Rozdział XLIV

— Dziwne…

— Co dziwne? — porucznik Judson Hines z Marynarki Graysona obrócił się wraz z fotelem ku stanowisku taktycznemu.

Kuter rakietowy Intrepida znajdował się dokładnie w tym samym położeniu względem Grayson One co w chwili zejścia z orbity. Cały przelot jak dotąd poza koniecznością pilnowania miejsca w szyku był śmiertelnie nudny, a mała prędkość sprawiała, że zdawał się ciągnąć w nieskończoność. Mimo to jednak załoga zachowywała czujność i uważnie śledziła wskazania sensorów oraz instrumentów pokładowych.

— Nie wiem co — przyznał podporucznik Willis, oficer taktyczny. — Gdybym wiedział, nie byłoby to dziwne.

— Rozumiem. — Hines nie spuszczał wzroku z Willisa przez kilkanaście sekund, po czym westchnął i oznajmił: — Zapytam w sposób prosty i zrozumiały. Skup się, Alf. Co zauważyłeś?

— Elektronicznego ducha, jak sądzę.

— Gdzie?

— A tu. — Willis zaznaczył kursorem miejsce i przesłał całość na ekran fotela Hinesa.

Rozbłysnął na nim symbol pulsujący na zmianę czerwienią i żółcią, co wskazywało na możliwy kontakt. Hines zmarszczył brwi — symbol znajdował się bardzo blisko innego, dużego i zielonego oznaczającego frachtowiec. Wstukał na klawiaturze polecenie i po sekundzie obok frachtowca wyświetliły się dane identyfikujące go jako jeden z rudowców stale dostarczających metale do stoczni.

— Jak ten duch wyglądał? — spytał.

— Trudno powiedzieć, skipper. To w sumie był niewielki błysk, jakby ostry skok siły ekranu na samej krawędzi. Nie zwróciłbym na niego uwagi, gdyby nie to, że w sumie były dwa takie rozbłyski.

— Dwa? — Hines uniósł brwi.

— Coś jakby podwójny rozbłysk.

— Hm… — Hines potarł podbródek.

Jego kuter znajdował się najbliżej frachtowca. Ze słów Willisa wynikało, że jest mało prawdopodobne, by ktokolwiek inny znalazł się na pozycji umożliwiającej sensorom zarejestrowanie tego, co zarejestrowały grawitacyjne sensory Intrepida.

— Prawdopodobnie była to fluktuacja ekranu — ocenił. — Te łajby są naprawdę ciężko wykorzystywane i węzły mają prawo mieć przepięcia. Ale na wszelki wypadek zmieńmy kurs i przyjrzyjmy mu się uważniej. A ty, Bob, przekaż meldunek i kopię odczytu sensorów dowódcy osłony.


* * *

Honor zmarszczyła brwi, słysząc meldunek Intrepida. Przed startem sprzęgła wewnętrzną łączność z siecią osłony, toteż informacja do niej dotarła, ale bez danych, gdyż sprzęg obejmował tylko rozmowy głosowe. Porucznik Hines wyrażał się jasno, ale z jego słów wynikało, że jego sensory nic pewnego nie wykryły. Mimo to coś ją zaniepokoiło. Nie potrafiła określić co, a ponieważ nie była zgrana z siecią taktyczną, nie mogła ocenić samego odczytu.

Uśmiechnęła się, uświadamiając sobie, że kolejny raz wychodzi z niej oficer taktyczny — zawsze najcenniejsze będą dla niej surowe dane, na podstawie których będzie w stanie dojść do własnych wniosków. Postanowiła więc te dane uzyskać, co nie stanowiło problemu, bo choć Candless nie posiadał uzbrojenia, to miał doskonały zestaw sensorów. Lepszy niż jakikolwiek inny jacht czy inna cywilna jednostka, z jaką dotąd miała do czynienia.

