19

Wszystko poszło zgodnie z planem. Bez najmniejszego trudu weszli na teren posesji. Banasiuk był raz na męskiej imprezie u swojego towarzysza z czasów ministrantury. Wiedział zatem doskonale, którędy przychodziły zamówione przez Czosnyka dziewczyny z jednej z gdańskich agencji towarzyskich. Aby się nie narażać na plotki i obmowy, Czosnyk nakazał wówczas alfonsowi poprowadzić je przez małą furtkę obok altanki do grillowania. Tędy poszli Pater z Banasiukiem.

W altance nikt nie grillował, nie spożywał mięs ani kiełbas, choć na ruszcie żarzyły się węgle. Zaspokajano tam teraz potrzeby natury psychicznej. W czerwonawym świetle dogasających węgli widać było dziewczynę i chłopaka, którzy pochylali się nad stołem. W ich nozdrzach tkwiły plastikowe pomarańczowe rurki, takie, jakimi Góralczyk sączył drinka w „Velavesie”. Pater po raz drugi tego dnia zdziwił się, że człowiek o tuszy Banasiuka może być tak sprawny. W grillowej zagrodzie znalazł się szybciej niż on sam. Dziewczyna krzyknęła, a chłopak rozejrzał się nerwowo i uniósł ręce, jakby się zasłaniał. Nie zdążył jednak wykonać żadnego ruchu, bo jego rękę Banasiuk w ciągu ułamka sekundy przykuł do słupka podtrzymującego dach wiaty.

– No dobrze, Ślepy – powiedział komendant, kiedy już się wysapał. – Masz ksywę Ślepy, nie? Kamil jakiś tam, co? Z Jastrzębiej?

– Kamil Drągowski.

– Siedź tu grzecznie, Kamil, razem z tą lalą, a ja idę po gospodarza. Mój kumpel was popilnuje.

Powiedziawszy to, Banasiuk ruszył w stronę pergoli, nad którą wisiały lampiony. Oświetlały one basen i ciała podrygujące w takt jednostajnej muzyki. Pater przyglądał się Ślepemu i jego dziewczynie. Obydwoje mieli zaczerwienione nozdrza. Chłopak był ogolony na łyso. Nad mocnymi okularami, którym pewnie zawdzięczał swoje przezwisko, wysklepiało się wysokie czoło. Jego muskularny tułów opinał czarny T-shirt z jakimiś sanskryckimi – jak przypuszczał Pater – znakami. Dziewczyna oparła łokcie na wystających kolanach. Włosy zasłaniały jej twarz. Na stopach miała japonki ozdobione srebrnym wzorem, przypominającym skrzydła ćmy. Przechadzając się wśród żółto-niebieskich budek handlarzy we Władysławowie, Pater zdążył zauważyć, że klapki ćmy są prawie na każdym straganie. Błyszczały się również paznokcie dziewczyny, pokryte brokatowym lakierem. Na stole leżała plastikowa przezroczysta podkładka, a na niej kreski kokainy.

Muzyka umilkła, cienie tańczących zniknęły, plusnęła woda w basenie. Jedynie lwy na tarasie zionęły ogniem raz na jakiś czas. Do wnętrza altanki wszedł Banasiuk, a za nim gruby młodzieniec. Banasiuk wskazał mu miejsce obok Ślepego.

– Siadaj, Patryk, obok kumpla – wysapał i zapalił papierosa.

Pater przyglądał się przez chwilę Patrykowi. Miał on na sobie podobny T-shirt, ale znacznie większych rozmiarów. Widniał na nim napis: „Ojciec dyrektor”.

Patryk nie był łysy, lecz wręcz długowłosy. Na czubku jego głowy tkwił mały brązowy kapelusz z szerokim beżowym otokiem. Spod kapelusza wypływało pasmo gęstych włosów i całkiem zasłaniało jedno oko. Podobne pasma układały się na karku Patryka. Wyglądało na to, że dostał się on w ręce najlepszych trójmiejskich stylistów. Czerwona wysypka na twarzy mogła wskazywać na zażywanie sterydów.

– Pan komendant już mnie pytał. – Czosnyk junior spojrzał drwiąco na koszulę i sandały Patera. – 0 jakiegoś gościa, co niby był u mnie, i o jakąś laskę, co się niby z nią popstrykał inny gościu. Nic nie wiem, nic nie pamiętam, nikogo nie widziałem, najebany byłem.

Patryk spojrzał triumfalnie na Ślepego. Ten odwzajemnił się uśmiechem. Nawet dziewczyna uniosła głowę i rozejrzała się dokoła, jakby widziała to miejsce po raz pierwszy. Nikt by jej nie dał więcej niż osiemnaście lat.

Banasiuk ciężko westchnął. Chciał coś powiedzieć, gdy rozległ się śmiech. Pater odwrócił się i zobaczył chudego młodzieńca, który wskazywał palcem w stronę komendanta.

