Rozdział VI

Kamienna wieża króla Michaela była stara i wydała się Honor równie niepozorna jak przy pierwszej wizycie na dworze. Tyle że tym razem zdawała sobie sprawę, że pozory mylą, gdyż właśnie w tej niepozornej budowli mieszczą się prywatne apartamenty Elżbiety III. I dlatego zbliżając się do niej w towarzystwie przewodnika, Michelle Henke, LaFolleta i Simona Matingiyego, czuła lekki co prawda, lecz rosnący niepokój. W nosidle na plecach miała Nimitza, Samantha zaś podróżowała na ramieniu Henke. Dla kogoś patrzącego z boku ich grupa musiała wyglądać co najmniej dziwnie.

Ponieważ znajdowali się na terenie pałacu Mount Royal, wokół roiło się od wartowników z Queen’s Own Regiment i ze Straży Pałacowej. Wszyscy mijani salutowali im z kamiennymi minami, bo zostali uprzedzeni, kto przybędzie. Dlatego tak w ich zachowaniu, jak i w umysłach nie było zaskoczenia czy burzy mieszanych uczuć, jakie powitały ją na Graysonie, za co była losowi wdzięczna. Co prawda tamto doświadczenie nauczyło ją osłabiać natężenie odbieranych uczuć, ale mimo wszystko podobne tornado nie było miłym przeżyciem.

Uśmiechnęła się w duchu, przypominając sobie celne powiedzenie którejś z ziemskich postaci historycznych, chyba Samuela Jacksona, iż świadomość, że zostanie się powieszonym, wpływa doskonale na zdolność koncentracji. Sama odkryła, że sytuacje stresowe wpływają na pogłębienie i rozwój łączącej ją z Nimitzem więzi. Tak było, gdy siedziała w celi bloku więziennego Tepesa i po dwóch burzach emocjonalnych, które przeżyła po powrocie. Po tych ostatnich skupiła się na więzi oraz stworzonych dzięki niej własnych zdolnościach empatycznych jak nigdy dotąd. Nie miała pojęcia, jak jej się to udało — podejrzewała, że znaczny wpływ miał instynkt samozachowawczy, ale z ulgą stwierdziła, że potrafi to zrobić. Z początku szło ciężko, potem coraz łatwiej, aż stało się odruchowe i tak naturalne jak chodzenie czy oddychanie.

To, co udało jej się osiągnąć, u treecatów musiało być albo wrodzone, albo też wykształcone w najwcześniejszym okresie dzieciństwa, gdyż inaczej wszystkie by zwariowały. Ona nie potrafiła całkowicie wyłączyć odbioru emocji otaczających ją ludzi, gdyż Nimitz nie był do tego zdolny, ale potrafiła sprowadzić ich natężenie do poziomu, w którym stanowiły tylko tło — słyszalne, ale nie natarczywe. Była pewna, że zdolność ta przyda się jej, i to bardzo, w przyszłości, jak choćby przy najbliższym spotkaniu z Hamishem.

Żałowała jedynie, że ujawniła się ona dopiero po tak ogłuszającym doświadczeniu. Teraz problem prawie nie istniał, ponieważ napotykani co parę kroków wartownicy byli przyzwyczajeni do niespodziewanych wizyt i fanaberii rozmaitych osobistości. A Honor, choć nadal wydawało jej się to nienaturalne, po publicznej egzekucji i równie publicznym pogrzebie była znaną osobistością. Przynajmniej chwilowo. To, że ochrona przyjmuje jej obecność jako coś mniej więcej normalnego, stanowiło dla niej ulgę i ukojenie.

Celowo zjawiła się w cywilnym graysońskim stroju ozdobionym jak zawsze Kluczem Harrington i Star of Grayson. Powodów było kilka, zaczynając od tego, że inny posiadany obecnie przez nią cywilny przyodziewek nadawał się na wycieczkę do lasu, ale do królewskiego pałacu zdecydowanie nie pasował, a poza tym parę ładnych lat temu doszła do wniosku, że podoba się sobie w niepraktycznej długiej sukni. Ale były też inne, znacznie poważniejszej natury. Otóż królowa zaprosiła ją, choć w raczej zdecydowanej formie, a nie poleciła przybyć, choć miała pełne prawo to zrobić zarówno wobec oficera Royal Manticoran Navy, jak i wobec para Królestwa. Ta powściągliwość nie uszła uwagi Honor i wzbudziła w niej podejrzenia, iż tym razem Elżbieta III, powodowana czy to taktem, czy złośliwością (co było znacznie prawdopodobniejsze), zdecydowała się potraktować ją z oficjalną uprzejmością i zgodnie z protokołem. Honor dotąd udawało się uniknąć tej wątpliwej przyjemności, toteż na wszelki wypadek postanowiła się zabezpieczyć jak mogła i przybyła jako patronka Harrington na zaproszenie głowy sprzymierzonego państwa, a nie jako poddana Korony. Naturalnie mogła zjawić się w mundurze admirała Marynarki Graysona, ale to już nie byłoby tak zgrabnym posunięciem. A istniały skuteczniejsze sposoby dania do zrozumienia sukinsynom, którzy opóźniali jej awans do stopnia flagowego w Royal Manticoran Navy, że jest świadoma tego faktu, jak i tożsamości, jego sprawców. Nie było w tym żadnej winy ze strony Elżbiety III, którą ta sytuacja także irytowała, więc nie miało sensu przypominanie jej o tym i dolewanie oliwy do ognia. No a poza tym gdyby była w mundurze, musiałaby odsalutowywać każdemu wartownikowi, a tak wystarczyło kiwnąć głową…

