Wiceadmirał Eskadry Zielonej Patricia Givens spojrzała na chronometr, uniosła głowę i uśmiechnęła się lekko, widząc wchodzącego do Dziupli Pierwszego Lorda Przestrzeni.
Dla reszty wszechświata Dziupla nazywała się Centrum Operacji Royal Manticoran Navy, ale nikt, kto tu pracował, nigdy tak jej nie nazywał. W Dziupli zawsze było trochę chłodnawo i nieco ciemnawo, bo to ponoć pomagało utrzymywać uwagę i zwiększało wyrazistość obrazów na ekranach. Przez większość czasu panowały tu spokój i porządek, a nigdy nie było gorączkowej krzątaniny, jaka musiała panować na przykład w sekcji dowodzenia Zachodniego Sojuszu znajdującej się w górze Cheyenne na Ziemi w czasie Ostatecznej Wojny. No ale żaden przeciwnik nigdy nie znalazł się fizycznie w obszarze podwójnego systemu Manticore, nawet by dokonać błyskawicznego rajdu, więc nikt z mających dyżur nigdy nie zaznał wątpliwej przyjemności bycia celem 250-megatonowej głowicy.
Nikt także tego nie żałował ani tego nie pragnął.
Ale też do niedawna nikt nie liczył się z możliwością zaatakowania systemu Basilisk. I jak długo coś podobnego (choć przewidzianego) nie nastąpi, tak długo w Dziupli nie zajdzie konieczność podejmowania błyskawicznych decyzji, ponieważ tak naprawdę czas odgrywał w ich podejmowaniu niewielką rolę. Wielkość teatru działań tej wojny po prostu to wykluczała, gdyż na pokonanie odległości dzielących poszczególne systemy mimo rozwijanych w nadprzestrzeni prędkości potrzebne były tygodnie czy nawet miesiące. I jakkolwiek błyskawicznie zapadałyby decyzje, do wykonawców docierały z takimi właśnie opóźnieniami.
Warunki te powodowały inne, czasami bardziej destrukcyjne napięcie niż konieczność szybkiego decydowania. Wszyscy bowiem, od zwykłych dyżurnych zaczynając, wiedzieli, że tak na dobrą sprawę są w pewien sposób bezradni właśnie z powodu zwłoki czasowej. Wszystkie dane, jakie do nich docierały, były przestarzałe. Mieli na ich podstawie stworzyć spójny obraz sytuacji, ustalić prawdopodobne zamiary wroga i wszystkie możliwe jego opcje, a tymczasem wrogie (czy własne) floty, których symbole widać było na olbrzymiej holomapie, mogły już nie istnieć. Ba, mogły w przypadku bardziej oddalonych systemów nie istnieć od tygodni.
Co gorsza, wszyscy wiedzieli też, że informacje o rozmieszczeniu sił wroga, jego inicjatywach dyplomatycznych, wydajności przemysłu czy zamieszkach są jeszcze bardziej przestarzałe niż te o ruchach własnych okrętów. Było to nieuniknione, gdyż dane ze zwiadu musiały najpierw dotrzeć do sztabu związku taktycznego, który tenże zwiad wysłał, a dopiero potem mogły być przekazane kurierem do Dziupli. Informacje z innych źródeł, zwłaszcza od agentów wywiadu, docierały z jeszcze większym opóźnieniem z uwagi na konieczność zachowania tajemnicy i niezdekonspirowanie źródła. Jeszcze więcej czasu potrzeba było na dotarcie informacji z neutralnej prasy i innych źródeł nie znajdujących się na terenie Ludowej Republiki, a częstokroć to one właśnie okazywały się kluczowe.
I dlatego właśnie członkowie personelu Dziupli czuli się jak kierowcy prowadzący wóz po lodzie — w danym momencie sytuacja mogła wyglądać jasno i uporządkowanie, w następnym mógł zapanować chaos, a oni byli bezsilni. To właśnie nastąpiło, gdy Esther McQueen przeprowadziła atak na głębokie tyły Sojuszu. Wtedy sytuacja była nawet gorsza, gdyż wszyscy od dawna żywili przekonanie, że nic podobnego nie może nastąpić, i takie też analizy otrzymywali od nich przełożeni.
