Świtało, gdy zasypiali. To miała być ich ostatnia noc w „Rejsie”. Pater błądził myślami wokół greckich wysp, próbując przypomnieć sobie ich wszystkie znane nazwy. Zanim zasnął, zauważył, że nieprzenikniony granat nieba ustąpił stalowemu odcieniowi zbliżającego się poranka. Pomyślał jeszcze, że to najpiękniejszy odcień stali, jaki kiedykolwiek widział.
Obudził się o ósmej. Chciało mu się pić. Jedną ręką obejmował śpiącą Joannę, drugą sięgnął po butelkę wody mineralnej stojącej przy łóżku. Butelka była pusta. Pater zaklął pod nosem i wstał, by pójść do łazienki. Zobaczył, że w telefonie, który położył na stole, pulsuje niebieskie światełko. Ktoś zostawił wiadomość. W pierwszej chwili chciał ją zignorować. Co go to w końcu obchodzi? Jest przecież z kobietą, na której mu zależy. Za kilka godzin ciśnie podanie o emeryturę na biurko Cichowskiego jak Brudny Harry, który wrzucił do wody policyjną odznakę.
Gdy napił się wody z kranu i opłukał twarz, podszedł jednak do telefonu. Może Joanna miała rację, mówiąc, że policjant na zawsze pozostaje policjantem. Niereformowalnym.
„Telewizja Gdańsk”, usłyszał w telefonie kobiecy głos. „Będę jeszcze próbowała się z panem skontaktować”. Telewizja? Jaka telewizja? Pater trzymał telefon w dłoni, gdy rozległ się sygnał połączenia. Nacisnął zieloną słuchawkę.
– Dzień dobry, Telewizja Gdańsk raz jeszcze – usłyszał ten sam kobiecy głos. – Bardzo chcielibyśmy spotkać się z panem, panie nadkomisarzu, i poprosić o krótki komentarz.
– Nie mam nic do komentowania – rzucił cicho. – Nie jestem ani Szpakowskim, ani Szaranowiczem. Poza tym w policji obowiązują procedury. Proszę się zwrócić do rzecznika Komendy Wojewódzkiej.
Zdał sobie sprawę, że nie powiedział: „u nas w policji”. To nie była już jego policja. Już nie.
– Ale ja dzwonię w sprawie dzisiejszego artykułu na pański temat- kobieta nie ustępowała. – To niesamowita historia!
Poczuł, że zalewa go fala ciepła. To nie było to ciepło, którego doświadczył kilka godzin temu.
– Artykułu na mój temat? – szepnął i wszedł do łazienki. – O czym pani mówi?
– Nic pan nie wie? – zdziwiła się dziennikarka. – Nie wie pan o artykule w „SuperExpressie”?
– Nie wiem – warknął Pater. – Ale się dowiem.
Pięć minut później cicho zamknął drzwi od pokoju. W recepcji na ladzie leżał „Dziennik Bałtycki”.
– Macie może „SuperExpress”? – spytał trzydziestolatka z hiszpańską bródką, wklepującego do komputera dane nowych hotelowych gości.
– Proszę iść w stronę skweru Abrahama. Tam najszybciej pan dostanie.
Pater wybiegi z hotelu. Grupa plażowych pielgrzymów, którzy zmierzali w stronę swojej ziemi obiecanej, patrzyła na niego ze zdziwieniem.
Na pierwszej stronie gazety zobaczył tytuł: „Tak bawią się policjanci”. Niżej umieszczono zdjęcie. Mimo że fotografia była słabej jakości, bez trudu rozpoznał Wielocha i Kuleszę, którzy trzymali pod ręce jakiegoś słaniającego się na nogach mężczyznę. Podpis nie pozostawiał wątpliwości. „Dwaj kompani od wódeczki prowadzą swojego szefa, nadkomisarza P. Wstyd!”
Pater poczuł, że serce bije mu coraz mocniej. Zwinął gazetę, jakby bał się, że któryś z wczasowiczów może połączyć jego osobę z mężczyzną na zdjęciu.
Doszedł do alei Gwiazd Sportu i usiadł na ławce. Jeszcze raz spojrzał na pierwszą stronę. Znajdował się na niej odsyłacz do artykułu zamieszczonego wewnątrz gazety. Odszukał stronę siódmą i ujrzał kolejny tytuł, wybity wielką czerwoną czcionką: „Wściekły pies z Pomorza”. Przeczytał kilka pierwszych zdań wyróżnionych tłustym drukiem. „Pogoń za przestępcą wąskimi uliczkami Władysławowa zakończyła się śmiercią. Jako pierwsi odkrywamy kulisy tej sensacyjnej sprawy!”
Pater szybko przebiegł wzrokiem cały artykuł. Popatrzył na ilustrujące go dwie fotografie. Na pierwszej pokazano wejście do chłodni wysokiego składowania we władysławowskim porcie. Na drugim zdjęciu stało kilku mężczyzn. Pater nie miał wątpliwości, że fotografia pochodzi z jednego z policyjnych pikników. Twarz jednego z nich była komputerowo rozmyta. Jego twarz.
