Rozdział XXVI

— Nie wyglądają na zainteresowanych braniem udziału w zasadzce, nie sądzisz? — spytał z chłodnym uśmiechem wiceadmirał Eskadry Czerwonej Frederick Malone.

— Nie, sir, nie wyglądają — przyznał Trikoupis.

Dowódca napastników najwyraźniej czegoś się spodziewał i to coś go niepokoiło. Trikoupis wątpił, by tym czymś były jego dwa okręty, ponieważ przeciwnik nie miał prawa wiedzieć choćby o ich obecności w systemie, nie mówiąc już o możliwościach. Natomiast nie miał pojęcia, czego tamten się obawia.

— Sądzę, iż mogą przypuszczać, że spróbujemy czegoś podobnego jak admirał Harrington w systemie Cerberus — zasugerował. Malone prychnął radośnie.

— Z przyjemnością się z tobą założę, jeśli mówisz poważnie — zaproponował. — A może przypadkiem sugerujesz, że wywiad Ludowej Marynarki ma jakiś powód, by kwestionować moją poczytalność?

— Nie będę się zakładał i nie sądzę tak, sir. — Trikoupis uśmiechnął się, po czym spoważniał i wzruszył ramionami. — Ostrożność jest w ich sytuacji wskazana nawet przy takiej przewadze. Raczej nie wiedzą, co ich czeka, ale faktem jest, że utrudniają nam obliczenia tymi nagłymi zmianami kursu.

— Hm… — brwi Malone’a, którego twarz była widoczna na ekranie łączności fotela, zmarszczyły się. — Masz rację, ale całe to tańczenie i tak im nie pomoże przy spotkaniu z poważniejszymi siłami, a muszą zbliżyć się do Zeldy na odległość strzału… Chyba że mają zamiar pałętać się po zewnętrznej części systemu, pozwalając nam robić, co chcemy, w wewnętrznej. A to bez sensu. Wychodzi na to, że wystarczyłoby czekać na orbicie, dopóki nie obiorą ostatecznego kursu zbliżeniowego do planety, potem doprowadzić do boju spotkaniowego i przechwycić ich, nim baza znajdzie się w zasięgu ich rakiet.

— Ale tylko przy założeniu, że mielibyśmy odpowiednie siły do klasycznego boju spotkaniowego, sir — zwrócił uwagę Trikoupis. — Nie mogliśmy przewidzieć ich sposobu podejścia, więc czekanie na orbicie nie byłoby sensownym posunięciem. A w ten sposób już wymusili na nas kilka zmian kursów, co spowodowało spowolnienie naszej szybkości, a to oznacza mniejszą prędkość początkową, gdy będziemy chcieli się od nich oderwać. No i wystrzelili sondy zwiadowcze: każda zmiana kursu i każde zwłoka w przechwyceniu zwiększają szansę wykrycia nas, sir.

— Wiem — westchnął Malone. — Naprawdę lubiłem tę robotę, gdy wszystko było jasne i proste. Jestem pewien, że te nowe zabawki, które nam wpychają, są potrzebne, ale dziwnym trafem każda z nich bardziej komplikuje sytuację, i to w postępie geometrycznym. A co gorsza, wygląda na to, że przeciwnik też się tego domyślił.

— Fakt, na to wygląda, sir.

Trikoupis spojrzał na ekran taktyczny fotela i musiał przyznać, że wywiad tym razem miał rację — formacja napastników bardziej przypominała sojuszniczą: okręty znajdowały się blisko siebie i utrzymywały miejsca w szyku. Tego jednak nie powiedział, gdyż było to oczywiste. Zamiast tego zauważył:

— Ale przynajmniej zdaje się, że w końcu wzięli ostateczny kurs.

— Prędzej czy później musieli — ocenił Malone energiczniej i dodał: — Mój oficer taktyczny proponuje, żebyśmy obrali kurs 0-0-9 na 0-3-1 przy dwustu g. Co o tym sądzisz?

— Moment, sir.

Raczej rzadko się zdarzało, aby wiceadmirał RMN pytał o radę kogoś, kto nie był nawet kapitanem z listy w tejże Królewskiej Marynarce, ale Malone miał tylko pięć superdreadnoughtów z jednostkami osłony. A trzy z nich: Izzie, Esterhaus i HMS Belisarius należący do klasy Medusa znajdowały się pod komendą Trikoupisa. I tylko ich obecność powodowała, że Malone nie opuszczał właśnie systemu z maksymalną możliwą prędkością. Adler, Basilisk i Alizon nauczyły Sojusz, by nie lekceważyć zasobników holowanych Ludowej Marynarki, a sądząc po małych przyspieszeniach rozwijanych przez nadlatujące okręty, nie ulegało wątpliwości, że miały ze sobą spory ich zapas.

Jednakże obecność okrętów Trikoupisa zmieniała sytuację — a przynajmniej taką on sam i Malone mieli nadzieję. Praktycznie rzecz biorąc, oba klasyczne superdreadnoughty były tu tylko po to, aby zwiększyć skuteczność obrony antyrakietowej, podczas gdy na trzech pozostałych miał spocząć prawdziwy ciężar walki.

