6

W Królestwie Światła trwała idylla.

Siska sięgnęła po koszyk i włożyła do niego codzienną porcję warzyw. Marchew, sałata, kapusta, jabłka i inne smakowitości, które nosiła jeleniom olbrzymim.

Codziennie o tej samej porze chodziła do nich na łąki za Sagą. Spotykała łanię z cielęciem, te same, które ona i Tsi uratowali.

Jelenie znajdowały się na skraju lasu. Widziała je z daleka, wiedziała, że na nią czekają. Ta świadomość przepełniała ją radością i pragnieniem czynienia dobra.

I to ona, która kiedyś pogardzała zwierzętami! Która ich nie znosiła.

Teraz nawiązała wspaniały kontakt z tymi dwoma, porozumiewała się z nimi dzięki aparacikom mowy, które przekazywały raczej myśli niż słowa. Jelenie już ją rozpoznały, wiedziały, że mają w niej przyjaciela, że to ona właśnie pomogła im, kiedy najbardziej tego potrzebowały, a teraz zawsze przynosi tyle smakołyków…

Cielę z każdym dniem było większe, przyjemnie patrzeć, jak rośnie.

Ale dzisiaj zwierzęta nie wyszły jej na spotkanie, jak to zwykle czyniły. Siska zatrzymała się niepewnie.

I wtedy zobaczyła. Przy łani i cielęciu kręcił się jakiś człowiek. Ktoś, kto rozmawiał z nimi przyjaźnie. Siska poczuła w sercu ukłucie zazdrości. To przecież jej jelenie, to ona pierwsza nawiązała z nimi kontakt. Oj! To nie żaden człowiek, to Tsi-Tsungga. Z Czikiem na ramieniu.

Co powinna teraz zrobić? Nie widziała leśnego elfa od czasu kwarantanny, ale jej myśli nieustannie krążyły wokół niego niczym kot koło miski śmietany. Nie chciała myśleć o Tsi, ale przez cały czas nie robiła nic innego. On też ją zobaczył i zawołał uradowany:

– Księżniczka! Chodź! One nie są niebezpieczne, znają nas.

Dobrze o tym wiem, pomyślała. Nie mogła się teraz odwrócić na pięcie i uciec, poszła więc w jego stronę. Jelenie natychmiast ruszyły jej na spotkanie. Podeszły i czekały, aż wyjmie zawartość koszyka.

– A niech mnie, och, ale ty jesteś mądra – mówił Tsi zdumiony.

– Ja to robię codziennie – odparła krótko, próbując ukryć triumf, który odczuwała.

– Ja też przychodzę tutaj często – powiedział Tsi. – Ale nigdy cię nie widziałem. Że też pomyślałaś o warzywach! Ja także powinienem był to zrobić, tymczasem przynoszę im zawsze parę garści siana.

Pomagał jej teraz rozdzielać smakołyki. Siska nie mówiła nic, ale serce biło jej tak głośno, że bała się, iż on usłyszy.

– Prawda, jak cielak wyrósł? – zapytał Tsi.

– Tak, jest bardzo piękny.

– To zresztą samiczka.

Przecież widzę, pomyślała, ale odrzekła tylko:

– Tak.

– To bardzo dobrze – ciągnął Tsi. – Byłoby źle, gdybyśmy mieli za dużo samców.

– Tak.

– Widzisz, jak się do nas przyjaźnie odnoszą?

– Widzę. To bardzo przyjemne.

– A ja ochrzciłem małą. Nazywam ją Księżniczka.

Siska nie mogła powstrzymać uśmiechu.

– Mam się z tego cieszyć, czy raczej obrazić?

– Och, oczywiście, że cieszyć, po to to zrobiłem – bełkotał przestraszony. – Nie miałem zamiaru…

– Tak, wiem. Bardzo mi miło.

Tsi stał bez ruchu z marchwią w ręce. Siska starała się na niego nie patrzeć. Czik zaczął ją obwąchiwać i pozwoliła mu na to. Ona, która nie cierpiała zwierząt…

Oczy Tsi mieniły się zielonkawo.

– Księżniczko, zastanawiam się… Czy myślałaś o tym, wiesz…? Przyjdziesz?