Wydała stosowne polecenia komputerowi i na ekranie HUD pojawiło się nowe okno, gdy sensory pokładowe zaczęły przeszukiwać rejon, w którym Intrepid zarejestrował ową anomalię zwaną potocznie duchem. Najprawdopodobniej Hines miał rację, biorąc pod uwagę to, jak blisko frachtowiec się znajdował, a silna flu…

Zamarła, wpatrując się w symbol, który rozbłysł na ekranie. A raczej w dwa symbole… które były znacznie bliżej niż zaobserwowany przez Willisa duch. Zmarszczyła brwi, próbując znaleźć jakieś sensowne wytłumaczenie, ale nie udało jej się.

Wstukała kolejne polecenie na klawiaturze i na ekranie pojawił się kurs. Co prawda migotał, co oznaczało, że jest względny według komputera, niemniej łączył symbole z miejscem, w którym Willis dostrzegł ducha. Obok wyświetliło się też przypuszczalne przyspieszenie tego czegoś i ono dopiero naprawdę ją zdumiało. Jeśli bowiem były to obiekty fizyczne, przy tak małych rozmiarach powinny mieć większe przyspieszenie. Podane przez komputer było natomiast zbyt małe jak na pocisk rakietowy. Poza tym przy tak niewielkiej odległości napędy powinny dosłownie błyszczeć niczym flara, więc…

Na ekranie ponownie rozbłysły dwa symbole. Odczyt był równie słaby, a kontakt równie krótki jak poprzednio, ale znajdowały się znacznie bliżej. Wciągnęła głęboko powietrze, nagle rozumiejąc, co widzi. Nie potrafiła tego uzasadnić, ale miała pewność, że zmysł taktyczny jej nie zwodzi. Nacisnęła klawisz zewnętrznej łączności i jej głos popłynął z głośników na wszystkich mostkach kutrów i obu jachtów:

— Wampir! Powtarzam: wampir! Dwie rakiety w namiarze 0-3-0 na 0-0-2 względem Grayson One.


* * *

Gavin Bledsoe zaklął siarczyście, widząc, jak najbliższy kuter rakietowy zmienia kurs. Według prognoz komputera astro przeleci ledwie czterdzieści tysięcy kilometrów od frachtowca, ale nie to było powodem wiązanki — zarówno on, jak i jego załoga byli przygotowani na to, że osłona zorientuje się po fakcie, skąd zostały wystrzelone rakiety, i dobierze im się do skóry. Natomiast tak szybka zmiana kursu oznaczała, że rakiety już zostały wykryte i osłona ma dużo czasu na reakcję.

Ponieważ nic nie był w stanie na to poradzić, przymknął oczy i przeprosił Boga za przekleństwo. A potem pomodlił się o zwycięstwo.


* * *

Ostrzeżenie Honor spadło na załogi kutrów i dyżurną wachtę jachtów niczym grom z jasnego nieba. Gdyby pochodziło od kogokolwiek innego, zażądano by wyjaśnienia albo uznano je za absurd. Ale nawet wiedząc, że to nie żarty, ludzie potrzebowali paru sekund, by otrząsnąć się z zaskoczenia. Potem zadziałały odruchy i oficerowie taktyczni kutrów zaczęli przeszukiwać wskazany przez Honor rejon, a obrona antyrakietowa ze stanu pogotowia przeszła w stan pełnej gotowości bojowej.

Tyle że nie byli w stanie znaleźć celów.


* * *

W podanym rejonie nie było nic poza…

— No, Alf? — warknął porucznik Hines.

Pogoniony wzruszył ramionami.

— Nie mogę gnojków znaleźć! Zaraz!… Kurwa! Przez sekundę je miałem, ale sygnał był za słaby. Nie mogę ich namierzyć, skipper!

— Cholera! — Hines zgrzytnął zębami i polecił sternikowi: — Allen, zbliż się do tego sukinsyna, który je wystrzelił!