Czyli Pat Givens, która zresztą w pełni podzielała ich opinię, i sir Thomas Caparelli, na którego szerokich barkach spoczywała największa odpowiedzialność — podejmowania decyzji w oparciu o dane, analizy i prognozy opracowane w Dziupli. Givens nie zazdrościła mu tego; w skrytości ducha bała się tej odpowiedzialności. Była bowiem szefem wywiadu floty i Drugim Lordem Przestrzeni, a więc gdyby coś przydarzyło się Caparellemu, musiałaby przejąć jego obowiązki do czasu mianowania nowego Pierwszego Lorda. Miała szczerą nadzieję, że do tego nigdy nie dojdzie.
W dawno minionych czasach pokoju na widok Caparellego wszyscy obecni zerwaliby się i zamarli w pozycji zasadniczej, ale zwyczaj ten stał się jedną z pierwszych ofiar wojny. Co Givens w pełni aprobowała — ani jej, ani jego autorytet nie były tak chwiejne, by trzeba je było podbudowywać ciągłym strzelaniem obcasami i salutowaniem. A oboje od dawna pracowali z dyżurnymi wachtami Dziupli i wiedzieli, że jest z nich większy pożytek, gdy mogą spokojnie myśleć, zamiast martwić się takimi duperelami jak oddanie na czas honorów.
Caparelli uważał podobnie, gdyż wydał oficjalny rozkaz zabraniający przerywania wykonywania obowiązków wyłącznie dlatego, że ktoś wyższy stopniem wszedł do pomieszczenia. Co naturalnie nie przeszkadzało dowodzącemu obecną wachtą kontradmirałowi Eskadry Zielonej Bryce’owi Hodgkinsowi pospieszyć na jego spotkanie, ledwie go dostrzegł.
Givens poszła jego śladem znacznie spokojniej i po wymianie kurtuazyjnych ukłonów z Caparellim omal nie uśmiechnęła się złośliwie, patrząc na tę grę pozorów. Caparelli nie był w stanie przeczytać wszystkich meldunków i analiz opracowywanych przez wywiad floty i przedstawianych mu każdego ranka. Nikt nie byłby w stanie tego zrobić, bo doby nie wystarczało na zapoznanie się z takim ogromem materiału. Givens wiedziała natomiast, że czytał, i to starannie, skrót tych informacji i zestawienie tych uznanych za najważniejsze. Zdołał też jakimś cudem znaleźć w ciągu dnia czas, by przejrzeć pełne meldunki lub analizy uznane przez nią i dwie inne osoby za najistotniejsze. Cały ten proces opierał się na osobistych ocenach, ale w końcu ktoś musiał zdecydować, co jest pierwszoplanowe, by można było podjąć jakąś decyzję. I jak by to nie wyglądało oficjalnie, w praktyce tym kimś był właśnie sir Thomas Caparelli, dopóki był Pierwszym Lordem Przestrzeni.
Nie było to miłe zajęcie, ale wbrew przedwojennym krytykom niezbyt chwalebnie wyrażającym się o intelektualnych możliwościach Caparellego, od momentu rozpoczęcia walk udowodnił on, że posiada kilka bezcennych cech i jest w pełnym znaczeniu tego słowa właściwym człowiekiem na właściwym miejscu. Jedną z nich i to ważniejszą była zdolność polegania na opinii tych, którzy przygotowywali podsumowania wywiadowcze, bez próby przeczytania wszystkich meldunków. Z pewnością byli tacy, którzy uważali, że postępował tak, bo był pozbawiony wyobraźni, ale Givens wiedziała, że gdyby dobrze poszukała, znalazłaby też ludzi uważających, że Gryphon ma miły i łagodny klimat.
Była zdania, że Caparelli osiągnął to wyłącznie dzięki żelaznej samodyscyplinie będącej podstawą jego solidnej osobowości, natomiast wyobraźni, a nawet przebłysków geniuszu od początku wojny wykazał dość, by udowodnić, że je posiada. Nauczył się także zlecać podkomendnym zadania i ufać im, o ile się sprawdzili. A jeśli zawodzili, natychmiast wymieniał ich na innych. Podkomendni nauczyli się zaś, że gdy mógł im ufać, mogli być pewni, że będzie ich bronił przed konsekwencjami dobrze wykonanych obowiązków. A to z kolei doprowadziło do zrodzenia się lojalności, dbałości o szczegóły i skuteczności. Ludzie wiedzieli, że zostaną one docenione. W efekcie powstała sprawnie działająca maszyna, która dawno temu wyeliminowała wszelkie zgrzyty ze swego mechanizmu.
