XI. „Czy dotykał pan klamki?”

Tak… – Parker przymknął na chwilę oczy. – To pięknie pasowałoby do obrazu tego domu, w którym nasz dobry, niczego nie podejrzewający Ian… – Urwał. – Jakie są pozostałe odciski?

– Na klamce zewnętrznej drzwi, to znaczy tej, która wychodzi na sień, są odciski palców osób zapisanych u mnie pod nazwiskami Sara Drummond i Filip Davis. Są to odciski trochę zamazane i nakładające się na siebie, ale po jednym palcu każdej z tych osób odbiło się wyraźnie.

– Co? – powiedział Parker. – A pod spodem, oczywiście, są ślady innych palców, wcześniejsze?

– Nie – daktyloskop potrząsnął głowa i wyjął dwa wielkie zdjęcia. – Widzi pan, o tu są znaki jej, a tu jego… Po drugiej stronie są tylko jej ślady. Wygląda na to, że klamka była przedtem czyszczona. Istnieje, oczywiście, możliwość, że był tam ślad ręki jeszcze jednej, na przykład, osoby, ale został starty późniejszymi dotknięciami. Ale to nie jest bardzo prawdopodobne. Gdzieś przecież wystawałby chociaż kawałek innego śladu. Na czystym metalu ślady odbijają się znakomicie. Ciało ludzkie jest ciepłe, wilgotne…

– Tak. Wiem. – Parker spojrzał na Alexa. Wyczytali nawzajem w swoich oczach niezrozumienie i bezradność. – A na lancecie są ślady Harolda Sparrow?

– Tak, kciuka i wskazującego palca, jeżeli pan Sparrow ma na imię Harold. Notowałem tylko nazwiska.

Parker machnął ręką ze zniecierpliwieniem.

– A ty nie dotykałeś klamki? – zapytał Alexa.

– Nie… Nie wiem, ale zdaje się, że nie. Drzwi były uchylone. Pchnąłem je lekko. A później były otwarte nawet szerzej. Widocznie on… ten człowiek…

– Tak. Rozumiem. Pozostawiłeś wszystko nie tknięte do naszego przyjazdu?

– Jakie jeszcze linie? – zapytał Parker.

– Na kontakcie małej lampy na biurku (na szczęście kontakt jest dość duży) odbiły się wyraźnie dwa palce, te same co na klamce.

– Filipa Davisa?

– Tak.

– A na marmurowym przycisku?

– Nic. Został dokładnie wytarty przez kogoś, kto miał go w ręce.

– Na razie dziękuję. Niech mi pan zostawi fotografie.

– Są zaopatrzone w podpisy na maszynie. Do widzenia. Odjeżdżamy do Londynu, tak?

– Tak. Gdyby pojawiło się coś nowego, wyślę samochód. Do widzenia.

Chudy człowiek wyszedł, mrugnąwszy w kierunku Parkera i przyłożywszy jeden palec do głowy w formie oszczędnego salutu. Po chwili usłyszeli przez otwarte drzwi sieni odgłos zapuszczanego silnika samochodowego.

– On także nigdy się nie myli… – mruknął Parker. – To jeden z najlepszych ekspertów na kuli ziemskiej. Co myślisz o tym?

Po raz pierwszy Joe nie wykazał bezradności.

– Zaczynam się zastanawiać – mruknął. – Zaczynam powoli rozumieć pewną okoliczność, ale… Nie chcę jeszcze nic mówić. Na pewno będziesz chciał przesłuchać teraz Sparrowa. Na razie wszystko sprawia wrażenie, jakby to on zabił Iana… To jest możliwe… Zresztą te ślady…

Pochylił się nad fotografią, przedstawiającą w wielkim powiększeniu rękojeść noża chirurgicznego. Były na niej widoczne dwa odciski palców. Druga, mniejsza fotografia ukazywała dalszy ciąg odcisku wskazującego palca na zaokrągleniu noża, którego nie uchwyciło pierwsze zdjęcie. Joe sięgnął po zakryty chustką nóż i wziął go w palce.

– Co robisz? – zapytał Parker.

– Nic, przyglądam się temu zdjęciu… Widzisz?

– Co? – Parker także spojrzał. – Ach, to – powiedział. – Tak. Od razu to zobaczyłem. Ale myślę, że pan Sparrow musi nam o tym opowiedzieć. Jones!

– Tak, szefie?

– Poproś tu pana Sparrowa, który czeka w salonie.

– Tak, szefie!

– Czy chcesz, żebym tu pozostał? – zapytał Alex.