* * *

Honor zmieniła kurs, tak by dziób Candlessa celował prosto w nadlatujące rakiety. W ten sposób mogła użyć sensorów dziobowych bez zakłócenia spowodowanego przez ekran. Mimo to nie udało jej się uzyskać stałego namiaru i twarz jej stężała. Nigdy niczego podobnego nie widziała, i prawdę mówiąc, nawet sobie nie wyobrażała. Rakiety zbliżały się wolno, z przyspieszeniem niewiele większym od sondy zwiadowczej dalekiego zasięgu, ale miały lepsze systemy maskowania elektronicznego, niż powinny. Sensory jej jednostki miały czyste pole i znajdowały się w doskonałym położeniu, gdyż ledwie o kilkaset kilometrów od krawędzi ekranu Grayson One, ku któremu zmierzały rakiety, ale komputer i tak nie był w stanie utrzymać stałego namiaru niezbędnego obronie antyrakietowej do skutecznego działania.

Przesłała odczyt na kuter dowódcy eskorty i zaczęła gorączkowo myśleć.

Musiały to być pociski specjalnie zmodyfikowane do wykonania tego zadania, natomiast pojęcia nie miała, kto jest ich wytwórcą. Royal Manticoran Navy ani Ludowa Marynarka nie posiadały niczego podobnego. Zagadka ich pochodzenia była chwilowo mało ważna — istotne było, jak je zniszczyć i czym konkretnie są, a nie kto je wyprodukował.

Potrząsnęła głową i skupiła się na tym zadaniu. Przyspieszenie rakiet obiektywnie było niewielkie, jednak znacznie wyższe niż jakiejkolwiek załogowej jednostki, toteż nie sposób było im uciec. Co gorsza nie uaktywniły żadnych sensorów, czyli najprawdopodobniej miały bardzo czułe głowice samonaprowadzające, co stanowiło swoistą ciekawostkę. Zostały bowiem wystrzelone poza strefą osłony i przeleciały w odległości mniejszej niż trzysta kilometrów od jednego z kutrów, toteż system samonaprowadzający powinien namierzyć kuter i polecieć za nim. Sygnatura kutra co prawda nie przypominała sygnatury żadnego z jachtów, ale z tak małej odległości ich sygnatury powinny zostać całkowicie zagłuszone przez emisję napędu kutra. Co najmniej zaś rakiety powinny stracić namiar i zostać zmuszone do ponownego uzyskania go.

A nic podobnego nie nastąpiło.

Brak emisji aktywnych sensorów dodatkowo utrudniał ich zniszczenie, bo nie sposób było uzyskać stałego namiaru celu. Pociski były widoczne jedynie w sekundowych rozbłyskach, po czym znikały z ekranów dzięki niezwykle skutecznemu maskowaniu elektronicznemu, a to było zbyt mało, by obrona antyrakietowa mogła je trafić. Tym bardziej że cel tak niewielki jak rakieta chroniona własnym ekranem w ogóle był trudny do zniszczenia.

Mimo to kilka kutrów wystrzeliło antyrakiety, co akurat było poważnym błędem, gdyż bez konkretnego namiaru celu nie mogły go odszukać, za to ich ekrany i sygnatury napędów były wyraźnie wykrywalne dla sensorów, toteż zagłuszyły słabe emisje nadlatujących rakiet.

Honor otworzyła usta, ale dowódca osłony był szybszy i antyrakiety zniknęły w serii eksplozji, gdy załogi, które je wystrzeliły, wysłały im polecenie autodestrukcji. W następnym momencie sensory Candlessa zdołały odnaleźć rakiety i Honor odetchnęła z ulgą.

Były bliżej i część kutrów otworzyła ogień z działek laserowych, a nawet z graserów, tyle że było to strzelanie na wyczucie, czyli na ślepo. Salwa burtowa krążownika nastawiona na konkretną odległość miałaby szansę je zniszczyć, bo obejmowała pewien określony obszar. Pojedyncza wiązka energii mogła trafić jedynie przypadkiem.