Siska głęboko wciągnęła powietrze.

– Tak, myślałam o tym. Przyjdę. Zamierzałam pójść teraz… ale Nataniel i Ellen zapytali wczoraj mnie i Sassę, czy nie chciałybyśmy pojechać z nimi do Nowej Atlantydy. Obie bardzo chcemy, tam teraz jest podobno pięknie. Zresztą i tak nie mogłabym odmówić.

– Oczywiście, to jasne, że byś nie mogła – przyznał zgaszony, na jego twarzy odmalowało się wielkie rozczarowanie.

Łania wyciągnęła pysk i zaczęła ostrożnie obgryzać marchew, którą Tsi trzymał w ręce. Wypuścił ją przestraszony, po czym oboje z Siską wybuchnęli głośnym śmiechem.

– Księżniczko, naprawdę bardzo cię lubię – zapewnił czule.

– Mówisz do mnie czy do cielaczka?

Roześmiał się jeszcze głośniej, ona zaś z radością pogłaskała Czika.

– Wracaj jak najszybciej z Nowej Atlantydy – poprosił.

– Dobrze – szepnęła. – Nie wiem, jak długo tam zostaniemy, ale zawiadomię cię natychmiast, jak tylko wrócę do domu.

Jak łatwo się z nim rozmawiało. Mogła mu powiedzieć o sprawach, o których marzy. Bo tylko oni dwoje znają tajemnicę, a była pewna, że on jej nie zdradzi.

Widziała, że Tsi ma ochotę ją uściskać, ale stali na otwartej łące i ktoś mógł ich zobaczyć. Dalej więc rozmawiali z jeleniami, odważyli się nawet głaskać delikatne chrapy łani, a ona im na to pozwalała. To były piękne chwile.

W końcu jednak Siska musiała iść. Obiecał, że pod jej nieobecność będzie codziennie karmił zwierzęta.

Po paru krokach Siska odwróciła się i pomachała wszystkim przyjaciołom. Oni stali i patrzyli w ślad za nią. Tsi-Tsungga machał energicznie.

Siska uśmiechała się sama do siebie, dreszcz oczekiwania przenikał jej ciało.


Theresa, niegdyś austriacka księżniczka, stała w oknie i patrzyła jak jej mąż, Erling, idzie do swojej bardzo odpowiedzialnej pracy w ratuszu. Widziała, że jest dziwnie zdenerwowany, idąc podskakuje, jakby chciał przyśpieszyć kroku, a jednocześnie go to złościło.

Theresa zdawała sobie sprawę, o co chodzi. Wiedziała więcej niż sam Erling.

Och, jak on się ostatnio zmienił! To jakieś rozgorączkowanie, które go nie opuszcza ani na chwilę. Zaczęło się od długich rozmów o niezwykle zdolnej koleżance z pracy, Lenore. Potem przestał w ogóle o niej mówić. Popadał natomiast w długie zamyślenie. A teraz ten niepokój.

Prawda, że bardzo się opiekował nią, Theresa, może nawet bardziej niż przedtem, i właśnie to martwiło księżnę najbardziej.

Wszystko to wydarzyło się w związku z wyprawą do Ciemności. Erling bardzo się niepokoił o wnuki i innych członków rodziny, biorących udział w ekspedycji. Nawet nie wspominał imienia Lenore, która przecież też tam była, ale jego bezsenne noce, niespokojne krążenie po pokojach, mówiło więcej niż słowa.

W końcu ekspedycja wróciła do domu, a Erling wpadł w złość.

„Co za idioci! – wykrzykiwał. – Biedna Lenore jest kompletnie załamana. Wszyscy obwiniają ją o to, że na pokładzie Juggernauta o mało nie doszło do nieszczęścia. A to przecież nie jej wina! Talornin mówi wprawdzie, że Lenore jest niewinna, ale on również, jak się zdaje, popadł w niełaskę u swoich zwierzchników. Nic a nic nie rozumiem!”

Theresa popierała akurat drugą stronę, ale nie odważyła się powiedzieć tego głośno. To by oznaczało kolejne mowy obrończe, których sobie nie życzyła.

