XV. „Uderzyłam raz po raz”

A teraz, niestety, musimy porozmawiać z panią Sarą Drummond – powiedział Alex. – Wolałbym nie być przy tym. To wszystko jest tak straszne.

– Tak – Parker westchnął. – Musimy porozmawiać z Sarą Drummond, ale myślę, że zostaniesz. To, że morderca Iana jest na wolności, jest jeszcze bardziej straszne. – Spojrzał na zegarek. – Jest ósma rano. Przed dziewięciu godzinami Ian żył jeszcze. I mógł żyć jeszcze wiele lat… Nie wyjadę z tego domu bez jego zabójcy… nawet gdyby jakieś moce piekielne miały to wszystko jeszcze bardziej powikłać. Ale o czym ja mówię? Przecież wiem, kto zabił Iana Drummonda, a właściwie, to nie ja wiem, to policjant we mnie wie. Mógłbym już teraz wydać nakaz aresztowania i nikt nie mógłby uniewinnić osoby, którą bym wskazał. Ona jedna nie ma alibi i ma powód, dla którego powinna była zabić. Wszyscy inni albo mają alibi, albo nie mieli powodu go zabijać. Jakże to wszystko jest proste, jak jasne! Tak jasne, że bezsensowne!

Alex pokiwał głową.

– Właśnie – mruknął. – Tak jasne, że aż bezsensowne.

– Ale dajmy temu spokój! – Parker wstał i zaczął się przechadzać po gabinecie, omijając szerokim łukiem pusty fotel i plamę krwi, która była już prawie czarna i wsiąkła w barwny motyw dywanu. – Widzisz! Jego krew już znika… staje się tylko plamą na dywanie. Potem ktoś odda dywan do chemicznego czyszczenia i tak zniknie ostatni ślad po nim. Nie zostawił dziecka, a żonę miał niewierną. Tak przemija człowiek. Nie znam się na teatrze, ale czy może być tragedia bardziej grecka? Czy wróci mu ktoś życie dlatego, że my, ty i ja, wiemy albo domyślamy się, kto go zamordował? Ale on kochał kogoś. Bez względu na to, co wiemy o niej, on ją kochał. Dlatego musimy być dla niej dobrzy. On by na pewno tego chciał. Był łagodny. Może nawet przebaczyłby jej, chociaż złamałoby mu to życie, gdyby żył. Jones!

– Tak, szefie! – Pyzate oblicze sierżanta było roześmiane od ucha do ucha.

– Cóż cię tak rozweseliło?

Jones spoważniał natychmiast i wyprostował się.

– Nic, szefie… Tylko panna Sanders…

– Tylko panna Sanders ma dołeczki w policzkach, tak? Ale przyjechałeś tu na koszt królowej nie po to, żeby podziwiać dołeczki panny Sanders. A panna Sanders niech też uda się do swoich zajęć, jeżeli ma jakiekolwiek!

Przez otwarte drzwi Alex usłyszał cichy odgłos oddalających się szybko stóp.

– Zamknij drzwi, Jones! – powiedział inspektor – i przyglądaj się pilnie wszystkiemu, co się dzieje w tym domu. Nie wolno ci się ruszyć z tej sieni, póki cię nie odwołam. Czy nikt nie próbował zejść na dół?

– Tak, szefie… Nie było zakazu…

– Kto?

– Pan Hastings i pani Sparrow. Oboje łączyli się telefonicznie z Londynem.

– O czym mówili? Jakie numery?

– Pan Hastings łączył się z biurem podróży i odwołał swój nocny lot do Nowego Jorku. A pani Sparrow dzwoniła do szpitala i poprosiła do aparatu profesora Billows. Potem zapytała o zdrowie pani Wright. Później mówiła coś łacińskimi słowami i na końcu powiedziała, że da znać później, czy będzie mogła przyjechać, bo tu zatrzymuje ją nieprzewidziana okoliczność rodzinna. Powiedziała, że da znać po obiedzie. Sprawdziłem numer. Dzwoniła do szpitala w Charing Cross na oddział chirurgii.