— 0-0-9 na 0-3-1 wygląda sensownie, sir — oświadczył Trikoupis, gdy na ekranie taktycznym fotela wyświetlił się proponowany kurs i przewidywane jego konsekwencje. — Zakładając, że ani oni, ani my nie zmienimy przyspieszenia, za siedemdziesiąt pięć minut znajdziemy się w odległości skutecznego ostrzału rakietowego.

— Nie sądzisz, że wejdziemy zbyt głęboko w zasięg ich ognia? — spytał z zaciekawieniem Malone.

— Przyjmując najlepszy wariant, że zmienią kurs na przechwytujący i dadzą całą naprzód, będziemy pod ich ogniem przez około czterdzieści minut, sir. Jeśli natomiast po odkryciu nas będą chcieli się od nas oderwać, a my zrobimy to samo, potrwa to dziesięć minut. Prawdę mówiąc, wątpię, by mieli ochotę na bohaterstwo i przedłużanie walki, gdy zorientują się, ile prezencików im posłaliśmy. Sądzę, że będą walczyć dokładnie tak długo, jak długo będą musieli, by dobrze wypaść w pobitewnych raportach, sir.

— Też tak myślę. — Malone spojrzał w bok, najpewniej na ekran taktyczny swego fotela, i przyglądał mu się z namysłem przez kilka sekund. — Dobrze, ty prowadzisz ten atak, więc ty decydujesz. Reszta okrętów powtórzy ruchy twoich jednostek.

— Dziękuję, sir. — Trikoupis uniósł głowę, spojrzał na oficera operacyjnego i powiedział: — Słyszałeś, Adam, więc bierzmy się do roboty.


* * *

— Towarzyszu admirale, mamy sygnał od dwóch sond — zameldował komandor porucznik Okamura.

Groenewold uniósł głowę, przerywając rozmowę z komandor porucznik Bhadressą, i spojrzał na niego pytająco.

— Nie jesteśmy pewni, co to za kontakt — wyjaśnił Okamura. — Naturalnie ich maskowanie przeszkadza w identyfikacji i nawet nie mamy pewnego namiaru, ale wygląda na to, że zbliżają się z prawej burty i z góry. Jeżeli namiar się potwierdzi, za pięćdziesiąt dwie minuty znajdą się w odległości sześciu milionów kilometrów. Jeśli utrzymają stałe przyspieszenie, odległość prawie natychmiast zacznie się ponownie zwiększać.

— A co to za jednostki?

— Wyglądają na dwa okręty liniowe, towarzyszu admirale.

— Rozumiem.

Groenewold zmarszczył brwi, przyglądając się ekranowi taktycznemu fotela, na którym pojawiły się dwa nowe symbole oznaczone jako niezidentyfikowane i niepewne, co oznaczało, że może to być elektroniczne echo, a nie rzeczywisty kontakt. W pewnym momencie wyczuł czyjąś obecność i uniósł głowę — obok fotela stała towarzyszka komisarz O’Faolain.

— Co według pana to może być, towarzyszu admirale? — spytała cicho.

— Trudno powiedzieć, towarzyszko komisarz, za to stosunkowo łatwo określić, co to nie jest: szczerze wątpię, by były to kutry Diamato. Jeżeli Fugimori dobrze określił ich kurs, to jest oczywiste, że nie chcą podejść bliżej niż na maksymalny zasięg skutecznego ostrzału, a to raczej nie pasuje do kutrów uzbrojonych w grasery. One muszą znaleźć się blisko celu, by ich atak był skuteczny.

— A czy te okręty liniowe nie planują wesprzeć ogniowo ataku kutrów, odpalając z dużej odległości rakiety? Groenewold spojrzał na nią z szacunkiem.

— To możliwe, towarzyszko komisarz, ale wątpię, by o to chodziło. Użycie kutrów oznaczałoby poważną próbę obrony systemu, a w takim wypadku okręty liniowe nie powinny podchodzić do nas kursem, który uniemożliwi im pozostanie w zasięgu strzału, jeśli my zechcemy zdecydowanie się od nich oderwać. Żeby skutecznie osłonić kutry, musieliby być w stanie znacznie dłużej pozostawać w odległości umożliwiającej pojedynek rakietowy. Sądzę, że to są superdreadnoughty z zasobnikami, a jeśli wywiad miał aktualne informacje, to ich liczba nie może przekroczyć sześciu, góra ośmiu. Ich zasobniki są lepsze, ale nie na tyle, by zrównoważyć ilościową przewagę, jaką dysponujemy. Jeżeli chcą wejść w zasięg rakiet, nie mam nic przeciwko temu: już są martwi, tylko jeszcze o tym nie wiedzą.


* * *

— Dobrze, Adam: zaczynaj stawiać zasobniki — polecił kontradmirał Trikoupis.

Komandor Towson skinął głową i rozkazał z silniejszym niż zwykle graysońskim akcentem:

— Wykonać plan Bravo Trzy!

Odpowiedziała mu seria przytaknięć, a na ekranie taktycznym pojawiła się mgiełka przypominająca diamentowy kurz. Drobiny ją stanowiące zostawały za rufami superdreadnoughtów rakietowych i ledwie znalazły się poza krawędzią ekranu, łapały je promienie ściągające któregoś z pozostałych okrętów. Jeśli w grupie znajdował się choćby jeden superdreadnought rakietowy, mogła ona jako całość rozwijać maksymalne przyspieszenie, gdyż okręty nie holowały po drodze zasobników. Te bowiem stawiano i rozdzielano dopiero, gdy jednostki zbliżyły się do granicy skutecznego ostrzału.