Na tych rozmyślaniach minęła jej droga do drzwi wieży, a dalej była winda, w której towarzyszył im kapitan Queen’s Own sztywny i poprawny w każdym calu. I stanowczo nie aprobujący tego, co kazano mu zrobić, o czym wiedziały wyłącznie treecaty i Honor. Powód jego dezaprobaty był prosty i nawet zrozumiały, gdy spojrzało się nań z jego punktu widzenia. Otóż graysońskie prawo wymagało, by patronowi zawsze i wszędzie towarzyszyli gwardziści należący do jego osobistej ochrony. Naturalnie uzbrojeni. Ludzie odpowiedzialni za bezpieczeństwo królowej Elżbiety III byli zaś, łagodnie mówiąc, niezadowoleni z faktu, że w jej obecności znajdą się obcy posiadający broń. Naturalnie nie mieli najmniejszych podstaw, by nie ufać komukolwiek pozostającemu w służbie Honor, ale to był odruch nieomalże bezwarunkowy i objaw dobrze rozwiniętej zawodowej paranoi. Bez której osobista obstawa kogokolwiek byłaby nieporównanie mniej skuteczna.

Była w stanie to zrozumieć, w końcu znała dobrze podejście do tych kwestii na przykład LaFolleta. Jej samej zresztą też średnio podobał się pomysł zjawienia się przed królową z uzbrojoną ochroną, ale mogła jedynie zredukować obstawę do minimum, czyli do dwóch ludzi. Gdyby spróbowała ich nie zabrać, decydując się na złamanie graysońskiego prawa, byłoby to zarazem dowodem braku zaufania do LaFolleta i Mattingly’ego, a na to niczym sobie nie zasłużyli i nie miała zamiaru nawet tego sugerować.

Poza tym Elżbiecie najwyraźniej to nie przeszkadzało, bo inaczej nie poinformowałaby tak jej, jak i własnej ochrony, że Andrew i Simon mogą zatrzymać broń.

Winda stanęła i wszyscy wysiedli. Honor rozpoznała krótki korytarz — prowadził do tego samego salonu, w którym odbyła się poprzednia prywatna audiencja. Przed jego rzeźbionymi drzwiami Simon Mattingly zatrzymał się, wykonał przepisowy w tył zwrot i po daniu kroku w bok stanął po ich lewej stronie. Kapitan będący dotąd ich przewodnikiem wyprężył się po prawej, natomiast LaFollet wszedł wraz z Honor i Henke do środka.

Elisabeth Adrienne Samantha Annette Winton, czyli Elżbieta III, władczyni Manticore, siedziała w wygodnym fotelu ustawionym na grubym, rdzawej barwy dywanie, a na oparciu fotela leżał sobie wygodnie Ariel. Uniósł głowę, widząc gości, i Honor odebrała jego milczące powitanie i nagłą troskę, gdy tylko Samantha na nie odpowiedziała. Wstał, przyjrzał się uważnie Nimitzowi i nagle zrozumiał, co się stało, sądząc po nagłej fali sympatii i serdeczności, jaką od niego poczuła.

Oprócz królowej w pokoju były jeszcze dwie osoby. Na widok pierwszej w oku Honor błysnęły diabelskie ogniki, był to bowiem jej rodzony kuzyn Devon, drugi earl Harrington. Wyglądał i czuł się nadzwyczaj niezręcznie i nie na miejscu — by to wiedzieć, nie trzeba było zdolności empatycznych: biło to z każdego jego ruchu. Honor doskonale pamiętała, że sama czuła się dokładnie tak samo poprzednim razem. A przecież miała wówczas ten komfort, że była już oficerem Królewskiej Marynarki i wcześniej poznała królową. Sądząc z jego miny i emocji, Devon nadal nie do końca akceptował fakt, że jest parem Królestwa, a teraz na dodatek zastanawiał się, czy celem tego spotkania nie jest odebranie mu tego niechcianego zaszczytu.

Honor uśmiechnęła się krzywo, co nijak nie mogło zostać uznane za podtrzymujące na duchu, ale inaczej chwilowo nie była w stanie, po czym przeniosła spojrzenie na drugiego z obecnych. Był to mężczyzna drobnej budowy, całkowicie siwy, o twarzy poważnej i zatroskanej. Jego rysy były dziwnie podobne do tych, które widziała ostatni raz przez zgraną ze szczerbinką muszkę na honorowym polu Landing. Tyle że Denver Summervale był zdegradowanym pułkownikiem Marine Corps, renegatem i zawodowym rewolwerowcem trudniącym się zabójstwami na zlecenie pod pozorem pojedynków. A obecny tu Allen Summervale, książę Cromarty, był premierem Gwiezdnego Królestwa Manticore.

— Damo Honor!!! — Elżbieta III wstała z szerokim uśmiechem i Honor z ulgą poczuła, że jej radość jest szczera.

