18

– Theresenhof jest właśnie tutaj – uspokajał ją Tell. – Obejrzałem wszystko dokładnie w naszym gabinecie kartograficznym. Tam, jeśli się chce, można na wielkich ekranach odczytać położenie najdrobniejszych nawet szczegółów krajobrazu zewnętrznego świata.

Jego wyjaśnienia niewiele księżnej pomogły. Była jak odrętwiała z rozczarowania. Nic, ale to nic się tu nie zgadza z obrazami z jej marzeń! Co właściwie ma pokazywać tym dwojgu młodym?

Nagle Tell wykonał gwałtowny zwrot i skierował gondolę między drzewa.

– Jedzie samochód – mruknął.

Dopiero po chwili spostrzegli, że stoją przy jakimś kontenerze, prawdopodobnie przeznaczonym na śmieci. Mały samochodzik wjechał na otwarty plac, na którym jeszcze przed chwilą stała ich gondola, i wysiadła z niego młoda dziewczyna.

Armasa najbardziej zainteresował samochód, czerwony, o pięknym opływowym kształcie. Silnik pracował tak cicho, że wcale go nie słyszeli, po chwili zgasły też światła. Reszta przybyszów obserwowała dziewczynę. Nieustannie rozglądała się ukradkiem dookoła, miała pospieszne ruchy, świadczące o wielkim zdenerwowaniu. Wyjęła z samochodu paczkę. Drobnymi, skradającymi się kroczkami podeszła do kontenera, ukryta wśród drzew czwórka instynktownie pochyliła głowy, by dziewczyna ich nie zobaczyła. Ona zaś uniosła pokrywę, wrzuciła do środka niezgrabną paczkę i natychmiast uciekła z powrotem do samochodu. W chwilę później silnik zapalił i wóz zniknął im z oczu.

– Nie było się tak znowu czym denerwować – mruknęła Berengaria. – Co to takiego, wyrzucić torbę ze śmieciami?

Tell znowu wjechał na otwarty plac. Wysiadł z gondoli i poprosił, by inni też opuścili pojazd. Berengaria dygotała z zimna.

– Widzę, że ruch jest znaczny – stwierdził Tell. – W tej sytuacji nie mogę podjechać bliżej do miasta. Ale Armas wie, gdzie się znajduje hotel, w którym spędzicie dzisiejszą noc. I jeszcze… włóżcie na twarze te białe maseczki. W miastach zewnętrznego świata to teraz konieczne.

– Dlaczego? – spytała Berengaria, wiążąc posłusznie tasiemki z tyłu głowy. – Pominąwszy, że to bardzo dobre dla Armasa. W masce nie będzie zwracał na siebie uwagi.

– Zanieczyszczenie powietrza. To wielki problem współczesnego świata.

– Ciii! – syknął Armas. – Co to?

Z kontenera docierało do nich słabe, piskliwe kwilenie.

– Kociak. Albo szczeniak – szepnęła Berengaria wstrząśnięta. – Ta przeklęta dziewucha wrzuciła do kontenera szczeniaka!

Theresa nie miała czasu na żadne „nie klnij!” Pobiegła do śmieci, a reszta deptała jej po piętach.

Tell jako najwyższy pochylił się nad pojemnikiem i wydobył zawiniątko, które wyrzuciła dziewczyna.

– To nie jest ani psiak, ani kociak – oznajmił złowieszczo.

– Noworodek – wyszeptała Theresa pobladłymi wargami. – Mój Boże, co my z nim zrobimy? Przede wszystkim nie wolno dopuścić, żeby zamarzł…

– Zabierzemy ją ze sobą – rzekła stanowczo Berengaria owładnięta potrzebą samarytańskiej służby. Maleństwo okazało się dziewczynką.

Tell odniósł się do tego pomysłu sceptycznie.

– Do Królestwa Światła? Za mało wiemy na temat bakterii w zewnętrznym świecie i w ogóle. Ciekawe, dlaczego wrzucono małą do pojemnika? Powodów może być, oczywiście, wiele. Podejrzewam jednak, że sprawy w starym świecie nie toczą się najlepiej.