– Dobrze, Jones. – Parker zamknął drzwi. Zwrócił się do Alexa. – Teraz będziesz musiał skupić wszystkie siły mózgu i wyobraźni. Myślę, że przejdziemy chyba do salonu. Nie wolno nam jej tu przesłuchiwać. Przejdź do salonu, a ja sam po nią pójdę.

– Dobrze – powiedział Alex i podniósł się. Wyszli do sieni. Parker ciężkim krokiem skręcił na schody. Idąc ku drzwiom salonu, Alex słyszał jeszcze jego kroki cichnące za zakrętem schodów… „Zaraz zobaczy nad głową napis – pomyślał – «Czcij Boga pod tym dachem…» Ktoś wystąpił jednak przeciw przykazaniom Boga i ludzi i zamordował niewinnego człowieka. Oby dach ten runął mu na głowę”. – Otworzył drzwi do salonu. Było tu cicho, słonecznie i pogodnie. Promienie wpadające przez odsunięte firanki barwiły wesoło różowe rokokowe foteliki i wyblakłe już nieco obicia ścian, o wzorze i barwie identycznej jak ta, którą miały meble. W fantazyjnie wygiętym, wielkim złotym lustrze Alex zobaczył swoją twarz, bladą, ze śladami nie zgolonego zarostu, który już zaczynał przebijać skórę. Drzwi biblioteki były otwarte. Cztery ciemne klubowe fotele wokół niskiego stołu. Półki z książkami. Dwa wielkie globusy pod oknem. Jeden ukazywał świat widziany okiem siedemnastowiecznego geografa. Na drugim były ciała niebieskie połączone liniami, które tworzyły rysunki zwierząt i osób. Nazwy gwiazdozbiorów. Wielka Niedźwiedzica trzymała w łapach tarczę, na której widniał napis: ORBIS CAELESTIS TYPUS. OPUS a M. CORNELLI. Lutetie Parisiorum. Anno MDCXCIII… Dzieło Marka Cornellego…

Ludzie tworzą dzieła… Dzieło Iana Drummonda… Powiedział przed śmiercią: „Za dwadzieścia lat cała sprawa będzie przestarzała i przyjdą nowe, udoskonalone metody i pomysły, o których nam się dziś nie śni…”

Czy warto? Czy warto demaskować zabójcę?… Nawet jeżeli kochało się zamordowanego jak brata? Zabójca żyje, lęka się, cierpi… Zabójca chce żyć… Ale Ian Drummond też chciał żyć. Ian Drummond mógł żyć długie lata i umrzeć tu spokojnie jako stary, mądry człowiek, dobry i kochany przez młodszych, których by uczył… Ian był dobry, Ian był uczciwy. A zabójca? Zabójca był wyrachowany: poświęcił życie Iana Drummonda dla własnego szczęścia. I chociaż nic nie wskrzesi Iana Drummonda, zabójca musi być ukarany. Chociażby dlatego, że chciał pogrążyć innego człowieka i chciał, żeby ten inny człowiek odpowiadał za jego zbrodnię. Zabójca chciał pozbyć się przeszkód na swojej drodze.

Odwrócił głowę, bo drzwi się otwarły i weszła Sara Drummond, a za nią Parker. Alex skłonił się jej w milczeniu. Odpowiedziała ledwie dostrzegalnym ruchem głowy. Ubrana była w prostą szarą sukienkę. Twarz miała spokojną, ale widać było na niej ślady łez i nie przespanej nocy.

– Uprzedziłem panią, że jesteś moim współpracownikiem – powiedział Parker. – Ale chciałbym wyjaśnić, że pan Alex nie jest w żadnym stopniu związany z policją. Czy pani zgadza się, żeby był obecny podczas naszej rozmowy?

– Tak – Sara Drummond pochyliła głowę. – Nie mam nic do ukrycia. Każdy może być obecny przy mojej rozmowie z panem. Niech panowie usiądą.