Równocześnie HMS Belisarius wystrzelił nowe boje EW. Były ich tylko cztery i każda emitowała sygnał udający superdreadnoughta próbującego bez powodzenia użyć maskowania elektronicznego. Wbrew pozorom ich zadaniem nie było pomnożenie własnych sił i skłonienie przeciwnika do odwrotu. Cel ich użycia był zupełnie inny i Trikoupis żałował, że może wykorzystać tylko cztery, ale niestety większa liczba wzbudziłaby najpewniej podejrzenia przeciwnika.

Patrzył jeszcze przez chwilę na ekran, sprawdzając, czy wszystko przebiega zgodnie z planem, po czym zerknął na główny ekran taktyczny, w centrum którego znajdowała się nieprzyjacielska formacja. Widać było, że przeciwnik namierzył przynajmniej część okrętów stanowiących pikietę i zmieniał kurs, by się do nich zbliżyć, ale obrońcy również zmieniali swój, by im to utrudnić, toteż obie formacje nie znajdowały się jeszcze w odległości umożliwiającej skuteczny pojedynek rakietowy. To znaczy odległość była za duża dla normalnych rakiet, gdyż dla tych, którymi dysponowały okręty Trikoupisa, przeciwnik był już jak najbardziej osiągalny. Co chwilowo niczego nie zmieniało, gdyż dowództwo Sojuszu kategorycznie zakazało ujawniania przewagi zasięgu rakiet należących do systemu Ghost Rider.

Trikoupis nie miał nic przeciwko temu — już to z systemu Ghost Rider, czym mógł się pobawić, będzie dla przeciwnika bardzo niemiłym zaskoczeniem… zakładając naturalnie, że zabawki będą działały tak jak na ćwiczeniach. A na dodatek z tego co wiedział o strategii opracowanej przez admirałów Caparellego i Matthewsa, wynikało, że utrata systemu Elric na dłuższą metę będzie korzystna, naturalnie o ile przeciwnik nie uzyska go zbyt tanim kosztem. Co nie wchodziło w grę. Nie wiedział, ile jego okrętów nieprzyjaciel zdołał zauważyć, ale za to świetnie się orientował, iloma superdreadnoughtami on dysponuje, i co więcej, miał namiary na każdy z nich. Te, których nie zdołały wykryć sensory pokładowe, zostały odnalezione przez sondy zwiadowcze nowej generacji także należące do systemu Ghost Rider. A fakt posiadania już w tej chwili aktualizowanych namiarów na każdy z nich powodował, że z okrętów wojennych stały się celami, co zdecydowanie zmieniało sytuację.

Jedyne co go martwiło, to ciasny szyk utrzymywany przez przeciwnika. Taki szyk był dotąd specjalnością Royal Manticoran Navy, ale cóż… czasy się niestety zmieniały. Tak ciasny szyk dawał okrętom znacznie mniejszą przestrzeń manewrową, gdy trzeba było obrócić się ekranami przeciwko nadlatującym rakietom, ale równocześnie zwiększał wzajemne wsparcie obron przeciwrakietowych, a więc ich skuteczność. A jeśli szyk był wystarczająco zwarty i obrót został wykonany równocześnie, ekrany stawały się prawie nieprzeniknioną ścianą. Istniały między nimi jedynie wąskie szczeliny i rakieta mogła w nie trafić wyłącznie przez przypadek. A każda, która nie trafiła dokładnie w nią, ulegała zniszczeniu przy zetknięciu się jej ekranu z ekranem okrętu.

Jednakże w formacji, na którą patrzył, było coś dziwnego… konkretnie położenie superdreadnoughtów w jej centrum.

— Adam, przyjrzałeś się dokładniej odstępom między jednostkami przeciwnika? — spytał. Towson spojrzał na niego, unosząc brwi.

— Nie, sir — przyznał. — Co w nich takiego ciekawego?

Trikoupis podświetlił i powiększył interesujący go fragment szyku.

— Popatrz na środek. Pionowe odstępy są takie same jak gdzie indziej, ale poziome większe, przez co jest on wydłużony na prawo i wygląda prawie jak stożek skierowany czubkiem w nas.

— Widzę, sir — odparł Towson, nadal zaskoczony. — Przyznaję, że nie rozumiem sensu takiego szyku. Być może dzięki niemu ich sensory dają lepszy odczyt, bo nie ma interferencji, ale kiedy zacznie się pojedynek rakietowy, ta wątpliwa przewaga przestanie istnieć i zmieni się w problem: te okręty będą musiały skręcić w prawo, by móc użyć burtowych wyrzutni, a jeśli wykonają zwrot w lewo, uniemożliwią wykonanie salw kilku jednostkom znajdującym się w stożku.

— Zgadza się, a formacja jest zbyt ciasna i okręty zbyt dobrze utrzymują swoje miejsca, by był to przypadek czy wynik braku umiejętności. To celowy szyk, tylko zastanawiam się, dlaczego został przyjęty…

— Nie mam pojęcia, sir — przyznał Towson.