– Tak. – Parker spojrzał mu w oczy. – Cała ta historia zaczyna się komplikować, Joe. To nie jest prosta sprawa. Czułem to, zanim jeszcze przesłuchałem tych ludzi, których mam przesłuchać. Zaczynam rozumieć, że stało się tu coś, co wymyka się nam z rąk. Przekonasz się, że w jakiś piekielny sposób każdy fakt będzie się obracał na osi i ukazywał nam zupełnie inną twarz. Zostań przy mnie, Joe. Boję się. Boję się omyłki, może po raz pierwszy od czasu, kiedy pracuję. To nie jest zwykła sprawa. To nasza sprawa, Joe.

Alex w milczeniu pochylił głowę.

– Pan Sparrow! – powiedział Jones i zamknął drzwi za wchodzącym uczonym.

Harold Sparrow wyglądał okropnie, jak gdyby ta jedna noc dodała mu dziesięć lat. Oczy jego patrzyły spoza okularów z wyrazem nie ukrywanej, bezgranicznej rozpaczy. Szerokie plecy były pochylone. Alex zauważył, że nawet chód stał się powolniejszy. Sparrow ubrany był w ciemne wieczorowe ubranie, to samo, które miał na sobie wczoraj. Widocznie ubierając się włożył je, nie pomyślawszy nawet o tym, że jest ranek. Koszula także była ta sama, biała i nie idealnie świeża. Krawat obsunął się odsłaniając duży perłowy guzik przy szyi.

– Niech pan siada, panie profesorze. – Parker wstał i podał mu krzesło. Sparrow usiadł ciężko. Spojrzał na Alexa i przez twarz jego przebiegł wyraz lekkiego zdumienia, ale prędko zniknął, jak gdyby nakryły go inne, ważniejsze myśli.

– Pan Alex jest moim współpracownikiem – powiedział Ben bez zająknienia – a ja jestem inspektorem Scotland Yardu i mam obowiązek prowadzenia śledztwa w tej sprawie. Zresztą widzieliśmy się już raz.

– Nie przypominam sobie… – Sparrow spojrzał na niego bez zbytniego zainteresowania.

– W domku ogrodnika, kiedy pokazywałem panu ów list. Była tam mowa o niebezpieczeństwie. Niestety, nie umieliśmy mu zapobiec…

– Ach, tak… Wyglądał pan zupełnie inaczej.

Zapadło milczenie.

– Czy pan sądzi, że Ian Drummond mógł zginąć w związku z tym listem?

– Czy ja?… Nie wiem… – Sparrow rozłożył ręce. – nie umiem panu powiedzieć… Nie wiem nic, zupełnie nic… Nie domyślam się nawet.

– Tak… – Parker nie patrzył na niego. – W związku z tym, że morderca nie jest jeszcze znany, musimy ze względów formalnych wiedzieć, co wieczorem i podczas nocy robiły wszystkie osoby znajdujące się w tym domu. Może powie nam pan, panie profesorze, wszystko, co pan robił począwszy od ukończenia kolacji.

– Ja?… Po kolacji, zaraz… tak, po kolacji odprowadziłem żonę do jej pokoju i wymasowałem jej rękę… potem… poszedłem na przechadzkę po parku i wróciłem…

– Która była wtedy godzina?

– Dziesiąta, może trochę po dziesiątej. Później poszedłem na górę, do mojego pokoju, nie, do pokoju żony, i znowu wymasowałem jej rękę. Miała wypadek przy grze w tenisa…

– Wiem. – Parker skinął głowa. – Małżonka pana mówiła o tym.

– Tak… Mówiła panu… – Widać było, że się zastanawia. – Potem przyszedł do mnie profesor Hastings i rozmawialiśmy, może pół godziny, może dłużej…

– O której przyszedł do pana profesor Hastings?

– O której? – Sparrow ożywił się. – O godzinie 10.40. Teraz pamiętam. Spotkaliśmy się przed domem i była wtedy 10.10. Powiedziałem, że proszę, aby wpadł do mnie za pół godziny.

– Słyszałem to… – powiedział Alex. – Stałem wtedy obok panów.

– Właśnie! – Sparrow spojrzał na niego z wdzięcznością. – Proszę mi się nie dziwić, ale ten straszny cios… nie mogę zebrać myśli…

– Tak. Rozumiem to dobrze… – Parker zmarszczył brwi i wpatrzył się w swój notes. – Więc rozmawiał pan z profesorem Hastingsem od 10.40 do 11.10 albo 11.20?

– Tak… Do 11.20, bo kiedy po jego wyjściu wszedłem do pokoju żony, powiedziała: „Słuchaj, już dwadzieścia po jedenastej. Powinieneś się położyć…” Ona zawsze dba o to, żebym miał uregulowany tryb życia, to znaczy… – zająknął się.