Theresa nie wierzyła, że Erling do końca zdaje sobie sprawę ze swego zainteresowania tą kobietą i z tego, jak daleko sprawy zaszły. Najwyraźniej znajdował się w pierwszej fazie zauroczenia, kiedy wszystko jest nowe, podniecające i trochę niebezpieczne i kiedy to właśnie zagrożenie jest częścią oczarowania. Niewierność nie leży w naturze Erlinga. Teraz jednak zadurzył się po uszy i Theresa nie miała pojęcia, co począć. Erling jest przecież bardzo przystojnym, czarującym mężczyzną, a nikt nie mógłby powiedzieć, że Lenore czegoś brakuje. Jest inteligentna, posiada rozległą wiedzę, ale raporty młodszych członków rodziny donosiły Theresie o mniej pociągających stronach jej osobowości.

Dzieci, rzecz jasna, nie wiedziały nic na temat stanu uczuć Erlinga.

Teraz mąż zniknął jej z oczu. Theresa wciąż stała i patrzyła na pustą, niezwykle piękną ulicę.

Wzdychała ciężko. Wszystko zrobiło się takie trudne. Nie tylko ta sprawa z Erlingiem. Jest jeszcze coś więcej, chociaż ostatnie zmartwienie wzmogło jeszcze troski od dawna dręczące Theresę.

Nieoczekiwanie na ulicy pojawiło się trzech mężczyzn, którzy najwyraźniej kierowali się w stronę jej domu.

Nie, nie jest w stanie przyjmować gości w takiej chwili.

Kiedy jednak stwierdziła, że to Marco i Dolg w towarzystwie Armasa, ucieszyła się. Przed nimi nie może zamykać drzwi, zwłaszcza że mają też ze sobą starego Nera.


Theresa pośpiesznie nakryła do stołu, podała gościom przekąski, a wtedy oni wyjawili, z czym przychodzą.

– Była u mnie Berengaria – zaczął Dolg. – Martwi się o ciebie, Thereso. I muszę powiedzieć, że nie tylko ona. W tej sytuacji postanowiliśmy po prostu przyjść do ciebie i zapytać, co cię dręczy.

Oj, przestraszyła się Theresa Oj, co robić? By zyskać na czasie i zebrać myśli, zaczęła mówić o czymś zupełnie innym:

– Czy jest coś nowego w sprawie „woreczka na duszę Griseldy”?

– Niestety nie – odparł Armas. – Absolutnie nic.

Nagle Theresa znalazła rozwiązanie. Przecież nie musi wspominać o Erlingu. Wystarczy, że powie im o tym swoim drugim zmartwieniu. Może jej pomogą? Zastanawiała się przez chwilę, szukała odpowiednich słów.

Armas… jaki urodziwy mężczyzna wyrósł z miłego synka Fionelli! Theresa zawsze miała słabość do tego chłopca, od początku zapowiadał się znakomicie. A obok niego Dolg, jej ukochany wnuk, dziecko, przez które tyle wycierpiała. I taki samotny, taki samotny!

Jak to dobrze, że znalazł przyjaciela w Marcu! Jak to dobrze, z rozczuleniem patrzyła na tych trzech wspaniałych mężczyzn przed sobą.

Błądząc myślami gdzie indziej, poklepała swego starego przyjaciela Nera, po czym rzekła wolno:

– To prawda, że w ostatnim roku jestem dość przygnębiona. To oczywiście głupio z mojej strony, bo przecież mam tu wszystko, czego mogłabym pragnąć. – Teraz nie myślała o przykrościach związanych z Erlingiem, ale generalnie o swojej sytuacji życiowej. – Wiem, że uznacie mnie za osobę marudną, ale chyba nie powinnam mieszkać tutaj, w takim wspaniałym mieście jak Saga, powinnam raczej zostać przeniesiona do miasta nieprzystosowanych, ale… No cóż, wiec chciałam wam powiedzieć, że strasznie tęsknię to domu, do Theresenhof!

Całkiem wbrew swojej woli zaczęła płakać. W ten sposób udręka wielu miesięcy znalazła w końcu ujście.

Marco położył niezwykle kształtną dłoń na jej ręce.

