Pater poczuł w ustach metaliczny smak, a w gardle tysiące małych żyletek. Z jego oczu popłynęły kwaśne łzy. Chciał zaczerpnąć tchu, lecz zamiast powietrza wciągał w płuca jakiś pył. Wydobywał przy tym dźwięki przypominające potężne ziewnięcia. Leżał na plecach i wydawało mu się, że ktoś wali go deską w piersi. Nie miał wątpliwości: tak działał gaz paraliżujący.
Po kilku minutach przez zasłonę z łez ujrzał nad sobą niewyraźną sylwetkę. Na tle sufitu widać było ostrzyżoną krótko głowę z odstającymi nieco uszami.
– Oliwa sprawiedliwa – usłyszał cichy głos. – Ty mnie gazem, to ja dzisiaj ciebie też gazem. Tylko trochę lepszym, co?
Pater zmrużył oczy, chcąc zobaczyć napastnika. Skutek był taki, że nadkomisarz nie mógł powstrzymać strumienia łez.
– W gazecie pisało – głos stał się donośniejszy – że znasz się na starej muzyce. Nie pisało, że na polskiej, ale domyśliłem się, że też. Dobrze rozwiązałeś zagadkę. A oto jest twoja nagroda.
Uniósł młotek i uderzył nim o szynę – kilka centymetrów od głowy Patera.
– To właśnie z tobą zrobię – powiedział napastnik i roześmiał się. – Tylko najpierw przewróć się na brzuch, bo muszę trafić cię w tył głowy jak Skorpion! No co, zrobisz to, czy mam cię znowu psiknąć dezodorantem?
Twarz pochylonego napastnika stawała się coraz wyraźniejsza. Pater widział nad sobą Traszkę. Jego przedramiona nie miały tatuaży. Policjant ze świstem wciągnął haust powietrza i poczuł w ustach ślinę. Rozkaszlał się. Teraz żyletki czuł nie w ustach, lecz w płucach. Wydał kilka nieartykułowanych dźwięków.
– Imitator – mówił Traszka nieco głośniej. – Podoba mi się to określenie, wiesz? Jest poważne. Budzi szacun. I jest prawdziwe. Ja umiem naśladować. Raz mogę być Lennym Kravitzem, raz gościem ze Slipknot. Mogę być, kim chcę.
– Nie masz na rękach – wychrypiał Pater – tatuaży…
– Teraz nie mam. Ale zawsze mogę mieć. Jakie chcę. Nawet więzienne. Takie, jakie miał Tuchlin. Mogę być Tuchlinem, Kotem, Staniakiem, a nawet – pochylił się nad Paterem i szepnął: – A nawet gościem z Jelitkowa…
Policjant wygiął się gwałtownie, jakby ktoś dotknął go rozpalonym żelazem.
– Nie, nie, nie – śmiał się Traszka. – Ja ci się nie przyznam do zabicia dwóch lasek w Jelitkowie i trzeciej we Władku. Pisało w gazecie, że te sprawy były twoimi obsesjami. Że nie spoczniesz, dopóki nie dorwiesz gościa z Jelitkowa… A ja nie chcę robić ci dobrze. Żebyś spokojnie poszedł na emeryturę… Ja sam ciebie wyślę na emeryturę do Bozi… I nic ci wcześniej nie powiem. Tak jak wysyłał Skorpion różne kurwy…
– Pomyśl – Pater mówił, choć z każdym słowem czuł mocniejsze ukłucie w piersiach – co będzie, jak mnie zabijesz. Myślisz, że będzie cię szukała cała polska policja? Że staniesz się sławny? Gówno prawda! Psy będą cię szukały po cichu. A jak cię złapią, to myślisz, że ogłoszą to światu?
Nie, oni nie mogą tego zrobić… Myślisz, że ktoś z nas się przyzna i powie: „Jodłowski zginął niewinnie, mordercą jest Traszka”?
Pater zatrząsł się i kaszlał długą chwilę. Traszka obserwował go z drwiącym uśmiechem.