– I co pan odpowiedział żonie?

– Ja? Co odpowiedziałem?… Zdaje się, że zaczęliśmy rozmawiać i rozmawialiśmy przez pewien czas… około dwudziestu minut. Później poszedłem do siebie i rozebrałem się.

– A co robiła pana żona, kiedy pan wszedł?

– Pisała list na maszynie.

– Skąd pan wie, że to był list?

– Bo właśnie skończyła i adresowała kopertę.

– Bo kogo był adresowany ten list?

– Do jej radcy prawnego… rzuciłem okiem na kopertę i… Ale dlaczego pan mnie o to pyta?

– Chciałbym tylko sprawdzić, czy obecne wypadki nie zakłóciły w panu pamięci szczegółów, panie profesorze. Wobec wielkich i tragicznych zjawisk wszystkie pozostałe nikną albo mieszają się z sobą…

Urwał. Przez chwilę siedzieli wszyscy nie poruszając się.

– Dlaczego pan kłamie? – zapytał Parker nagle.

– Co? Jak pan śmie? Jak pan…

Parker wstał, oparł ręce o krawędź stolika i pochylił się ku siedzącemu tak, że niemal dotykał twarzą jego twarzy.

– Zabito pańskiego przyjaciela i współpracownika. Popełniono ohydny mord na dobrym, nieposzlakowanym człowieku. Jestem tu, aby odnaleźć mordercę, a nie po to, żeby wysłuchiwać kłamstw ludzi, którzy powinni czcić pamięć zamordowanego i pomagać sprawiedliwości w pomszczeniu go! To, co pan robi, panie profesorze, to nikczemność i wobec niego, i wobec żyjących! Co pan robił w tym pokoju w chwili zabójstwa Iana Drummonda? Czy to pan wbił mu ten nóż w plecy? A jeżeli nie pan, to dlaczego nie zaalarmował pan policji? Dlaczego wrócił pan, jak nędzny szczur, do pokoju i udał, że nic się nie stało? Kim pan jest: zbrodniarzem czy tylko wspólnikiem zbrodniarza? Proszę mówić!

Wyprostował się. Harold Sparrow siedział jak skamieniały. Wreszcie ukrył głowę w dłoniach i Alex ze zdumieniem zobaczył, że ten silny, twardy mężczyzna płacze. Spojrzał na Parkera, ale inspektor stał nieporuszenie, a na jego twarzy nie było ani litości, ani współczucia. Czekał.

Nagle Sparrow opuścił ręce i uniósł głowę. Drżącą dłonią zdjął okulary i wyciągnąwszy chustkę, przetarł oczy, a potem szkła. Jego palce drżały wyraźnie.

– Ja… ja nic nie wiem… – powtórzył słabo. – Dlaczego pan?… Jakim prawem?

– Jakim prawem? Tym, które mi daje świadomość, że był pan tu i trzymał pan w ręce nóż, którym zabito Iana Drummonda.

Sparrow milczał przez chwilę. Potem uniósł głowę i spojrzał na Parkera.

– Ma pan słuszność… – Ręce drżały mu bardzo, tak bardzo, że przycisnął je do kolan. – Jestem… jestem nikczemny… To ja go zabiłem…

Parker westchnął i usiadł. Alex patrzył w rozedrgane rysy siedzącego przed nimi mężczyzny.

– Pan go zabił. Tak. Oczywiście. W pewien sposób może i pan. Nie wiem jeszcze. Nie umiem powiedzieć, Na razie chcę wiedzieć, co pan robił w tym pokoju i kiedy pan tu był?

– Po… po rozmowie z żoną zszedłem tu…

– Która była wtedy godzina?

– Po pół do dwunastej… dokładnie: za dwadzieścia dwunasta. Spojrzałem na zegarek schodząc.

– I co?

– Wszedłem i…

– Czy drzwi były zamknięte?

– Co? Tak.

– Na pewno?

– Na pewno. W sieni było ciemno. Tylko trochę światła księżycowego padało na podłogę i mały promyk ze schodów… Znam dobrze ten teren, ale pamiętam, że wyciągnąłem przed siebie rękę, żeby znaleźć klamkę. Mam szkła, widzi pan…

– Tak. A kiedy znalazł pan klamkę, co pan zrobił?

– Otworzyłem drzwi.

– I zamknął je pan za sobą?

– Tak. Naturalnie. Ian siedział za stołem… Podszedłem do niego i… – ukrył twarz w dłoniach.

Parker patrzył na niego ze zmarszczonymi brwiami.

