X. „… Trzeci cios: ofiarny…”

Tak – powiedział Parker, kiedy Joe skończył. – To wszystko daje dużo do myślenia. Kiedyż oni załatwią te oględziny lekarskie i odciski? Trzeba już coś robić. W tej samej chwili Jones znowu wsunął głowę.

– Dzwoni doktor!

– Nareszcie! – Parker poderwał się z miejsca i wyszedł.

Alex pozostał sam. Odwrócił oczy od miejsca, na którym wciąż jeszcze stał fotel Iana. Plama na podłodze była coraz ciemniejsza.

Drzwi otworzyły się.

– Mam już wyniki! – powiedział Parker. – Zabity został trzema uderzeniami tego właśnie noża chirurgicznego…

– Trzema? – Alex potarł czoło. – Więc jednak. O, mój Boże!…

– Tak. Trzema. Śmierć nastąpiła od razu. Serce przebite dwukrotnie na wylot. Trzeci, ostatni cios, był już zupełnie zbyteczny. Duży krwotok. Stąd wielka plama krwi. A zabity został najwcześniej o godzinie dziesiątej trzydzieści, a najpóźniej o jedenastej piętnaście.

Usiadł.

– Jak to? – Alex zerwał się z miejsca. – Przecież o pierwszej, kiedy zszedłem, morderca był tu i…

Parker rozłożył ręce.

– On się nie myli, nasz drogi eskulap. Można mu dużo zarzucić. W Yardzie mówią, że pije trochę za wiele. Ale nigdy się nie myli. Musimy to przyjąć jako pewnik.

– Ale przecież JA rozmawiałem z Ianem o dziesiątej trzydzieści!

– Nie. Powiedziałeś mi, że godzina wybiła, kiedy znalazłeś się, na górze. Rozmawiałeś z nim o minutę wcześniej. Zresztą to jest dolna granica czasu. Mógł zginąć w ciągu następnych czterdziestu pięciu minut, w ciągu każdej z tych minut.

– A ten człowiek? Ten, który mnie… – Alex dotknął ręką głowy.

– Wszystkiego musimy się jeszcze dowiedzieć. Zaczekamy na wynik badań daktyloskopijnych. To trochę dłużej potrwa, bo oni są bardzo dokładni i robią powiększenia zdjęć. Ale wszystko przyjdzie. Za wiele jest tych śladów, żebyśmy nie mieli odnaleźć prawdziwego tropu.

Joe usiadł. Parker zajrzał do swojego notesu.

– Może, zanim się to skończy, przesłuchamy tych, którzy są najmniej podejrzani, a właściwie są poza podejrzeniem. Czy myślisz, że stary Malachi mógł, nie teoretycznie, ale praktycznie biorąc, podejść do Iana z tyłu i uderzyć go nożem chirurgicznym w plecy? Trzy razy? A potem spokojnie wrócić na próg domu i czekać, aż się to wszystko wyjaśni i oskarżą kogoś zamiast niego?

– Nonsens! – Alex potrząsnął głową. – Malachi nie mógł tego zrobić i możesz go spokojnie wykreślić ze swojej listy. Dlaczego miałby zabijać Iana, którego kochał i z którego rodziną związany był niemal od urodzenia? Przecież to nie lokaj ani kucharz, ale prawdziwy przyjaciel trzech pokoleń Drummondów. Zresztą to w ogóle niemożliwe. Nie taka zbrodnia i nie w ten sposób. A zresztą… – wskazał leżące na stole przedmioty. – Skąd wziąłby ten lancet i ten wisiorek? Chyba że Lucja Sparrow zgubiła go gdzieś?… Gdybyś widział jego łzy…

– Tak. Masz racje. Nawet bez tego dowodzenia wiem, i ty wiesz, że Malachi Lenehan tego nie zrobił. Właśnie dlatego chciałbym go przesłuchać. Jones!

– Tak, szefie – pyzata głowa wyskoczyła spoza uchylonych drzwi, jakby była przytwierdzona na sprężynie.

– Sprowadź tu Malachi Lenehana, starego ogrodnika.

– Tak, szefie!

Czekali w milczeniu. Po krótkim czasie Jones znowu się ukazał.

– Jest już, szefie.

– Poproś go tu.

Malachi Lenehan wszedł do pokoju pochylony, ale zaraz wyprostował się i zbliżył równym, spokojnym krokiem do stolika.

– Niech pan siada, dziadku – powiedział Parker i wskazał mu trzecie, nie zajęte krzesło.

Ogrodnik usiadł. Rozejrzał się. Ale nie powiedział ani słowa, chociaż na pewno zobaczył rozrzucone na stole pudełka z haczykami. Zwrócił oczy na Parkera.

– Pan Ian nie żyje – powiedział Parker głosem tak ciepłym, o jaki Ian by go nie podejrzewał. – Wszyscy, którzy tu siedzimy, byliśmy jego przyjaciółmi. Myślę o prawdziwych przyjaciołach, których człowiek ma w życiu niewielu. Teraz zginął. Zamordowano go, chociaż możemy przypuszczać, że w życiu jego nie zdarzyło się nic, za co można byłoby się na nim w ten sposób zemścić. To nie ktoś skrzywdzony chciał sobie w ten sposób wymierzyć sprawiedliwość, której nie mógł osiągnąć inaczej. Chociaż byłaby to także zbrodnia, bo człowiek nie ma prawa karać śmiercią drugiego człowieka, ale wtedy moglibyśmy myśleć, że zabitego spotkał zasłużony los, chociaż morderca musi ponieść karę. My wiemy, że tak nie jest. Zabito najlepszego, najuczciwszego z ludzi. I musimy dowiedzieć się, kto to zrobił. Musimy znaleźć tego mordercę nie tylko dlatego, że Ian Drummond był nam bliski i szanowaliśmy go, i kochaliśmy jak brata. Ale dlatego, żeby zło zostało ukarane, a dobro zwyciężyło. Tu mamy do czynienia z wielkim złem. Jestem przekonany, że Ian Drummond został zabity tylko dlatego, że śmierć jego była komuś potrzebna. Nie wiemy jeszcze komu. I to właśnie musimy odkryć, zebrać dowody i schwytać zbrodniarza.

