Wieloch i Kulesza mieszkali na kutrze rybackim w porcie. Ten osobliwy nocleg zawdzięczali niejakiemu Kapitanowi Piratowi, który był atrakcją turystyczną i ważną osobistością Władysławowa. Pierwszą funkcję pełnił, paradując w marynarskim stroju ulicami miasta, a jego potężna siwa broda, opaska na oku oraz wielki sygnet przyciągały liczne spojrzenia. W ważnych momentach dla miasta Pirat zakładał jedno z odświętnych ubrań, w których prezentował się lepiej niż cała polska admiralicja razem wzięta. Kapitan Pirat był jednak nie tylko żywym marynarskim symbolem miasta, lecz również biznesmenem. Wśród wielu interesów, które prowadził, była również organizacja morskich połowów dorsza. Podczas sezonu kilka razy w tygodniu jego trzy kutry zapełniali mężczyźni, ubrani w panterki i uzbrojeni w wędki, i płynęli na pełne morze, gdzie z lepszym lub gorszym skutkiem łowili dorsze.
Kapitan Pirat nie był zatem wniebowzięty, kiedy komendant Banasiuk poprosił go o tymczasowe wypożyczenie jednego z kutrów jako pływającego mieszkania. Komendant tłumaczył swą osobliwą prośbę brakiem wolnych kwater dla dwóch policjantów, którzy prowadzą bardzo ważną sprawę. Kapitan Pirat po krótkim wahaniu zgodził się, parafrazując biblijne przysłowie, że „nie samym chlebem żyje człowiek, lecz także dobrymi kontaktami z policją”. Jeszcze tego samego dnia ulokował Wielocha i Kuleszę w kutrze należącym do swojego znajomego, a ostatnich wątpliwości pozbył się, gdy Wieloch okazał mu ważną legitymację sternika morskiego. I tak policjanci, niczym przed laty Don Johnson, ich telewizyjny odpowiednik z Miami, zamieszkali w osobliwej kwaterze, w której smród ryb na zawsze wrósł w ściany. Nie dawał on im zasnąć, toteż musieli aplikować sobie jakieś środki nasenne. Najskuteczniejszym i najlepiej im znanym był oczywiście alkohol w chmielowej postaci. Kulesza wprawdzie od piwa wolał wódkę, ale Wieloch szybko go przekonał, że piwo jest lepsze na sen, przytaczając opowieści o tym, jak małym dzieciom na śląskich wsiach dawano do ssania nasączone piwem pieluszki.
A zatem codziennie przed snem pili piwo, a nazajutrz stwierdzali, że jego ilość ma skutki zgoła nielecznicze. Pater wygłosił im kazanie na ten temat i zabronił wypijać więcej niż jedno piwo przed snem, twierdząc, że mają w środku nocy być gotowi na wszystko – nawet na kierowanie samochodem. Podwładni Patera nie przejęli się zbytnio tym rozkazem, który odniósł tylko ten skutek, że kupili sobie dużo opakowań miętowej gumy do żucia.
Wieloch, ukołysany do snu chmielowym napojem, śnił o swoich rybnickich familokach, kiedy poczuł szarpanie za ramię. Otworzył oczy i ujrzał nad sobą Kuleszę.
– Pater – powiedział Kulesza.
– Co, dzwoni? – zapytał półprzytomny Wieloch, szukając odruchowo gumy do żucia. – Co się stało?
– Nie, nie dzwoni – odparł Kulesza. – On tu jest! I to nie sam!