Mimo to poczuła nagłą niepewność na widok wyciągniętej dłoni monarchini — dało o sobie znać pochodzenie… Ale tylko na moment, była bowiem już nie tylko córką wolnych posiadaczy ziemskich, ale i patronką Harrington. Ujęła więc dłoń królowej i spojrzała w ciemne oczy Elżbiety III. Było to trudniejsze, niż się spodziewała, ale udało jej się nie spuścić wzroku. A to najdobitniej świadczyło o tym, jak zmieniła się przez te dziewięć lat standardowych, które minęły od poprzedniego spotkania. Nie była pewna, czy wszystkie te zmiany jej się podobają, ale stojąc teraz twarzą w twarz z monarchinią, nie mogła dłużej sama siebie oszukiwać — zmieniła się.

— Wasza Wysokość — powiedziała cicho i skłoniła głowę w płytkim, ale pełnym szacunku ukłonie.

— Dziękuję za tak szybkie przybycie. — Elżbieta wskazała jej fotel ustawiony naprzeciw swego po drugiej stronie stolika.

Po czym kiwnęła głową kuzynce. Ta bez zaproszenia i ceregieli zajęła ostatni wolny fotel, zostawiając obu mężczyznom kanapę.

— Wiem, że na Graysonie musiała zostać masa niezałatwionych spraw — dodała Elżbieta, siadając, gdy Honor usiadła — toteż jestem tym bardziej wdzięczna za przybycie.

— Wasza Wysokość, byłam poddaną Korony znacznie wcześniej, nim zostałam patronką Harrington — odparła Honor, rozpinając uprząż i przesuwając nosidło do przodu.

Nimitz wygramolił się z niego i usiadł na jej kolanach, a po chwili dołączyła do niego Samantha, która przemaszerowała tam z fotela Henke.

— Zdaję sobie z tego sprawę. Podobnie jak jestem w pełni świadoma, że Korona zawiodła swą poddaną i nie ochroniła jej, choć ta w pełni sobie na to zasłużyła, przed karygodnym potraktowaniem po pojedynku z Youngiem.

Honor potrząsnęła głową — to także było dziewięć standardowych lat temu.

— Wasza Wysokość, wyzywając go, zdawałam sobie sprawę z konsekwencji i wiedziałam, że ani Wasza Wysokość, ani obecny tu książę Cromarty nie będziecie mieli wyboru. Nigdy was o nic nie obwiniałam. Nie licząc Younga, wszystko było winą osobników przewodzących partiom opozycyjnym.

— To bardzo wspaniałomyślne podejście, milady — powiedział cicho Cromarty.

— Nie wspaniałomyślne, tylko uczciwe. Poza tym raczej trudno byłoby uznać nawet mnie samej, że spowodowany przez tę całą sprawę wyjazd na Grayson był końcem świata i serią nieszczęść — uśmiechnęła się ironicznie Honor, dotykając złotego Klucza Harrington zawieszonego na szyi.

— Ale bynajmniej nie dlatego, że ci osobnicy nie robili wszystkiego, co mogli, by tak się nie stało — zauważyła ponuro Elżbieta. — Przyciąga pani nienawiść zbyt wielu fanatyków, damo Honor. Jako pani królowa byłabym wdzięczna, gdyby w przyszłości spróbowała pani to zmienić.

— Dołożę starań, by zdecydowanie zmniejszyć ich liczbę, Wasza Wysokość — zapewniła z kamienną twarzą Honor.

Od strony fotela zajmowanego przez Henke dobiegło coś w rodzaju zduszonego westchnienia, które wszyscy obecni zgodnie zignorowali.

— To dobrze. — Elżbieta uznała, że lepiej nie dociekać, jak Honor ma zamiar spełnić jej prośbę.

Zdarzały się sytuacje, w których nadmiar informacji mógł okazać się szkodliwy. Przyjrzała się za to badawczo Honor i zadowolona z tego, że ta wygląda lepiej, niż się spodziewała, odwróciła głowę ku kuzynce.

— Dzień dobry, kapitan Henke. Dziękuję za dostarczenie damy Honor w jednym kawałku.

— Staraliśmy się, Wasza Miłość, usłużyć jak najlepiej — oznajmiła bez śladu szacunku Henke.

— Jak zwykle z głębokim i z serca płynącym szacunkiem — dodała Elżbieta.

— Naturalnie — zgodziła się Mike.

I obie uśmiechnęły się tak samo złośliwie i z pełnym zrozumieniem.

Dopiero teraz widać było, jak bardzo są podobne, pomijając rzecz jasna kolor skóry. Honor przypomniała sobie niejasne uwagi matki na temat genotypu rodu Wintonów i tego, że taki zestaw dominujących cech nie mógł powstać przypadkiem. Czy tak było w istocie, czy też stanowiły one efekt poprawek genetycznych, nikt dokładnie nie wiedział, gdyż dane te nigdy nie stały się dostępne. Nie tyle były utajnione, ile po prostu nie mówiło się o tym i mało kogo to interesowało. A ci, którzy zaczynali się interesować, napotykali albo milczenie, albo labirynt półprawd i niedomówień. Honor podejrzewała, że genotyp był wynikiem modyfikacji genetycznych, na podstawie paru uwag Mike z okresu, gdy mieszkały razem w akademii. Mike bowiem wiedziała od przyjaciółki, że ta jest mutantką. Patrząc teraz na królową i jej kuzynkę, Honor uświadomiła sobie jeszcze coś — że obie kobiety dzielą ledwie trzy lata.