A przy okazji stworzyła pewne zwyczaje. Jednym z nich było to, że w każdy wtorek i czwartek dokładnie o dziesiątej zero zero sir Thomas zjawiał się w Dziupli, w której czystym przypadkiem znajdowała się również Pat Givens. Działo się tak od lat, ale nigdy nie było uwzględniane w oficjalnych rozkładach zajęć żadnego z nich, i to nie dlatego, by chcieli to utrzymać w tajemnicy. Po prostu była to jedna z rzeczy tak naturalnych, że nie było żadnej potrzeby, by stała się oficjalna.
— Dzień dobry, Pat — powitał ją cicho Caparelli, gdy Hodgkins wrócił na swoje stanowisko, a ona zajęła jego miejsce.
— Dzień dobry, sir.
I zaprosiła go gestem do pulpitu zarezerwowanego na ten czas do jego wyłącznej dyspozycji. Caparelli usiadł, a ona stanęła z jego prawej strony. Jej stanowisko znajdowało się ledwie parę metrów dalej, ale rzadko go używała podczas tych spotkań. Prościej było wyjaśnić wzbudzające wątpliwości kwestie, stojąc obok, dlatego w milczeniu obserwowała, jak Caparelli wstukuje polecenia i analizuje rezultaty rozkazów wykonywanych od swej ostatniej wizyty. Od ataku na Basilisk regularnie sprawdzał ruchy nieprzyjaciela i rozmieszczenie własnych sił, podejmując decyzje, na których opierała się cała strategia Królewskiej Marynarki. Chwilowo obronna strategia, co żadnemu z nich się nie podobało.
— Coś specjalnego zdarzyło się w nocy? — spytał, przecierając oczy i siadając wygodniej, gdy skończył.
— Kilka rzeczy — odparła, jako że to właśnie był prawdziwy powód ich „przypadkowych” spotkań.
Caparelli nauczył się bowiem ufać jej ocenie i wyczuciu tego, co rzeczywiście mogło być najważniejsze. Czym innym było bowiem czytanie suchych streszczeń i podsumowań, a czym innym wysłuchanie opinii osoby, której wyraz twarzy czy ton wiele mogły powiedzieć. Poza tym oboje wiedzieli, że wywiad był zbiurokratyzowaną instytucją i choć Givens rządziła nim żelazną ręką, materiały, które dostawał, nie ona pisała, toteż oceny analityków i jej samej mogły być różne. Osobiste spotkania dawały pewność, że będzie znał jej punkt widzenia i usłyszy o tym, co ona uważała za ważne.
A na dodatek nie wywoła to żadnych reperkusji, bo nikt z jej zastępców nie poczuje się urażony brakiem zaufania, co miałoby miejsce, gdyby oficjalnie poprosił ją o opinię w jakiejś sprawie. Spowodowałoby to niesnaski, bo każdy uważał, że dowódca może krytykować czy mieć inne zdanie, ale musi robić to otwarcie. Takie działanie za plecami bez oficjalnej reprymendy powodowałoby jedynie zgrzyty w płynnie funkcjonującym systemie. A Givens nie miała powodów, by krytykować podkomendnych czy tym bardziej zwracać im uwagę tylko dlatego, że miała przeczucia i inaczej oceniała ważność pewnych informacji niż oni.
W sumie był to drobiazg, ale zdolność zwracania uwagi na szczegóły i docenianie ich wagi były kolejną zaletą Caparellego. Nie pozwalał przy tym, by odwracały jego uwagę od rzeczy naprawdę ważnych.
— Tak? — spytał Caparelli, unosząc brwi.
— Otóż dostaliśmy kolejne meldunki o wycofywaniu przez przeciwnika okrętów z drugoplanowych systemów w pobliżu frontu. Wiem, że takich meldunków otrzymujemy sporo, szczególnie od rajdu na Basilisk, i wiem też, że w każdej flocie ciągle odbywają się drobne przegrupowania. Zdaję sobie też sprawę, że analitycy mają skłonność, by raczej pesymistycznie oceniać takie rutynowe przemieszczenia okrętów, zwłaszcza po niespodziewanym, a dotkliwym ataku. A tym bardziej jeśli wcześniej byli przekonani, że wróg do takiego ataku jest niezdolny. Natomiast uważam, że chęć obicia sobie tyłka blachą, bo wtedy się pomyliłam, nie ma wpływu na moją obecną ocenę sytuacji.