Grayson One i Queen Adrienne zmieniały kurs i obracały się ekranami w stronę nadlatujących rakiet, ale to było wszystko, co mogły zrobić ich załogi. Jachty nie były uzbrojone, nie posiadały też osłon burtowych, a ich bogate wyposażenie radioelektroniczne w tym wypadku nie przydawało się na nic, gdyż rakiety nie używały żadnego aktywnego systemu namierzania, który można byłoby zagłuszyć, a cele pozorne po prostu ignorowały.


* * *

Major Francis Ney prawie podskoczył, słysząc w słuchawce ostrzeżenie księżnej Harrington. Wybrał kombinację na komunikatorze, włączając się w ten sposób w system łączności mostka, i po parunastu sekundach równocześnie zbladł i obrócił się na pięcie. W następnej sekundzie otworzył drzwi sali konferencyjnej i wydał serię poleceń swoim ludziom oraz zaskoczonym ministrom.

Cromarty i Hodges byli oszołomieni, za to Prestwick i earl Gold Peak zareagowali niczym zawodowi oficerowie — na ich twarzach widać było strach, lecz nie poddali się panice, złapali kolegów i pociągnęli ich na korytarz. Ney złapał za kołnierz Calvina Henke i zrobił to samo. Na korytarzu młodzian próbował się wyrwać, by wrócić po resztę obecnych, więc Ney, nie tracąc czasu na gadanie, spacyfikował go ciosem wyprostowanymi palcami w splot słoneczny. Chwilowo sparaliżowanego przerzucił przez ramię i pobiegł śladem ministrów. Korytarz prowadził do kapsuł ratunkowych, których włazy zostały już otwarte przez dwóch członków załogi. Pomogli wsiąść politykom, zamknęli za nimi starannie włazy, odblokowali sekwencję wystrzelenia kapsuł i spojrzeli pytająco na Neya.

A on miał dylemat, i to poważny. Jeśli odstrzeli kapsuły teraz, a rakiety są uzbrojone w impulsowe głowice laserowe, i ten, kto je wystrzelił, przewidział taką możliwość, kapsuły staną się praktycznie nieruchomym celem pomimo opancerzenia. W tym przypadku lepiej byłoby ich nie odpalać, bo lasery za cel główny wezmą jacht i poćwiartują go, ale kapsuły dzięki pancerzom powinny przetrwać. Nikt inny na pokładzie, kto nie zdążył nałożyć skafandra próżniowego, a do nich należał on sam i jego ludzie, nie miał cienia szansy, by przeżyć, ale oni nie byli ważni. Natomiast jeśli rakiety miały klasyczne głowice nuklearne…

Wtedy nikt na pokładzie nie miał żadnej szansy, gdziekolwiek by się znajdował — w kapsule czy na pokładzie jachtu. To, czy miałby skafander na sobie czy nie, też nie miałoby znaczenia.


* * *

Rakiety atakujące jachty były najwyższym osiągnięciem technicznym pewnej firmy z Ligi Solarnej opracowanym specjalnie do użycia w zasadzkach. Zaprojektowano je naturalnie dla Marynarki Ligi, ale jej spece od uzbrojenia nie zakupili ich, rakiety bowiem rzeczywiście sprawdzały się jedynie w wyżej wymienionej sytuacji. Co gorsza ich mała prędkość czyniła z nich tarcze strzelnicze, gdy w ostatniej fazie ataku zmuszone były używać aktywnych sensorów. Brak zainteresowania ze strony Marynarki Ligi postawił firmę w niezbyt wesołej sytuacji na zaprojektowanie i sprawdzenie rakiet poszły spore pieniądze, których w legalny sposób nie można było odzyskać. Postanowiono więc odzyskać je nielegalnie, mimo iż pocisk został wyposażony w systemy maskowania elektronicznego najnowszej generacji, a więc nie wolno było go sprzedać innej flocie. Firmy zbrojeniowe mające siedziby na obszarze Ligi Solarnej dawno już jednak przestały się przejmować takimi drobiazgami, jako że solidna kara nikogo za to od dawna nie spotkała, i rakieta znalazła się na czarnym rynku. Kiedy więc przedstawiciele Saint-Justa wybrali się na zakupy, bez trudu dowiedzieli się o jej istnieniu i o tym, kto ją produkuje.