— Ja też… — powiedział wolno Trikoupis. — Chyba że… tak, sądzę, że mamy do czynienia z pierwszą próbą stworzenia nowej doktryny przeciwlotniczej.

— Przeciwlotniczej, sir?

— „Przeciwkutrowej” to zdecydowanie głupio brzmi, prawda? — uśmiechnął się Trikoupis. — Są lotniskowce, niech więc będzie przeciwlotnicza. Prawdę mówiąc, byłem zaskoczony, że wcześniej się z czymś podobnym nie zetknęliśmy. Biorąc pod uwagę to, co stało się w Hancock, ja na ich miejscu byłbym przerażony możliwościami nowych kutrów. Skoro nie wprowadzili później żadnych środków ostrożności, przyjąłem, że ponieśli aż takie straty, że nie wiedzą, z czym się zetknęli, ale teraz wychodzi na to, że to nie całkiem tak…

— Przy takim założeniu ten szyk ma sens — przyznał Towson. — Sensory wysuniętych jednostek mają czyste pole, nie zakłócone interferencją ekranów sąsiadów przynajmniej z jednej strony formacji. I proszę spojrzeć na okręty osłony, sir.

Towson wstukał odpowiednie polecenie i na ekranie pojawiły się podświetlone symbole krążowników liniowych i ciężkich.

— Większość jest cofnięta w stosunku do sił głównych i bardziej rozrzucona na skrzydła — dodał. — To osłabia wprawdzie skuteczność wsparcia ogniowego obrony antyrakietowej tak samej osłony, jak i jej współdziałania z okrętami liniowymi, ale znacznie zwiększa zasięg ich sensorów na boki i tyły. I zasięg rakiet także. Co prawda kosztem gęstości ognia, ale w ten sposób mogą pokryć znacznie większy obszar przestrzeni. To sensowne, jeśli mają nadzieję wcześnie odkryć zbliżające się kutry, bo wtedy mogliby je ostrzelać już w czasie podejścia. Tylko jeśli to rzeczywiście jest próba obrony przed atakiem kutrów, to dlaczego zastosowali taki manewr połowicznie, sir? Rzeczywiście uzyskują lepszy odczyt sensorów i prawdopodobnie lepsze pole ostrzału z tej strony formacji, ale nie zmienia to sytuacji po stronie drugiej.

— Nie wiem — przyznał Trikoupis. — Podejrzewam, że nadal nie są zbyt pewni własnych umiejętności manewrowych i dowodzący uznał, że gdyby musieli gwałtownie zmienić kurs, taka formacja sprawi im wystarczająco dużo kłopotów, ale manewr powinien się udać. Natomiast gdyby równocześnie zmienił je z obu stron… Nie chciałbym tego próbować z graysońskimi czy królewskimi okrętami bez naprawdę długich ćwiczeń. Wydaje mi się, że to, co widzimy, to kompromis między tym, co chcieliby osiągnąć, a tym, na co ich stać. A to znacznie zwiększa mój szacunek dla osoby, która wpadła na ten pomysł. Perspektywa pełnego wykonania musiała być naprawdę kusząca, ale ten ktoś był na tyle inteligentny, by ograniczyć się do tego, co powinno być wykonalne, zamiast stracić wszystko, chcąc osiągnąć zbyt wiele zbyt szybko.

— Rozumiem, sir. Ale chyba nie wyjdzie im to na zdrowie, gdy zacznie się pojedynek rakietowy. Chyba że do tego czasu wrócą do klasycznego szyku.

— Nie sądzę, by tak postąpili. Gdyby mieli taki zamiar, już by to zrobili. Oho, zmieniają kurs na lewą burtę.

Towson kiwnął głową, ale nie odpowiedział, gdyż był zajęty wydawaniem rozkazów. Trikoupis postanowił mu nie przeszkadzać, jako że sprawy zaszły tak daleko, że miał już niewielki wpływ na ostateczny wynik starcia. Teraz wyszkolenie, planowanie, rozmieszczenie i zaskoczenie należały już do przeszłości. Obie strony mogły już tylko stosować proste manewry wymuszone przez zmniejszającą się odległość i liczbę rakiet, jakimi każda z nich dysponowała. On i Malone zostali chwilowo zepchnięci do roli widzów o wysokich rangach, zmuszonych polegać na podkomendnych.

Towson miał rację — ta nietypowa formacja musiała osłabić obronę antyrakietową, a na dodatek stanowiące czubek stożka jednostki znajdowały się bliżej jego okrętów niż pozostałe, czyli były łatwiejszymi celami, utrudniającymi na domiar złego pozostałym pełne wykorzystanie stanowisk obrony przeciwrakietowej. Ale były to w sumie niewielkie niedogodności wobec korzyści, jaką powinien przynieść ten szyk w przypadku ataku kutrów. A idealnym momentem do rozpoczęcia takiego ataku było rozpoczęcie pojedynku rakietowego. Nadlatujące rakiety zagłuszyłyby część systemów naprowadzania, ogłupiły inne i zmusiły oficerów taktycznych do błyskawicznego decydowania, do czego strzelać: do rakiet czy do kutrów. Dlatego przeciwnik nie mógł zmienić szyku. I nie zmieniał.

— Zbliżamy się do ustalonej granicy otwarcia ognia, sir!