– Nie ty jedna w Królestwie Światła pragniesz znaleźć się znowu w zewnętrznym świecie, nie ty jedna. Ja nie, oczywiście, ja bym nie chciał wracać. Ale na przykład wszyscy mieszkańcy miasta nieprzystosowanych. I nie tylko oni. Jest tu więcej takich, którym zdarza się wzdychać z tęsknoty za starym światem. To naturalne.

– Dziękuję. Ale ja… ja pochodzę ze starej szkoły, jak wiesz. Urodziłam się do życia na cesarskim dworze. Zostałam stamtąd usunięta. I tak fantastycznie się czułam na swoim wygnaniu w Theresenhof. Och, Marco, gdybym tylko mogła tam się znowu znaleźć! Ale wiem, że to niemożliwe. Wiem, że nie ma drogi powrotu, i ta świadomość mnie przytłacza.

– Ależ oczywiście istnieją drogi na zewnątrz! Można wyjść. Tylko my nie chcemy nikogo wypuszczać, bo nasz świat stałby się tam znany, a wtedy idylla tu w królestwie musiałaby się skończyć. Ludzie na ziemi nie spoczęliby, dopóki by nie „odkryli” Królestwa Światła.

Theresa siedziała w milczeniu. Nawet jak na osobę trzydziestopięcioletnią wyglądała bardzo młodo, teraz jednak zły nastrój zrobił swoje i twarz księżnej się postarzała. Theresa szeptała przygnębiona:

– Chciałabym tylko zobaczyć Theresenhof, tylko jeden jedyny raz, i byłabym zadowolona.

Tym razem Theresa mijała się z prawdą. Od dawna wiedziała, że pragnie czegoś więcej. Chciała tam zostać i umrzeć. Zwłaszcza teraz, kiedy utraciła miłość Erlinga. Chociaż to ostatnie przekonanie dyktowała jej gorycz. W głębi duszy wiedziała, że Erling nadal ją kocha. Tylko ta oszałamiająco piękna młoda kobieta wprowadziła zamieszanie do jego duszy. On tego nie chciał, ale czyż możemy kierować swoimi pragnieniami?

Mężczyźni spoglądali po sobie pytająco. Marco skinął głową, a potem powiedział:

– Thereso, porozmawiamy z Ramem i Talorninem. Może otrzymasz pozwolenie. Wszyscy przecież ci ufamy, wiemy, że nie będziesz opowiadać o Królestwie Światła. Erling też tego nie zrobi.

– Och, ja miałam zamiar jechać sama – rzekła pośpiesznie. – Erling ma tutaj przecież ważną pracę. A ja wkrótce wrócę.

– Nie możesz jechać całkiem sama – uśmiechnął się Marco. – Musi ci towarzyszyć Obcy lub Strażnik.

– A więc to już miało miejsce przedtem? Już dawniej ludzie stąd wyjeżdżali?

– Bardzo rzadko. Ale zdarzało się, owszem.

Theresa zastanawiała się przez chwilę.

– Zaraz… no właśnie, chciałabym mimo wszystko kogoś ze sobą zabrać. Nasz stary przyjaciel Heinrich Reuss strasznie by chciał wrócić na ziemię. I czy poza tym mogłabym wziąć jeszcze dwie osoby?

– Kogo masz na myśli? – spytał Marco z wahaniem.

– Dwoje moich wnuków. Oboje są teraz bardzo przygnębieni i potrzebują odmiany, a także czegoś, co by zajęło ich myśli.

– Chodzi ci o Berengarię?

– Tak. I o Dolga.

– Nie, ale ja… – zaczął syn Czarnoksiężnika zaskoczony. Zaraz jednak przerwał sam sobie. – Babciu, my też mamy do ciebie pewną sprawę! O mało nie zapomniałem. Tak, rzeczywiście jestem smutny, ponieważ nie mogę sprawić, by szlachetne kamienie odzyskały blask. Czy pamiętasz, jak kiedyś nam obojgu udało się je oczyścić po dotknięciu brudnych palców kardynała? Zrobiliśmy to my, ty i ja. Pomyślałem więc teraz, że poproszę o pomoc ciebie i Uriela, bo wciąż nosicie w sobie czystą wiarę w Boga. I czy nie sądzisz, że Sassa jest na tyle niewinna, by mogła nam pomóc?