Pospiesznie zebrali parę sztuk odzieży, owinęli w nie dziecko, a Tell dodatkowo otulił je swoją szeroką peleryną Strażnika. To niezwykły widok, rosły i szorstki w obyciu mężczyzna, czule tulący do piersi nieszczęsne maleństwo. Mała kwiliła żałośnie, pewnie jest głodna. Albo czuje się porzucona i przestraszona.

– Przechowam ją przez dzisiejszą noc w naszej ciepłej gondoli – rzekł Tell. – Wy zaś dowiedzcie się, gdzie można szukać dla niej pomocy i co w ogóle należy z tym począć. A teraz pospieszcie się, robi się późno, a wy macie spory kawałek drogi do przejścia.

Zakłopotani tym, że spadła na nich odpowiedzialność za jeszcze jedno życie, ale też wzruszeni i trochę dumni, zaczęli schodzić w dół.

Oglądali się raz po raz, żeby zobaczyć Tella, stojącego na zboczu i czule przyciskającego do siebie dziecko. – Jakie to piękne – wzdychała Berengaria.

Bardzo szybko się wyjaśniło, dlaczego dziecko wyrzucono do pojemnika na śmieci.

Tuż w hotelowym westybulu zobaczyli wielki napis, który potem mieli widywać w różnych miejscach w całym mieście. Napis głosił: „Rok bezdzietny”. O ile nasi wędrowcy zdołali się zorientować, był to już trzeci z rzędu taki rok, ten miał być ostatni. Ze względu na katastrofalne przeludnienie władze musiały podjąć właśnie takie drastyczne kroki. Zakaz rodzenia dzieci. Za jego złamanie karano wieloma latami więzienia, mówiło się nawet o karze śmierci. Stała za tym wszystkim organizacja międzynarodowa, można więc było przypuszczać, że zakaz obejmuje cały świat.

– To naprawdę do tego doszło? – mruknął Armas. – Tak, tego rodzaju tendencje obserwowano już pod koniec dwudziestego wieku, demografowie ostrzegali przed zbyt wielkim przeludnieniem.

– W takim razie sądzę, że o naszej małej nie powinniśmy nikomu nawet wspominać – szepnęła Theresa. – Musimy po prostu znaleźć dla niej jakiś bezpieczny dom. Zwłaszcza że próba odszukania matki jest pewnie kompletnie beznadziejna. Tu wszędzie jeździ mnóstwo takich małych, czerwonych samochodzików.

Theresa zresztą miała już na myśli konkretny dom: Theresenhof. Tam zawsze przyjmowano z otwartymi ramionami wszystkich bezdomnych i pozbawionych opieki.

– Zastanawiam się, kto teraz jest cesarzem Austrii – powiedziała do obojga młodych. – Chyba nie można o to po prostu zapytać, bo uznają człowieka za idiotę.

– Oj, może nie jest tak źle – roześmiał się Armas. – Chodź ze mną do recepcji!

Berengaria nie interesowała się recepcją i załatwianiem formalności. Natychmiast po wejściu do hallu zobaczyła dwóch młodych chłopców, grających na automatach. Zawsze była pewna siebie i niczego się nie bała, podeszła więc do nich i zapytała, jak to robią.

Język żadnemu z trojga mieszkańców Królestwa Światła nie nastręczał kłopotów. Rodzice Berengarii zawsze w domu rozmawiali po niemiecku, matka Armasa, Fionella, też pochodziła z tych okolic, a Theresa… ona przecież jest prawdziwą Habsburżanką.

Armas wyjaśnił recepcjoniście, że przyjechali z Australii, z tamtejszych pustkowi, i niewiele wiedzą o współczesnym świecie. Theresa natychmiast skorzystała z okazji i zapytała, kto jest teraz cesarzem Austrii. To oczywiste, że jakiś Habsburg, ale kto dokładnie?

Mężczyzna za ladą przyglądał im się z uwagą.

– Musieliście naprawdę mieszkać na bardzo odległych pustkowiach. Jaki cesarz? Jacy Habsburgowie? Nie było tu żadnego cesarza od setek lat!

Theresa poczuła, że na jej policzki wypływają krwiste rumieńce.

– Kto w takim razie rządzi krajem?