Urząd Bezpieczeństwa zainteresował się nią. I nie powiadomił o jej istnieniu Ludowej Marynarki. Powód był prosty — ktoś w kwaterze głównej UB całkiem rozsądnie pomyślał, że gdy w końcu dojdzie do konfrontacji z flotą, dobrze byłoby mieć broń, o której nikt z tejże floty nie miał pojęcia. A że broń ta doskonale nadawała się do niespodziewanych ataków na nieprzygotowanego przeciwnika, to tym lepiej. Dla Urzędu Bezpieczeństwa zawsze liczyły się efekty, a nie uczciwość.

Saint-Just zainteresował się rakietami także z innego powodu. Byłaby to bowiem doskonała broń do zamachów, jeśli wyeliminowałoby się jej jedyną słabość, czyli konieczność użycia aktywnych sensorów w ostatniej fazie ataku. Rozwiązanie było proste — należało na pokład celu dostarczyć nadajnik i zaprogramować na jego sygnał głowicę samonaprowadzającą. W ten sposób rakieta cały czas używała sensorów pasywnych i pozostawała niewykrywalna dla obrony antyrakietowej. A mogła pokonać znacznie większą odległość niż klasyczna rakieta wojskowa i nieporównywalnie skuteczniej śledzić cel.

Dlatego też na każdym okręcie liniowym Ludowej Marynarki, czy to nowo budowanym, czy też remontowanym lub modernizowanym, czy przechodzącym okresowy przegląd, umieszczono podczas pobytu w stoczni remontowej nadajnik i starannie go ukryto, tak by załoga i oficerowie o niczym się nie dowiedzieli. Nadajniki te zaczynały działać dopiero po odebraniu specjalnego kodowanego sygnału — do tego czasu były nieaktywne. Dla rakiety były niczym radiolatarnia dla okrętu, co oznaczało, że nie musiały używać aktywnych sensorów, a także że mogły zostać wystrzelone z okrętu nie widzącego celu, gdyż nie potrzebowały stałego namiaru zaprogramowanego przed wystrzeleniem. To, co powinno okazać się skuteczne wobec zbuntowanych okrętów Ludowej Marynarki, powinno też być skuteczne w starciu z wrogimi jednostkami, jeśli tylko udałoby się na ich pokładach umieścić nadajniki.

Próby wykazały, że nic, co znajduje się na wyposażeniu Ludowej Marynarki, nie jest w stanie wykryć rakiety, dopóki nie użyje ona aktywnych sensorów. Specjaliści oceniali co prawda, że Royal Manticoran Navy będzie w stanie je wykryć, ale nie zdoła uzyskać stałego namiaru, a tym samym zniszczyć ich, jak długo będą używały tylko sensorów pasywnych. Otrzymawszy taką analizę, Saint-Just polecił skontaktować się z Donizettim, którego trudno było nazwać wiarygodnym, ale pieniądze w tym przypadku były naprawdę duże, a miał jeszcze otrzymać zapłatę od Wiernych. Lokalni agenci UB wskazali stosowny kontakt z Wiernymi i na tym ich rola się zakończyła aż do momentu sfinalizowania transakcji. Z punktu widzenia Saint-Justa układ był idealny — kontrolował Wiernych, gdyż decydował, kiedy Donizetti dostarczy im potrzebne do przeprowadzenia zamachu wyposażenie, a fakt, że ów był znanym przemytnikiem broni, skutecznie maskował udział w całej sprawie Urzędu Bezpieczeństwa. Kiedy Donizetti wykona swoje zadanie, wystarczy wysadzić jego statek i zniknie jedyne ogniwo mogące połączyć UB z zamachem. Śledztwo, które na pewno będzie drobiazgowe, jeśli operacja „Hassan” się uda, wykryje jedynie powiązania zamachowców z Wiernymi, którzy kupili broń od kryminalisty z Ligi Solarnej, a potem go zabili dla zatarcia śladów.

