XIII. Szklanka

Parker położył na stoliku kopertę zawierającą list Lucji Sparrow i sięgnął do portfela. Wyjął stamtąd drugi list. Alex pochylił się nad obydwoma papierami.

– Nie muszę gwałcić tajemnicy korespondencji pani Sparrow – powiedział inspektor – żeby zrozumieć, że oba te dokumenty są napisane na jednej i tej samej maszynie.

Czy widzisz literę „a”? Jest obniżona. „O” jest natomiast trochę powyżej linii. Oczywiście to wymaga jeszcze potwierdzenia ekspertyzy, ale jestem przekonany, że… O, zobacz, „f” ma spłaszczony i trochę skrzywiony łebek, jak gdyby drobny defekt. I tu, i tu… Jones!

– Tak, szefie?

– Masz tu te papierki, wyślij je natychmiast autem do Londynu i niech zrobią ekspertyzę porównawczą. Czekaj! – Wyrwał z notesu kartkę i nakreślił na niej kilka słów. – Zabierz to.

– Tak, szefie!

– Osobiście nie mam żadnych wątpliwości, że list, który otrzymaliśmy przed dwoma tygodniami, napisany był na maszynie Sary Drummond – powiedział Parker – a to znaczy bardzo wiele.

Alex przytaknął.

– Ale to nie zbija mojej hipotezy – szepnął nie poruszając się. – Na razie nic jej nie zbija… Słuchaj, Ben. Czy ty wiesz, że ja wczoraj zacząłem pisać książkę, w której Ian… w której Ian miał być zabity?

– Jak to? – Parker spojrzał na niego z niekłamanym zdumieniem – Ian?

– Tak… To znaczy, nie. Chcę ci o tym opowiedzieć. Otóż miałem jeszcze w Londynie koncepcję książki. Nie plan, ale koncepcję, że ktoś zostaje zabity, a śledztwo utrudnia pewien sposób, w jaki… – zawahał się. – Czekaj, zaraz do tego dojdę. Otóż kiedy przyjechałem tutaj, żeby napisać w spokoju tę książkę, zrozumiałem, że to idealne miejsce dla jej akcji: odcięty od świata dom, grupka ciekawych, niecodziennych charakterów, konflikty pomiędzy ludźmi utajone, ale istotne, zagrożenie z zewnątrz w związku z badaniami. Zmieniłem, oczywiście, zawód ludzi i opis posiadłości, ale pozostawiłem mniej więcej to samo towarzystwo, bo łatwiej mi było operować realiami. To bardziej pobudza fantazję. Otóż założyłem, że zabity zostaje gospodarz. Wszyscy są równie niewinni… Ślady gmatwają się prawie tak jak tu. Ludzie byli u niego o różnych porach. Istnieje problem alibi i motywu…

– Czekaj – powiedział Parker – Joe, czekaj, na miłość boską, przecież tu…

– Daj mi dokończyć – Joe powstrzymał go ruchem ręki. – Otóż śledztwo przebiega mniej więcej jak tu… Ślady okazują się błędne, odciski palców gmatwają tylko sprawę… Trzeba myśleć. I detektyw odnajduje zabójcę przy pomocy odnalezienia motywu… rozumiesz… Motyw cały czas jest ukryty w mroku, a detektyw nie może go odnaleźć, chociaż go wyczuwa i wie, że całe to piekielne nieporozumienie musi mieć jakiś klucz to, coś ty określił mówiąc, że fakty muszą obrócić się na swojej osi i ukazać zupełnie inne oblicze. Na razie wszystko się zgadza. W tej mojej książce zabójcą jest…

– Stój! – Parker podszedł do niego i położył palec na ustach. – Nie mówmy o tym. Nie sugerujmy się książkami Joe, ani niczym, co nam obciąża głowę. Zobaczymy. Nie chcę mówić tobie, co myślę, ani ty mi nie mów tego, co myślisz. Chcę, żebyś był przy mnie. Chcę, żebyś nie wpływał na mnie ani ja na ciebie. Mamy jeszcze całą masę zupełnie niezrozumiałych faktów. Przesłuchanie nie jest jeszcze skończone.

– Tak – powiedział Joe – ale to przerażające. Może mam obsesję tego, co napisałem. Ale każdy nowy fakt potwierdza to. Początkowo nie zwracałem na to żadnej uwagi. Ale teraz…

– Teraz przesłuchamy pana Roberta Hastingsa, profesora uniwersytetu Pensylwania. Albo nie. To straszne, Joe. Przecież Ian nie żyje, a ja jestem głodny… Od wczoraj nie jadłem. Joe, musimy teraz napić się kawy, bo i ty nic nie miałeś dziś w ustach. Musimy zjeść parę kanapek.