– Tak trzeba zrobić… – Malachi skinął siwą głową.

– Teraz, dziadku, niech pan skupi uwagę i opowie nam przebieg wczorajszego dnia. Kolejno i nie opuszczając najmniejszych, nawet nieważnych spraw.

– Rano wstałem… i pojechałem na ryby z panem Hastingsem. Łowiliśmy długo, aż do południa. Pan Hastings złowił ładną rybkę. Potem wróciliśmy. Razem z nim oprawiałem ją, to znaczy głowę, bo chce ją zabrać…

– A jak łowiliście? – zapytał Parker. – Na haki?

Alex spojrzał na niego ze zdumieniem i nagle zagryzł wargi.

– Nie. On nie łowi tak jak ja albo pan Drummond… Oni tam, w Ameryce, lubią łowić harpunami na sprężone powietrze, jak z pistoletu… Strzelił i trafił ją, kiedy była blisko pod powierzchnią. A potem ciągnęła nas, bo przy tym harpunie jest uwiązana linka, która się rozwija, kiedy trafiona ryba ucieka. Ciągnęła nas tam i z powrotem po morzu, ale w końcu osłabła. A wtedy pan Hastings wychylił się z lodzi i uderzył ją zwyczajnym harpunem. Przebił ją na wylot… W samo serce dostała… To było piękne uderzenie…

– Tak… – Parker zrobił jakiś znaczek w swoim notesie. – Po powrocie i oprawieniu głowy, co było?

– Zdrzemnąłem się trochę. Potem poszedłem do ogrodu. Z Malisborough dwa razy w tygodniu przychodzi mi do pomocy młody chłopiec. Obcina uschnięte gałęzie na drzewach i pomaga mi przystrzygać żywopłot. Dużo roboty jest latem, bo ciągle wszystko odrasta. Potem pracowałem przy różach, potem poszedłem obejrzeć jedną szczepionkę obok bramy. Było tam tych dwóch z namiotu: Obchodzili park z daleka, polami. Widziałem ich. Włóczyli się ciągle. Ale pan powiedział, że to pana ludzie, więc nie zwracałem na nich uwagi. No i później przyszedłem do kuchni na kolację, a po kolacji byłem u psów. Są zamykane na dzień w małym ogrodzeniu za moim domkiem. Nakarmiłem je i wróciłem do siebie, do tej rybiej głowy. Pomajstrowałem przy niej trochę, bo na dziś rano miała być gotowa. W końcu zabrałem psy i poszedłem do parku. Tam spotkałem pana Alexa. Porozmawialiśmy chwilę i pan Alex odszedł. Później, przed samą jedenastą, wyszedł do mnie pan Drummond.

– Co? – powiedział Parker. – Przed jedenastą?

– No, była wtedy za piętnaście jedenasta… bo kiedy mówiłem z nim, zegar na wieży w Malisborough uderzy trzy razy. Zawsze słucham tych uderzeń w nocy. W taką księżycową pogodę dzwonienie słychać, jakby to nie był dwie mile, ale pół mili.

– Czy pan Drummond pytał o coś?

– Tak. Pytał o pogodę na jutro. Wydawało mu się, że po takiej ciepłej nocy może przyjść burza. I o to, jakie haki zabrać? Pojedyncze czy potrójne? Powiedziałem, że może te nowoczesne potrójne mają swoje zalety, ale ja tych zalet nie widzę. Wtedy roześmiał się i powiedział, że weźmie pojedyncze. I wszedł do środka.

– A dalej co?

– Nic… A może jeszcze tylko tyle, że… Ale to nieważne, bo jeżeli pana Alexa uderzył ten zbrodniarz o pierwszej, to pewnie go nie mogło być tam wtedy…

– Co? – zapytał Parker. – Niech pan mówi, dziadku Malachi. Wszystko może się przydać. Na razie nie wiemy jeszcze co.

– Więc o jedenastej, no, może za parę minut jedenasta szedłem z psami wokół klombu. Nagle poderwały się i zaczęły warczeć cicho. Potem poszły do drzwi i zaczęły węszyć. Zajrzałem przez szybę, ale w sieni było ciemno i nic nie zobaczyłem. Zaraz potem zegar w Malisborough wybił jedenastą.

– Więc to mogła być za dwie albo trzy minuty jedenasta?

– Tak.

– Ale nie za pięć?

– Nie. Chyba nie. Zaraz potem zegar zaczął bić. Potem poszedłem z psami wokół domu, zajrzałem tu i tam. Wyjrzałem na schodki do przystani i zawróciłem. Było widno, a noc spokojna. Zdrzemnąłem się potem trochę…

– A… – Parker zawiesił głos – jak pan myśli, dziadku, kto zabił pana Iana Drummonda?

