— Dzień dobry, lordzie Mueller.
— Witam, panie Baird. — Mueller skinął głową ciemnowłosemu i ciemnookiemu mężczyźnie i wskazał mu fotel. — Proszę usiąść — zaproponował uprzejmiej niż przytłaczającej większości niespodziewanych gości o północy.
No ale żaden z tych gości nie wpompował dziewięciu milionów austenów do funduszy wyborczych opozycji. I to dziewięciu milionów, których pochodzenia nie da się wyśledzić. Teraz należało rozważnie je rozdysponować, żeby nigdzie nie pojawiło się ich zbyt dużo, bo to zrodziłoby niepotrzebne pytania, ale to już był jego problem. Chwilowo jeszcze trudno było przewidzieć, jaki kwota ta wywrze wpływ na wynik głosowania, ale nie ulegało wątpliwości, że znacznie ułatwi życie opozycji. Choćby umożliwiając przeprowadzenie skoordynowanej kampanii, którą właśnie zaczęli planować.
— Dziękuję. — Baird usiadł i założył nogę na nogę.
Czuł się znacznie pewnej niż w czasie pierwszego spotkania i nawet jednym gestem nie zareagował na obecność sierżanta Hughesa.
— Powiedział pan, że to ważne — zagaił Mueller.
Baird skinął głową.
— Bo jest ważne, lordzie Mueller. Po pierwsze, chciałem omówić kwestię dodatkowego wsparcia finansowego. Niespodziewanie weszliśmy w posiadanie kwoty, którą możemy panu przekazać, o ile uda się to zrobić bez wzbudzania uwagi Miecza. Nie jest wielka: trzy czwarte miliona austenów.
— Trzy czwarte miliona… — Mueller podrapał się po brodzie, za wszelką cenę nie chcąc okazać radości. — Sądzę, że damy sobie z tym radę. W przyszłym tygodniu organizujemy piknik w Domenie Coleman. Spodziewamy się kilkunastu tysięcy ludzi i żaden z nich na pewno nie będzie w stanie dać więcej niż kilka austenów, ale znajdzie się wśród nich dość zaufanych, by dało się przepuścić tę kwotę oficjalnie. Jak długo będzie to gotówka, zawsze mogą powiedzieć, że trzymali ją w domu, bo nie mają zaufania do banków, i nikt nie zdoła im udowodnić, że tak nie było. Elektroniczne wpłaty i przelewy trudniej jest ukryć.
— Sądzę, że da się dostarczyć gotówkę. Właściwie to ta forma nam też jest na rękę, bo jak pan słusznie zauważył, nie pozostawia śladów.
— Doskonale! — uśmiechnął się Mueller.
Gość odpowiedział uśmiechem, lecz przelotnym. Szybko spoważniał, usiadł prosto i pochylił się lekko w fotelu.
— Jest jeszcze jedna kwestia wymagająca rozważenia, lordzie Mueller. Wie pan, że na następnym Konklawe Patronów Protektor zamierza zainicjować nowy pakiet reform?
— Słyszałem o tym — przyznał ostrożnie Mueller — ale obawiam się, że nie znam szczegółów. Protektor zbyt dobrze jak na mój gust nauczył się strzec swych tajemnic. Niestety wraz z Prestwickiem wymienili prawie wszystkich urzędników i z mianowanych przez patronów przed reformami pozostało naprawdę niewielu. Są nadal wierni, ale jedynie z rzadka udaje im się dowiedzieć czegoś istotnego o planach rady czy samego Protektora…
— Rozumiem… — Baird pokiwał głową współczująco. — My nigdy nie posiadaliśmy tak dobrych dojść, ale dlatego też od chwili rozpoczęcia reform straciliśmy znacznie mniej źródeł informacji, bo nikt nie wymienia młodszych urzędników, kierując się podejrzeniami o brak lojalności. Zbierając fragmenty uzyskanych przez każdego z nich danych w całość, dysponujemy w miarę prawdopodobnym obrazem tego, co Benjamin planuje. A to, co zaplanował tym razem, jest wysoce niepokojące.
— Tak? — Mueller wyprostował się odruchowo w fotelu.
Baird zaś uśmiechnął się smętnie.
— Słyszał pan o petycji władz San Martin z prośbą o przyłączenie planety do Gwiezdnego Królestwa?
— Oczywiście, że słyszałem. Od tygodni trąbią o tym we wszystkich wiadomościach.