Zajęła miejsce w fotelu. Usiadła prosto i złożyła ręce na kolanach. Alex spojrzał na nią z bliska i zobaczył kobietę zmęczoną, złamaną i niemłodą. Jakże inna była jeszcze przed dwudziestu czterema godzinami… „Oto jestem… – pomyślał. – Zadany cios i czyn spełniony”.

– Słucham – powiedziała Sara Drummond. – Czego panowie życzą sobie ode mnie? Mogę odpowiedzieć na każde pytanie, panie inspektorze. Proszę się nie krępować niczym.

„Otwarcie i bez lęku – myślał Alex dalej – powiem wam, jak zginął…” – Nie. Ona tego nie powie.

– Proszę pani… – Parker chrząknął i umilkł. Ale potem podjął z wyraźnym wysiłkiem: – I pan Alex, i ja wiemy o… o rodzaju znajomości pani z panem Sparrow. Wiemy, o czym mówiliście państwo wczoraj w parku… Nie chcę do tego powracać. Chciałbym pani zadać tylko kilka rzeczowych pytań. Istnieją pewne okoliczności, w których muszę je zadać. Chciałbym, żeby mi pani przede wszystkim powiedziała, co pani robiła wczoraj od chwili powrotu z parku. Która była godzina wtedy.

– Więc on panom to wszystko opowiedział – Sara skinęła głową, jakby potakując jakiejś nie znanej im myśli. – Co robiłam po powrocie z parku? Po wejściu do domu poszłam do gabinetu Iana i byłam tam mniej więcej piętnaście minut.

– Czy można wiedzieć, w jakim celu weszła tam pani? – Mąż pracował wtedy, prawda?

– Tak, pracował. Dlaczego tam weszłam? Przyszłam do gabinetu Iana w obawie, aby Sparrow nie wszedł tam, zanim nie przejdzie mu wzburzenie. Opuścił mnie nagle, kiedy siedzieliśmy na ławce, i odszedł. Szukałam go po całym parku. Nie znalazłam… Przyszło mi do głowy, że najlepiej będzie, jeżeli do chwili zamknięcia drzwi i powrotu wszystkich domowników będę przy Ianie. Sparrow obiecał mi, że nie powie mu o… o wszystkim, a tylko porozmawia z nim o swoim wyjeździe. Chciał dziś wyjechać stąd, a potem pojechać do Ameryki. Wiecie to panowie od niego?

– Tak.