Malachi podniósł na niego swoje spokojne, szare oczy, zaczerwienione teraz trochę.

– Co myślę? Myślę. Ale nie mogę panu tego powiedzieć, bo pan jest z policji. A kiedy mówi się do policji, trzeba wiedzieć. Albo widzieć, albo słyszeć. Inaczej można skrzywdzić niewinnego.

– Niech pan się nie boi, Malachi. Nie skrzywdzimy go. Chcemy tylko dojść prawdy. Może pan nam w tym pomóc.

Stary człowiek przyglądał mu się przez dłuższą chwilę.

– To nie była żona dla niego – powiedział wreszcie. – Nie wiem, kto go zabił. Ale pewnie, gdyby ożenił się z jakąś przyzwoitą panną, a nie z taką komediantką, żyłby jeszcze do tej pory i pojechalibyśmy dziś na ryby. Opuścił głowę i otarł oczy rękawem.

– Niech pan już idzie, dziadku – powiedział Parker i ujął go pod ramię. – Zdaje mi się, że bardzo nam pan pomógł. Dziękujemy.

Malachi machnął ręką i ocierając łzy ruszył ku drzwiom, odprowadzany przez Parkera. Alex odsunął zasłonę okna. Był już świt. Łódź daremnie będzie czekała na przystani, Ian Drummond nie wyjedzie na połów. Jakaś ryba, spoglądająca w tej chwili w coraz jaśniejszą powierzchnię wody, nigdy nie dowie się, że zawdzięcza życie komuś, kto zabił Iana Drummonda, łowcę, który jej nie złowi. Wzdrygnął się. Parker wrócił do pokoju i stał przed nim.

– Jak to było z tymi trzema ciosami? – zapytał.

Alex powtórzył mu treść fragmentu Orestei, wypowiedzianego podczas wczorajszej kolacji.

– Tak… – inspektor zamyślił się. – Ale tymczasem porozmawiamy może z panią Lucy Sparrow, której łańcuszek, a zdaje się i lancet są w tym pokoju. Ale czy przesłuchiwać ją tutaj?

– To lekarz – powiedział Alex. – Jest przyzwyczajona do widoku krwi.

– Może masz słuszność. – Parker skinął głową. Zakrył rogiem chustki wisiorek i wsunął pod nią lancet. Rękojeść jest sfotografowana. Możemy zrobić mały eksperyment. Jones!

– Tak, szefie?

– Idź na górę i poproś tu panią Lucy Sparrow, jeżeli może tu zejść.

– Tak, szefie!

– I… Już nic. Jak poszukiwania w domu?

– Stephens i Simms badają wszystko po kolei, od strychu do piwnic. Nie wiemy, czy wolno przeszukiwać pokoje gości i gospodarzy. Na razie nie było o tym mowy.

– Wstrzymajcie się z tym. Idź po panią Sparrow. Jones zniknął, zamykając drzwi za sobą.

– Czy zauważyłeś – powiedział Parker – że kiedy drzwi są zamknięte, nie dobiega tu z domu najmniejszy dźwięk?

– Tak. Ian mówił mi nawet, że do tego pokoju nie puka się. Był bardzo uczulony na hałas. Powiedział, że tu nic mu nie przeszkadza i nic go nie rozprasza.

– Tak. Pewnie dlatego wszystkie drzwi w domu są tak dobrze naoliwione. Straszny pokój. Można tu nawet krzyczeć, nikt nie usłyszy. Korek. Gęste białe zasłony. – Rozglądał się. – Może Ian krzyknął wtedy? Psy mają lepszy słuch niż Judzie. W tej chwili wiemy już, że zabito go pomiędzy 10.45 a 11.15. Więc godzina 10.57, jak chce Malachi, wypada mniej więcej pośrodku tego okresu i jest najbardziej prawdopodobna.

– Jest tu pani Sparrow, szefie – powiedział Jones.

– Poproś i zamknij za nią drzwi.

– Tak, szefie.

Na widok wchodzącej unieśli się obaj z miejsc. Lucja Sparrow ubrana była w ciemnoszarą sukienkę i szare pantofle o białej podeszwie, na wąskich, wysokich obcasach, o białej podeszwie.

– Moje nazwisko brzmi Parker i jestem inspektorem Scotland Yardu – powiedział Ben. – Wie pani oczywiście o tragicznym wypadku, jaki miał miejsce przed paru godzinami w tym domu?

– Tak – głos Lucji był wyraźny i spokojny. – Pana podwładny powiedział nam… mojemu mężowi i mnie, że Ian… pan Drummond, został zabity. Prosił nas o pozostanie w pokojach. To wszystko, co wiem.

– Tak – Parker patrzył jej prosto w oczy. – Wobec tego nie wie pani także, jak zginął Ian Drummond?

– Nie.

– Rozumiem. – Znowu pauza.

Alex siedział patrząc na Lucy i nagle zaczerpnął głośno powietrza. Ależ tak! Dlaczego o tym wcześniej nie pomyślał? Wówczas, kiedy stał w mroku, patrząc na nieruchomą, zaledwie widoczną przy stole postać, usłyszał za sobą oddech. To nie był oddech Lucy ani Sary Drummond, ani jej pokojówki, Kate Sanders. To był oddech mężczyzny! Nie wiedział, po czym to poznał, ale wiedział na pewno, że tak było! Oddech mężczyzny.