— Też tak sądzę — zgodził się uprzejmie sir Thomas. — Poza tym nie byłaś odosobniona, nie wierząc, że Pierre zaryzykuje danie jej wystarczającej władzy, by mogła zrobić coś po swojemu. Sam tak uważałem gwoli ścisłości, choć White Haven miał inne zdanie i na dodatek ostrzegał mnie, jakie mogą być konsekwencje. On ma zresztą taki brzydki zwyczaj, że przeważnie się nie myli.
— Raz czy dwa się pomylił, sir — zauważyła Givens.
Lubiła i szanowała admirała White Havena, ale obserwując przez te lata, jak Caparelli zmaga się z ciężarem obowiązków, doszła do wniosku, że Hamish Alexander mimo swego geniuszu strategicznego i bystrości umysłu spisałby się gorzej jako Pierwszy Lord Przestrzeni w czasie tak długiego konfliktu.
Samą ją to zaskoczyło, ale gdy się zastanowiła, przekonanie to jedynie się wzmocniło. Hamish Alexander miał charyzmę i przenikliwy umysł, ale nie miał cierpliwości do durniów, nie był przyzwyczajony do zlecania podkomendnym odpowiedzialnych zadań, a czasami padał ofiarą własnego geniuszu, gdyż nie tylko on był przekonany, że zawsze ma rację, inni też. Najczęściej zresztą faktycznie ją miał, ale po części był to skutek pewności siebie. A ponieważ do dyskusji podchodził z pasją i miał zwyczaj tak długo zajmować się problemem, aż znalazł rozwiązanie, tego samego oczekiwał po podwładnych, nie biorąc pod uwagę, że nie każdy umysł działa na tej samej zasadzie. Dlatego sporo osób czuło się stłamszonych czy przytłoczonych wigorem, z jakim żądał od nich obrony stanowisk odmiennych od jego własnego. Nie powinni tak się czuć, byli dorosłymi, doświadczonymi oficerami, ale tak właśnie było. I to mimo świadomości, że nie grozi im kara za to, że się z nim nie zgadzają. Dlatego członkowie jego sztabu rzadko sprzeciwiali się jego stanowisku, co w połączeniu z jego pewnością siebie czasami wypaczało punkt widzenia czy ocenę sytuacji admirała.
Najlepszym tego przykładem był jego początkowy sprzeciw wobec budowy lotniskowców i nowych superdreadnoughtów rakietowych. Ponieważ nikt młodszy stopniem nie miał odwagi mu tego powiedzieć, nawet nie zdawał sobie sprawy, że zachował się jak ograniczony doktryner (co zawsze zarzucał Sonji Hemphill). A ujmując rzecz bardziej dosadnie, jako główny strateg Royal Manticoran Navy zachował się jak idiota.
Nikt nie obawiał się przedstawić odmiennego punktu widzenia Caparellemu, który mógł się z nim nie zgodzić, ale na pewno by go nie zignorował. Brak mu było co prawda geniuszu White Havena, ale nie miał także jego niecierpliwości i dominującej osobowości. W połączeniu z uczciwością, samodyscypliną i determinacją był w opinii Givens idealną osobą na to stanowisko.
— Wiem, że zdarzało mu się mylić — zgodził się Caparelli — ale naprawdę rzadko. I nie tym razem.
— Tym razem rzeczywiście nie.
— No dobrze. — Caparelli odwrócił się wraz z fotelem twarzą ku niej i zapytał: — Powiedz mi, dlaczego te nowe przesunięcia okrętów Ludowej Republiki wydają ci się tak ważne.