– Chciałam jak najdłużej odwlec chwilę ich rozmowy. Wiedziałam, że przy mnie Sparrow nie odważy się powiedzieć ani słowa o sobie i o mnie. I wiedziałam, że kiedy ochłonie, także tego nie powie. Bałam się tych pierwszych minut. Odszedł ode mnie bardzo zdenerwowany… Ian pracował. Powiedział, że rano chce się wybrać na ryby z panem, bo jest bardzo zmęczony. Zapytał mnie, czybym nie popłynęła razem z wami. Zgodziłam się. Przyjechałam tu wczoraj bardzo szczęśliwa. Ale żeby pan zrozumiał… Mając lat szesnaście tańczyłam w music-hallu. Każdy wie, co to jest za życie. Musiałam walczyć na całej długiej drodze do tego stanowiska na scenie, które zajmuję teraz. A trzeba było walczyć wszystkimi sposobami. Mężczyźni w moim życiu znaczyli i niewiele, i bardzo wiele. Byli mi potrzebni i ja im byłam potrzebna. Ale oni byli mi potrzebni do pokonywania przeszkód w życiu, a ja im, bo byłam młoda i podobno ładna. Poznałam Iana mając trzydzieści jeden lat. Mówię to, bo chcę, żeby pan poznał całą prawdę. Nie kochałam go, kiedy wychodziłam za niego za mąż… – powiedziała to spokojnym, matowym głosem. – Oczywiście mówiłam mu, że go kocham, bo to mówi każda kobieta każdemu mężczyźnie, za którego wychodzi. Ale Ian był mi wtedy po prostu potrzebny. Nie tak potrzebny jak tamci poprzedni mężczyźni, ale inaczej. Byłam już znaną aktorką, byłam sławna. Teraz należało zdobyć odpowiednią pozycję społeczną. Od roku już wiedziałam, że wyjdę za każdego sympatycznego mężczyznę, który będzie miał odpowiednie warunki towarzyskie. Chciałam już mieć dom, męża i stać się szanowaną osobą. Zresztą nie byłam pierwszą aktorką, która tak zrobiła. Mogłabym wymienić ich kilka w samym Londynie. W ludziach takich jak ja, którzy walczyli dzień i noc, żeby wejść po wszystkich szczeblach tej piekielnej drabiny, jest nieustanna chęć zabezpieczenia się na jej szczycie. Chciałam tego wszystkiego: chciałam mieć starą posiadłość rodzinną, stare rodowe nazwisko, chciałam, żeby mój mąż był kimś znanym i szanowanym do tego stopnia, żebym mogła zmienić nazwisko sceniczne i występować pod jego nazwiskiem, Ian odpowiadał tym wszystkim warunkom, a poza tym zakochał się we mnie. Zresztą zrobiłam wszystko, co w ludzkiej mocy, żeby to nastąpiło. A potem pobraliśmy się. Myślałam, że od tej chwili zmieni się całe moje życie. Zmieniło się, to prawda. Ale Ian miał swoją absorbującą go pracę, ja moją, a za sobą całe moje życie. Zawsze lubiłam podporządkowywać sobie mężczyzn. Gdybym kochała Iana od pierwszego wejrzenia, może przestałabym o tym myśleć. Nie wiem. Ale było inaczej. Żyłam nadal sama w Londynie i odwiedzałam go tylko albo on mnie. Planowaliśmy ciągle wspólną podróż, ale nic z tego nie wychodziło, bo albo on nie miał czasu, albo ja… Ian wierzył mi bezgranicznie. Ale przed nim wierzyli mi i inni. Nigdy nie mogłam zrozumieć, dlaczego wierność człowieka wobec człowieka ma być rozumiana tylko w pewien ograniczony sposób. Wydawało mi się, że urodziłam się bez tej konieczności. Nie byłam wierna Ianowi. Spotkałam tu Sparrowa. Jego i jego piękną żonę. Była tak piękna i tak przytłaczająco królewska, a on tak pełen zasad, że… Ale to nie tylko to. Wydaje mi się, że już wtedy zaczęłam coraz bardziej lubić Iana. To miało być, może, jakimś antidotum. Całe życie broniłam się przed miłością. Bałam się. Bałam się każdej słabości ludzkiej. Ciągle musiałam być silna. To potem nie przechodzi tak łatwo. Ja nie chciałam kochać nikogo… Czy pan mnie rozumie? – Patrzyła z niepokojem na Alexa.

– Tak – powiedział niespodziewanie Parker. – Wszystko to jest zupełnie zrozumiałe. – Umilkł.