Raz jeszcze zaczął czytać. Tym razem uważnie.
„Turystów przebywających we Władysławowie spotkała niespodziewana atrakcja. W wypełnioną wczasowiczami ulicę Hryniewieckiego wjechały z piskiem opon dwa samochody. Ludzie w panice odskakiwali na boki, kryjąc się w barach, niektórzy zaś sądzili, że na ulicy kręcone są sceny do kolejnego filmu kryminalnego. Pogoń za podejrzanym znalazła swój kres w jednej z portowych hal”.
Tu następował opis zdarzeń rozgrywających się w chłodni. Najwyraźniej Marcin Frątczak – spojrzał na nazwisko dziennikarza podpisanego pod artykułem – musiał rozmawiać z zakładnikiem Jodłowskiego. „Ten policjant- mówi nasz rozmówca – zachowywał się, jakby był niepoczytalny. Jakby miał szaleństwo w oczach!”
„By zrozumieć, co się stało we Władysławowie – Pater czytał dalej – musimy cofnąć się o cztery lata, gdy na plaży w Jelitkowie znaleziono zwłoki dwóch dziewczyn. Ta głośna sprawa nie znalazła swojego finału w sądzie. Sprawcy nie wykryto, zaś sprawa ta stała się obsesją prowadzącego ją policjanta”.
Bohaterem dalszej części artykułu był sam Pater, nazywany „nadkomisarzem P.”. Dwóch rozmówców opowiadało o hazardowej pasji Patera i zakładach bukmacherskich. Pojawiła się także wypowiedź anonimowego policjanta: „Nikt go nie lubił. Nazywaliśmy go «Antypater». Ze względu na nazwisko oraz to, że z nikim się nie kolegował”.
Antypater. A więc ujawnili moje nazwisko. Każdy głupi, jeśli tylko zada sobie trochę trudu, będzie wiedział, o kogo chodzi. „Nikt go nie lubił”. To zdanie najbardziej go zabolało.
Niczym sparaliżowany wpatrywał się w kolejne akapity, opowiadające o Jelitkowie i znów o akcji na półwyspie. Doszedł do kolejnego fragmentu i odzyskał świadomość, jakby ktoś wymierzył mu mocny policzek.
„Jak dowiadujemy się z wiarygodnych źródeł – przeczytał – morderca z Jelitkowa i Władysławowa miał na swoim koncie trzy inne zbrodnie popełnione na terenie Polski. Właśnie jego dotyczyła akcja o kryptonimie «Naśladowca»„.
„Stek bzdur. Gazetowe brednie”, pomyślał Pater. „Niusy wyssane z palca, czyli gówno prawda”.
A jednak nie mógł zlekceważyć ostatniego akapitu. Fragmentu, który znów traktował o nim. „Nadkomisarz P. jest w gruncie rzeczy postacią tragiczną. Jak «Zły porucznik” i bohaterowie Wściekłych psów Tarantino. Czy dla takich ludzi powinno być miejsce w policji? Mimo odnoszonych sukcesów chyba nie. Nadkomisarz P. jest niczym niezabezpieczona broń pozostawiona bez nadzoru. Broń, która prędzej lub później wypali, powodując tragedię”.
Z wściekłości przedarł gazetę na dwie części i obie wyrzucił do kosza. Z powrotem usiadł na ławce i zaczął tępo wpatrywać się w mosiężną gwiazdę wykutą w hołdzie dla jakiegoś wybitnego sportowca.
Stracił poczucie czasu. Ze stanu odrętwienia wyrwał go dźwięk telefonu, kłujący niczym żądło szerszenia.
„Żarówa”, przeczytał na wyświetlaczu. „A więc stary już wie o wszystkim. I dobrze. Zaoszczędzimy sobie czasu”.
– Wiem, w jakiej sprawie pan dzwoni. – Pater postanowił ubiec naczelnika. – Poranna lektura już za mną.
– Wizerunkowo wypadasz tak sobie – warknął naczelnik. – W sprawie tego zdjęcia, gdzie tych dwóch kretynów podtrzymuje cię ledwo ciepłego, miałem już telefon z centrali. A policja dba o dobry wizerunek, rozumiesz?
– Chciałbym się z panem spotkać. – Pater postanowił, że nie będzie wdawał się w dyskusje.
– No to chociaż raz się zgadzamy. – Cichowski ciągle warczał niczym amstaff szykujący się do ataku. – I to nie jest tak, że ty sobie chcesz, Pater. Ty masz tu być! Nie wiem, co masz dla mnie, ale ja wiem, co mam dla ciebie! A jeśli się znów nachlasz, niech cię Kulesza albo ten drugi pajac przywiezie. Ale już!
Naczelnik rozłączył się.
Pater wstał z ławki. Huczało mu w głowie. Jakby był muszlą wyłowioną z pobliskiego morza i przystawioną do ucha.
Powłóczył nogami w stronę „Rejsu”. Gdy mijał mosiężną gwiazdę Janusza Kusocińskiego, poczuł, jakby postarzał się o wiele lat.