— Z kilku powodów. Po pierwsze, chodzi o okręty liniowe, nie o pancerniki, i to z systemów, które są narażone na nasze rajdy i z których dotąd nie wycofali ani jednego okrętu. Są to drugorzędne systemy, ale dotąd były obsadzane większymi siłami niż kilka pancerników, by zniechęcić mieszkańców do nielojalności wobec nowego ładu. Po drugie, wycofano przynajmniej jedną eskadrę superdreadnoughtów z systemu Barnett, a biorąc pod uwagę, jak wytrwale McQueen wzmacniała siły tam stacjonujące, oznacza to poważną zmianę w ocenie sytuacji, a więc i w podjętych decyzjach na skalę strategiczną. Po trzecie, otrzymaliśmy informację o skierowaniu do regularnej służby liniowej okrętów Urzędu Bezpieczeństwa. Powodów może być kilka, najbardziej prawdopodobnym jest chęć posiadania całkowicie godnych zaufania dowódców w pobliżu admirałów, których zwycięstwa mogą zostać uznane przez Komitet za zagrożenie. Wtedy wystarczy takiemu wydać rozkaz i okręt flagowy danego admirała wraz z nim samym przestanie istnieć po jednej salwie burtowej. Ale jest też możliwe, że jest to krok ku koncentracji wszystkich sił niezależnie od ich oficjalnej przynależności, czyli przygotowanie do dużej ofensywy. To posunięcie powinni wykonać lata temu, ale w mojej opinii debilizmem jest to, że UB w ogóle ma prywatną flotę, więc mogę nie być najlepszym sędzią w tej sprawie. Natomiast niezależnie od powodów otrzymaliśmy informację z trzech źródeł, w tym od agenta znajdującego się dość wysoko w systemie łączności Ludowej Marynarki, o przydzieleniu Giscardowi i Tourville’owi okrętów liniowych UB. Ciekawostką jest, że żaden z nich nie wydał się uradowany tym niespodziewanym wzmocnieniem sił, którymi dowodzi. No i po czwarte, wczoraj dostaliśmy meldunek od jednego z naszych agentów pracującego w Proctor 3.
Caparelli zmarszczył brwi — Proctor 3 była jedną z trzech największych stoczni Ludowej Marynarki zlokalizowanych w systemie Haven. Czyli jedną z trzech największych w całej Ludowej Republice.
— Według niego właśnie udało się kosztem olbrzymiego wysiłku zwolnić miejsca w stoczni remontowej. Nasz agent nie posiada dostępu do informacji o tym, dlaczego taki wysiłek został podjęty, ale z jego obserwacji wynika, że w ciągu ostatnich kilku miesięcy naprawdę duża liczba okrętów liniowych przeszła przeglądy, remonty i modernizacje i wróciła do służby — wyjaśniła Givens, starannie unikając podawania jakichkolwiek informacji o tożsamości agenta. — To musiało wymagać olbrzymich środków, czasu i ludzi, co sugeruje, że gdzieś coś zawalili, ale nie to jest istotne. Skoro tyle okrętów wróciło do służby, a równocześnie wycofano inne z mniej ważnych systemów, uważam, że Ludowa Marynarka koncentruje gdzieś duże siły do nowego poważnego ataku. Oboje aż za dobrze pamiętamy, jakie skutki miało zebranie takich sił ostatnim razem.
— Hmm… — Caparelli pomasował podbródek. — Dobrze… Na ile wiarygodne są te informacje?
Mogłoby to zabrzmieć jak wyzwanie lub sygnał braku zaufania. Zabrzmiało po prostu jak pytanie.
— Wszystkie są stare — przyznała, wzruszając ramionami Givens. — Niektóre pochodzą sprzed tygodni, inne miesięcy. Nic na to nie poradzimy przy tych odległościach i konieczności zachowania tajemnicy. Oczywiście istnieje ryzyko dezinformacji — sami skutecznie ją stosujemy, ale ci, którzy teraz rządzą wywiadem floty, czyli Urząd Bezpieczeństwa, mają w tej kwestii niewielkie doświadczenie. Znacznie lepiej niż z łapaniem szpiegów radzą sobie z likwidacją wewnętrznych zagrożeń, więc ta możliwość jest według mnie mało prawdopodobna. Uważam, że są to wiarygodne informacje. Mogą być nieścisłe w szczegółach w tym czy innym meldunku, ale to wszystko. A łącznie dają zupełnie jednoznaczny obraz sytuacji.
— Dobrze — sir Thomas kiwnął głową. — W takim razie jak myślisz, co McQueen chce zrobić z tymi okrętami?
— Właśnie — westchnęła zapytana. — Prawdę mówiąc nie wiem. To znaczy wiem, że chce nas zaatakować, ale nie wiem jak i gdzie. Przed rajdem na Basilisk uważałabym, że będzie to próba przełamania frontu, ale teraz…
Ponownie wzruszyła ramionami. Caparelli prychnął i pokręcił głową.