– Patryk, Ślepy! – powiedział chłopak nadspodziewanie wysokim głosem. – Ci dwaj to wasi kumple? Może byś nas sobie przedstawił. – Zaśmiał się ponownie.

Chciał coś jeszcze powiedzieć, ale nie zdążył.

Banasiuk błyskawicznie schylił się, sięgnął po klapka kołyszącego się na stopie dziewczyny i wyrżnął ćmą w twarz chłopaka, który zachwiał się i upadł.

– No to już mnie poznałeś, szmaciarzu – wycedził Banasiuk i odwrócił się w stronę Czosnyka.

– Pogadamy spokojnie, okej, Patryk? – Pater uśmiechnął się do grubego młodzieńca. – Nie mam nic do tego, że tu wciągacie koks i amfę. Nie mam nic do tego, że ta laska – spojrzał na dziewczynę Ślepego – nie jest pełnoletnia i że pewnie uciekła z chaty…

– Tu się akurat pan myli. – Dziewczyna roześmiała się bardzo głośno i sięgnęła po mały czerwony plecak. – Mam dowód i nie uciekłam…

– Z tobą nie rozmawiam – przerwał jej Pater. – Pogadamy spokojnie, co, Patryk? Nic ci nie grozi, nic ci się nie stanie. Muszę tylko wiedzieć jedno. – Położył na stole powiększone zdjęcie Anny Seredy. – Z kim ta dziewczyna rozmawiała na imprezie u ciebie? To było w zeszły wtorek. Przyjechała tu czerwonym wypasionym porsche z niejakim Góralczykiem. Nie mów, że go nie znasz. To znajomy twojego ojca, gość z telewizji, wszyscy go znają, prowadził kiedyś teleturniej „Oko za oko”. Ta laska – puknął palcem w zdjęcie – rozmawiała z kimś na twojej imprezie, do kogoś się kleiła, aż gość z teleturnieju ostro się podkurwił. Wyzwał ją od szmat i poszedł. A ona tu została. Do kogo się kleiła? Kto ją bajerował? Jak się tego dowiemy, to opuszczamy z komendantem twój dom i możecie dalej wpychać sobie w nos to gówno, jasne?

– Nikogo nie widziałem, nic nie pamiętam, najebany byłem. – Patryk wyszczerzył zęby do Patera.

– Słuchaj, stary. – Pater podniósł się z ławki otaczającej stół w grillowej altance. – Pokażę ci teraz, że dla mnie jesteś w porządku. Że nie chcę ci zaszkodzić. Chcę tylko wiedzieć, kim był ten facet, który bajerował Anię. – Wszyscy troje drgnęli na dźwięk tego imienia.

Tak, ona miała na imię Ania. Ania Sereda. To pewnie wiecie z gazet. Dziewczyna z Elbląga, uciekła z domu, nie mogła wytrzymać ze starymi. Aż ktoś ją zamordował na plaży we Władku. Dzień po imprezie u ciebie. Muszę wiedzieć, kto ją tu bajerował. Z kim poszła do łóżka albo i nie poszła. O kogo zazdrosny był ten starszy facet? Zobacz, co teraz zrobię, żeby ci pokazać, że dla mnie jesteś gość w porządku.

Pater pochylił się nad plastikową podkładką, na której była resztka narkotyku. Mocno dmuchnął. Proszek opadł na żarzące się węgle rusztu i zasyczał.

– Widzisz, Patryk? Nie ma już koksu. Nie mam na ciebie haka. Zaufałem ci. Teraz ty mi zaufaj i powiedz, z kim była Ania. A potem pożegnamy się i wszystko będzie cacy.

– Teraz to możesz mi skoczyć. – Patryk wstał i roześmiał się głośno. – Gdyby nie pan komendant, tobym ci kazał wypierdalać. A tak to tylko poproszę grzecznie o opuszczenie mojego domu.

– Przemyśl to, Patryk. – Banasiuk wstał i zaczął odpinać kajdanki, którymi przykuł Ślepego do słupka. – Nie bądź głupi. Znam cię od dziecka. Zawsze byłeś kumaty. Co ci szkodzi powiedzieć, z kim gadała, czy też, z kim się całowała. Przesłuchamy go i tyle. Pewnie jest niewinny, bo twoje imprezy są ostre, ale tu przecież nie ma morderców. Przesłuchamy go, wypuścimy i po bólu. No, z kim rozmawiała?

– Naprawdę, nie wiem, panie komendancie. – Głos Patryka nieco się zmienił. – Szanuję pana, ale nie wiem. Byłem najebany jak szpak.

– Idziemy – sapnął Banasiuk i popatrzył na Patryka. -

Jakby co jeszcze było, to zadzwonię. Dawaj mi numer swojej komóry!

Patryk zrobił, co mu kazano. Banasiuk i Pater wyszli przez główną bramę. Wszystkie światła pogasły, kamienne lwy nie ryczały, z oddali słychać było szum morza. Podeszli w milczeniu do forda i zwalili się ciężko w fotele. Banasiuk odpalił i odjechali. Po mniej więcej stu metrach zatrzymali się na środku bocznej, niewyasfaltowanej ulicy.