– Co ja mówiłam?… Tak… Sparrow dawał mi równowagę. Był tu. Mogłam patrzeć na nich obu przy stole i myśleć, że panuję nad nimi. Lucja nic nie wiedziała, a Ian także niczego się nie domyślał… Byłam panią siebie. Miałam już wszystko, czego w życiu chciałam, i nie zapłaciłam za to. Tak mi się przynajmniej wydawało, bo później zrozumiałam, że właśnie brakowało mi najważniejszego: miłości. Sama nie wiem, jak pokochałam Iana. Stało się to niedawno. A może nawet trochę wcześniej, niż sobie z tego zdaję sprawę… Ale w końcu zrozumiałam, że jest mi drogi, że jest nie tylko moim mężem, ale jedynym człowiekiem, którego kocham i któremu chcę być wierna, bo nie chce już nikogo innego. To była wielka radość, bo zrozumiałam, że taką wierność mogę przyjąć. Taka wierność jest prawdziwa, bo nie wynika z żadnego zakazu ani przykazania, ale z pragnienia wyłączności… Wtedy Sparrow i nie tylko Sparrow… musieli zniknąć… – Urwała. Jej spokojny, cichy głos jeszcze przez chwilę brzmiał im w uszach. – Ale Sparrow nie chciał zniknąć – powiedziała nagle. – Nie tylko nie chciał, ale dopiero wtedy zaczął pragnąć, abym rzuciła Iana, a on Lucy. To było przerażające. Nie wiedziałam, co zrobić. Zwlekałam, oszukiwałam go, wreszcie postanowiłam zrobić z tym koniec. Kiedy napisał do Londynu, prosząc o widzenie, przyjechałam tu i powiedziałam mu wczoraj, że musimy o sobie zapomnieć. Zniósł to z trudem, a potem zniknął mi w ciemności. Byłam oszalała ze strachu. Jestem aktorką i umiem się opanowywać bardziej, niż wydawałoby się to możliwe. Weszłam do gabinetu Iana i siedziałam, szczebiocząc i słuchając, czy on nie nadchodzi. Wreszcie doszłam do wniosku, że już wrócił, do domu. Wstałam i poszłam na górę. Przez drzwi garderoby usłyszałam jego głos w pokoju Lucy. Zaczęłam wierzyć, że nie powie Ianowi o niczym. Bałam się tylko ich decydującej rozmowy. Kiedy Sparrow przyjdzie do Iana i powie mu, że zrywa z nim współpracę, wtedy Ian będzie go pytał. Będzie zaskoczony, może nawet będzie mu robił wyrzuty. A wtedy… Bałam się zasad Sparrowa. Są takie zasady na świecie, które robią więcej złego niż ich brak. Może będzie chciał powiedzieć prawdę? Oczyścić się przed przyjacielem? Ian zrozumiałby go, ale nigdy nie zrozumiałby mnie. Nawet gdyby mi przebaczył, szczęście nasze byłoby pogrzebane. Zaczęłam żałować, że nie zabiłam Sparrowa w parku! – Urwała. – Tak! – powiedziała. – Chcę mówić całą prawdę: żałowałam tego. Ale już było za późno. Musiałam czekać na rezultat ich rozmowy. Przed jedenastą weszła do mnie Lucy, prosząc o maszynę do pisania. Dałam jej tę maszynę. Najwyraźniej nie wiedziała o niczym. To był dobry znak. Sparrow prosiłby ją najpierw o przebaczenie. Znam mężczyzn. Oczywiście, uzyskałby je, bo ona go kocha nad życie… Ale ja?… Czekałam dalej… Ian nie wracał chociaż obiecał, że wróci wcześniej… Powiedziałam mu, że bardzo chcę, żeby przyszedł. Nie widzieliśmy się przecież cały tydzień… Podeszłam do drzwi, a potem wsunęłam się na palcach do garderoby. Z daleka słyszałam głos Sparrowa. Potem płacz Lucy. Było już wpół do dwunastej… Cofnęłam się do siebie. Coś się działo… Ale co? Co on jej powiedział? Nigdy nie przypuszczałam, że Lucy jest zdolna do płaczu. Potem zdawało mi się, że Sparrow wyszedł z pokoju i schodzi po schodach. Uchyliłam swoje drzwi i starałam się zobaczyć, kto zszedł, ale nikogo nie zauważyłam. Bałam się zajrzeć do Lucy. Bałam się, że ona przyjdzie do mnie i zrobi mi scenę. Drżałam o moje życie z Ianem. Nerwy mnie zawiodły. Upadłam na łóżko i leżałam długo, czekając, że każdej chwili otworzą się drzwi i Ian wejdzie. Ale nie otworzyły się. Kiedy spojrzałam na zegarek, było dwadzieścia pięć po dwunastej. Coś się musiało stać. Pomyślałam, że na pewno Sparrow powiedział mu wszystko i Ian siedzi na dole, trzyma głowę w rękach i jest sam ze swoją rozpaczą… Przez chwilę wahałam się… Zawsze w życiu wolałam przeczekiwać burzę i zjawiać się jak najpóźniej… Ale jego kochałam. Wiedziałam, że muszę zejść i bez względu na wszystko zmusić go, żeby został przy mnie. Byłam nawet gotowa powiedzieć, że Sparrow kłamie ohydnie, bo został przekupiony przez Hastingsa i chce wyjechać do Ameryki, a nie ma uczciwego pretekstu do tego. Zdawało mi się, że to będzie najlepsze. Potrafiłabym patrzeć Sparrowowi prosto w twarz i pokazać mu drzwi jako oszczercy, Ian uwierzyłby mi chyba. Zeszłam i otworzyłam drzwi… A on siedział tam… z nożem w plecach… Był nieżywy… Wszystko było skończone na zawsze. Stałam tam i patrzyłam na niego. Nic już nie miało znaczenia. Pomyślałam o tym, że umierając nie wiedział o mnie nic złego. Tylko to, co najlepsze. Pocałowałam go w głowę i wyszłam. To już był koniec. Na górze pomyślałam, że na pewno ktoś go znajdzie i będę musiała wyjść z pokoju, i rozmawiać… Chciałam się zabić, ale nie miałam na to siły. A później i to przeszło. On nie żyje. Wszystko nie ma już najmniejszego znaczenia. – Rozłożyła ręce drobnym, bezsilnym gestem i odwróciła głowę ku oknu.