— Nie pozwólmy wątpliwościom wpędzić się w bezczynność, Pat. Przeprowadziła udany rajd na nasze głębokie tyły i zaskoczyła nas kompletnie. I nie będzie w stanie tego powtórnie osiągnąć. A tak prawdę mówiąc, Ludowa Marynarka poniosła przy tym całkiem duże straty i gdyby nie zniszczenia w systemie Basilisk, nie bardzo miałaby się czym pochwalić poza propagandowym wydźwiękiem naturalnie. Nie próbuję minimalizować skutków dyplomatycznych czy spadku morale, ale trzeba także pamiętać, jak to wygląda ze strony przeciwnika, nie tylko z naszej. A ten musi być nerwowy po tym, co spotkało go w Hancock, a poza tym doskonale wiesz o naszym raczej drastycznym przegrupowaniu sił, a to z kolei oznacza, że każdy kolejny głęboki rajd będzie przedsięwzięciem znacznie bardziej ryzykownym.
— Logicznie rzecz biorąc, zgadzam się z tym, sir. Ale sądzę, że niezależnie od ryzyka McQueen może spróbować podobnej operacji i należy brać to pod uwagę.
— Oczywiście, że może. — Caparelli obrócił się wraz z fotelem i wskazał wymownym gestem holomapę. — Ale ma też do wyboru naprawdę duży obszar, a im dalej od naszych systemów centralnych zaatakuje, tym mniejsze będzie prawdopodobieństwo porażki i tym większa ich swoboda operacyjna. Jeśli zdecyduje się na najbezpieczniejszy dla wszystkich wariant, zaatakuje któryś z przygranicznych systemów, na przykład Lowell czy Cascabel. W ten sposób utrzymają inicjatywę, ale zetrą się z niewielkimi naszymi siłami. Żadna ze stron nie poniesie dużych strat, ale załogi McQueen nabiorą doświadczenia i wiary we własne siły bez szoku wywołanego ciężką bitwą. A my znów stracimy kilka okrętów. Przy nieco bardziej awanturniczym podejściu, ale nadal bez skłonności do dużego ryzyka, powinna uderzyć na systemy w pobliżu Trevor Star, na przykład Thetis, Nightingale czy Solon. Byłoby to odwrócenie naszej taktyki, która, jak się okazało, jest skuteczna w przypadku zdobywania tak mocno bronionego systemu. Siły, które przeprowadziłyby taki atak, stoczyłyby poważniejsze bitwy z naszymi stacjonującymi w tych układach, ale nie groziłoby im ryzyko odcięcia. A ponieważ McQueen musi wiedzieć, jak czuli jesteśmy na punkcie Trevor Star, może założyć, że takie uderzenie jeszcze umocniłoby nas w przekonaniu o konieczności wzmocnienia obrony zamiast przeprowadzenia jakiegoś choćby lokalnego ataku w wybranym miejscu. Albo też może iść na całość i zaatakować gdzieś pomiędzy Trevor Star a Manticore.
Najlogiczniejszym celem byłby system Yeltsin, ale wątpię, by to on został wybrany, biorąc pod uwagę, co stało się z każdymi siłami wysłanymi dotąd, by go zdobyć. Nie sądzę, by McQueen była specjalnie przesądna, ale dla każdego jest raczej oczywiste, że Ludowa Marynarka ma w tym systemie planetarnym wybitnego pecha. Może więc zdecydować się na atak na skrzydło, czyli Solway lub Grendelsbane. Utrata stoczni w Grendelsbane byłaby dla nas poważnym ciosem, niewiele słabszym od tego, jakim były zniszczenia w systemie Basilisk. Natomiast gdyby brać pod uwagę skutki czysto militarne, byłyby znacznie poważniejsze niż te po rajdzie na Basilisk. I ponieślibyśmy kolejną poważną porażkę, którą dałoby się wykorzystać propagandowo jako dowód, że przegrywamy wojnę. Poza tym w ten sposób, gdyby utrzymała Grendelsbane czy Solway, znalazłaby się między nami a systemem Erewhon. A Erewhon jest dla Sojuszu prawie tak ważny jak Grayson. Mogę ci powiedzieć, czego na pewno nie zrobi: nie zaatakuje żadnego systemu, którego obronę najbardziej wzmocniliśmy. Niestety Esther McQueen jest na to za sprytna. Zaatakuje cel, który będzie w stanie zdobyć przy rozsądnym ryzyku i akceptowalnych stratach. A jeśli nadal nie wie, co zdziesiątkowało jej okręty w Hancock, tak jak podejrzewamy, powinna uderzyć z dużą ostrożnością.
