15

Nareszcie Sol przyszła do biura Rama. Szef Strażników był bardzo wzburzony.

– Coś ty właściwie zrobiła z Lenore? – zapytał, patrząc surowo w oczy niezwykle zadowolonej czarownicy z Ludzi Lodu. Ciemne włosy stanowiły piękną oprawę jej łobuzerskiej twarzy o ładnych rysach, ale strój niespecjalnie pasował do epoki: długa suknia z bardzo dopasowaną talią i głębokim wycięciem pod szyją. Musiała się naprawdę setnie ubawić, więc Ram przemawiał niezwykle poważnie. – Cały ratusz aż się trzęsie od plotek.

– Prawdę mówiąc, nie zrobiłam nic – odparła Sol niewinnie. – Pozwoliłam jej tylko głośno myśleć i to wystarczyło, żeby się kompletnie zblamowała.

– No właśnie, i to do jakiego stopnia! A cóż takiego mówiły jej myśli?

Sol śmiała się zadowolona.

– Wyszło na jaw mnóstwo ponurych spraw. Między innymi mówiła o tobie.

– O mnie? – Ram zdawał się być niemile dotknięty.

– Owszem, twierdziła, że mogłaby cię mieć, gdyby tylko kiwnęła małym palcem.

– Ciekawe, dlaczego jeszcze tego nie zrobiła? – burknął ze złością.

– Ale to samo powiedziała o Talorninie – oznajmiła Sol triumfalnie. – Że może go mieć, kiedy zechce. I on przy tym był.

Ram starał się zachować powagę, ale kąciki ust zaczęły mu drgać.

– I co on na to?

– Nic. Po prostu wyszedł.

Tym razem Ram musiał się odwrócić. Kiedy znowu mógł patrzeć na Sol spokojnie, powiedział z udawaną surowością:

– Dość już na temat Lenore. Teraz ważna jest Griselda.

– Oczywiście. Mam nawet pomysł, jak zmusić ją do współpracy.

Ram poprosił Sol, by usiadła, i sam też zajął miejsce przy biurku.

– Opowiadaj!

Zanim jednak zdążyła się odezwać, w domofonie dał się słyszeć głos:

– Lenore do szefa Strażników.

Ram i Sol popatrzyli po sobie, Sol skinęła głową i zniknęła. Ram poczuł jeszcze dotyk jej ręki na ramieniu i usłyszał uspokajające słowa: „Oboje na pewno damy sobie z nią radę”.

Jakie to praktyczne, pomyślał Ram. Móc znikać w ten sposób na każde zawołanie. Ale też trochę przerażające, bo nigdy się nie wie, czy tu jest, czy jej nie ma.

Lenore wkroczyła do pokoju. Nie witając się, oznajmiła stanowczo:

– Ram, ja muszę wyjechać do zewnętrznego świata. Wpisz mnie na listę pasażerów!

Zmarszczył czoło.

– Na jaką listę? O czym ty mówisz?

– Nie wygłupiaj się! Przecież wiem, że księżna jedzie z Tellem. Chcę jechać z nimi.

Teraz Ram patrzył na nią surowo.

– Skąd wiesz o planach takiej podróży?

– Talornin mi mówił.

– Teraz?

– Nie. Przed paroma dniami.

No tak, Ram by nie uwierzył, że Talornin mógł powiedzieć coś takiego dzisiaj. Ale i tak… Że też ktoś tak wysoko postawiony może być zwyczajną paplą…

– A ty ilu ludziom opowiedziałaś o tej podróży?

Lenore wzruszyła ramionami.

– To chyba nie ma wielkiego znaczenia?

– Owszem, ma – powiedział Ram, teraz już nie na żarty rozgniewany, co Lenore musiała zauważyć. – Podróż miała być utrzymana w ścisłej tajemnicy. Teraz zwalą się nam na głowę tłumy ludzi, którzy będą chcieli zrobić sobie wycieczkę. Jak można być taką pleciugą?

Lenore nie zwykła spokojnie słuchać nagan.

– To chyba oczywiste, że Talornin mi powiedział, prawda? Nawet ty jesteś chyba w stanie to zrozumieć – próbowała się bronić. – Ale dość już o tym. Kiedy oni wyruszają?

– Już pojechali. Teraz z pewnością są na miejscu.

Wola walki opuściła piękną kobietę.

– Ale ja nie mogę tutaj zostać. Jeśli się rozniesie, że…

– Już się rozniosło. Powinnaś się trochę bardziej liczyć ze słowami.

Lenore uznała, że pozostało jej tylko jedno wyjście. Obeszła biurko, stanęła obok Rama.

– Ram, ja wiem, że potraktowałam cię okropnie, wtedy, dawno temu. Ale zawsze tego żałowałam. I teraz chcę ci powiedzieć, że dobrze, zgadzam się wyjść za ciebie, tylko że musi się to stać natychmiast!