– Prezydent, oczywiście!

Biedaczka była kompletnie oszołomiona.

– Pytałam, bo sama pochodzę z Habsburgów. Czy to oznacza, że ród całkiem wymarł?

– Eee, przypuszczam, że gdzieś w Europie żyją jeszcze jacyś Habsburgowie. Ale władzy nie mają już od dawna.

Księżna Theresa bardzo chciała zapytać jeszcze o Theresenhof, ale uznała, że nie powinna się już więcej ośmieszać. Recepcjonista mógłby zacząć się dziwić.

Pewnie w Australii nie ma aż takich niezmierzonych pustkowi, pomyślała.

Dostali pokoje i poszli na górę przygotować się do obiadu. Musieli się spieszyć, bo robiło się coraz później, kuchnia zostanie wkrótce zamknięta.

Berengaria zdążyła tymczasem nawiązać znajomość z tymi dwoma od automatów, obiecali, że poczekają, aż zje obiad.

Menu w restauracji wprawiło ich w kolejny szok.

– O mój Boże, a ja myślałam, że urządzimy sobie prawdziwe święto – jęknęła Theresa rozczarowana. – A co to znowu jest? Ziemniaki, rzepa, algi… och, kochani, myślę, że świat zewnętrzny nękany jest prawdziwym kryzysem.

– Ram powtarza to od dawna – wtrącił Armas.

Wybrali dania, które wydawały im się najmniej prostackie, i starali się nie myśleć o tym, co jedzą. Restauracja pełna była ludzi, którzy najwyraźniej przyszli tutaj, by dobrze zjeść. Przybysze jednak mieli ponure miny, kiedy się rozchodzili i mówili sobie dobranoc.

Berengaria poszła do swojego pokoju, ale tylko na chwilę, zaraz potem wymknęła się znowu na dół.


Noc nad udręczoną ziemią.

Księżyc kontynuował swoją cichą wędrówkę po niebieskim firmamencie.

Theresa wierciła się niespokojnie na niewygodnym łóżku.

Nic nie było takie, jak marzyła. Kompletne fiasko, chociaż może jeszcze za wcześnie, by wypowiadać się tak kategorycznie. Jutrzejszy dzień wprowadzi, miejmy nadzieję, trochę porządku do jej wyobrażeń o tym, jak powinien wyglądać stary świat.

Berengaria i Armas są pewnie dość rozczarowani. Tyle przecież się nawychwalała swojego Theresenhof i pięknej okolicy, przemiłych Austriaków i atmosfery kraju. Zresztą wszystko z pewnością będzie lepiej, byle tylko jak najprędzej znaleźli się w Theresenhof.

Erling, jak mogłeś mi to zrobić? Dlaczego odebrałeś mi radość życia i szczęście, że mamy w Królestwie Światła wspólny dom? Dlaczego obudziłeś we mnie tęsknotę i pragnienie powrotu do starego świata, który już nie istnieje?

Jestem tutaj taka zagubiona. I umrzeć tutaj… Boże, byłabym taka samotna. A myślałam, że doznam uczucia powrotu do domu. Że spocznę w kaplicy w Theresenhof.

No nic, może jutro wszystko się ukaże w jaśniejszym świetle. Jutro pojedziemy do majątku.

Jak wielokrotnie tego wieczoru myśli księżnej znowu skierowały się ku nieszczęsnemu noworodkowi, którego znaleźli. Uratowali mu życie, ale co z tego?

Znowu Theresenhof. To była jakby odpowiedź na wszelkie zmartwienia. Wszystko się ułoży, gdy tylko się tam znajdzie.


Na dole w salonie Berengaria rozmawiała ze swoimi nowymi znajomymi, którzy nosili imiona Rudi i Toni.

Wciąż się z niej śmiali, mówili, że jest naiwna i nie wie nic o życiu. A jej język! To chyba jakiś dwudziesty wiek, ocenił Rudi.

– Osiemnasty – zachichotała Berengaria, co akurat było prawdą, ale na szczęście oni potraktowali to jako żart.

