieści procent — tak oceniała szansę sukcesu. Nie były to na tyle duże szansę, by ryzykować życie swoje i innych, ale nieporównywalnie lepsze niż zero procent. A skoro Saint-Just kazał Fonteinowi działać, to im dłużej zwlekała, tym to zero stawało się bliższe. Czyli mówiąc krótko, nie miała wyboru, chyba żeby chciała czekać jak cielę, aż pociągną za spust.
Przebiegła wzrokiem ostatni rozkaz, przyłożyła kciuk do skanera, autoryzując wszystkie, i podała porucznikowi elektrokartę. Może i nie była w pełni gotowa, ale plany były już na tym stopniu zaawansowania, że mogła całą strategię uruchomić jednym wybraniem numeru na module łączności. Nie rozmową, lecz samym wybraniem numeru, i to różniącego się zaledwie dwiema cyframi od numeru Iwana Bukato. Nigdy dotąd nie użyła tego numeru i wiedziała, że nie użyje go nigdy więcej, ale wiedziała także, że osoba, która się zgłosi, rozpozna jej twarz na ekranie i będzie wiedziała, co ma zrobić. Ona sama tylko przeprosi za pomyłkę i rozłączy się. A rozkazy rozpoczynające całą operację zostaną wydane przez innych.
— Dziękuję, Kevin — powtórzyła. — Wygląda na to, że zawierają wszystko, o co mi chodziło, ale komodor Justin może też chcieć je przejrzeć, więc bądź tak dobry i zanieś mu je. Jeżeli nie będzie miał uwag, może je od razu wysłać.
Mówiła normalnym tonem, ale w jej zielonych oczach płonął ogień, którego nie sposób było nie zauważyć. Zwłaszcza gdy patrzyło się prosto w nie, stojąc przed biurkiem…
— Naturalnie, ma’am, zaraz mu je dostarczę — zapewnił porucznik Kevin Caminetti, młodszy brat osobistego sekretarza Saint-Justa.
Po czym umieścił elektrokartę pod pachą, zasalutował energicznie i wymaszerował z gabinetu.
Ledwie zamknęły się za nim drzwi, Esther McQueen sięgnęła ku klawiaturze komunikatora. I stwierdziła, że jej dłoń nie drży ani trochę.