– I zabił go pan, tak?

– Tak… – wyszeptał Sparrow i z wolna uniósł głowę. Opanował się.

– Co za szkoda – mruknął Parker – że nie mogę panu uwierzyć. Kiedy wszedł pan wówczas do tego pokoju, pański współpracownik nie żył już od pół godziny.

– Jak to? – Sparrow mimowolnie poprawił szkła i pochylił się ku przodowi. – Jak to nie żył?

– Nie żył. Zginął przed godziną 11.15. Jeżeli chce pan teraz cofnąć zeznanie i powiedzieć, że nie rozmawiał pan z profesorem Hastingsem i ze swoją żoną od godziny 10.40, czyli od chwili, kiedy, jak wiemy, Ian żył jeszcze, aż do 11.40, to jest do chwili, kiedy, jak wiemy, nie żył już od pół godziny, wówczas chętnie posłucham pańskiego opisu zbrodni. Ale zdaje się, że to nie ma celu, bo oni oboje potwierdzą pańskie słowa. Myślę, że tu nie skłamał pan, bo nie jest pan dobrym kłamcą i nie przyszłoby panu do głowy mieszać w to inne osoby. Nie ma pan żadnych szans zostania mordercą Iana Drummonda, chociaż jest pan już druga osobą dzisiaj, która przyznaje się do tego czynu.

Na twarzy Sparrowa odbiła się ogromna, niekłamana ulga. Był jak człowiek, który gotował się do poświęcenia wszystkiego, co najdroższe, dla jakiegoś celu, i nagle poświęcenie to okazywało się niemożliwe. Ale zaraz na twarzy jego ukazał się wyraz lęku.

– Kto? – zapytał ledwo dosłyszalnie. – Kto przyznał się do zabicia Iana?

– Pana żona, Lucja Sparrow! – powiedział Parker. – A przyznała się, bo była przekonana, że to pan go zabił, panie profesorze! Ale panu nie chodzi o nią! Nie ją pan osłania, ale kogoś, kto, jak pan sądzi, zabił Iana Drummonda jej lancetem, podrzucił na miejsce zbrodni to… – odkrył chustkę i ukazał mu rubinowy wisiorek – a potem wsunął pod jej szafę zakrwawioną rękawiczkę gumową pochodzącą z jej walizki! Bezcześci pan pamięć człowieka, z którym wiele lat łączyła pana wspólna praca, pozwała pan, żeby dowody rzeczowe wskazywały na pana żonę, i kłamie pan w oczy ludziom prowadzącym śledztwo! Czy naprawdę do tego może doprowadzić człowieka miłość, panie profesorze Haroldzie Sparrow?

I profesor Harold Sparrow załamał się. Urywanymi zdaniami zaczął mówić o sobie, o swoim życiu, o tym, jak poznał Sarę Drummond i jak z wolna on, który w ciągu całego swego życia nie popełnił ani jednej drobnostki, którą wspominałby ze wstydem, zaczął żyć podwójnym, nieprawdopodobnym życiem.

– Zresztą… widziałem ją tylko kilka razy… potem odsunęła się ode mnie… a ja… ja nie mogłem przestać o niej myśleć. W końcu… w końcu napisałem do niej, do Londynu. Napisałem, że oszaleję… że nie wiem, co się ze mną dzieje… że nie mogę już dłużej patrzeć w oczy Ianowi i… i Lucy… Ja się nie urodziłem do takiego życia…

I Alex, który tak wiele w swoim życiu widział mężów i żon, dla których wszystko to nie byłoby najmniejszym problemem i dawałoby się godzić z harmonijnym pożyciem małżeńskim, patrząc na niego przyznał mu w duchu słuszność. Harold Sparrow nie był ani uwodzicielem, ani kłamcą. Jego tragedia wynikała z jego uczciwości, z niemożności pogodzenia kłamstwa z prawdą.

– …Przyjechała wczoraj – ciągnął Sparrow – i spotkaliśmy się po kolacji w parku. Chciałem z nią wyjechać, uciec stąd od tego potwornego życia. Ale ona powiedziała, że zbyt wiele zrozumiała ostatnio, że kocha Iana i chce z nim zostać. Prosiła mnie, żebym odszedł, żebym był mężczyzną. Błagała, żebym zachował dyskrecję. Przyrzekłem jej to, ale postanowiłem odejść. Był tu właśnie Hastings i proponował mi wyjazd do Stanów Zjednoczonych. Zgodziłem się, kiedy przyszedł do mnie wieczorem. Potem wszedłem do Lucy i powiedziałem… – urwał i potarł dłonią czoło. – Jak mogłem? Przecież ona… ona chciała pójść na szubienicę za mnie, a ja… ja…

Parker nie przerywał. Stał ciągle wyprostowany, naprzeciw siedzącego i patrzył na niego, nie spuszczając go ani na ułamek sekundy z oka.