— Albo też dokładnie na odwrót — sprzeciwiła się Givens. — Może nie wiedzieć dokładnie, co to było, ale zdaje sobie sprawę, że natknęła się na coś nowego. Gdybym była na jej miejscu, chciałabym jak najszybciej dowiedzieć się, co to takiego, i byłabym gotowa rozproszyć siły, by objąć atakami większy obszar, mając nadzieję, że sprowokuje to wroga do użycia tej nowej broni. Zdecydowałabym się nawet ponieść spore straty, bo celem tej operacji nie byłyby żadne zdobycze terytorialne czy zniszczenia, lecz uzyskanie danych o możliwościach tej niespodzianki. Dopiero będąc w ich posiadaniu, zaplanowałabym i przeprowadziła atak na dużą skalę.
— Brałem to pod uwagę. Możesz mieć rację. Ale skoro chodziłoby o rozpoznanie walką, powinna to zrobić już dawno, a jak dotąd ograniczała się do atakowania celów na tyle nieistotnych, że szansa, byśmy, chcąc je ratować, użyli nowej broni, była minimalna. Dlatego postanowiłem nie wykorzystywać lotniskowców ani klasy Har… znaczy Medusa, dopóki nie będę naprawdę do tego zmuszony. Im więcej niepewności stworzymy, tym lepiej, bo zgadzam się w zupełności z Hamishem: potrzebujemy obu klas okrętów w wystarczającej liczbie, by miały decydujące znaczenie, gdy ich użyjemy.
— I dlatego martwi mnie możliwość, że to będzie rozpoznanie walką na dużą skalę. McQueen musi podejrzewać, że gramy na zwłokę, czekając, aż będziemy mieli dość nowych jednostek.
— Zgadza się — mruknął Caparelli i przez długą chwilę przyglądał się w zadumie holomapie. — Zaryzykowała, dzieląc siły, w pierwszym ataku, ale opłaciło jej się to, bo zdołała zaatakować nas równocześnie w kilku miejscach. I tylko w jednym jej się nie udało… Nawet bez rajdu na Basilisk sam rozrzut tych ataków wprawiłby nas w taką konsternację, że straty, jakie poniosła, były tego warte. W najgorszym wypadku wygrałaby miesiące na spokojną budowę okrętów i szkolenie załóg. I to bez żadnych strat spowodowanych naszymi atakami, bo tych ataków by nie było. Wie, jak przegrupowaliśmy siły, i jeśli zadowoli się tym, czym zadowalała się dotychczas, czyli natarciami na słabo bronione cele, może jeszcze bardziej niż za pierwszym razem podzielić siły i zaatakować więcej celów na większym obszarze, nie ryzykując zbyt wiele. Natomiast jeśli będzie chciała uderzyć na coś ważniejszego, musi przeznaczyć do tego znacznie większe siły, a więc zmniejszyć liczbę celów. Prawdę mówiąc, uważam, że równie ważne jak to, gdzie zaatakuje, będzie to, którą opcję wybierze. Pierwsza bowiem będzie oznaczała, że nadal nie jest gotowa do poważnej ofensywy. Druga zaś, że albo nabrała wystarczającej pewności, albo Pierre i Saint-Just zmusili ją, by przygotowała się do uderzenia, które zaplanowali jako decydujące.
— A jeśli ją zmusili?
— To zaatakuje nas w dwóch, trzech miejscach — odparł zwięźle Caparelli. — Nie centralne systemy, ale na tyle ważne, by obsadzały je duże siły. To da jej możliwość zadania nam sporych strat, a być może zmusi nas do ich odbicia, jeżeli nie zdołamy odeprzeć ataków. A jeżeli nawet zdołamy, to i tak będziemy musieli wzmocnić stacjonujące w nich siły. A systemy te będą na tyle od siebie oddalone, że nie uda nam się temu przeciwdziałać, wysyłając jeden zespół wydzielony stacjonujący gdzieś w pobliżu. McQueen będzie szukać celów tak odległych, że nie będą w stanie wspierać się wzajemnie w przypadku kolejnego ataku. Tego typu posunięcie zmusi nas do brania pod uwagę w przyszłości zagrożenia, jakim jest równoczesny atak w kilku kierunkach, więc znajdziemy się między młotem a kowadłem, próbując tak rozlokować siły, by zablokować każdy możliwy kierunek uderzenia.
— To ma sens — przyznała po chwili Givens. — A co jest bardziej prawdopodobne, sir?