– Zapomniałem o tym zupełnie… – powiedział Joe.

– Tak. I ja… Jones!

– Tak, szefie!

– Poproś, żeby nam zrobiono mocną kawę i parę kanapek.

– Tak, szefie!

– Myślę, że pani Drummond nie będzie miała nic przeciwko temu – powiedział Parker – że trochę bezceremonialnie zarządzamy jej zapasami? Idź do niej i zapytaj, czy będziemy mogli z nich skorzystać?

– Tak, szefie!

Alex i Parker siedzieli w milczeniu, wpatrując się w chustkę, pod którą leżał nóż i mały rubinowy wisiorek. Potem Parker wstał, podszedł do drzwi laboratorium i zajrzał przez nie.

– Nie znaleźliśmy tam nic ciekawego… – powiedział. – Czy wyglądało ono dokładnie tak, kiedy wszedłeś do niego wieczorem?

Alex wstał. W laboratorium nadal paliło się światło. Szafa z wymalowaną na drzwiach trupią czaszką była otwarta.

– Wychodząc, Ian zgasił tu światło… – powiedział Alex – i zamknął szafę… Ale poza tym, nic… nie. Nie wiem. Chyba nic się nie zmieniło.

– A teraz światło jest zapalone… – mruknął Parker.

– Z tego wynika, że Ian liczył się z szybkim powrotem tutaj. Wziął pudełka z hakami, linki i przeszedł z nimi do gabinetu, gdzie było wygodniej pracować przy niskiej lampie na dużym stole. Za chwilę miał zamiar wrócić i odnieść niepotrzebne pudełka do szafy. Dlatego zostawił ją na pół otwartą…

– Szefie?

– Tak?

– Pani Drummond prosi, żeby panowie zachowywali się zupełnie jak we własnym domu. Żałuje, że sama nie może zarządzić wszystkim, ale źle się czuje.

– Co robiła, kiedy wszedłeś?

– Siedziała na łóżku i patrzyła w okno. Podskoczyła, kiedy zapukałem. Wiem o tym, bo drzwi były uchylone trochę i najpierw zajrzałem. Jest bardzo przygnębiona, szefie. Widać, że płakała. Nic dziwnego zresztą, prawda?

– Możesz odejść, Jones. Czy kazałeś przysłać nam tę kawę?

– Tak.

– I oczywiście daj coś naszym ludziom. Niech po kolei schodzą do kuchni. Nie chcę, żeby ten dom nagle opustoszał. A za dziesięć minut poproś pana Roberta Hastingsa.

– Tak, szefie!

W tej samej chwili drzwi uchyliły się.

– Czy można? – powiedziała cicho pokojówka. W obu rękach niosła dużą tacę, na której stało śniadanie dla dwóch osób. Jones wyjął jej tacę z rąk i zatrzymał się niepewnie, nie wiedząc, gdzie ją postawić.

– Zjemy w jadalni… – mruknął Parker – panno…

– Kate Sanders, proszę pana – powiedziała pokojówka. – Ale ja…

Parker wziął tacę z rąk Jonesa i oddał jej.

– Zaraz tam przyjdziemy – powiedział. Dziewczyna wyszła. – Jones! Nikt tu oczywiście nie ma prawa wejść pod żadnym pozorem. Nikt.

– Tak, szefie!

Inspektor skinął na Alexa i ruszył ku drzwiom. Kate Sanders rozłożyła już obrus na jednym z końców stołu w jadalni i ustawiła filiżanki. Parker czekał w milczeniu, aż skończy. Kiedy dygnęła i zwróciła się ku drzwiom, zatrzymał ją ruchem ręki.

– Chwileczkę, panienko.

Podeszła i stanęła ze spuszczonymi oczami. Była wyraźnie zapłakana, ale stała prosto i kiedy uniosła głowę, słysząc pierwsze słowa inspektora, Alex zauważył, że Kate Sanders jest niezwykle zaciekawiona tym, co się stało, a na pewno także tym, co się może stać.

– Przeżyliśmy tu okropną tragedię – powiedział inspektor. – Proszę nam powiedzieć, panno Sanders, czy nie rzuciło się pani wczoraj albo podczas ostatnich dni nic ciekawego w oczy?

– Ciekawego, proszę pana?

– To znaczy coś, co wykraczałoby poza codzienny tryb życia w Sunshine Manor. Jakiś szczegół, drobiazg nawet.