Fakt, że plan był skomplikowany, a im bardziej skomplikowany plan, tym większe ryzyko, że się nie powiedzie, ale jedynie on dawał szansę sukcesu przy zachowaniu w tajemnicy roli Ludowej Republiki Haven w operacji.

A co ważniejsze, jak dotychczas wszystko szło dobrze, gdyż rakiety leciały właśnie do ustalonych celów niczym wysłannicy zagłady.


* * *

Patrząc na zbliżające się rakiety, Honor poczuła na czole krople potu. Ogień kutrów, jak podejrzewała, okazał się nieskuteczny, a rakiety od trafienia dzieliły już tylko minuty. Jachty ustawiły się do nich ekranami i sygnały nadajników zostały odcięte. O czym nikt nie wiedział, ale nie miało to już znaczenia, bo komputery celownicze rakiet miały stałe namiary celów i nie potrzebowały sygnału nadajników, by w nie trafić. Rakiety zmieniły nieco kursy, by zaatakować z góry, ponad krawędziami dennych ekranów.

Honor jeszcze przez sekundę spoglądała na ekran, a potem podjęła decyzję.

— Grayson One, utrzymuj kurs i pozycję! — poleciła. — Pod żadnym pozorem bez mojego polecenia nie zmieniać kursu i nie obracać okrętu!


* * *

— Co do ku…?! — Alfred Willis ugryzł się w język, widząc, jak Jamie Candless daje nagle całą naprzód.

— Co się dzieje, Alf? — warknął Hines. — Mów, człowieku!

— To… to lady Harrington, skipper — powiedział chrapliwie Willis. — Chce staranować rakietę celującą w Grayson One!

— Co?!


* * *

— Słodka godzino! — jęknął kapitan Leonard Sullivan, dowodzący Grayson One, wpatrując się w ekran z przerażeniem i nadzieją równocześnie.

Statek lady Harrington przyspieszał tak gwałtownie, jak nie byłby w stanie nawet kuter rakietowy nowej generacji, i zbliżał się coraz bardziej do burty Grayson One, lecąc pod kątem dziewięćdziesięciu stopni, tak że jego ekrany ustawione były prostopadle do ekranów jachtu. Inaczej mówiąc, lady Harrington zrobiła ze swojego statku osłonę burtową, której nie miał jacht.

Jeśli rakieta miała głowicę nuklearną, istniała szansa, że przeżyje ten szaleńczy manewr, gdyż ekran jej statku, choć mniejszy niż jachtu, był równie nieprzenikliwy. Natomiast jeśli była to głowica laserowa, musiała zginąć, bo jej statek także nie posiadał osłon burtowych, a przy tak niewielkich gabarytach wystarczyłoby jedno trafienie.

Natomiast dzięki jej poświęceniu Grayson One powinien przetrwać w obu przypadkach.

Sullivan zamknął oczy i zaczął modlić się za patronkę Harrington.


* * *

— Jestem na pozycji Grayson One — oznajmiła spokojnie Honor. — Na moją komendę wykonajcie zwrot o dziewięćdziesiąt stopni na prawą burtę, nie zmieniając płaszczyzny lotu.

— Aye, aye, milady — rozległo się w głośniku. — Niech panią Tester ma w opiece!

Honor nie odezwała się, całą uwagę skupiając na ekranie. Czuła miłość i odwagę Nimitza wspierającego jej decyzję, a gdzieś w tle równie zdeterminowany upór Wayne’a Alexandra siedzącego w maszynowni i LaFolleta samotnego w salonie.