— Proszę zacząć strzelać zgodnie z otrzymanymi rozkazami, komandorze Towson — polecił formalnie Trikoupis.


* * *

— Przeciwnik utrzymuje stałe przyspieszenie pięćset dziesięć g, czyli pięć kilometrów na sekundę kwadrat, towarzyszu admirale — zameldował Okamura.

— Hm… — Admirał Groenewold pomasował podbródek.

Biorąc poprawkę na skuteczność nowych modeli kompensatorów bezwładnościowych Królewskiej Marynarki, było to przyspieszenie stosowne dla superdreadnoughta holującego zasobniki. Ale równocześnie było zbyt duże dla lżejszych jednostek, gdyby holowały maksymalną możliwą ich liczbę. Oznaczało to, że albo nie mają ich wcale, albo jedynie niewielką część, bo w przeciwieństwie do superdreadnoughtów nie posiadały ani wystarczającej liczby generatorów promieni ściągających, ani miejsca, by holować je w przestrzeni objętej ekranami.

Ponieważ dysponował prawie trzykrotną przewagą w okrętach liniowych, a zarówno one, jak i pozostałe jednostki holowały pełen ładunek zasobników, wyglądało na to, że obrońcom za chwilę zrobi się gorąco i nieprzyjemnie. Delikatnie rzecz ujmując.

Niepokoiło go, że o tym samym musiał wiedzieć dowodzący siłami broniącymi systemu, a mimo to dążył do boju spotkaniowego. Powody mogły być tylko dwa — albo był durniem, co jak się okazało po pierwszej kontrofensywie, zdarzało się nawet w szeregach Royal Manticoran Navy, choć nieczęsto, albo uważał, że znał sposób na wyrównanie szans. A więc w każdej chwili mogą natknąć się na superkutry, które wyłączą elektroniczne maskowanie i rozpoczną atak…

— Proszę przekazać jednostkom osłony, by zdwoiły czujność — polecił. — Jeżeli przeciwnik dysponuje jakimiś superkutrami, to lada moment ich użyje!


* * *

— Wszystkie okręty ognia! — rozkazał Adam Towson.

I wszystkie zasobniki holowane przez okręty stanowiące pikietę Elric odpaliły wszystkie posiadane rakiety. A dzięki trzem superdreadnoughtom rakietowym tak wszystkie okręty, jak i cztery udawane przez boje superdreadnoughty dysponowały maksymalną możliwą ich liczbą.

Dowództwo Sojuszu wydało jednoznaczne rozkazy w tej kwestii: nowa klasa superdreadnoughtów nie miała prawa pod żadnym pozorem ujawniać swych możliwości, jeśli chodzi o liczbę stawianych zasobników, żeby przedwcześnie nie ostrzec przeciwnika o swym istnieniu. Natomiast mogła wykorzystać ich tyle, ile dało się wytłumaczyć użyciem okrętów osłony. Nie wzbudzi to niczyich podejrzeń, gdyż w chwili odpalenia rakiet jednostki te będą holowały stosowną liczbę zasobników, i to też wykażą odczyty sensorów. Czego nie wykażą, bo nie będą w stanie, to tego, że wszystkimi rakietami kierowała kontrola ogniowa Isaiaha MacKenziego, ani że pozostałe dwa okręty gotowe były do przejęcia tej funkcji w razie potrzeby.

Admirał Malone miał pod swoimi rozkazami pięć superdreadnoughtów, szesnaście krążowników liniowych, dziesięć ciężkich i dwanaście lekkich krążowników, osiem niszczycieli… oraz cztery boje EW udające superdreadnoughty. Łącznie dawało to możliwość holowania czterystu czterech zasobników zawierających po dziesięć rakiet każdy. Doliczając wyrzutnie pokładowe, dało to salwę liczącą cztery tysiące dziewięćset rakiet.

Byłaby liczniejsza, gdyby część pokładowych wyrzutni nie została załadowana sondami z głowicami EW nowej generacji, których zadaniem było zagłuszanie i ogłupianie systemów celowniczych. Odleciały one na niewielką odległość od okrętów, z których zostały wystrzelone, i uaktywniły się, podobnie jak wystrzelone wraz z nimi boje nadające sygnatury superdreadnoughtów i krążowników liniowych silniejsze, niż emitowały właściwe okręty. Ich zadaniem było ściągnięcie na siebie jak największej liczby wrogich rakiet.

Boje takie były od dawna dostępne, ale w ograniczonych ilościach, gdyż przekonująca fałszywa sygnatura wymagała tak wiele energii, że musiała ona być przesyłana z macierzystego okrętu, więc trzeba było utrzymywać je na promieniach ściągających, co ograniczało liczbę mogących być równocześnie w użyciu. Nowe boje były w pewnym sensie efektem ubocznym rozwiązania problemu źródła energii dla kutrów rakietowych. Miały minireaktory pokładowe wystarczające na dwadzieścia minut emisji sygnatury w pełnym spektrum. I mogły być wystrzeliwane z nowej wyrzutni torped przystosowanej do pocisków systemu Ghost Rider, co także ułatwiało ich użycie. Teraz okręty 62. Dywizjonu Liniowego przeszły na ogień ciągły, odpalając głównie takie właśnie boje i zwielokrotniając gwałtownie liczbę celów dla sensorów i rakiet przeciwnika.