– Druga część planu? – zapytał Banasiuk

– Tak – odparł Pater. – On teraz jest spokojny, że daliśmy mu luz. Pokazał kumplom, że jest twardy i nikogo nie wsypie. I dopiero teraz wciągają tam na potęgę. Ale my jesteśmy jak bumerang. Wpadamy i aresztujemy ich za posiadanie. Dawaj, Józek, dzwonimy po ludzi!

Sięgnęli po telefony komórkowe. Pater połączył się z Wielochem, natomiast Banasiuk nie zdążył jeszcze wybrać adresata, gdy jego komórka rozdzwoniła się jakimś skocznym operetkowym kupletem.

– Dzwoni Patryk. – Banasiuk podał telefon Paterowi. – Chce z tobą gadać.

– No co jest, Patryk? – Pater rozłączył rozmowę z Wielochem i przyłożył ucho do ciężkiej starej nokii komendanta.

– Jesteś gość w porzo. Będę mówił szybko i nie będę powtarzał, okej?

– Okej.

– Chłopak, z którym rozmawiała ta zamordowana Ania, to Krystian. Nikt go nie zna, nie wiadomo, jak się tu znalazł. Ma ze dwadzieścia pięć lat. Gra na gitarze. Chałturzy po sanatoriach i imprezach nad morzem. We Władku też grał. Mówi, że studiował w Gdańsku, że miał być ratownikiem medycznym, że bzykał wszystkie laski na roku. Chwalił się, że był na sekcji zwłok. Że kroił trupa. Nie wiem dokładnie, jak on wygląda, ale to jakiś pojeb. Tyle o nim mogę powiedzieć. Nikt więcej nic nie powie. Wszyscy byli najebani. Dobranoc.

– Skąd ten cały Krystian znalazł się u ciebie? Ktoś musiał go przyprowadzić. – Pater nie ustępował.

– Nie mam pojęcia. Dużo ludzi wchodziło i wychodziło. Naprawdę

– Dobre i to. Dzięki, Patryk.

Pater włączył dyktafon i powtórzył wszystko, co usłyszał od Czosnyka juniora. Sprawdził, czy się nagrało, i spojrzał z radością na Banasiuka. Ten zapalił papierosa i uśmiechnął się do Patera.

– Wiesz, co, Jarek? Wypaliło.

– To psychologia. – Pater poczuł przypływ dumy. – Powiedziałeś mi dużo o młodym. Zakompleksiony, bez kumpli. No to wiedziałem, jak go podejść. To dzięki tobie.

– Nie. – Banasiuk wypuścił w niebo długie pasmo dymu. – Nie będziemy sobie kadzić, ale to nie dlatego. To dlatego, że zacząłeś gadać po ludzku. Nie jak ten profesor Bralczyk z telewizji. Jak tu przyjechałeś, to się krzywiłeś na gadki moich ludzi. Poprawiałeś ich, pouczałeś. Byli trochę na to wkurwieni, ale nie mieli nic do gadania. A teraz sam mówiłeś tak jak oni. I dobrze, i tak ma być!

– Kto wie, może masz rację? – Paterowi nie chciało się tłumaczyć, ile go kosztowało potoczne i niedbałe wyrażanie myśli. – Ale sądzę, że jedynym, kto wie, co skłoniło Patryka do zeznań, jest on sam. Jedziemy, Józku.

Pater się mylił. Nie tylko Patryk Czosnyk znał przyczynę swojej nagłej współpracy z policją. Ślepy poznał ją również. Zataczając się nieco, wynurzył się z krzaków, gdzie oddawał mocz, i wszedł do grillowej altanki. Spojrzał na kolegę zza grubych okularów.

– Mógłbyś, kurwa, nie lać w tych krzakach?! Jest kibel w chacie! – Czosnyk był wściekły.

– Kurwa, człowieku, co ty zrobiłeś?! Słyszałem wszystko! Teraz będą deptać mu po piętach i odkryją, że handlował amfą. A ten Krystian miał tańszy towar niż Pornos! Wykasuj chociaż jego komórę!

– Robię, co chcę! – wrzasnął Patryk. – A ty się nie wpierdalaj! To nie twoja brocha!

– Nie zawsze robisz, co chcesz – wysyczał Ślepy. – Tej zabitej laski, którą ci zbajerował Krystian, nie dałeś rady bzyknąć. I za to go teraz podpierdoliłeś!

Wtedy Ślepy poczuł, że z nosa spadają mu okulary. Usłyszał, jak pod butem Czosnyka trzeszczy szkło. Pierwszy cios okręcił nim dokoła. Rozmazane obrazy wirowały wokół: słaby płomień grilla, słabe światło pod okapem altanki, jego dziewczyna, Asia, krzycząca coś do Patryka. Drugi cios zadany był czymś ciężkim. I wtedy Ślepy poczuł, że nadano mu właściwy przydomek.

Загрузка...