– A później nie wychodziła pani z pokoju aż do mego wejścia?

– Nie. W ogóle nie wychodziłam z pokoju do tej chwili.

– Wiedząc, że on jest tam na dole…? I że ktoś go zamordował?

– Ja wiedziałam, kto go zamordował.

– Kto?

– Ja… – powiedziała Sara Drummond łamiącym się głosem. – Bez względu na to, kto wbił w niego ten nóż, ja jestem przyczyną jego śmierci.

I dopiero teraz ukryła twarz w rękach i zaniosła się strasznym, spazmatycznym łkaniem.

Alex i inspektor czekali, spuściwszy oczy. Alex skubał bezsensownie koniec krawata. Powoli łkanie ucichło. Sara Drummond uniosła głowę.

– Przepraszam – powiedziała cicho. – Teraz będę już spokojna.

– Chciałbym tylko powiedzieć pani, że według wszelkiego prawdopodobieństwa, jeżeli w tej sprawie nie zachodzi zupełnie obłędne powikłanie zjawisk, profesor Harold Sparrow nie zabił pani męża.

– Co? – powiedziała Sara. – Co? – i chwyciła rękami za poręcze krzesła, jakby bojąc się upaść.

– Ma on żelazne nieomal alibi. W chwili kiedy zabito Iana, rozmawiał z Robertem Hastingsem u siebie w pokoju.

– Więc kto zabił Iana? Kto, kto to zrobił?

– Jedyną osobą, która miała możność to zrobić i miała jednocześnie powód, żeby to zrobić, jest niestety, jak dotychczas, pani – powiedział Ben Parker i pochylił głowę, jak gdyby chcąc uniknąć jej wzroku…

Ale Sara Drummond nie patrzyła na niego. Kiedy uniósł wzrok, spoglądała w okno, za którym widać było dziedziniec przed domem, a za jego krawędzią ogromne niebieskie morze.

– Tak… tak… – powiedziała nie odwracając oczu. – Zabiłam go…

– A czy będzie pani także gotowa opisać okoliczności zabójstwa?

– Tak… – Odwróciła wzrok od okna i spojrzała na niego pustymi, niewidzącymi oczami… – Tak… weszłam… pisał list… – I nagle zaczęła recytować cicho martwym, głuchym głosem: – Uderzyłam raz po raz dwukrotnie, a on… dwa razy krzyknął i upadł nieżywy… A gdy leżał, zadałam trzeci cios… ofiarny… w podzięce Zeusowi… władcy państwa zmarłych…

Następne jej słowa były już tylko nieartykułowanym bełkotem.

Загрузка...