– Żeby uratować twój honor? Bardzo mi przykro, Lenore. Powtórzono mi, co dzisiaj mówiłaś na mój temat. Wprawdzie nie ma to dla mnie większego znaczenia, ale chodzi o to, jeśli jesteś w stanie coś takiego zrozumieć, że ja zamierzam czekać na Indrę. Do czasu, gdy będzie mogła zostać moją żoną.

– Nigdy do tego nie dojdzie.

– Nie wiem. Ciebie w każdym razie nie chcę, niezależnie od tego, jak bardzo by ci to było potrzebne. Czy muszę się wyrażać aż tak brutalnie?

Ram rozmawiał z Markiem i dowiedział się, dlaczego Talornin tak gwałtownie przeciwstawia się jego związkowi z Indrą. Otóż powodem jest obietnica, jaką Talornin złożył umierającej matce Lenore, jedynej kobiecie, którą kochał. Obiecał jej, że zadba, by Ram doszedł do najwyższych pozycji w państwie, a potem ożenił się z Lenore. Marco powiedział również, że on namawia Talornina, by teraz sam się ożenił z Lenore i że ten pomysł się Talorninowi spodobał.

Po słowach Rama w oczach Lenore pojawiły się bardzo niebezpieczne błyski. Przez zaciśnięte zęby piękna pani wysyczała ze złością:

– Będzie cię to drogo kosztowało, Ram! Talornin poprosił mnie o rękę. Chyba więc powiem mu tak. A wtedy będę twoją przełożoną. Co może oznaczać koniec twojej kariery. Idę do niego prosto stąd!

Jeśli miała nadzieję, że Ram się ugnie pod jej groźbami, to popełniała błąd.

– Tak zrób, Lenore – powiedział złośliwie. – Będę pierwszym, który przyjdzie z gratulacjami.

Lenore rzuciła mu pogardliwe spojrzenie i wybiegła z pokoju.

– Brawo! – zawołała Sol, wychodząc z ukrycia. – Poradziłeś sobie z nią wspaniale. Moja pomoc w ogóle nie była ci potrzebna. Teraz nie wiem, co wybrać, czy porozmawiać poważnie na temat Griseldy, czy polecieć za Lenore, żeby zobaczyć, co też powie Talornin.

Ram uśmiechał się z ulgą, że ma już Lenore z głowy.

– Niestety, moja droga, Griselda jest teraz ważniejsza. Poza tym czas nagli.

– No, tak.

– Mówiłaś, że masz jakiś pomysł.

– Tak Wygląda na to, że znalezienie tego jej woreczka nie jest możliwe. Pozwól więc, że przycisnę ją samą. Ona nie jest najbardziej przebiegła na świecie, w końcu sama wyjawi mi kryjówkę. Muszę jednak prosić cię o pożyczenie jednego z tych nowoczesnych cudów sztuki czarodziejskiej. Chodzi mi o ten aparat, dzięki któremu będę mogła rozmawiać z tobą na odległość i na bieżąco informować cię o postępach.

– Wspaniale, Sol! Jeśli zmusisz ją, by powiedziała, gdzie ukryła swój woreczek, to zasłużysz na…

Sol błyskawicznie wykrzyknęła:

– Na to, żeby zostać ponownie żywym człowiekiem, ale tym razem obdarzonym zdolnością kochania!

Ram uśmiechnął się smutno.

– O tym musisz porozmawiać z Markiem. Ale masz moje błogosławieństwo, jeśli ono może ci się na coś przydać.

– Bardzo się przyda – rzekła Sol ciepło. – Ale, ale… Jeśli się teraz pospieszę, to zdążę jeszcze zobaczyć wejście Lenore do Talornina. Mogę?

– Proszę uprzejmie – roześmiał się Ram. – Czekam na raport zaraz potem!


Talornin stał odwrócony plecami do drzwi, kiedy Lenore wkroczyła do jego pokoju. Była wściekła i sfrustrowana, ale też pewnie przestraszona. Jej prestiż w najwyższych kręgach był poważnie zagrożony. Ona sama nie żywiła żadnych cieplejszych uczuć do Talornina, ale był on teraz jej ostatnią deską ratunku. Poza tym jako jego żona zajmowałaby bardzo wysoką pozycję. Przy jego pomocy mogłaby zdegradować tych wszystkich, którzy byli świadkami jej blamażu zarówno w czasie ekspedycji, jak dzisiaj w ratuszu.

Na pierwszym miejscu znajduje się oczywiście Ram. W najlepszym razie zostanie zdegradowany do stopnia zwyczajnego Strażnika. Tak więc Indra nie będzie mogła się pysznić wysoko postawionym mężem, o, nie! Będą zwyczajnymi, nic nie znaczącymi poddanymi.

Teraz przemówiła niezwykle łagodnym głosem:

– Talornin, zastanawiałam się wiele nad twoją prośbą. Możesz zostać moim mężem. Tyle przynajmniej jestem winna tobie, który przez wiele lat wiernie stałeś po mojej stronie.