— Jak sądzę, zna pani earla Harrington, damo Honor — stwierdziła królowa, spoglądając ponownie na nią.

Tym razem Honor się uśmiechnęła.

— Oczywiście, Wasza Wysokość, choć nie widzieliśmy się ładny szmat czasu. Witaj, Devon.

— Dzień dobry, Honor. — Devon był o dziesięć lat standardowych starszy, choć jego matką była młodsza siostra Alfreda Harringtona i wyglądał zdecydowanie niewyraźnie. — Mam nadzieję, że wiesz, że nigdy nie spodziewałem się…

— Doskonale wiem, że nigdy nie chciałeś zostać earlem — przerwała mu Honor. — To pewnie u nas rodzinne, bo ja też nie chciałam zostać hrabiną. Tyle że Jej Wysokość nie zostawiła mi większego wyboru w tej materii. I wątpię, by z tobą rzecz miała się inaczej.

— Miał znacznie mniejszą — potwierdziła Elżbieta, nim Devon zdążył cokolwiek powiedzieć. — I to z paru różnych powodów. Jednym była, przyznaję uczciwie, szansa odbudowania poparcia dla dalszego prowadzenia wojny poprzez wykorzystanie ogólnonarodowej wściekłości wywołanej pani egzekucją. Dzięki publicznemu zaaprobowaniu praw do dziedziczenia pani kuzyna zdołałam to osiągnąć. Oczywiście miałam też inne powody, może mniej szlachetne, ale bynajmniej nie bezinteresowne.

— Tak? — spytała uprzejmie Honor tak skoncentrowana na twarzy Elżbiety, że nie zauważyła wymiany porozumiewawczych uśmiechów między Henke a premierem.

Elżbieta także z trudem stłumiła uśmiech: w całym Królestwie było może ze dwadzieścia osób, nie licząc najbliższej rodziny, czujących się w jej towarzystwie na tyle swobodnie, by zażądać wyjaśnień w tak zwięzły sposób jak jedno słowo i uniesienie brwi.

— W rzeczy samej — odparła. — Jednym z nich była ochota do wyrównania choćby w pewnym stopniu rachunków z, jak to pani ładnie ujęła, pewnymi osobnikami z opozycji.

Nagle jej oczy stały się twarde i zimne, a Honor przypomniała sobie to, co kilkakrotnie słyszała już od innych osób. Elżbieta III wyrównywała rachunki zawsze, mogła nawet poczekać, aż umrą ze starości, i wysłać je do preparatora, ale wyrównywała. Miała też temperament co się zowie i choć jej wybuchy wściekłości zdarzały się rzadko, były tak imponujące, że przechodziły do historii.

Tym razem nic podobnego im nie groziło — królowa odprężyła się i powiedziała prawie spokojnie:

— Decyzja o wykluczeniu pani z Izby Lordów po zastrzeleniu Younga zirytowała mnie z paru powodów. Po pierwsze była to zniewaga wobec pani… Tak się bowiem składa, że rozumiem lepiej, niż może to pani sobie wyobrazić, co pani czuła, decydując się na osobiste załatwienie sprawy z tym wszarzem.

Honor nie miała pojęcia, o co chodzi, ale zauważyła wymianę spojrzeń między kuzynkami i wyraźnie poczuła lodowatą wściekłość i smutek towarzyszące ostatnim słowom królowej.

— Może mniej publiczne miejsce do rzucenia wyzwania byłoby lepsze — dodała po chwili Elżbieta — ale wiem, dlaczego musiała pani to zrobić tam i wtedy. I choć tak oficjalne stanowisko Korony, jak i moje prywatne zdanie jest takie, że pojedynki to zwyczaj, bez którego moglibyśmy się obejść, miała pani do tego pełne prawo. A wyrok śmierci Young wydał na siebie sam, zarówno z prawnego, jak i z moralnego punktu widzenia, gdy złamał reguły pojedynku i strzelił pani w plecy. Użycie pretekstu, że „zastrzeliła pani bezbronnego”, gdy właśnie opróżnił w panią magazynek, do wyrzucenia pani z Izby Lordów wkurzyło mnie tak jako królową, jak i jako człowieka. Zwłaszcza że wszyscy wiedzieli, że przynajmniej w połowie było to posunięcie skierowane przeciwko rządowi i przeciwko mnie. Chamskie odegranie się za zmuszenie ich do wyrażenia zgody na wypowiedzenie wojny. Uczciwość nakazuje przy tym przyznać, że to ostatnie miało dla mnie znacznie większe znaczenie niż wyrządzone pani zło, damo Honor. Jako patronka Harrington musiała pani już dość dawno odkryć, że podobnych rzeczy nie można puszczać płazem, bo każdy taki incydent powoduje utratę części autorytetu. Niewiele osób zdaje sobie sprawę, że konstytucja jest swoistym symbolem równowagi pomiędzy odmiennymi tendencjami istniejącymi zawsze i w każdym państwie, również i w naszym. To, co przytłaczająca większość ludzi uważa za nienaruszalne prawa i zasady, jest w rzeczywistości podatne na zmiany poprzez precedensy i zwyczaje… W ten właśnie sposób Wintonowie zdołali odebrać Izbie Lordów władzę nad Królestwem Manticore. Twórcy konstytucji zaplanowali sobie zgrabny i całkowicie statyczny system rządów zdominowany przez Izbę Lordów, której nadrzędnym celem była ochrona władzy i statusu pierwszych kolonistów i ich potomków. Na szczęście nie przyszło im do głowy, że ktoś może stworzyć prawdziwą, silną i scentralizowaną władzę wykonawczą, gdyż monarcha miał pełnić tylko funkcję reprezentacyjną. Ani też, że ten ktoś zdoła pozyskać do tego celu pomoc Izby Gmin. A to właśnie zrobiła Elżbieta I. Wintonowie mają na szczęście dobrą pamięć i nie mają zamiaru dać się załatwić w podobny sposób. Zagrożenie ze strony Republiki, a potem Ludowej Republiki istniejące od siedemdziesięciu lat standardowych jedynie wzmocniło naszą determinację, i nie przewiduję, by uległo to zmianie w najbliższym czasie. I to jest jeden z głównych powodów, dla których od samego początku nie miałam zamiaru pogodzić się z tym, co zrobiła Izba Lordów. Niestety, zanim byłam w stanie zająć się naprawieniem tej niegodziwości, została pani zabita. A raczej tak wszyscy sądziliśmy. Dlatego też zdecydowałam się dopilnować, by pani prawowity spadkobierca został najszybciej, jak tylko było to możliwe, uznany earlem Harrington, otrzymał stosowne do tytułu ziemie i zasiadł w Izbie Lordów. Co więcej, dopilnowałam też, by ci osobnicy, czyli przywódcy partii opozycyjnych, wiedzieli dokładnie, co robię i dlaczego. Uroku dodawało sprawie to, że żaden nie ośmielił się w najmniejszy nawet sposób okazać swych prawdziwych uczuć czy wyrazić stanowiska, bo doskonale wiedzieli, jak osądziłaby ich opinia publiczna. Mam nadzieję, że nie poczuła się pani urażona tak niskimi pobudkami moich działań, damo Honor.