Kontradmirał Aristides Trikoupis uśmiechnął się z satysfakcją, ukazując zęby w drapieżnym grymasie — dla okrętów Ludowej Marynarki obecnych w systemie Elric właśnie przestało to być miłe popołudnie.


* * *

— O kurwa! — jęknął ktoś.

BJ Groenewold nie był pewien kto, ale przyznawał, że treść i forma okrzyku trafnie wyrażały również jego własne uczucia. Przeciwnik nie mógł wystrzelić aż tylu rakiet, utrzymując przyspieszenie, o którym informowały odczyty sensorów. To po prostu było niemożliwe!

Niemniej tak właśnie się stało. Na widok lawiny śmierci i zniszczenia mknącej ku jego okrętom poczuł, jak jego żołądek zmienia się w lodowatą kulę. Okamura musiał być równie zaskoczony, ale wykazał podziwu godną samokontrolę. Głowice samonaprowadzające i systemy kontroli ognia rakiet używanych przez Royal Manticoran Navy były znacznie lepsze niż ich własne. By choć w pewien sposób to zrównoważyć, należało oddać salwę w ostatniej chwili, bo im więcej czasu miała pokładowa kontrola ogniowa, tym dokładniej mogła zidentyfikować cele i wziąć je w stałe namiary przekazywane rakietom. Zwiększało to celność, ale moment odpalenia musiał być starannie dobrany, gdyż zbyt długie oczekiwanie mogło skończyć się zniszczeniem zasobników i świeżo wystrzelonych rakiet przez detonujące rakiety przeciwnika. Groenewold odruchowo wydałby natychmiast rozkaz odpalenia salwy, widząc, co się dzieje, co byłoby poważnym błędem, gdyż RMN dysponowała także lepszą obroną radioelektroniczną wykorzystywaną do zagłuszania i ogłupiania systemów celowniczych. Okamura zachował zimną krew i poczekał na właściwy moment — właśnie spojrzał ostatni raz na ekran, chrząknął i rozkazał:

— Ognia!

Zasobniki holowane i wyrzutnie pokładowe okrętów należących do Zespołu Wydzielonego 12.3 odpaliły masywną salwę i…

Obraz na ekranie taktycznym zawirował, gdyż nagle wyświetliło się na nim kilkakrotnie więcej celów. Groenewold zaklął cicho a soczyście i z uczuciem — liczba fałszywych celów rosła błyskawicznie. Nigdy dotąd nie widział, by tak niewiele okrętów zdołało postawić tyle boi. A na dodatek na ekranie zaczęły pojawiać się zakłócenia, przeciwnik używał zagłuszaczy o większej mocy i szerszym paśmie niż jakiekolwiek, o których dotąd Groenewold choćby słyszał.

Jego okręty holowały ponad osiemset zasobników, a w każdym było po dwanaście rakiet, co dało salwę liczącą ponad trzynaście tysięcy rakiet — prawie trzy razy więcej niż wystrzelił przeciwnik, toteż powinny one osiągnąć nieporównanie większą koncentrację ognia na poszczególnych celach, gdyż wrogich jednostek było znacznie mniej. Nawet jeśli uwzględniło się znaną przewagę elektroniki i kontroli ogniowej Królewskiej Marynarki, rachunek prawdopodobieństwa jednoznacznie dowodził, że powinno to się zakończyć całkowitym zniszczeniem pikiety Elric.

Ale to, z czym właśnie zetknęła się Ludowa Marynarka, było całkowicie nowe. BJ Groenewold, który nie popełnił żadnego błędu, miał właśnie przekonać się, jak mylący potrafi być rachunek prawdopodobieństwa.


* * *

— Jak na razie idzie dobrze, sir! — zameldował komandor Towson. — Telemetryczne dane z rakiet wskazują, że ponad połowa ma już pewne namiary celów.

— Doskonale! — Trikoupis pozwolił sobie na uśmiech.

Rakiety systemu Ghost Rider miały o 18% czulsze głowice samonaprowadzające i o prawie 20% zwiększoną zdolność do rozróżniania celów pozornych od prawdziwych dzięki polepszonemu oprogramowaniu pokładowych komputerów. Nie było to naturalnie ostatnie słowo w tej dziedzinie, jako że prace nadal trwały. Ale już te poprawione parametry dawały choćby to, że można było wcześniej odłączyć zdalne sterowanie, dzięki czemu komputery celownicze rakiet miały więcej czasu na znalezienie zaprogramowanych celów i wyliczenie kursów, co powinno zaowocować większą liczbą trafień.


* * *

W momencie wystrzelenia rakiet Zespół Wydzielony 12.3 dzieliło od przeciwnika sześć i pół miliona kilometrów. Przy prędkości trzystu dwudziestu kilometrów na sekundę rakiety powinny przebyć tę odległość w sto siedemdziesiąt dwie sekundy. Prędkość ataku, jaką mogły osiągnąć, wynosiła siedemdziesiąt pięć tysięcy siedemset kilometrów na sekundę i paliwa na manewry pozostało im na osiem sekund lotu. To znaczy tym, które przebiją się przez pasywną i aktywną obronę rakietową i znajdą się mniej niż trzydzieści tysięcy kilometrów od celu, gdyż wtedy zadziałają zapalniki zbliżeniowe, detonując impulsowe głowice laserowe.