– Wczoraj po południu – powiedział Parker – grając w tenisa doznała pani kontuzji, prawda? – patrzył na jej prawą rękę. Lucy mimowolnie uniosła ją i poruszyła kilkakrotnie przegubem, a potem palcami. – Czy przestała się już pani o nią troszczyć?

– Nie. – W głosie jej było lekkie zdumienie. – Troszczę się o nią nadal. Przed kolacją umiejscowiłam rękę na prowizorycznym temblaku. Ale później, po paru masażach, doszłam do wniosku, że mięsień nie jest naderwany, i postanowiłam ruszać nią jak najwięcej. Mam jutro operację. Jestem chirurgiem.

– Wiem – Parker skłonił głowę. – Nie trzeba być inspektorem policji, żeby znać pani nazwisko.

Przyjęła ten komplement bez odpowiedzi.

– Kiedy doszła pani do wniosku, że ta ręka wymaga ruchu?

– Nie rozumiem? – Opanowała się. – To znaczy, będę panu oczywiście odpowiadała na wszystkie pytania, skoro reprezentuje pan prawo.

– Dziękuję pani.

– O co pan pytał? O to, kiedy doszłam do wniosku, że powinnam nią poruszać? Dziś, kiedy zbudził mnie pana podwładny.

Parker uniósł brwi.

– Przepraszam – powiedział – ale wydawałoby się, że w takiej chwili, obudzona przed świtem taką wiadomością, powinna pani myśleć o wszystkim, ale nie o tym? Jak mam to sobie wytłumaczyć?

– Czyżbym była podejrzana o zabójstwo Iana Drummonda? – zapytała Lucja spokojnie. – Jeżeli tak, proszę pozwolić mi się porozumieć z moim radcą prawnym. Zdaje się, że przysługuje mi to prawo.

– Oczywiście, że tak. Gdyby była pani podejrzana o to zabójstwo, mogłaby pani odmówić składania jakichkolwiek zeznań przed porozumieniem się z nim. Ale zdaje się, że to tylko pani wyraziła takie przypuszczenie. Ja tego nie powiedziałem.

– Dobrze – wzruszyła lekko ramionami – więc muszę panu powiedzieć, że nie dziwię się pańskiemu ostatniemu pytaniu. Niestety, moje ręce nie są tylko moją własnością. Tak się składa, że jutro od ich sprawności będzie dosłownie zależało życie jednego człowieka i szczęście jego rodziny. Gdybym przystąpiła do operacji niepewna funkcjonowania moich rąk, mogłabym zamordować człowieka, z tą straszną różnicą, że Scotland Yard nigdy nie mógłby nawet przystąpić do śledztwa i byłabym bezkarna w oczach wszystkich ludzi. Nawet rodzina tej biedaczki składałaby mi podziękowanie za moją bezinteresowną, choć nieudaną pracę. Wystarczyłoby, abym rozłożyła ręce i powiedziała: – „Zrobiliśmy wszystko, co w ludzkiej mocy”, czy coś w tym sensie. Dlatego obudzona dzisiaj tą okropną wiadomością o losie Iana Drummonda, którego uważałam za swojego serdecznego przyjaciela i którego śmierć jest dla mnie wielkim ciosem – nie histeryzuję i nie płaczę. Pracuję oko w oko ze śmiercią, ciągłe widzę ginących uczciwych, dobrych ludzi, których nie możemy uratować. Walczę z nią. Nie wolno mi się nigdy poddawać, jutro rano będę operowała. Jest to jedna z najtrudniejszych operacji w moim życiu. A przecież nie zajmuję się, jak pan wie, operowaniem wyrostków robaczkowych. Dlatego pomyślałam, mimo wszystko, o mojej ręce. I myślę o niej nadal. Zdaje się, że odpowiedź moja była nawet dłuższa, niż pan oczekiwał. Ale nie chciałam… – tu głos jej zadrżał lekko – nie chciałam, żeby ktoś, nawet obcy, mógł pomyśleć, że śmierć Iana mnie nie obeszła.

I nagle w jej oczach ukazały się dwie łzy. Otarła je maleńką chusteczką i wyprostowała się. – Przepraszam.

– To ja panią przepraszam – Parker znowu patrzył jej w oczy. – Niestety, muszę pani zadać jeszcze kilka pytań. – Urwał. – Powróćmy do wczorajszej gry w tenisa – podjął. – Kiedy poczuła pani ból w ręce, poprosiła pani pana Filipa Davisa o przyniesienie walizeczki z przyborami medycznymi, prawda?

– Tak.

– Przyniósł ją?

– Tak.

– A co się później z nią stało?

– Później? Nie wiem. Nie zwróciłam na to uwagi. Chyba któryś z panów ją wziął, bo Sara szła na przedzie, ze mną.

– Tak – Alex kiwnął głową. – Walizkę niósł Ian, a potem oddał ją pani Drummond przed drzwiami pani pokoju.

– Na pewno tak było – Lucja kiwnęła głową. – Nie rozumiem tylko ciągle, jaki…

– A czy pani widziała ją później, tę walizeczkę?

– Tak. Dziś, zaraz po wstaniu, wsunęłam do niej zwinięty bandaż elastyczny, który miałam podczas snu na ręce. Nie mam tu innego i nie wiem, czy nie będzie mi jeszcze potrzebny.

– Gdzie stoi ta walizka?

– W naszej garderobie, na stoliku pod oknem.

– W naszej, to znaczy w garderobie pani i małżonka.