I Elżbieta III uśmiechnęła się z satysfakcją najedzonego wilka.

— Wręcz przeciwnie, Wasza Wysokość! Świadomość, że zaczęłaś, Pani, wyrównywać rachunki ze wzmiankowanymi osobnikami, daje mi dziwne zadowolenie. I obie uśmiechnęły się do siebie z pełnym zrozumieniem.

A potem Elżbieta wzięła głęboki oddech i dodała:

— Natomiast pani zmartwychwstanie raczej radykalnie zmieniło sytuację. Można by rzec, że zapędziłam się sama w kozi róg, dążąc do tak szybkiego zatwierdzenia Devona jako earla Harrington, ponieważ nie mam teraz wyboru i musi on nim zostać. W ten sposób pozbawiłam panią prawa do zasiadania w Izbie Lordów. Naturalnie mogłabym wszcząć procedurę pozbawienia Devona tytułu i nie byłaby ona ani długotrwała, ani niezgodna z prawem, jako że jest pani jak najbardziej żywa, damo Honor, i istnieje aż za dużo precedensów pozwalających w podobnej sytuacji na szybkie odzyskanie tytułu i majątku. Byłoby to jednak niezręczne posunięcie, zwłaszcza biorąc pod uwagę, że to ja i książę Cromarty cicho, ale… hm, zdecydowanie doprowadziliśmy do uznania go earlem Harrington nie tak dawno temu.

— Rozumiem… — Honor pogłaskała Nimitza i dodała spokojnie: — I podejrzewam, że cały ten wstęp zmierza do jakiegoś konkretnego rozwiązania, które Wasza Wysokość już znalazła.

— Mówiłam ci, że jest bystra — zachichotała Henke.

— Tego akurat nie musiałaś mi mówić — prychnęła królowa, nie spuszczając wzroku z Honor. — Niestety jest także uparta. Mogę spytać, czy przypadkiem nie zmieniła pani zdania w kwestii Medal of Valor, damo Honor?

Kątem oka Honor dostrzegła, że Henke nagle siadła prosto, ale sama nie spuściła wzroku z twarzy Elżbiety.

— Nie, Wasza Wysokość, nie zmieniłam — odparła z nutką żalu, ale twardo.

Elżbieta III westchnęła ciężko.

— Wolałabym, by pani to dobrze przemyślała. W świetle pani dokonań…

— Przepraszam, Wasza Wysokość — przerwała jej uprzejmie, lecz stanowczo Honor — z całym szacunkiem, ale wszystkie powody, które podała mi Wasza Wysokość czy książę Cromarty, były niewłaściwe.

— Damo Honor — odezwał się głębokim, miłym dla ucha barytonem Cromarty. — Nie będę udawał, że za tą propozycją nie stoją racje natury politycznej, bo nie wstyd mi, że tak jest, a nawet gdybym twierdził, że jest inaczej, i tak by mi pani nie uwierzyła. Ludowa Republika użyła pani egzekucji jako broni psychologicznej i politycznej, i to właśnie był główny powód, dla którego ogłoszono ją w tak dramatyczny sposób, a potem sfałszowano nagranie. To, że Ransom, a później Boardman źle przewidzieli reakcję obywateli planet sojuszniczych, o wojskowych nie wspominając, niczego nie zmienia. Tak na marginesie to lepiej im się udaje w Lidze Solarnej, gdzie pewne segmenty społeczności uwierzyły, że jest pani masową morderczynią, bez zadania sobie trudu, by cokolwiek sprawdzić czy zażądać wyjaśnień. Naturalnie to już się zemściło na Ludowej Republice i będzie się mścić dalej, w miarę jak wieść o pani ucieczce będzie się roznosić. Wszystko wskazuje na to, że czeka ich naprawdę pierwszorzędna katastrofa propagandowa i dyplomatyczna dokładnie wszędzie.