– Wiesz, co zrobią moi kumple, jak mnie zabijesz? -Pater czuł, że z kącików ust wypływa mu ślina i deformuje nieco słowa. – Złapią cię i wywiozą do lasu. A tam będzie czekał na ciebie dół. Nikt z policjantów nie dopuści, abyś stanął przed sądem. A wiesz dlaczego?
– Mów dalej. – Traszka nie mógł ukryć zaciekawienia. – Mów dalej, fajnie nawijasz…
– W pierdlu – Pater szeptał – będziesz się chwalił, że zabiłeś psa! Będziesz szanowany. Będą się ciebie bali. Będziesz bogiem. A potem zjawi się u ciebie jakiś chytry wydawca i zaoferuje ci kasę, o jakiej ci się nie śniło. Twoje wspomnienia spisze jakiś wygadany cwaniak. A ty dzięki tej kasie dobrze się urządzisz w pierdlu. Klawisze przeszmuglują ci gorzałę, prochy. Raz w tygodniu pokój małżeński, a w nim najlepsze panienki. Wszyscy będą na twoje skinienie. Ale to tylko piękny sen. Ty nie trafisz do pierdla, tylko do dołu w lesie. Chyba że mnie nie zabijesz…
– Zaraz, zaraz. – Traszka podrapał się w szyję rękojeścią młotka. – Plączesz się w zeznaniach, gościu. Przecież powiedziałeś, że psy nigdy się nie przyznają, że zabili tamtego niewinnego we Władku. Czyli nieważne, czy ci rozbiję ten głupi łeb, czy nie. I tak czeka na mnie dół…
Traszka miał rację. Pater poczuł straszne zmęczenie. Szczęka bolała go od mówienia. Przetarł oczy dłonią.
– Powiedz, czy to ty zabiłeś w Jelitkowie. – Pater ledwie poruszał ustami. – A jak powiesz, to mnie, kurwa, zabij!
– Wiem, kto zabił w Jelitkowie. – Traszka uśmiechnął się szeroko i zamilkł. – Ale ci nie powiem. Ja zabiłem na Śląsku, w Krakowie i w Warszawie. A nawet tego starucha wepchnąłem do suszarni w tartaku. Za bardzo deptał mi po piętach. A kto zabił w Jelitkowie i we Władku? Może ja? A może nie?
– Wiesz, że już został na ciebie wydany wyrok śmierci? – Głos Patera nagle spotężniał. – Nie musisz mówić. I tak cię zajebią moi ludzie. Nie będziesz sławny, Traszka. Pies z kulawą nogą nie będzie o tobie wiedział. Chciałeś, aby ludzie pytali o ciebie: kim jest ten gitarzysta w kapturze kata z Henkermaske? Jak on wygląda? To musi być zajebisty koleś! Ale nikt o to nie pyta i nie będzie pytał! A ty wiesz, jak wyglądasz w tej masce?
Traszka zbliżył się i patrzył na Patera bez żadnego grymasu. Odłożył młotek i splótł palce obu dłoni. Zaczął wykręcać je w stawach.
– No jak wyglądam, gościu?
– Jakbyś grał w pornosie sado-maso! Wyglądasz – Pater splunął – jak aktor z niemieckiego pornosa. No, napierdalaj, gnoju, tym młotkiem, eins, zwei, dreil
Traszka zacisnął zęby. A potem zaśpiewał pełnym głosem:
A gdybym był młotkowym,
W fabryce z młotkiem szalał,
To co byś powiedziała?
Czy coś byś przeciw miała?
Chciałabym, chciała…
Chciałabym, chciała.
A potem uderzył. Młotek miękko klasnął o głowę Patera. Nad policjantem zapadła noc.
Filip Traszka przewrócił Patera na brzuch, dotknął młotkiem jego potylicy i zamachnął się.
– Chciałabym, chciała… – zaśpiewał Traszka i wziął kolejny zamach. – No to pa!