– Nie. Mam wspólna garderobę z Sarą… z panią Drummond. Kiedyś była to garderoba matki Iana. To duży pokój, składający się z samych szaf i dwóch wielkich luster. Nie ma drzwi na korytarz i wchodzi się do niego przez dwie przylegające doń z obu stron łazienki. Jedna jest jej, a druga moja. Pani Drummond była tak uprzejma, że po moim przyjeździe tutaj ofiarowała mi połowę tej garderoby. W innych pokojach jest mało miejsca na rozmieszczenie damskich rzeczy. Mam dużo sukienek i bielizny…

– Tak… Wczoraj, kiedy pan Davis przyniósł tę walizeczkę, użyła pani noża chirurgicznego do przecięcia bandaża, prawda?

– Tak.

– Czy nie szkodzi to tak precyzyjnemu narzędziu?

– Nawet bardzo. Ale poprzednio wyjęłam nożyczki z walizki i zostawiłam je na toalecie. Byłam zdenerwowana i kazałam prędko przeciąć. Ostatecznie, nóż mi się tu na nic nie przyda. Mam kilka identycznych.

– Gdzie on jest w tej chwili?

– Oczywiście w walizce. Gdzież by mógł być?

Parker sięgnął po chustkę i wyciągnął błyszczące narzędzie.

– Czy był on podobny do tego noża?

– Do tego? – Lucy wzięła nóż do ręki i obejrzała go. – Tak. Ale tamten jest o numer większy.

– Czy jest pani tego pewna?

– Zupełnie.

Uśmiechnęła się leciuteńko, tak jak tylko ekspert potrafi uśmiechnąć się z laickiego pytania, ale zaraz potem spoważniała.

– Ten nóż jest wymyty… – powiedziała – ale… – I nagle położyła go na stole. – Jest brudny. Jest na nim ślad krwi!

– Gdzie? – zapytał Parker.

– Tu! Przy rękojeści!

– Więc ten nóż różni się od noża, który posiada pani w walizeczce na górze?

– Od tamtego… tak. Ale mam tam drugi, identycznie taki sam jak ten… – Jeszcze raz wzięła nóż do ręki i obejrzała go od strony trzonka. – To mój nóż! – powiedziała. – Tak! Mój! Skąd się tu wziął?

– Po czym pani to poznała?

– Ma dwie wąskie szczerbinki na końcu trzonka, prawie niewidoczne. Znaczę tak swoje noże, żeby mi ich potem nie zamieniano. Mam swoje narzędzia, do których jestem przyzwyczajona… A na sali, gdzie operuje kilku lekarzy kolejno, mogą się one pomieszać przy dezynfekowaniu. Tu, widzi pan? – Zbliżyła swoją piękną jasną głowę do twarzy Parkera. – O, niech pan dotknie. To na pewno mój nóż.

– Właśnie… – powiedział Parker. – I znajdował się wczoraj w pani walizce?

– Tak. Nie pamiętam, czy go widziałam tam. Ale gdy brak jest jakiegoś narzędzia, rzuca się to w oczy, nie mogłabym tego nie zauważyć.

– Więc czy może pani wytłumaczyć mi, kto i dlaczego zabił nim dziś w nocy Iana Drummonda?

Wbrew oczekiwaniu Alexa Lucy nie okazała zdumienia.

– Podejrzewałam to już od paru chwil. Nie. Nie umiem panu na to odpowiedzieć! Iana? To wydaje mi się zupełnie niemożliwe!

– Kto wchodził wczoraj do garderoby?

– Sara i ja oczywiście, a poza tym… poza tym… mógł ktoś wejść, kiedy jedliśmy kolację.

– A przedtem i później?

– Chyba nikt… Nie wiem.

– Czy mąż pani wchodził tam?

– Mój mąż?… Może… Zdaje się, że tak, prosiłam go o podanie mi ciepłego szlafroka zaraz po kolacji. Później już nikt tam nie wchodził.

– Kto jeszcze? Czy nie wychodziła pani z pokoju?

– Na chwilę. Pożyczyłam papier do pisania od pana… – wskazała na Alexa – a potem zajrzałam do Filipa Davisa. Prosił mnie o załatwienie pewnej sprawy osobistej. Byłam tam dwie, trzy minuty…

– A wtedy każdy mógł wejść do pani pokoju? Czy zostawiła pani drzwi uchylone?

– Tak. Ale mogłam przecież w każdej chwili wrócić i złapać obcego w garderobie. A poza tym Sara była u siebie, więc…

– Skąd pani wie, że pani Drummond była u siebie?

– Bo pożyczyłam od niej maszynę do pisania. Ona ma malutkiego remingtona, na którym przepisuje sobie role, żeby je lepiej utrwalić w pamięci. Mówiła mi o tym kiedyś. Więc kiedy doszłam do wniosku, że lepiej nie forsować ręki, a musiałam napisać list, pomyślałam, że mogę go wystukać palcem lewej ręki. List nie był długi.

– O której pożyczyła pani tę maszynę?

– Mniej więcej za piętnaście jedenasta. Potem odniosłam ją do pokoju i weszłam do pana Alexa, bo Sara nie miała papieru. Zabrakło jej…

Parker spojrzał na Alexa, który potwierdził.

– Kiedy wszedłem, było pół do jedenastej. Pamiętam dokładnie. Pisałem dwadzieścia minut. O godzinie 10.50 pani zapukała. Spojrzałem na zegar.

– A czy mogłaby mi pani powiedzieć, w jakiej sprawie musiała pani tak nagle napisać ów list w nocy?.