Moim obowiązkiem jako premiera Królestwa Manticore jest dopilnowanie, by katastrofa ta była jak największa. Odznaczenie pani Parliamentary Medal of Valor — i publicznie ogłoszone, właściwie skomponowane uzasadnienie — byłoby nader w tym pomocne. Proszę mi pozwolić dokończyć, dobrze?

Ostatnie zdanie spowodowała reakcja Honor już otwierającej usta do protestu. Słysząc prośbę, zamknęła je i niechętnie skinęła głową.

— Dziękuję, damo Honor. Otóż jak już powiedziałem, uważam, że względy polityczne są w tej sytuacji jak najbardziej wystarczające, ale zarazem i nieistotne, ponieważ obojętne, czy to pani głośno przyzna czy nie, zasłużyła pani na to odznaczenie już kilkakrotnie, co władze i ludność Graysona już dawno uznały. I gdyby nie, jak to pani określiła, pewni osobnicy mający wpływy w opozycji i przepełnieni nienawiścią do pani, parlament przyznałby pani to odznaczenie jeśli nie po pierwszej bitwie o Hancock, to na pewno po czwartej bitwie o Yeltsin. Zresztą nieważne, czy zasłużyła pani na nie wcześniej: bezapelacyjnie zrobiła to pani teraz, planując, organizując i dokonując ucieczki na czele prawie pół miliona jeńców z najbardziej strzeżonego więzienia w całej Ludowej Republice Haven!

— Obawiam się, że nie mogę się z panem zgodzić, milordzie — oznajmiła spokojnie, ale i stanowczo Honor. — Medal of Valor nadawany jest za odwagę i podjęcie działań przekraczających granice żołnierskiego obowiązku, a niczego, co zrobiłam, nie można uznać za działanie spełniające to kryterium. Obowiązkiem każdego oficera w królewskiej służbie jest uciec z niewoli, jeśli tylko okaże się to możliwe. Obowiązkiem każdego oficera jest też zachęcać, koordynować i przewodzić wszelkim wysiłkom podjętym w tym celu przez któregokolwiek z podkomendnych, jak również dowodzenie podkomendnymi w czasie walki. Niczego więcej nie zrobiłam, a co więcej, należy pamiętać, że osobiście nie miałam nic do stracenia, bo zostałam skazana na śmierć. Dlatego podjęcie decyzji, czy zaryzykuję życie, próbując ucieczki, było raczej proste.

— Damo Honor… — zaczął Cromarty, ale umilkł, widząc jej zdecydowany gest.

— Jeżeli chcecie nagrodzić kogoś, kto naprawdę wykazał nadzwyczajną odwagę i podjął działania przekraczające granice żołnierskiego obowiązku, powinniście dać Medal za Dzielność Harknessowi — oznajmiła rzeczowo Honor. — W przeciwieństwie do mnie groziło mu jedynie uwięzienie po dotarciu do Piekła, o czym doskonale wiedział. A zdecydował się podjąć bez rozkazu działania, za które zapłaciłby głową, gdyby zostały odkryte. Udał zdradę, uzyskując w ten sposób zaufanie funkcjonariuszy UB, i zdołał włamać się do systemu komputerowego Tepesa. Zaplanował uwolnienie nas i dokonał tego, a dalsza ucieczka była możliwa tylko dzięki informacjom uzyskanym przez niego. On także doprowadził do całkowitego zniszczenia okrętu Cordelii Ransom, co już samo w sobie jest prawdziwym wyczynem. Horace Harkness jest tym, kto naprawdę zasłużył na Medal za Dzielność.

— Ale… — zaczął ponownie Cromarty.

Honor potrząsnęła głową z jeszcze większym niż poprzednio zdecydowaniem.

— Nie! — oznajmiła stanowczo. — Nie przyjmę Medalu za Dzielność za to, co zrobiłam.

— Honor, zwariowałaś?! — Henke dotąd gryzła się w język, ale dłużej już nie mogła. — Dlaczego mi o tym nie wspomniałaś przez całą drogę?!

— Bo to nie było ważne.

— Że jak?! Chodzi o Medal of Valor, na litość boską! Nie odmawia się parlamentowi, kiedy chce nadać najwyższe w państwie odznaczenie za odwagę!

— Obawiam się, że nasz gość ma w tej sprawie odmienne zdanie, Mike — zauważyła kwaśno, ale i z szacunkiem królowa, przyglądając się badawczo Honor, mimo iż zwracała się do Henke. — Prawdę mówiąc, gdy pierwszy raz zawiadomiliśmy ją o naszym pomyśle, odrzuciła go jeszcze bardziej zdecydowanie.

— Co proszę? — Henke spojrzała na nią, nie bardzo rozumiejąc. — Jak bardziej?

— Oznajmiła, że jeśli się uprę, złoży rezygnację ze służby — poinformowała ją Elżbieta.

Henke zaniemówiła, a Honor zaczerwieniła się, słysząc ton królowej.

