„Musimy pogadać o Jelitkowie”. Gdyby nie to jedno zdanie, Patera już by tam nie było. Czyżby tak bardzo się pomylił? W porcie we Władysławowie patrzył, jak umiera morderca, a teraz przekonał się, że cała ta pogoń była fatalną pomyłką. Czy potrzeba prywatnych egzorcyzmów i krucjata wywołana sprawą sprzed czterech lat nie sprawiły, że stracił policyjny węch? Może rację miał ten cały Frątczak, przyrównując go do wściekłych psów. Wściekłych albo oszalałych.
Ale Frątczakiem zajmie się kiedy indziej. Teraz musi się skupić na mejlu.
W telefonie usłyszał sygnał nadchodzącej wiadomości. Przyszedł SMS od Joanny. „W pierwszej chwili się wkurzyłam. W drugiej pomyślałam, że rzeczywiście musisz wyczyścić swoje sprawy. Jadę po rzeczy do Rejsu. Spakuję cię. Do zoba na lotnisku”.
Uśmiechnął się. A potem poprosił, by przynieśli mu pierwszą wiadomość od Naśladowcy. Tę, która sprawiła, że policyjne urlopy na Wybrzeżu zostały odwołane.
Przeczytał kilka razy oba mejle.
I kto to wie prócz mnie? Wystarczy Krakowa. Idą wakacje. Pora pooddychać jodem. Tym razem bez atrakcji. Atrakcją będzie śmierć. Odezwę się po swojemu, możecie być pewni. Pa!
Pora pooddychać jodem. Czytałem o tobie. Wydaje ci się, że mnie złapałeś? Musimy pogadać o Jelitkowie. To stanie się dziś w nocy. Będę znowu kimś innym. Pomyśl kim. Dam ci wskazówkę. Możesz nawet ustalić godzinę. Lubisz przecież hazard. Chętnie się z tobą zabawię w Gdańsku. A potem się napiję wesołego szampana.
Intuicyjnie czuł, że jest kilka punktów zaczepienia. Wyrwał kartkę z notesu i zaczął pisać. Najpierw podobieństwa.
„Pora pooddychać jodem”. To jego znak rozpoznawczy. Chce, byśmy wiedzieli, że dzisiejszej wiadomości nie wysłał nam jakiś szaleniec. Chce, byśmy wiedzieli, że wysłał je Naśladowca.
Teraz różnice. Tych jest więcej.
Pierwszy mejl jest jakiś… Jest bardziej składny. Mówi tylko o tym, co stanie się na Wybrzeżu. Ten dzisiejszy, z dziewiątej trzydzieści, jest chaotyczny. Najpierw znak rozpoznawczy. Potem zdania kierowane do mnie. Później zapowiedź morderstwa. Zaraz potem znów komunikat do mnie. To pisał ktoś, kogo wyprowadzono z równowagi. Co cię tak wkurzyło, skurwielu?
„Czytałem o tobie”. Przeczytał w gazecie, że dopadliśmy Naśladowcę i że sprawa zamknięta.
Pater przypomniał sobie artykuł z „SuperExpressu”. Tylko że informacja o Naśladowcy pojawia się pod koniec artykułu. Nie wystarczyło przypadkiem zerknąć na pierwszą stronę, przechodząc koło kiosku. Tam nic nie było.
Jest jeszcze jedna możliwość. Pater włączył komputer i w wyszukiwarkę internetową wpisał kilka słów. Po chwili zobaczył to, czego szukał. „Morderca Naśladowca nie żyje!” Na jednym z portali pod takim tytułem zamieszczono streszczenie z tabloidu. Naśladowca tak na nie trafił.
Pater niczym zahipnotyzowany wpatrywał się w swoje notatki.
Kolejna różnica. Pierwszy mejl został wysłany do policji. Drugi do niego. „Dlaczego do mnie?”, pomyślał. „Bo przypisano mi nie moje zasługi. Bo wychodzi na to, że przechwalam się zabiciem Naśladowcy”.
Pater potarł czoło. Skoro morderca napisał pod policyjny adres, równie dobrze mógł zostawić informację na jego skrzynce. Zdobycie takiego adresu nie wymaga specjalnego trudu. Adres mejlowy Pater miał na swojej wizytówce.
Uświadomił sobie, że już od wielu dni nie sprawdzał poczty. „Limit twojej skrzynki został przekroczony”, to był główny komunikat, jaki administrator poczty wysłał Paterowi w ostatnim tygodniu kilka razy. Mejla od Naśladowcy nie było. Miał się właśnie wylogować, gdy wśród zalegającego spamu zobaczył wiadomość od Manola. Znawca heavy metalu sobie tylko znanym sposobem dotarł do zdjęć z trasy koncertowej zespołu Traszki z dwutysięcznego trzeciego roku. Otworzył zdjęcia i popatrzył na czterech muzyków z zasłoniętymi twarzami. Równie dobrze mogliby grać w filmach sado-maso. Ciekawe, który z nich to Traszka?