Lucja Sparrow zawahała się.

– Przykro mi, że nie mogę panu pomóc, ale to nie jest moja sprawa. Ktoś prosił mnie, żebym mu oddała pewną przysługę.

– Ktoś z tu obecnych?

– Proszę mi nie zadawać więcej pytań. Nie będę mogła panu odpowiedzieć. Mogę tylko zaręczyć, że to nie ma nic wspólnego z tą okropną sprawą.

– Tego nigdy nie można przewidzieć – mruknął Parker. – Przeciwności przyciągają się… w śledztwie także.

Ale Lucja Sparrow nie słuchała go. Patrzyła na leżący przed nią nóż.

– Czy może mi pani powiedzieć, dlaczego właściwie zabiła pani Iana Drummonda? – zapytał spokojnie Parker.

Lucja drgnęła gwałtownie. Ale zaraz opanowała się.

– Jakim prawem…

Parker uniósł znowu rękę, a potem wsunął ją pod chustkę.

– Czy to pani własność?

Nie odpowiedziała. Patrzyła na rubinowy wisiorek i twarz jej stała się znowu kamienna. „Jak grecka rzeźba… – pomyślał Alex – biała i nieruchoma, pełna ogromnej głębi. Jakby myślała o czymś, czego nikt z żyjących nie rozumie. Milczenie marmuru”.

– Czy to pani własność? – powtórzył Parker.

Skinęła lekko głową.

– Ten wisiorek znaleziono u nóg zmarłego. Początkowo nie zauważyliśmy go. Był pokryty krwią.

Lucja zamknęła oczy. Potem otworzyła je. Ręce miała mocno zaciśnięte.

– Tak. To ja zabiłam Iana Drummonda – powiedziała spokojnie. – Proszę mnie aresztować. Przyznaję się do tej zbrodni.

Alex zerwał się, ale Parker powstrzymał go jednym ruchem ręki.

– A dlaczego pani zabiła Iana Drummonda, jednego z najlepszych ludzi, który z pewnością nie wyrządził pani żadnej krzywdy?

– Dlaczego? – milczała przez chwilę patrząc w okno, za którym był już dzień pełen drzew, ptaków i rozkwitających kwiatów. – Odmawiam odpowiedzi.

– Ma pani do tego prawo. Jako przyjaciel Iana dziękuję pani za ten największy komplement, jaki człowiek może otrzymać po śmierci.

Alex spojrzał na niego ze zdumieniem. Inspektor spotkał jego spojrzenie i wtedy Joe dostrzegł w jego oczach coś, jakby błysk przekory, znany mu z dawnych wojennych lat.

– A jak znalazł się tu ten rubinowy wisiorek? Zgubiła go pani w czasie szamotania, tak?

– Co? – Widać było, że nie rozumie.

– Ten wisiorek znaleziono u stóp zmarłego. Jak się tam znalazł? Czy nie przypomina pani sobie?

– Ja… musiałam zaczepić o coś i został tu…

– Tak. To by tłumaczyło ten fakt. A co robił Ian Drummond, kiedy pani go zabiła?

– Siedział… przy stole.

– Tak. Siedział i wtedy podeszła pani i wbiła weń nóż zaczepiając o coś wisiorkiem?

– Ja… Tak! Niech pan przestanie!

Nie zasłoniła rękami twarzy, nie zapłakała, nie pochyliła nawet głowy, ale Alex czuł, że ta kobieta za chwilę zemdleje. Zbladła.

– Dlaczego pani kłamie, Lucy Sparrow? – zapytał Parker ostro. – Kogo pani osłania?

– Ja? Nikogo. Zabiłam Iana Drummonda i przyznaję się do tego. Czego prawo może chcieć więcej od zbrodniarza?

– Od zbrodniarza – niczego więcej. Ale prawo chce prawdy. Nie jest moim pragnieniem, aby poniosła pani karę za kogoś innego, kogo pani osłania albo wydaje się pani, że go pani osłania, bo sądzi pani, że to on zabił. W dodatku chce pani osłaniać kogoś, kto z premedytacją obciążył panią dowodami winy.

– Ale dlaczego? – powiedziała Lucja. – Nie rozumiem… – Głos jej stracił ów spokojny, rzeczowy ton, którym dotychczas mówiła.

– Dlatego, że nie mogła pani zgubić tu tego wisiorka. Morderca popełnił błąd. Spójrzcie na ten łańcuszek! Co widzicie? Ty, Joe, autorze kryminalnych powieści, które czyta cała Anglia, co widzisz?

– Widzę… Nie wiem! – Joe pochylił się nad wisiorkiem. – Nie. Nie widzę nic nadzwyczajnego.

– A pani?

– Powiedziałam już, że zgubiłam go tu… – Głos Lucji był cichy i niepewny. Ona także wpatrywała się w leżący na stoliku łańcuszek, jak gdyby chcąc przeniknąć jego tak jawną, a niezrozumiałą tajemnicę.

– On jest zamknięty – powiedział Parker. – Morderca zapomniał go rozerwać. Czy rozumiecie? Nie musi go pani wkładać na szyję, żeby od razu było widać, że jest za wąski na to, aby przeszedł przez głowę. A nawet gdyby nie był za wąski, to przy pani gęstych włosach nie wiem, czy spadłby z szyi, gdyby nawet pani stanęła na rękach? Chyba nie. Zdaje się, że w ogóle nie przechodzi przez brodę, jeśli się chce go unieść. Jak mógł więc ten łańcuszek znaleźć się tu inaczej, niż przyniesiony przez kogoś, kto rzucił go obok ciała zabitego Iana Drummonda?