Ta jednak po chwili dodała z uśmiechem:

— Mówi się, że na Sphinksie rodzą się prawdziwe uparciuchy. To samo słyszałam o mieszkańcach Graysona. Powinnam wiedzieć, że połączenie obu da osobnika, przy którym muł pancerny będzie łatwo poddawał się perswazji.

— Wasza Wysokość, nie chciałam okazać braku szacunku — zapewniła Honor. — I jestem zaszczycona tym, że oboje z księciem Cromartym uważacie, że zasłużyłam na to odznaczenie, ale ono naprawdę mi się nie należy. A jest dla mnie zbyt ważne, bym mogła pozwolić, przepraszam za określenie, aby staniało. Nie bardzo wiem, jak to inaczej powiedzieć, ale… to po prostu nie byłoby właściwe.

— Jest pani nienormalną kobietą, damo Honor — oświadczyła Elżbieta III nieświadoma, że powtarza słowa kuzynki. — Choć może nie… może to ja zbyt wiele czasu spędziłam wśród polityków. Ale i tak wątpię, by znalazła się w Gwiezdnym Królestwie druga osoba, która odmówiłaby przyjęcia tego medalu, gdy naciskaliby na to i królowa, i premier. Choć z drugiej strony nie będę się o to zakładała: miesiąc temu powiedziałabym, że nie ma takiej osoby.

— Wasza Wy…

— No dobrze, damo Honor — przerwała jej z westchnieniem królowa. — Wygrała pani, bo nie sposób siłą zmusić kogoś do przyjęcia odznaczenia. To dopiero byłaby propagandowa klapa! Niech będzie, stanęło na tym, co pani chciała, ale zapewniam, że od realizacji pozostałych planów nie zdoła nas pani odwieść.

— Pozostałych planów? — spytała ostrożnie Honor.

Elżbieta uśmiechnęła się zupełnie jak treecat, który dorwał się do grządki selera.

— To nic skomplikowanego, proszę się nie obawiać — zapewniła radośnie. — Jak już wyjaśniłam, moja nauczka znacznie straciła na wartości, gdy okazało się, że pani żyje. A skoro to ja zabrałam pani tytuł, pomyślałam, że najwłaściwiej będzie, jeśli to również ja zastąpię go innym. A przy okazji tak dokopię tej bandzie sukinsynów, że przez lata się nie pozbierają!

Ostatnie zdanie wygłosiła z czarującym uśmiechem i błyskiem dzikiej satysfakcji w oczach.

— Chyba nie rozumiem, Wasza Wysokość — przyznała Honor.

I pierwszy raz od chwili przekroczenia progu poczuła autentyczne zaniepokojenie — w oczach królowej i w jej emocjach było zdecydowanie za dużo zadowolenia z siebie. Najwyraźniej była pewna, że znalazła sposób na równoczesne danie nauczki opozycji i zmuszenie jej do przyjęcia czegoś, co się jej należało, przynajmniej w opinii Jej Wysokości Elżbiety III.

— Jak już powiedziałam, to nic skomplikowanego. — Elżbieta uśmiechnęła się jeszcze radośniej. — Nie jest już pani hrabiną Harrington, ja zaś w międzyczasie zapoznałam się dokładniej z Graysonem i zrozumiałam, że uczynienie pani hrabiną było nieco nie na miejscu, biorąc pod uwagę różnicę statusu hrabiny i patronki. Protektor Benjamin co prawda nigdy słowem się nie odezwał na temat tej niezamierzonej zniewagi uczynionej jednej z przedstawicielek najwyższej graysońskiej arystokracji, ale byłabym zaskoczona, gdyby mu się ta sytuacja podobała. Ponieważ niedobrze jest, gdy podobne urazy istnieją między sojusznikami w czasie wojny, postanowiłam swój błąd naprawić.

— Naprawić…? — Honor zaczęła się naprawdę bać.

— Jak najbardziej. I dlatego Korona zwróciła się do Izby Gmin, a ta uznała prośbę za jak najbardziej zasadną i w efekcie zaaprobowała utworzenie nowego tytułu dla pani, damo Honor. Obecnie jest pani księżną Harrington.

— Księżną?! — wychrypiała Honor.

— Księżną — powtórzyła z satysfakcją Elżbieta III. Całkiem sympatyczne księstwo związane z tym tytułem wydzieliliśmy z Rezerwy Korony Westmount na Gryphonie. Nikt tam jeszcze nie mieszka, co jest zrozumiałe, ale z ziemią tą związane są spore prawa górnicze i leśne, a poza tym znajduje się tam kilka miejsc doskonałych na luksusowe ośrodki narciarskie. Prawdę mówiąc, parę poważnych firm z tej branży od kilku lat pyta o możliwość zbudowania tam tego typu ośrodków, toteż sądzę, że odezwą się niebawem i da się wynegocjować całkiem przyzwoitą cenę za użytkowanie tych obszarów. Zwłaszcza kiedy przypomną sobie, jaką rolę odegrała pani w czasie akcji ratunkowej po zejściu lawiny Attica.

Ponieważ wiem, że lubi pani żeglować, granice wyznaczyliśmy tak, by teren obejmował uczciwy kawałek wybrzeża podobny do Copper Walls na Sphinksie. Jestem pewna, że znajdzie się tam miejsce na sympatyczną, choć niewielką przystań jachtową. Naturalnie pogoda na Gryphonie bywa nieco ekstremalna, ale cóż, nie można mieć wszystkiego.