— Wiem, że trąbią, toteż nie miałem zamiaru sugerować, że pan o tym nie wie, lordzie Mueller. Było to pytanie retoryczne i wprowadzenie do tematu. — Baird powiedział to prawie przepraszająco.
Mueller chrząknął i dał mu znak, by kontynuował.
— Jak pan wie, obie izby parlamentu San Martin zgodnie poprosiły o przyjęcie San Martin w skład Gwiezdnego Królestwa Manticore jako czwartej planety członkowskiej. Jest to zaskakujące, biorąc pod uwagę, jak stanowczo wcześniej domagano się przywrócenia pełnej autonomii, ale jeśli dokładnie wczytać się w tekst prośby, okaże się, że San Martin wcale nie pozbywa się autonomii. Ma zostać czwartą planetą Królestwa, rządzoną przez gubernatora mianowanego przez królową, ale zatwierdzonego przez parlament. Będzie miał do pomocy radę, której członków w połowie desygnuje królowa, w połowie parlament.
Prezydent zostanie automatycznie jej przewodniczącym, czyli de facto będzie premierem San Martin z ramienia królowej. Obywatele zaś wybierać będą dwa zestawy deputowanych: jeden do parlamentu planetarnego, drugi do Izby Gmin Królestwa Manticore. Pewne kwestie nadal jeszcze pozostają niejasne, jak na przykład to, czy na San Martin powstanie arystokracja, ale jedno, co widać już w tej chwili, to że San Martin ma stać się częścią Królestwa, ale przy kilkunastowarstwowym zabezpieczeniu istniejących instytucji, co umożliwi rozmycie się jego autonomii w strukturze całego Królestwa Manticore.
Mueller przytaknął ruchem głowy — wiedział o tym wszystkim, ale nie okazywał zniecierpliwienia. Po pierwsze był pod wrażeniem skrótowej i równocześnie pełnej analizy, którą usłyszał, po drugie chciał poznać tok myślowy gościa. Większość dotychczasowych sojuszników z grona patronów z zasady nie spoglądała dalej niż na kwestię polityki wewnętrznej Graysona. Ci, którym się to zdarzało, koncentrowali się na sprawach mających związek z pozycją Graysona i jego zobowiązaniami wobec Sojuszu oraz naturalnie prowadzeniem wojny z Ludową Republiką. Bardziej odległymi problemami nie interesował się prawie nikt. Dlatego też sporym zaskoczeniem było to, iż reprezentant organizacji złożonej z przedstawicieli klas średniej i niższej tak dobrze i dokładnie przeanalizował problem San Martin.
— Przepraszam, że zacząłem od spraw, które pan zna, lordzie Mueller, ale jest ku temu powód. Otóż według naszych źródeł kwestia San Martin ma bliski związek z projektami zmian, które Protektor chce przedstawić na Konklawe. Kanclerz Prestwick i pewni inni członkowie rady nakłaniają go mianowicie, by Grayson postąpił dokładnie tak samo jak San Martin.
— Co?! — Muellera podniosło prawie do pionu i tak zamarł, przyglądając się Bairdowi wytrzeszczonymi oczyma.
Baird pokiwał smętnie głową.
— Dostaliśmy podobne ostrzeżenia z kilku źródeł — powiedział cicho. — Różnią się jedynie drobiazgami, co do najważniejszego są zgodne. Najwyraźniej kanclerz i jego poplecznicy uważają, że skoro San Martin może zostać przyłączony do Królestwa Manticore, zachowując prawie nienaruszone instytucje wewnętrzne i ich autonomię, to tak samo może być z Graysonem.
— Przecież to niedorzeczność! Idiotyzm! — Muellerem dosłownie zatrzęsło. — Przymusowy udział w Sojuszu już zagraża naszym najświętszym instytucjom i obyczajom! Nawet ten cymbał Prestwick powinien zrozumieć, że bliższy związek oznacza koniec naszego sposobu życia! Stalibyśmy się państwem świeckim wciągniętym w tę samą degenerację i brak zasad moralnych co Królestwo!