Dopiero teraz Lucja pochyliła głowę.

Parker ciągnął bezlitośnie:

– Niech pani skończy z tymi nonsensami! Kiedy odmówiła pani odpowiedzi na pytanie, dlaczego pani zabiła Iana, powiedziałem, że to wielki pośmiertny komplement dla niego. Pani nie umie nawet wymyślić powodu, bo Ian nie był człowiekiem, którego było za co nienawidzić. Tylko morderca wie, jaką z tego odniesie korzyść. Dlaczego kryje pani ludzi, którzy chcieli na panią zwalić tę okropną zbrodnię, jakby licząc się z tym, że pani ten krzyż poniesie prawie bez wahania? Słucham?

Ale Lucja Sparrow nie odpowiedziała. Ukryła twarz w dłoniach, a potem zachwiała się lekko na krześle. Alex zerwał się i podtrzymał ją.

– Zaraz mi przejdzie – powiedziała cicho. – Proszę mnie teraz zwolnić. Nic więcej i tak nie powiem.

Parker patrzył na nią przez chwilę nieomal z gniewem, ale potem pochylił głowę.

– Dziękuję pani – powiedział łagodnie. – Być może, bardzo nam pani pomogła, chociaż na pewno nie chciała pani tego zrobić.

Jones wsunął głowę przez drzwi i dał znak, że chce mówić z Parkerem, który zbliżył się do niego. Zamienili kilka słów szeptem. Parker zawahał się, a potem podszedł jeszcze raz do Lucji Sparrow.

– Proszę mi wybaczyć – powiedział prawie troskliwie – ale muszę panią prosić o jeszcze jedną małą uprzejmość. Zniesiono tu małą walizeczkę, o której była mowa. Czy mogłaby pani obejrzeć jej zawartość i powiedzieć nam, czy niczego więcej nie brakuje?

– Dobrze – Lucja przymknęła oczy i otworzyła je jak człowiek, który chce się wyzwolić z ogarniającego go snu. – Jeżeli to konieczne.

Jones wniósł małą czarną walizeczkę, którą Alex widział już poprzedniego popołudnia na korcie tenisowym.

Parker otworzył ją. Lucja pochyliła się i zajrzała. Potem wyciągnęła rękę. Sprawdziła zawartość butelek, wyjmując i wkładając je kolejno na miejsce. Pusty uchwyt wyraźnie świadczył o miejscu, z którego zabrano nóż.

– Nie. Nic nie brakuje – powiedziała i sięgnęła jeszcze do płaskiej kieszeni na wewnętrznej stronie wieka walizki. Kieszonka zamykała się na guzik. Lucja odpięła go i wsunęła do niej rękę. – Nie ma moich gumowych rękawiczek! – powiedziała ze zdumieniem.

– A czy jest pani pewna, że były tam wczoraj?

– Nie… nie używałam ich przecież tutaj… Były tam, bo stanowią część ekwipunku. Na wsi nigdy nie wiadomo, co się może przytrafić, Ian i Harold robią… robili doświadczenia chemiczne… Zawsze obawiałam się, że coś się może stać… – Zawahała się. – Widziałam je przed czterema czy pięcioma dniami – powiedziała zdecydowanie. – Wyjęłam je i przesypałam talkiem. Był upał i przyszło mi do głowy, że guma może się zeschnąć. Tak. Teraz pamiętam. Sama je włożyłam z powrotem na miejsce.

– Jestem o tym przekonany – mruknął Parker. – Pytałem o to dlatego, żeby powiedzieć pani w końcu, że morderca wyjął je pani z walizki, a potem jedną podrzucił na dno szafy w garderobie, a drugą wepchnął głęboko pod inną szafę. Ta druga jest zakrwawiona. Jones!

Wszedł Jones niosąc na czystym kawałku papieru gumową rękawiczkę. Pokryta była ona małymi śladami zaschniętej krwi.

Lucja Sparrow dopiero w tej chwili zemdlała.

– Szefie – powiedział spokojnie pyzaty sierżant Jones, o twarzy rumianego dziecka – zaraz będą wyniki daktyloskopii.

– Dobrze, przynieś wody!

Jones zniknął. Ale zanim wrócił, Lucja odzyskała przytomność.

– Rozumiem, że to dla panów konieczne – powiedziała cicho, unosząc głowę. – Ale ja już nie mogę tego znieść. – Wyprostowała się w krześle.

– A czy nie prościej byłoby powiedzieć prawdę?

– Jaką prawdę? – uniosła ku niemu oczy z wyrazem, jaki myśliwi spotykają czasem u zagnanego, konającego, zwierzęcia. – ja naprawdę nie wiem, kto zabił…

– Ale domyśla się pani. Inaczej nie broniłaby pani mordercy. Czy pani nie rozumie, że pani nam już powiedziała, kogo pani osłania?

– Ja?… ja… Niech pan przestanie… – Opanowała się z najwyższym wysiłkiem. – Nie usłyszy pan już ode mnie ani słowa, panie inspektorze. Bez względu na to, co pan o tym myśli. Proszę mnie zaaresztować albo pozwolić mi odejść. Nie mam nic więcej do powiedzenia.