Twarz Theresy rozjaśniła się.

– Sassa, tak! Ona jest niewinna jak dziecko, czasami nawet uważam, że jest zbyt dobra. Chętnie obie ci pomożemy. Musisz się jednak śpieszyć, bo Ellen i Nataniel mają jutro zabrać dziewczynki do Nowej Atlantydy. Ale… pomogę ci pod pewnym warunkiem.

Dolg czekał,

– Pod warunkiem, że będziesz mi towarzyszył do zewnętrznego świata. Przy tobie czułabym się bezpieczna.

Obdarzony gorącym sercem Dolg uśmiechnął się, jak zawsze w jego uśmiechu był smutek.

– Zgoda, jesteśmy umówieni. Nawiążę teraz kontakt z Urielem i Sassa i poproszę, żebyście wszyscy przyszli do mnie dzisiaj po południu.

Goście odeszli, zostawiając Theresę w znacznie lepszym nastroju Uzgodnili, że podróż do zewnętrznego świata powinna nastąpić możliwie jak najszybciej. Trzej mężczyźni musieli tylko przedtem porozmawiać z Ramem i Talorninem, by uzyskać ich pozwolenie.

Machała im na pożegnanie z okna. Kiedy jednak zniknęli jej z oczu, ponure myśli znowu powróciły. Erling… och, tak ją to bolało, że niemal cała radość z porozumienia z Dolgiem znowu zniknęła. Ale nie do końca.

Gdyby tak miała kogoś, komu mogłaby się zwierzyć! Ale nie chciała rozmawiać z nikim za plecami Erlinga. Poza tym duma jej na to nie pozwalała. Nie jest zabawnie opowiadać, że człowiek jest zdradzany.

Nagle twarz jej się rozjaśniła. Już wiedziała, z kim mogłaby porozmawiać o tej sprawie!

Sol z Ludzi Lodu!

Od dawna istniało głębokie porozumienie między pochodzącą z wysokiego rodu Theresą von Habsburg i Sol, dziewczyną, która dorastała w strasznej nędzy w zapomnianej przez wszystkich górskiej dolinie w Norwegii, bo przyniosła na świat przekleństwo Ludzi Lodu, którego nigdy nie zdołała w sobie pokonać.

Ale Sol potrafiła zachowywać się niczym prawdziwa arystokratka, kiedy tylko chciała. W pewnym sensie Sol przypominała kameleona. Kiedy rozmawiała z księżną, ani w zachowaniu Sol, ani w jej języku nie było cienia wulgarności, chociaż przy innych okazjach…

Inny powód, dla którego Theresa wybrała akurat Sol, to to, że słynna wiedźma z Ludzi Lodu była bardzo dyskretna, nie należała do rodziny, a poza tym jako duch znajdowała się poza ludźmi z otoczenia Theresy.

Sol uratowała także księżnę w kilku nieprzyjemnych sytuacjach o mniejszym znaczeniu. Niewidoczna, naprawiała drobne błędy, które zdarzało się Theresie popełniać. A takich przysług dama jej pokroju nigdy nie zapomina.

Poza tym w ich wzajemnych stosunkach liczyło się także i to, że księżna była pozbawiona wszelkiego snobizmu. Używała swoich tytułów jedynie w przypadkach, kiedy mogło to mieć praktyczne znaczenie.

To Marco przedstawił kiedyś księżnej swoją kuzynkę Sol. Przeczuwał chyba, że te dwie kobiety mają wiele wspólnego, chociaż na pierwszy rzut oka nic nie mogło na to wskazywać. Z czasem nawiązała się między nimi serdeczna przyjaźń, taka, która najchętniej obywa się bez słów, oparta na wzajemnym bezgranicznym zaufaniu.

Dlatego teraz Theresa poprzez Marca wezwała Sol. Krótki telefon do Marca, bez wyjaśniania powodów, rzecz jasna, i czarownica z Ludzi Lodu natychmiast się pojawiła, uszczęśliwiona, że ktoś jej potrzebuje i będzie nareszcie mogła coś zrobić. Bezczynność minęła, przynajmniej na jakiś czas.

Загрузка...