– …powiedziałem jej, że między nami wszystko skończone. Że nie kocham jej już, chociaż szanuję ją i nie mam w stosunku do niej żadnych zarzutów. Powiedziałem, że chcę odjechać i zwracam jej wolność…

– A ona?

– Ona? Zaczęła cicho płakać. Potem zapytała mnie, czy jest w moim życiu ktoś inny? Odpowiedziałem, że tak. Nie mogłem jej skłamać, chociaż nie dałem do zrozumienia, o którą osobę chodzi. Powiedziałem, że nie mogę z nią żyć pod jednym dachem, myśląc o innej kobiecie. Że to nieuczciwe. A ona… ona powiedziała, że nie przestanie mnie nigdy kochać i wierzy, że wrócę do niej… Potem wyszedłem. Było mi okropnie ciężko. Usiadłem w pokoju i nie wiedziałem przez chwilę, czy postępuję dobrze. Zacząłem się wahać. Ale było już za późno. Zszedłem więc na dół. Czekała mnie rozmowa z Ianem. Postanowiłem, że niczego mu nie będę tłumaczył – ale powiem, że moje sprawy osobiste zmuszają mnie do wyjazdu i że jadę do Ameryki. Oczywiście, nie zdradziłbym Amerykanom tego, co było przedmiotem naszych badań. Wiedziałem, że Ian doprowadzi je sam do końca. Co prawda Hastings chciał, żebym objął kierownictwo laboratorium doświadczalnego w Filadelfii i kontynuował to, co tu rozpoczęliśmy, ale istnieje inna dziedzina, nad którą nie pracowałem z Ianem, a która bardzo mnie pociąga. Myślę, że mógłbym wiele zdziałać na tym polu… Wszedłem, Ian siedział za stołem. W plecach jego tkwił nóż… Nie mogłem się ruszyć z miejsca. Stałem jak skamieniały… Potem chciałem coś zrobić. Nóż… Nóż należał do Lucy… Dotknąłem go, bo nagle przyszło mi do głowy, że powinienem go ukryć… Ktoś chciał widocznie… Różne myśli przelatywały mi przez głowę… Ale nóż tkwił tak mocno… To było straszne… Puściłem go od razu i uciekłem na górę. Wszedłem do pokoju, ale potem wyszedłem i zapukałem do Hastingsa. Teraz nie miałem prawa odjechać… Kto by ukończył naszą pracę? Bez względu na wszystko, na to, co się stało i… co się stanie, ta praca jest ważniejsza niż życie jednego albo paru ludzi. Zresztą – spuścił oczy – Ian wierzył, że to da ludziom bardzo wiele… Muszę tę pracę za niego dokończyć… Tylko tym będę mógł się odpłacić… chociaż wiem, że nic nigdy już nie naprawi tego, co zrobiłem…

– Chciałbym panu wierzyć, profesorze… – powiedział Parker. – Czy nie ma mi pan nic więcej do powiedzenia?

– Nic więcej nie wiem… Ach tak, po kolacji podszedł do mnie młody Davis i prosił o rozmowę, ale w parku nie spotkał mnie i zapukał, kiedy wróciłem. Było to mniej więcej o pół do jedenastej, na parę minut przed nadejściem Hastingsa. Był bardzo zdenerwowany i prosił mnie o coś, o tysiąc funtów, zdaje się. Ale ja również byłem w takim stanie ducha, że odmówiłem wręcz i zbyłem go. Teraz nawet żałuję, bo dysponowałem tą sumą i mogłem mu pożyczyć. To przyzwoity chłopiec…

– I później nie widział go pan już?

– Nie.

– Niech pan wróci do siebie, panie profesorze, i proszę bardzo o nieoddalanie się z domu. Może być pan nam jeszcze potrzebny.

Sparrow wstał i ruszył ku drzwiom. Zatrzymał się.

– Ale… – zawahał się szukając słów. – To, co powiedziałem, musi zostać… zostanie między nami, prawda?

– Nie zajmujemy się rozgłaszaniem prywatnych tajemnic, panie profesorze – powiedział Parker sucho. – A poza tym chciałbym, żeby pan pamiętał, że zarówno pan Alex, jak i ja byliśmy przyjaciółmi Iana Drummonda. A, jak pan wie, prawdziwych przyjaciół miał on niewielu.

Harold Sparrow wyszedł ze zwieszoną głową.

Загрузка...