Zamknął zdjęcia i dopiero teraz zobaczył dopisek po głównej części mejla. „Wybrałem kilka zdjęć”, pisał Manolo. „I tak się na nic Panu nie przydadzą. Pozdrawiam. Manolo”.
Poczuł, że ogarnia go niepokój. Nie wiedział dlaczego, ale czul, że coś jest nie tak. Odnalazł w komórce telefon do Zbynka Karalucha i zadzwonił.
– Manolo jest?
– Poczekaj chwilę, bo dziś ma debiut. Już nie wprawia się na słoninie.
Minęła minuta, gdy usłyszał głos Manola.
– Myślałem, że już się pan nie odezwie.
– Dlaczego napisałeś, że te zdjęcia mi się nie przydadzą?
– Bo Henkermaske to pięciu kolesi, a na wszystkich zdjęciach, które mam od kumpli ze Szwecji, grają we czterech. Brakuje jednego gitarzysty. Proszę się dobrze przyjrzeć. Na gitarze gra taki grubas z czystymi rękami.
– Czystymi?
– No, bez tatuaży. Á propos tatuaży, muszę wracać, bo mnie szef przegoni.
Pater jeszcze raz przejrzał zdjęcia. Jak to możliwe? Przecież urzędnicy z Uppsali… Urzędnicy z Uppsali najpewniej odnotowali występy zespołu, ale raczej nie zadawali sobie trudu, by liczyć, ilu muzyków pojawia się za każdym razem na scenie. Traszka mógł opuścić część trasy, a potem wrócić do kolegów. Kolejny raz przewertował zdjęcia. Tak, Manolo miał rację. A to znaczy… A to znaczy, że Traszki nie było w Szwecji, gdy zdarzyło się Jelitkowo. Skurwiel kłamał wtedy na kutrze. „Musimy pogadać o Jelitkowie”. I jeszcze: „Czytałem o tobie. Wydaje ci się, że mnie złapałeś? Lubisz przecież hazard”. Pater czuł w tych zdaniach pewną poufałość. Taką, która może wiązać policjanta i przestępcę. Cichowski pytał go przecież, czy nie domyśla się, kto jest autorem mejla.
Gwałtownie sięgnął po kartkę, którą pierwszy raz widział na spotkaniu z Aleksandrowskim, Marksem i tą profesor od językoznawstwa. Już wówczas pomyślał, że zbliża się do ważnego śladu. Instynkt podpowiadał mu, że jest blisko, nie wiedział jednak, czego szukać.
„I kto to wie prócz mnie”. Obruszył się, gdy pierwszy raz przeczytał to zdanie. Jego zmysł polonistyczny podpowiadał, że powinno być „oprócz mnie”.
Wybrał numer dyżurnego.
– Znajdź mi telefon do profesor Artemidy Prociw-Bury. Tak, dobrze usłyszałeś imię i nazwisko. Z Uniwersytetu Gdańskiego. Albo znajdź mi jakiegoś innego językoznawcę. To pilne!
Czekał na połączenie, wpatrując się w ekran monitora, i pomyślał, że wymarzony przez Cichowskiego wunderteam, który miał schwytać Naśladowcę, nigdy nie powstał. Nie zaczął działać, bo on, Pater, opętany był swoją obsesją. Znów do niej powrócił. Traszka zabił w Jelitkowie. Mielnik się nie pomylił, odnalazł go i spotkanie przypłacił życiem. Następnie Traszka wysyła mejla, że zabije na Wybrzeżu. Morduje Seredę we Władysławowie. Naśladuje sam siebie. Naśladuje.
Pater sięgnął do szuflady i znalazł notatki ze spotkania w komendzie. Sięgnął po przysłaną rozpiskę koncertów Traszki. Interesowały go tylko trzy miejscowości. Bez trudu znalazł Katowice, Warszawę i Kraków. Porównał terminy występów z datami, gdy popełniono morderstwa á la Marchwicki, Staniak i Kot.
Wiedział niezbicie, kto jest Naśladowcą. Był przy drzwiach, gdy zadzwonił telefon na biurku. Cofnął się i podniósł słuchawkę.
– Mówi Sebastian Gralak, doktorant pani profesor Prociw-Bury. Proszono mnie…
– Proszę posłuchać uważnie – przerwał mu Pater. -Przeczytam jedno zdanie. „I kto to wie prócz mnie”. Dlaczego jest „prócz”, a nie „oprócz”.
Gralak milczał zaskoczony.
– Przecież to proste – powiedział w końcu. – „I kto to wie prócz mnie” ma rytm jambiczny. Mówiąc najprościej, to bardzo muzyczna fraza.
Muzyczna fraza. Pater przypomniał sobie zasłonięte twarze muzyków Henkermaske.
Ta jedna twarz, najważniejsza, wreszcie zostanie odsłonięta.