– Nie, proszę pana… No, może to, że przy bramie rozbili namiot dwaj młodzi ludzie, proszę pana. Ale oni są bardzo sympatyczni…

– Nie wątpię… – Parker mimo woli uśmiechnął się lekko i natychmiast spoważniał. – A poza tym?

– Nic… może… No, ale to pewnie nieważne…

– Co? – zapytał Parker. – Proszę nam powiedzieć.

– Ta szklanka… – I widząc jego zaciekawione spojrzenie dodała: – Stała w sieni na kominku…

– Kiedy?

– Dziś rano… Nie sprzątam dzisiaj jak należy, bo… tamten pan zabronił dotykania rzeczy, a poza tym wszędzie chodzi policja i zagląda… Ale kiedy zrobiło się widno, wyszłam, żeby zamieść w sieni, bo ci panowie tyle nanoszą kurzu i żaden z nich nie wyciera nóg…

– Tak. I co?

– I ona stała tam. Szklanka pełna pomarańczowego soku.

– A czy nie mógł postawić jej tam któryś z domowników wczoraj w ciągu dnia?

– Mógł, ale kiedy przed pół do jedenastej kładłam się spać, zajrzałam na górę do pani Drummond, żeby zapytać, czy czegoś nie potrzebuje… Nie dzwoniła na mnie, ale ja… my ją tu wszyscy lubimy… może Malachi tylko trochę się boczy… Przepraszam, że panom takie głupstwa mówię… – zamilkła zawstydzona.

– Proszę mówić dalej. Zajrzała panienka do pani Drummond i co?

– Nic, bo niczego ode mnie nie potrzebowała. Powiedziałam więc dobranoc i zeszłam na dół. I przypomniało mi się, że rano przy sprzątaniu odkręciła mi się śrubka od rączki odkurzacza i położyłam ją tam. Odkurzacz działa i bez tej śrubki. Zresztą ja się na tym nie znam. Ale chciałam ją odnaleźć, żeby Malachi znalazł miejsce, z którego się odkręciła, i przykręcił ją z powrotem. Więc schodząc do sieni podeszłam i zabrałam ją.

– Tak, i co? A ta szklanka?

– Właśnie, proszę pana. Szklanki nie było tam wtedy. A rano, kiedy tylko nas obudzono, ubrałam się i wyszłam, bo chciałam dowiedzieć się, czy pani Drummond nie potrzebuje czegoś po takiej strasznej… To są niby głupstwa, ale czasami filiżanka mocnej kawy, proszę pana, może człowieka w najgorszej chwili podnieść trochę z…

– Tak, tak. I co?

– I przechodząc przez sień zobaczyłam, kiedy powracałam, tę szklankę. Światło na nią padało.

– I co panienka z nią zrobiła?

– Zabrałam ją, zupełnie odruchowo. Płakałam wtedy, bo kto by nie płakał, widząc panią Drummond dziś rano… Zabrałam szklankę i zaniosłam do kuchni. Umyłam ją od razu. A potem razem z innymi naczyniami zaniosłam do pokoju kredensowego.

– Gdzie jest ten pokój?

– Tu, obok jadalni. Idzie się do niego przez mały korytarzyk. Tu stoi szkło, srebra i podręczna lodówka, gdzie pan Drummond kazał trzymać zawsze trochę szynki, soki i nieco innych rzeczy do jedzenia, bo czasem bywał głodny w nocy, kiedy pracował. Zaniosłam ją tam i postawiłam obok innych szklanek.

– Czy dobrze ją pani umyła i wytarła?

– To jasne, proszę pana! – W głosie dziewczyny zabrzmiała lekka, prawie niedostrzegalna uraza.

– A czy pokój kredensowy jest zawsze otwarty?

– Tak, proszę pana. Zawsze.

– Dziękuję panience bardzo. – Parker usiadł i wrzucił dwie kostki cukru do kawy.

Kate Sanders dygnęła lekko i ruszyła ku drzwiom.

– Jeszcze jedno – powiedział inspektor. – Czy klamki w domu czyści się co dnia?

– Co tydzień, proszę pana, proszkiem. Codziennie rano wyciera się je szmatką.

– A w gabinecie?

– Tak samo jak wszędzie indziej, proszę pana.

– Czy wczoraj wieczorem nie wycierała pani przypadkiem klamek w drzwiach prowadzących z sieni do gabinetu pana Drummonda?

– Nie, proszę pana. Nigdy nie robię tego wieczorem.

– Dziękuję bardzo, panno Sanders.

Загрузка...