Berengaria była w promiennym nastroju, wszystko wydawało jej się takie przyjemne. Grali na automatach i Berengaria dostała tabletkę od bólu gardła, chociaż nic jej nie było. Ale tabletka okazała się bardzo smaczna, więc Toni poszedł do bufetu i kupił jej całe opakowanie. Były naprawdę pyszne, w Królestwie Światła nigdy niczego podobnego nie próbowała, ale, oczywiście nie wspomniała o tym nowym przyjaciołom. Choć była taka rozbawiona, bardzo się starała nie zdradzić ani słowem, skąd przyjechała. Tell niezwykle surowo tego zakazywał, ani mru-mru nikomu na temat Królestwa Światła!

W końcu przyszedł portier i poprosił, żeby się ciszej zachowywali, i wtedy Berengaria, bardzo ożywiona, powiedziała, że przecież mogą się przenieść do jej pokoju.

Chłopcy przystali na to z wielką ochotą i dopiero na górze stali się natrętni.


Tell zabrał dziecko na dół do wielkiej rakiety. Tam byli dobrze ukryci przed ciekawskimi spojrzeniami, i tam miał wszystko, co potrzeba. Najpierw zagrzał trochę mleka, bo maleństwo piszczało żałośnie. Z lnianej chusteczki do nosa zrobił niewielki rulonik, zanurzył go w płynie, a drugi koniec włożył niemowlęciu do ust.

Udało się. Zresztą mała nie wyglądała na urodzoną dopiero co, musiała mieć już parę dni.

Tell westchnął ciężko. No i co z tym zrobić? Ufał, że tamci znajdą jakiś dom dla dziecka, to chyba nie powinno nastręczyć większych trudności. Nie chciał jednak, by zaraz zabrali małą do miasta. Było bardzo zimno, poza tym żadne z nich nie wiedziało, jak teraz ten zewnętrzny świat funkcjonuje.

Kiedy otulił maleństwo w wełnianą kołdrę i ułożył je do snu, zatelefonował do Armasa. Oni dwaj mieli ze sobą bezpośrednie połączenie.

– No i jak idzie? – zapytał Tell.

– Dziękuję, nieźle. My z Berengaria uważamy, że wszystko jest ogromnie podniecające, ale księżna jest zdaje się raczej rozczarowana.

– To zrozumiałe. Tyle się zmieniło od roku tysiąc siedemset czterdziestego.

– A gorszego jedzenia to chyba nigdy nie próbowałem, chociaż oczywiście rozumiem, że jesteśmy dość rozpieszczeni. Człowiek z hotelowej recepcji powiedział nam, że na wielkich obszarach świata panuje głód. Ludzie cierpią z powodu strasznych epidemii chorób wirusowych. Na szczęście Austria nie jest w najgorszej sytuacji. Wiedziałeś coś o tych bezdzietnych latach?

– Oni nadal to robią? Nic dziwnego, że nasz noworodek został wyrzucony do śmieci.

Po tej rozmowie Tell był podwójnie zakłopotany. Bezdzietny rok, czy też lata… W tej sytuacji problem małej jest prawie nierozwiązywalny. Kto się zgodzi wziąć do domu niemowlę? Bał się poza tym strasznie, że gdyby sprawa istnienia dziecka wyszła na jaw, będzie to równoznaczne ze skazaniem maleństwa na śmierć.

Ale zabrać je do Królestwa Światła? Przeprowadził badania kontrolne, które w tych warunkach były możliwe, dziewczynka wyglądała na zdrową, ale przecież stuprocentowej pewności mieć nie mógł.

On w Królestwie Światła mieszkał sam, w głównej kwaterze Strażników, gdzie każdemu przydzielono niewielki, ale bardzo miły dom. To jednak nie były warunki na zajmowanie się niemowlęciem.

No trudno, podyskutują o tym jutro.


Armas odłożył słuchawkę. Nie mówił prawdy Tellowi, kiedy go zapewniał, że życie na ziemi wydaje mu się podniecające.