— A… ale… Wasza Wysokość, ja nie mogę… to jest nie mam czasu ani doświadczenia potrzebnych do…

— Wystarczy, Mości Księżno — przerwała jej Elżbieta i Honor pierwszy raz miała okazję usłyszeć jej zdecydowany, monarszy ton.

I zamknęła usta.

Elżbieta III pokiwała z uznaniem głową.

— Tak już lepiej — oceniła. — Nie lubię, gdy ktoś kłamie, choćby wynikało to z błędu w myśleniu, a nie ze złej woli. A ty jesteś w błędzie, Honor, bo masz więcej doświadczenia niż przeważająca większość książąt obojga płci w Królestwie Manticore!

Pierwszy raz zwróciła się do Honor po imieniu, ale ta była zbyt zaskoczona, by zwrócić na to uwagę.

— W całym państwie nie ma ani jednego arystokraty, który pod względem zakresu władzy czy odpowiedzialności mógłby się równać z graysońskim patronem — dodała królowa. — Dopilnowała tego sto lat temu Elżbieta I. A ty jesteś patronką od dziesięciu lat standardowych i doskonale sobie radzisz. W porównaniu z tamtymi obowiązkami to będzie dziecinada.

— Może przesadziłam z brakiem doświadczenia — przyznała Honor — ale na pewno nie z brakiem czasu. Miałam dużo szczęścia, że na Graysonie mogłam większość obowiązków zwalić na barki Howarda Clinkscalesa, ale teraz w grę wchodzi drugi zestaw takich samych obowiązków. Żaden oficer liniowy nie jest w stanie dysponować wystarczającym czasem, by właściwie wywiązać się z kierowania tak wielką majętnością.

— Doprawdy? — spytała uprzejmie Elżbieta. — To znaczy, że powinnam poważnie porozmawiać o jego zaniedbaniach z earlem White Haven na przykład. Tak?

— Nie! Nie miałam na myśli… — Honor ugryzła się w język i wzięła głęboki oddech.

Argument był nieuczciwy, ale Elżbieta nie miała o tym pojęcia, a ona sama nie zamierzała jej tego uświadamiać.

— Wiem, co miałaś na myśli — powiedziała cicho królowa. — I szczerze mówiąc, nie dziwi mnie, że tak uważasz. To jedna z cech, które naprawdę w tobie lubię. Zwyczajowo wielcy posiadacze ziemscy poświęcają wiele uwagi administrowaniu tymiż posiadłościami, ale od tej reguły zawsze istniały i będą istnieć wyjątki. Jednym z nich jest earl White Haven, który jest zbyt cenny dla Royal Manticoran Navy i dla całego Królestwa, by mógł siedzieć w swoim hrabstwie i macać kury. Dlatego ma zastępcę równie skutecznego jak twój Clinkscales, który zarządza wszystkim podczas jego nieobecności. Dokładnie tak samo powinno być w twoim przypadku. Tak sobie nawet myślałam, że dobrze powinien sprawdzić się w tej roli twój przyjaciel Willard Neufsteiler. O ile naturalnie Sky Domes nie splajtują bez niego.

Honor zamrugała gwałtownie zaskoczona, że królowa zna aż tak dobrze szczegóły i orientuje się, że z Willardem łączy ją przyjaźń, a nie tylko interesy. Elżbieta natomiast kontynuowała najspokojniej w świecie:

— Znajdziemy jakieś rozwiązanie. A fakt, że przez dobry rok standardowy będziesz tu uwiązana z powodów medycznych, na pewno sprawie nie zaszkodzi. Dopilnujesz fazy organizacyjnej, a to zawsze jest najtrudniejsze, choć sądzę, że doświadczenia z organizacji Domeny Harrington będą ci wielce pomocne. Podobnie jak i to, że tereny te nie są jak dotąd zamieszkane. Czas w tych okolicznościach nie jest aż tak istotny. A potem… cóż, jesteś podobnie jak Hamish Alexander zbyt cenna dla floty i dla Korony, byś mogła nudzić się w domu — królowa uśmiechnęła się krzywo. — Z pewnością nadejdzie taki czas, i to raczej szybciej, niżbym sobie tego życzyła, kiedy będę musiała ponownie wysłać cię na wojnę. I tym razem możesz nie mieć tyle szczęścia, więc skoro nie chcesz moich medali, to, do cholery, pozwól, bym dała ci co innego, póki jeszcze mam ku temu okazję. Czy wyraziłam się jasno, lady Harrington?

— Tak, Wasza Wysokość — odparła Honor, nie kryjąc wzruszenia.

— To dobrze — rzekła cicho królowa.

Po czym rozsiadła się wygodniej, wyciągnęła nogi i posadziła na kolanach Ariela. A potem uśmiechnęła się szeroko i oznajmiła:

— Skoro mamy już za sobą część oficjalną, przejdziemy do następnej. Doskonale wiem, że zrobisz, co będziesz mogła, żeby uniknąć dziennikarzy, ale nie sądzę, by ci się to udało. Równie dobrze zdaję sobie sprawę, że poprzekręcają twoją opowieść, bo niechlujstwo i ignorancja są w tym fachu powszechne, na co istnieją niezliczone dowody. Tak więc teraz chciałabym usłyszeć całą historię ze wszystkimi szczegółami i bez przekłamań.

Загрузка...