Rakiety Królewskiej Marynarki rozwijały nieco większe przyspieszenia, toteż na dotarcie do celu potrzebowały o dziesięć sekund mniej, miały zapas paliwa wystarczający na dłuższe manewry i osiągały prędkość ataku o ponad dwa tysiące kilometrów na sekundę większą. Groenewold nie miał naturalnie innego wyjścia, jak pogodzić się z tą różnicą. Natomiast zarówno on, jak i jego kapitanowie doznaliby ciężkiego szoku, gdyby wiedzieli, że osiągi nadlatujących rakiet zostały bardzo poważnie ograniczone.

Wieloczłonowe rakiety systemu Ghost Rider mogły bowiem lecieć z przyspieszeniem dziewięćdziesięciu sześciu tysięcy g, a nie tylko czterdziestu siedmiu tysięcy pięciuset dwudziestu kilometrów na sekundę kwadrat, to jest takim, z jakim obecnie się poruszały. Dotarcie do celu zabrałoby im wówczas 118 sekund, a prędkość ataku wynosiłaby ponad 110 tysięcy kilometrów na sekundę. Paliwa starczyłoby na ponad minutę manewrowania. Co zakończyłoby się masakrą Zespołu Wydzielonego 12.3.

Ale zbyt wcześnie ujawniłoby pełne możliwości nowego systemu uzbrojenia.

Mimo to los okrętów Zespołu Wydzielonego 12.3 i tak był nie do pozazdroszczenia. Co piąta rakieta miała głowicę elektroniczną zawierającą zagłuszacz albo emiter udający, że jest dziesięcioma rakietami. Obie strony od początku konfliktu używały zagłuszaczy czy innych środków walki radioelektronicznej, ale nikt w Ludowej Marynarce nie podejrzewał, że można je wyposażyć w tak mocne źródło energii, toteż siła emitowanych przez nie sygnałów stanowiła naprawdę niemiłe zaskoczenie dla Groenewolda i Okamury. W efekcie obrona antyrakietowa nie okazała się nawet w połowie tak skuteczna jak powinna, a na dodatek rakiety miały znacznie lepsze systemy samonaprowadzające niż jakiekolwiek użyte dotąd przez Royal Manticoran Navy.

Obrońcy wystrzelili rakiety o pięćdziesiąt sekund wcześniej, a dotarły one do celu dobrą minutę przed rakietami okrętów Groenewolda, który z niedowierzaniem patrzył, jak większość antyrakiet zostaje ściągnięta na pozorne cele albo ogłupiona przez zagłuszanie. Działka laserowe spisały się lepiej, ale też zbyt często strzelały do niegroźnych rakiet z głowicami elektronicznymi. W sumie antyrakiety zniszczyły ledwie 20% nadlatujących pocisków, a sprzężone działka laserowe 18%. A potem dwa tysiące czterysta impulsowych głowic laserowych detonowało prawie równocześnie i rozpętało się piekło.

Każda bowiem została zaprogramowana tylko na jeden z pięciu celów, co oznaczało, że do każdego z wyznaczonych przez kontrolę ogniową okrętów skierowało się prawie pięćset rakiet. Superdreadnoughty były niezwykle wytrzymałymi jednostkami wyposażonymi w grube pancerze i silne osłony antyrakietowe. Można było naturalnie zniszczyć je wyłącznie rakietami, ale zwykle następowało to stopniowo w trakcie długiego i zaciętego pojedynku rakietowego.

Ponowne wprowadzenie do użycia zasobników holowanych zmieniło tylko jedno, ale była to istotna zmiana: zamiast długiego ostrzału mogła wystarczyć jedna salwa, byle odpowiednio liczna, gdyż okręty tej klasy wymagały naprawdę wielu trafień, by zostać zniszczone. I to właśnie teraz stało się z jednostkami wybranymi na cele przez podkomendnych kontradmirała Trikoupisa. Nikt nie był w stanie określić, ile promieni laserowych uderzyło w ekrany, ile zostało odchylonych przez osłony burtowe ani ile trafiło w kadłuby.

I w sumie nie było to ważne. Ważne było to, że w jednym momencie Zespół Wydzielony 12.3 był solidną ścianą trzydziestu pięciu superdreadnoughtów, a w następnym w samym jej sercu zapłonęło pięć miniaturowych słońc oznaczających śmierć tysięcy ludzi i zniszczenie okrętów. Dwadzieścia pięć tysięcy członków ich załóg zginęło w tych plazmowych stosach, a wśród nich wiceadmirał BJ Groenewold, który przygotował swój związek taktyczny na każde zagrożenie, jakie mógł sobie wyobrazić, a natknął się na takie, o którego istnieniu nie miał pojęcia.