— Pojęcia nie mam — Caparelli potrząsnął głową. — Sądzę, że masz rację i chodzi o nową ofensywę, bo to jedyne wytłumaczenie wszystkich meldunków, o których mówiłaś. Chciałbym zobaczyć twoją ocenę ilości jednostek z poszczególnych klas, ale wychodzi mi, że McQueen wybrała opcję dwóch, trzech ataków dużymi siłami. Nie będę na podstawie przeczucia zmieniał rozmieszczenia naszych sił, a nie jestem w stanie przewidzieć przyszłości, więc nie znam celów. Natomiast jestem skłonny założyć, że głównym będzie Grendelsbane albo przynajmniej jego bezpośrednie sąsiedztwo. Samej bazy raczej nie zaatakuje, chyba że zdołała skoncentrować znacznie większe siły, niż nam się wydaje. Ale logiczne jest, że spróbuje posunięcia sugerującego, że chce nas odciąć od Erewhonu, bo wtedy zrobimy się nerwowi. Nawet jeśli planuje w bliskiej przyszłości atak z Barnett na Trevor Star, to skupienie naszej uwagi na południowym wschodzie wcześniejszym atakiem może jej tylko pomóc. A jeśli nie, to i tak będziemy odruchowo zwracali na zagrożony rejon większą niż dotąd uwagę — ponownie pomasował podbródek, kiwnął głową, jakby doszedł do ładu sam ze sobą, i dodał: — Atak w tym rejonie z naszego punktu widzenia jest najgroźniejszy. Możemy to wykorzystać, jeżeli zdołamy skłonić ją do skupienia wysiłków właśnie tam, ale póki co trzeba podjąć pewne środki ostrożności. Zobaczymy, czy nie da się gdzieś znaleźć eskadry czy dwóch Medus albo graysońskich Harringtonów, by wzmocnić tę flankę. We właściwym miejscu nawet tak małe siły mogą przeważyć szalę, ale niekoniecznie zdradzić swe możliwości, jeśli dowodzący nimi oficer wykaże stosowną pomysłowość w prowadzeniu ognia. Co powinno wystarczyć, by popsuć plany McQueen, ale nie powinno przestraszyć jej na tyle, by zaprzestała ofensywnego planowania.
— By nie zaprzestała… — Givens uśmiechnęła się i przekrzywiła głowę. — Wszyscy boją się, co też nowego wymyśli, a pan martwi się, żeby nie przestała atakować?
— Oczywiście, że się martwię. — Caparelli nieomal się zdziwił, jakby to powinno być oczywiste dla każdego, skoro było dla niego. — Gdyby to miało być rozpoznanie bojem spowodowane obawą przed naszymi nowymi broniami, musiałoby odbyć się na znacznie szerszym froncie, skoro skoncentrowała w tym celu aż tyle okrętów. Nie, to bardziej przypomina przygotowania do dwu — albo trójtorowego ataku niż do serii rozpoznawczych utarczek.
— I? — przynagliła go Givens.
— Jeśli się nie mylę i to będzie taki atak, Esther McQueen weźmie w dupę, aż będzie huczało — oznajmił z mściwą satysfakcją sir Thomas Caparelli, ignorując wieloletnią tradycję nieużywania na służbie słów niecenzuralnych. — Nie chcę jej przestraszyć bo powinna prowadzić rozpoznanie bojem tak długo, aż dowie się, na co Ludowa Marynarka nadziała się w Hancock. Jeżeli zamiast tego przeprowadzi normalny, silny atak, będzie to świadczyło o zbytniej pewności siebie — i do tego właśnie staram się ją zachęcić na tyle, na ile mogę bez wzbudzania podejrzeń. Czy zbyt pewna siebie jest ona sama, czy jej polityczni władcy, to bez znaczenia. Ważne jest to, że nasze lotniskowce i superdreadnoughty rakietowe są prawie gotowe. Jedyne, czego nam trzeba, to żeby McQueen zaangażowała się w poważne natarcie w jednym miejscu; straci wtedy elastyczność i naruszy równowagę sił wzdłuż całego frontu. A wtedy my zaatakujemy w innym miejscu. Och, pewnie: byłoby idealnie, gdyby zechciała poczekać, aż wszystkie skrzydła odbywające w tej chwili szkolenie je zakończą, a wszystkie okręty zostaną wyposażone w system Ghost Rider. Gdyby była tak uprzejma i uderzyła dopiero wtedy, umarłbym jako szczęśliwy człowiek, bo zdążyłbym skopać dupę Ludowej Marynarce aż do samego Haven!