No i naturalnie władza i samodzielność patronów zostałyby drastycznie ograniczone — ale tego wolał głośno nie mówić. Już dotychczasowe reformy Mayhewa niezwykle wzmocniły pozycję Protektora, pozwalając mu wtrącać się w sprawy, które powinny pozostać w gestii patronów. W oficjalne powody zmian ani Mueller, ani nikt z grona patronów nie wierzył nawet przez moment — chodziło o stopniowe pozbawienie ich historycznie należnej autonomii. Natomiast to była kwestia wewnętrzna, z którą radzili sobie, jak mogli. Zupełnie czym innym było to, co teraz usłyszał, bo dawało okazję heretykom z Królestwa do wtrącania się w te wewnętrzne sprawy. A nawet nie tyle dawało okazję, ile wręcz było otwartym zaproszeniem do mieszania się w nie swoje sprawy. Gdyby do tego doszło, sprawy przybrałyby jeszcze gorszy obrót. A wymuszone kontakty graysońskiej młodzieży z pochodzącą z Królestwa, zamożniejszą i niemoralną, musiałyby mieć katastrofalne skutki dla porządku społecznego.
— Zarówno ja, jak i moi przyjaciele w zupełności się z panem zgadzamy — oznajmił spokojnie Baird. — Ale nie w tym rzecz. Kanclerz musi zdawać sobie sprawę, jakie będą konsekwencje dla Kościoła czy naszego stylu życia, i sam fakt, iż wysunął podobny pomysł, oznacza, że dąży właśnie do radykalnych zmian. Zapewnienia o zachowaniu wewnętrznej autonomii i nienaruszalności religii będą jedynie maskowaniem prawdziwych intencji: przekształcenia naszego świata w niewolniczy duplikat Gwiezdnego Królestwa Manticore.
— Żeby go cholera! — Mueller zgrzytnął zębami. — Żeby się w piekle smażył!
— Rozumiem, że to jest dla pana szok, lordzie Mueller. Ja podchodzę do tego spokojniej, bo nie jest to dla mnie nowość. Pański gniew jest słuszny, ale proszę pamiętać słowa Pocieszyciela i Testera, iż nie możemy zatracać się w nienawiści.
Mueller spojrzał na niego wściekle, po czym zamknął oczy i wziął głęboki oddech. Przetrzymał powietrze w płucach przez dobrych pięć sekund, nim je głośno wypuścił. Otworzył oczy i kiwnął głową.
— Ma pan rację w tej ostatniej sprawie i postaram się pamiętać, by czyjeś postępowanie nie prowokowało mnie do przeklinania jego nieśmiertelnej duszy. W końcu też jest bożym dzieckiem, tyle że błądzącym. Ale to nie będzie łatwe. Nie tym razem!
— Wiem, bo moja pierwsza reakcja była bardzo podobna do pańskiej. Nie możemy sobie jednak pozwolić na to, by złość, nawet usprawiedliwiona utrudniała nam logiczne myślenie. Znacznie ważniejsze jest uniemożliwienie realizacji takich knowań niż zwalczanie ich skutków, a uniemożliwić to możemy, tylko postępując racjonalnie, a nie kierując się emocjami.
— Ma pan rację — przyznał uczciwie Mueller, będąc pod wrażeniem spokoju i opanowania gościa, mimo złości pamiętającego, co jest jego obowiązkiem.
Im bardziej go poznawał, tym wdzięczniejszy był losowi za to, że organizacja, którą Baird reprezentował, zdecydowała się nawiązać z nim współpracę.
— Ponieważ dowiedzieliśmy się o tym wcześniej, nim poprosiłem pana o spotkanie, dokładnie przeanalizowaliśmy cały problem — podjął spokojnie Baird. — Uznaliśmy, że najważniejsze jest jak najszybsze potwierdzenie prawdziwości tych informacji. Kiedy będziemy mieli pewność, co kanclerz planuje, możemy publicznie ostrzec ludzi i odkryć jego prawdziwe zamiary. Ale jest też druga możliwość: że Protektor i jego doradcy celowo rozpuścili fałszywe pogłoski, chcąc nas sprowokować do wysunięcia fałszywych oskarżeń, podczas gdy nie zamierzają niczego podobnego przedsiębrać. A przynajmniej nie w najbliższej przyszłości i nie tak otwarcie.
— W ten sposób zdyskredytowaliby nas jako bandę histeryków widzących spiski, których w rzeczywistości nie ma — powiedział cicho Mueller. — Tak, to całkiem prawdopodobne. Z drugiej strony wątpię, by chcieli aż tak zaryzykować. Dotąd ich wysiłki skupiały się na manipulowaniu opinią publiczną, by wsparła ich reformy, a nie na manipulowaniu nami, byśmy publicznie wyszli na durniów. W sumie nie musieli tego robić, jak długo skutecznie okłamywali ludzi i utwierdzali ich w przekonaniu, że Protektor naprawdę troszczy się o ich los i ich dusze.