– Dobrze, proszę pani. – Parker podniósł się. – Dziwię się tylko, że bierze mi pani za złe moje wysiłki. Przecież szukam zbrodniarza i mogę chyba prosić każdego uczciwego człowieka o pomoc?

Ale Lucja Sparrow zacisnęła usta i nie obdarzyła go już nawet spojrzeniem wychodząc. Skinęła tylko lekko głową Alexowi.

Kiedy drzwi zamknęły się za nią, Parker usiadł ciężko.

– Pomyśl – powiedział cicho – zginął nasz Ian. Ktoś zamordował go. Wydawałoby się, że taka kobieta jak Lucja Sparrow, mądra, chłodna, opanowana, pomoże nam, gdy w dodatku morderca chciał na nią zwalić winę: zabił jej nożem, trzymając ten nóż w jej rękawiczce i podrzucił tu jej łańcuszek, który wszyscy znają. Tymczasem wyszła stąd jak wróg. – Urwał. – Wiem, kogo ona osłania.

– Sparrowa, oczywiście – mruknął Alex. – Ale dlaczego ona przypuszcza, że to on? Kiedy tu weszła, nie wiedziała jeszcze.

– A, ba! – Parker wstał. – Kiedy dowiemy się tego, będziemy wiedzieli wszystko. Albo: prawie wszystko.

Podszedł do drzwi.

– Jones!

– Tak, szefie.

– Co z tymi wynikami?

– Za chwilę będą.

– A z butem?

– Ani u pani Sparrow, ani u pana Sparrowa nic takiego nie odkryto. W ogóle nic, poza tym, co przekazałem.

– Dobrze. Czy on czeka w salonie?

– Tak. Stephens pilnuje drzwi, ale tak, jak pan chciał, szefie, nie zatrzyma go, tylko poprosi, żeby zawrócił, bo pan zaraz nadejdzie. Na razie siedzi cierpliwie…

– Dobrze, dawaj tu daktyloskopa, kiedy tylko skończy.

– Tak szefie.

Parker wrócił do pokoju.

– Kazałem zaprowadzić Sparrowa do pokoju, gdzie czeka na mnie. Nie chciałem, żeby się spotkali teraz. Poza tym mogliśmy spokojnie przejrzeć ich pokoje i tę garderobę. Pani Drummond oczywiście nie stawia żadnych sprzeciwów.

– A w jakiej jest formie? – zapytał Alex.

– Sara Drummond? Była bardzo blada, kiedy wszedłem do niej po przyjeździe, ale trzyma się. Ta kobieta mogła go zabić, wiesz?

– Wiem. Ale nie wierzę w to.

– A kogo podejrzewasz?

– Trudno mi powiedzieć… gdyby nie pewien fakt…

– Właśnie. Nie wolno nam nie wierzyć w winę kogokolwiek z nich, dopóki nie udowodnimy mu jego niewinności. Nie wiem, ale zdaje się, że niejedno nas tu jeszcze czeka… Biedny, biedny Ian… Gdyby wiedział…

– Na szczęście nie wiedział – powiedział Alex zniżając mimo woli głos. – Zginął uważając ją za najlepszą z żon.

– Niekoniecznie. Jeżeli stała za nim i wbiła mu nóż w plecy, musiał mieć przebłysk świadomości… To zdumienie zastygłe w jego rysach… jego oczy…

– Słuchaj! – powiedział Alex. – Kiedy przesłuchiwałeś Lucję Sparrow, przypomniałem coś sobie. Iana nie zabiła kobieta. Głowę bym za to dał. Ten człowiek, który odetchnął za mną w ciemności, to był mężczyzna.

– Ten, który cię uderzył?

– Tak. To był oddech mężczyzny, rozumiesz?

– Tak… – Parker rozłożył ręce. – Zaczekajmy, dowiemy się. Kazałem zrobić dokładne powiększenia odcisków na klamce zewnętrznej i wewnętrznej drzwi. I na kontakcie elektrycznym. Przecież ten człowiek zgasił światło słysząc, że schodzisz, i zaczaił się na ciebie z tym przyciskiem, który porwał ze stołu. To jest jasne. Potem uciekając pozostawił przycisk na parapecie okna w korytarzu.

– To eliminowałoby pokojówkę i Malachiego – powiedział Alex. – Żadne z nich nie pobiegłoby na górę.

– Tak. Wówczas pozostanie nam sześć osób, z których ty i Lucja Sparrow nie macie żadnego rozsądnego motywu zabójstwa. Pozostałyby więc cztery.

– Davis, Sara, Hastings i Sparrow… – wyliczył Alex.

– Szefie! – Jones wszedł do pokoju – są odciski palców!

– Doskonale!

Do pokoju wsunął się wysoki, chudy człowiek o siwej, krótko ostrzyżonej czuprynie. Pod pachą niósł papierową teczkę. Kiwnął głową Alexowi i nie czekając na zaproszenie, usiadł przy stoliku.

– Tu mam odciski ośmiu wskazanych osób i zabitego – zaczął mówić trochę monotonnym głosem – a tu odciski zebrane na klamkach, kontakcie elektrycznym, przycisku do bibuły i nożu lekarskim… Odciski na kontakcie…

– Boże! – zawołał Parker – czyje odciski są na nożu?!

– Zaraz. Odciski na nożu należą do jednej tylko osoby, której linie papilarne są identyczne z liniami osoby obecnej w spisie próbek odcisków wziętych od obecnych w domu osób… z panią… nie… zaraz… O, jest! Z panem Sparrow.

Загрузка...