Co się właściwie ze mną dzieje? myślał. Jakoś z niczego nie potrafię się naprawdę cieszyć, nigdy niczego nie przeżywam tak, jak na przykład Berengaria albo Indra, albo Jori. Nie mówiąc już o Tsi-Tsundze, który wczuwa się we wszystko tak, że to ma wpływ na jego charakter. A ja zawsze nieporuszony, obojętny. Byłem zły, kiedy nie pozwolili mi wziąć udziału w wyprawie do Ciemności, ale nie reagowałem bardziej niż wtedy, kiedy jechaliśmy do Nowej Atlantydy. Spokojny i opanowany, i… nudny? Jest tak, jakbym przechodził nad wszystkim do porządku, patrzę tylko i rejestruję. Stoję z boku, nie włączam się w wydarzenia. A gdzie pragnienie przygody, radość odkrywania? Oczywiście bardzo się ucieszyłem, że wybrano mnie, bym towarzyszył księżnej Theresie, ale dlaczego ta cała podróż jest niczym powszednie wydarzenie?

Czy zawsze tak było, czy też robię się taki z latami?

Armas nie miał czasu dłużej się zastanawiać nad tą swoją obojętnością, uwarunkowaną chyba pracą, bo nagle zorientował się, że w pokoju obok dzieje się coś niedobrego. Jakieś stłumione krzyki, przesuwanie mebli i głuche uderzenia świadczyły o toczącej się tam walce, a kiedy usłyszał przekleństwo, od którego normalnemu człowiekowi włosy by stanęły na głowie, nie miał już najmniejszych wątpliwości: Berengaria wpadła w prawdziwe kłopoty.

Pospiesznie włożył na siebie najpotrzebniejsze ubranie i wybiegł na korytarz akurat w odpowiedniej chwili, by usłyszeć: „Do diabła, przecież ja się przez całe życie oszczędzałam dla Oka Nocy!”, i śmiech jednego z chłopców: „Dzisiejszej nocy żadne oko nie będzie ci potrzebne, au!”

Drzwi były zamknięte na klucz, ale Armas posiadał siły, które niechętnie ujawniał. Niewielu z grona jego przyjaciół zadawało sobie pytanie, jakie właściwie zdolności ma Armas. Wiedzieli, że jest niezwykle sprawny fizycznie, ale on sam zupełnie się tym nie chlubił.

Teraz gwałtownie chwycił za klamkę, ale ona okazała się dla niego za słaba i stał oto z klamką w ręce. Na szczęście drzwi otwierały się do środka, pchnął je więc nawet niezbyt mocno i runęły na podłogę.

Obaj młodzi ludzie stali jak sparaliżowani, przerażeni jego siłą, i Berengaria sama zdołała się uwolnić. Napastnicy zdążyli ściągnąć z niej majtki, włożyła je teraz pospiesznie i schowała się za plecami Armasa. On tymczasem wziął obu dziarskich młodzieńców, każdego jedną ręką za kark, i cisnął ich tak, że zatrzymali się na przeciwległej ścianie korytarza.

Dłużej się nimi nie zajmował. Podniósł drzwi i na oczach oniemiałej Berengarii umieścił je z powrotem na miejscu. Wolno przesuwał palcami po złamaniach i szkody zabliźniały się jak na żywym ciele.

– Co? – wybąkała z głupawą miną. – Co ty zrobiłeś? Drewno jest znowu całe!

– Zapominasz, że jestem Obcy – odparł krótko. Nic więcej nie dodał.

– Dziękuję – wyjąkała Berengaria. – To głupie typy. Ale ja okazałam się jeszcze głupsza.

– Prawdopodobnie. Nie rób więcej takich rzeczy! Nie jesteś teraz w Królestwie Światła, tutaj obowiązują inne zasady moralne. Zamknij drzwi na klucz!

Potem wrócił do siebie. Tamci dwaj zniknęli, a ponieważ najwyraźniej w tej części korytarza mieszkał tylko on z Berengaria, więc nikt niczego nie usłyszał. Taką przynajmniej miał nadzieję.

Armas wślizgnął się do łóżka.

– Przeklęta, bezmyślna kura! – mruknął.

Zaraz jednak zdenerwowanie ustąpiło. A więc potrafię reagować, pomyślał jeszcze, nim zasnął. Najwidoczniej jednak tylko gniewem i niezadowoleniem. Czy kiedyś nauczę się też cieszyć?

Загрузка...