Kutry nadal strzelały i odruchowo uśmiechnęła się złośliwie — szczytem ironii losu byłoby, gdyby promień któregoś z graserów trafił Candlessa, nim dotrze doń rakieta. Nie wydała im jednak rozkazu przerwania ognia, bo była w stanie próbować osłonić tylko jeden jacht — ludzie na pokładzie Queen Adrienne mogli liczyć tylko na zniszczenie rakiety przez szczęśliwy strzał, bo kutry były zbyt daleko, by któryś mógł powtórzyć jej wariacki manewr. Rakiety ponownie lekko zmieniły kursy, tak by znaleźć się nieco wyżej i przed celami, ale przekroczyły już granicę skutecznej detonacji impulsowych głowic laserowych, co znaczyło… nagle uaktywniły się sensory rakiety lecącej ku Grayson One i zmieniła ona ostro kurs.

— Grayson One zwrot! — warknęła.

I jacht posłusznie wykonał polecenie.

Podobnie jak Jamie Candless trzymający się jego burty jak przylepiony.

Honor nie miała czasu przeliczyć całego manewru, więc działała na oko i na wyczucie, obserwując rakietę i dostosowując pozycję do pozycji jej i jachtu. Rakieta zniknęła z zasięgu sensorów pokładowych zasłonięta ekranem dennym i Honor wstrzymała oddech, czekając, czy wyskoczy w ostatnim momencie ponad jego krawędź, czy też…

Dwudziestomegatonowa głowica eksplodowała mniej niż pięćdziesiąt kilometrów od Jamie Candlessa, który przez mgnienie oka prawie znalazł się w sercu gwiazdy. Osłona kabiny sczerniała, gdy armoplast spolaryzował się automatycznie, a Honor odetchnęła z ulgą: to była klasyczna głowica, nie laserowa, a więc wszyscy mieli szansę, jeśli tylko…

Po błysku dotarła do nich fala plazmy, ale Honor przewidziała to i dzięki zmianie kursu zamiast trafić w niczym nie osłonięte dzioby obu jednostek, uderzyła w ekran denny jej statku. Jedynie jej obrzeża wyszły poza niego i generatory pól siłowych tak cząsteczkowego, jak i elektromagnetycznego zawyły nagle na maksymalnym obciążeniu. Były przystosowane do ochrony statku poruszającego się z szybkością wynoszącą osiemdziesiąt procent prędkości światła, a Candless leciał z prędkością ledwie dziewięciu tysięcy kilometrów na sekundę, ale w przestrzeni nie ma aż tak gęstych skupisk materii czy promieniowania jak lawina, która teraz nagle na nie spadła. Kabinę wypełniło wycie alarmów zagłuszające jęk generatorów.

Honor gwałtownie zmieniła kurs, próbując jak najszybciej wydostać dziko tańczący statek z piekła nuklearnego zniszczenia.

Wątpiła, czy się jej uda.

Niespodziewanie Candless przestał się miotać i ponownie odetchnęła z ulgą. Po czym popatrzyła na wyświetlającą się listę uszkodzeń — generator siłowego pola cząsteczkowego został zniszczony, a pola elektromagnetycznego poważnie uszkodzony. Było jasne, że na Grayson statek będzie lecieć naprawdę powoli. Poza tym był cały, nie licząc drobiazgów, jak spalone tu i tam obwody czy przepalone sensory. Spojrzała na ekran — Grayson One także przetrwał, choć i jego ekran właśnie zamigotał i zgasł. Utrzymywała jednak cały czas łączność z jego mostkiem i słuchając litanii uszkodzeń, szybko zorientowała się, że choć jest ich dużo, nie stanowią zagrożenia… i że wszyscy na jego pokładzie są cali i zdrowi. A potem radość zniknęła, bo uświadomiła sobie, że na ekranie widać tylko jeden złoty symbol.

Загрузка...