— To byłaby faktycznie nowa strategia propagandowa, ale nie można od ręki jej wykluczyć. Musimy mieć pewność, nim wystąpimy publicznie. A jeśli uda nam się zdobyć dowód na to, jak cynicznie tym razem chcieli wszystkich oszukać, sytuacja się odwróci. Im konkretniejsze będą nasze ostrzeżenia, tym trudniej będzie Protektorowi uniknąć słusznego gniewu poddanych i wyłgać się niewiedzą czy czymś innym. Potrzebny nam dowód, że Protektor o wszystkim wie i zamierza zdradzić zaufanie, jakim obdarzyli go ludzie, gdy rozpoczął tak zwane reformy Mayhewa.
— Ma pan rację — powtórzył po raz trzeci Mueller.
I nawet mu przez myśl nie przeszło, że jakimś cudem Baird, który miał być narzędziem i źródłem gotówki, stał się dominującą stroną tego spotkania.
— Tylko jak takie potwierdzenie uzyskać? — zastanowił się głośno patron. — Jak już panu powiedziałem, Protektor i jego ministrowie nauczyli się za dobrze pilnować swoich sekretów.
— Pracujemy nad tym, ale właśnie w tej sprawie chciałem z panem porozmawiać, w nadziei że może pan znaleźć inny sposób. Więcej umysłów pracujących nad rozwiązaniem z pewnością nie zaszkodzi.
— Fakt, nie zaszkodzi. — Mueller opadł na fotel i potarł brodę. — Pomyślę i uruchomię źródła, które mogą coś wiedzieć na ten temat. Natomiast sądzę też, że dobrze by było zastanowić się nad reakcją, gdy taki dowód uzyskamy. Albo też co zrobimy, jeśli go nie znajdziemy, ale potwierdzimy prawdziwość tych planów.
— Zgadza się — przytaknął Baird. — Jak zawsze uwypuklił pan to co najważniejsze, lordzie Mueller. Chciałbym w związku z zaistniałą sytuacją zaproponować, byśmy w najbliższej przyszłości pozostawali w bliższym kontakcie. Naturalnie musimy zachować dyskrecję, ale to ostatnie możliwe posunięcie wykazało, że należy dokładniej koordynować plany i przekazywać informacje szybciej, niż sądziliśmy dotąd, jako że Konklawe ma odbyć się za pięć miesięcy. Jeżeli planuje to, co podejrzewamy, będzie to idealny moment na ogłoszenie tego.
I wstał.
— Fakt — zgodził się Mueller, także wstał i odprowadził gościa do drzwi gabinetu, jakby byli sobie równi. — Nasze dotychczasowe sposoby łączności są zbyt wolne… Niech pan jutro po południu skontaktuje się z Buckeridge’em. Do tej pory sierżant Hughes opracuje bezpieczny i niemożliwy do podsłuchania sposób.
— Nie jestem pewien, czy coś takiego w ogóle istnieje. — Baird uśmiechnął się lekko i spojrzał pierwszy raz tej nocy na Hughesa.
— Ja też nie, ale ma być jedynie metodą dwustronnego kontaktu do ustalenia spotkania. Nie będę go używał do przekazywania żadnych informacji i proszę pana o to samo — wyjaśnił Mueller. — Zabezpieczenia zabezpieczeniami, a ostrożność ostrożnością.
— W takim wypadku cofam zastrzeżenie, lordzie Mueller. Proszę to zorganizować, a ja odezwę się jutro przed wieczorem. Może już z jakimiś konkretniejszymi informacjami; wtedy zobaczylibyśmy się wkrótce.
— Byłoby miło. — Mueller stanął w korytarzu za drzwiami swego gabinetu i wyciągnął na pożegnanie rękę. — Dziękuję panu, panie Baird.
Tamten uścisnął ją mocno, a patron Mueller dodał:
— Ten test może być trudny, ale na pewno nie spotkaliśmy się przypadkiem. Nie możemy Go zawieść.
— Nie możemy — zgodził się Baird. — I nie zawiedziemy. Nie tym razem.