* * *

Trikoupis z satysfakcją obserwował, jak z ekranu znika pięć symboli, a potem z obawą, jak atak rozpoczynają wrogie rakiety. Było ich zbyt wiele, by mogły sobie z nimi poradzić klasyczne obrony antyrakietowe. Ale ich możliwości zostały wzmocnione przez obronne komponenty systemu Ghost Rider, dla których teraz nadeszła godzina próby. I przeszły ją w imponujący sposób — ponad dziesięć tysięcy rakiet zostało oślepionych lub ogłupionych, tak że albo przeleciały, nie dostrzegając okrętów, albo skupiły się na celach pozornych, które zniszczyły w serii wielokrotnych eksplozji. Ze trzy tysiące obrało za cele boje udające superdreadnoughty, w czym nikt im nie przeszkadzał, i przestały istnieć wraz z nimi. Te, które ocalały i zaatakowały rzeczywiste okręty, uległy rozproszeniu, kontrola ogniowa zaprogramowała bowiem w rakietach jako cele wszystkie okręty obrońców. Było to logiczne przy tak ogromnej ich liczbie, jako że musiała ona przeciążyć możliwości każdej, nawet sprzęgniętej w jedną całość obrony antyrakietowej. Poza tym nie chodziło nawet o całkowite zniszczenie — w pierwszej salwie wystarczającym sukcesem byłoby poważne uszkodzenie ostrzelanych jednostek, gdyż każda, którą dogoniłyby okręty Ludowej Marynarki, zostałaby albo unicestwiona, albo zmuszona do kapitulacji.

Dzięki temu aktywna obrona antyrakietowa okrętów wiceadmirała Malone’a była w stanie sobie z nimi poradzić, choć naturalnie nie zniszczyć wszystkie. W ostatnim momencie z okrętu flagowego padł rozkaz i wszystkie jednostki obróciły się dennymi ekranami ku dolatującym w zasięg ataku niedobitkom.

Niektóre rakiety i tak dotarły do celu, gdyż było ich zbyt dużo, aby mogło stać się inaczej, ale w porównaniu z liczbą wystrzelonych były to pojedyncze sztuki. Część dodatkowo nie przyniosła zamierzonego skutku, gdyż wszystkie superdreadnoughty rakietowe były wyposażone w generatory osłon dziobowych wzorowane na tych opracowanych dla kutrów, o których istnieniu nikt w Ludowej Marynarce nie wiedział. Dzięki temu HMS Belisarius nie został ani razu trafiony, ale był jedynym okrętem liniowym mającym aż takie szczęście. Krążownik liniowy Amphitrite utrzymał sterowność i nie wypadł z szyku, ale przypominał krajobraz księżycowy, tak podziurawione zostały jego burty. Uchodziło z nich powietrze i wylatywały szczątki, tworząc warkocz za okrętem. Krążownik liniowy Lysander nie miał tyle szczęścia, choć trafiły go tylko trzy promienie laserowe. Zniszczone zostały dwa węzły alfa i cztery beta, wybebeszone uzbrojenie na prawej burcie, zniszczony pomost flagowy (pusty, gdyż okręt nie był flagowym) i dwa z trzech reaktorów. Ponad jedna trzecia załogi zginęła, a pozbawiony sterowności krążownik z poważnie uszkodzonym napędem wypadł z szyku i pozostał w tyle.

Przeciwnik był jednak tak zaskoczony poniesionymi stratami, że zaczął gwałtownie wytracać prędkość, tracąc zupełnie zainteresowanie dalszą walką. Dzięki temu Lysander powoli, ale stale mógł zwiększać dzielącą go od okrętów Ludowej Marynarki odległość. Okręt nie był zdolny opuścić systemu, nie mogąc postawić żagli, ale przynajmniej można było uratować jego załogę…

Wiceadmirał Malone po błyskawicznej analizie sytuacji wydał stosowne rozkazy. Żadna z jego jednostek nie odniosła poważnych uszkodzeń, toteż stosunkowo niewielkim ryzykiem było zmniejszenie przez nie prędkości do tej osiąganej przez Lysandera i obrócenie się burtami do przeciwnika, by zapewnić osłonę ogniową operacji ratunkowej. A tę podjęły dwa krążowniki liniowe, które zbliżyły się do Lysandera osłaniane przez pozostałe jednostki eskadry ustawione ekranami do przeciwnika. Ten miał nadal olbrzymią przewagę, tym większą, że wiceadmirał Malone nie mógł już wykorzystać możliwości superdreadnoughtów rakietowych bez zdradzania ich, a tego zabraniały mu rozkazy. Wyglądało to tak, jakby załogi okrętów Ludowej Marynarki straciły ducha bojowego, i mogła to być prawda w tym sensie, że Trikoupis skoncentrował ogień na tej części formacji, w której powinien znajdować się okręt flagowy. W każdym razie przeciwnik ograniczył się do wymiany salw rakietowych, nie ścigając oddalających się obrońców. A rakiety natykające się na pozorne cele systemu Ghost Rider nie miały żadnych szans dotarcia do okrętów Sojuszu, gdyż było ich po prostu zbyt mało.

Zarówno wiceadmirał Malone, jak i kontradmirał Trikoupis nie mieli nic przeciwko takiemu rozwojowi wydarzeń. Po zdjęciu niedobitków z wraka Lysandera oraz zniszczeniu go, pikieta Elric wycofała się zgodnie z rozkazami admirała Caparellego i Matthewsa.

Obserwowały to w ponurym nastroju załogi okrętów Zespołu Wydzielonego 12.3, wiedząc, że kosztem dużych strat weszły w posiadanie systemu zgodnie z planem przeciwnika.

Загрузка...