Chciałbym wam kogoś przedstawić – wysapał Pater, podchodząc do bagażnika. Czasem wołają na niego Muflon, czasem Krystian Rosenkreutz, a tak naprawdę to Filip Traszka. Uważajcie. – Pater zapukał w pokrywę bagażnika. – Skurwysyn jest gorszy od szerszeni.
Wieloch i Kulesza patrzyli na swojego szefa w milczeniu. Pater otworzył bagażnik.
– Wysiadaj, Filip. Pogadamy.
Traszka wygramolił się z bagażnika. Spojrzał z nienawiścią na Patera, zamachnął się i w tej samej chwili poczuł, że coś twardego miażdży mu jądra. Był to futerał z gitarą trzymany przez Wielocha.
– Spokojnie, szmaciarzu – szepnął Wieloch, po czym razem z Kuleszą wzięli Traszkę pod ręce i rzucili niczym worek na nabrzeże, tuż obok kutra WŁA-236.
– Bierzcie gnoja! – polecił Pater.
Chwilę później bezwładne ciało Traszki kołysało się na pokładzie.
– Co z nim zrobimy, szefie? – zapytał Wieloch.
Pater spojrzał na leżącego w pozycji embrionalnej chłopaka.
– Przesłucham go. Ale nie tutaj. – Rozejrzał się. – Jego krzyk za bardzo niósłby się po nabrzeżu. O szóstej rano – spojrzał na zegarek – wypłyniemy. A teraz weźcie go na dół i pilnujcie. I żeby żaden z was nie próbował czegoś na własną rękę!
Wieloch z zakłopotaniem podrapał się w głowę.
– Wypływamy? Wprawdzie ja mam papiery, ale…
– Nie ma żadnego ale. Załatw, co trzeba, byśmy wypłynęli.
Traszka uniósł głowę i zaraz but Wielocha przygwoździł go do pokładu.
– Nie powiedziałeś, szefie, co z nim zrobimy? Że go przesłuchamy, to jasne… Co potem?
– Potem? – Pater chwycił futerał z gitarą. – Wszystko zależy od ciebie, Filipie. – Ukucnął obok chłopaka. – Jeśli nie usłyszę tego, co chcę, zanurkujesz, by szukać swojego instrumentu.
Podszedł do burty. Po chwili rozległ się cichy plusk i futerał znikł w toni sinej jak ciało tonącego człowieka.