Lenore nie znała słowa „pokora”. Zawsze inni znajdowali się w jej łaskach lub z niełasce. Nigdy odwrotnie. A więc żadnego zastrzeżenia w stylu: „Jeśli mnie chcesz”, o, nie! Ona zawsze jest na samej górze niczym róża na torcie.

Talornin odwrócił się. Takiego wyrazu jego twarzy nigdy jeszcze nie widziała. Bił od niego lodowaty chłód, w oczach jednak miał smutek.

– Kochałem twoją matkę, Lenore. I to dla niej ochraniałem cię przez cały czas. Próbowałem zresztą wierzyć, że jesteś do niej podobna. Teraz jednak zrozumiałem, że to nieprawda. Przymykałem oczy na twoją arogancję, nie chciałem słuchać, co inni o tobie mówią, nie uwierzyłem w nic, co opowiadano o twoim zachowaniu podczas wyprawy do Ciemności. Co więcej: doprowadziłaś mnie do tego, że zacząłem wątpić w dobrą wolę twojej matki. Nie było z jej strony w porządku, że na łożu śmierci zażądała ode mnie, bym uczynił Rama głównodowodzącym, a przez to zapewnił tobie wysoką pozycję jako jego małżonce. Ram okazał się godzien tak wysokiej rangi, błędem jednak było łączyć dwie osoby, które do tego stopnia nie mają ze sobą nic wspólnego.

Lenore przerwała mu zirytowana, chociaż starała się to pokryć łagodnymi słowami:

– Nie mówimy teraz o Ramie. Rozmawiamy o nas. Prosiłeś o moją rękę. Więc ci ją teraz daję.

– Tylko że ja już jej nie chcę – rzekł Talornin i znowu się odwrócił.

– Ale…

Podszedł do niej z twarzą wykrzywioną gniewem.

– Byłem w twoim biurze, kiedy wygłaszałaś to swoje przemówienie. Słyszałem, co mówiłaś o Erlingu i o mnie, i o wszystkich, którymi pogardzasz.

Lenore poczuła, że kolana się pod nią uginają. Próbowała jakoś ratować sytuację, ale nie znajdowała odpowiednich słów. Jak oniemiała wpatrywała się w wysoko postawionego Obcego.

– Święte Słońce umocniło zło w twojej duszy, Lenore – rzekł Talornin. – Widziałem, jak z roku na rok stajesz się coraz bardziej zła, próbowałem jednak przymykać na to oczy. Ale dłużej nie mogę. Jesteś zbyt zła, by zostać w Królestwie Światła.

Przerażona zaczęła się cofać w kierunku drzwi.

– Nie! Nie możesz tego zrobić! Nie mnie! Jestem za ładna na to, by…

W tym momencie wkroczyła Sol.

– Wielki i mądry Talorninie – powiedziała. – Wina leży po mojej stronie. Żeby ratować małżeństwo moich przyjaciół, Erlinga i Theresy, skłoniłam Lenore, by zaczęła głośno myśleć w obecności biednego Erlinga. Nie spodziewałam się, że wy tam również przyjdziecie, panie. Gdyby jednak nas wszystkich osądzano za myśli, jakie nam niekiedy przychodzą do głowy, mogłoby się okazać że nikt nie jest wiele wart. Okaż więc miłosierdzie tej kobiecie, panie! Daj jej jeszcze jedną szansę! Wyznacz jej miejsce, w którym mogłaby żałować za grzechy.

Talornin ze zdumieniem patrzył na Sol.

– Chcesz ją tłumaczyć?

Piękna czarownica wzruszyła ramionami.

– Cóż.- Jak to bywa między wiedźmami… To znaczy chciałam powiedzieć, że ostatnio w Królestwie Światła mieliśmy do czynienia nie tylko z dwiema wiedźmami, czyli Griseldą i moją skromną osobą. Należałoby doliczyć jeszcze dwie, czyli razem cztery. Jedna szczęśliwie zeszła już z tego świata. Matka Helgego, Frida. Chociaż ona była raczej zwyczajną jędzą niż wiedźmą, ale potrafiła nieźle zalać sadła za skórę. No i mamy naszą małą Lenore, która jest najprawdziwszą Babą-Jagą z najbardziej ponurej bajki.

Lenore raz jeszcze zerwała się do walki, ale uświadomiła sobie widocznie w porę, jak słaba jest teraz jej pozycja, więc tylko zacisnęła wargi. Jeszcze nigdy w całym swoim życiu nie bała się tak bardzo.

Talornin zastanawiał się przez chwilę, po czym rzekł krótko:

– No, dobrze. W takim razie unikniesz oczyszczania, Lenore. Ale nie chcemy cię mieć tutaj w Królestwie Światła.

– Nie możecie… Nie wolno wam tego zrobić!

– Święte Słońce wzmacnia twoje złe skłonności. Nie możemy ryzykować, że staniesz się jeszcze bardziej zła, mógłbym cię może ulokować w mieście nieprzystosowanych, ale…

– Nie, tam się nie przeprowadzę! Tak głęboko nie możesz mnie upokorzyć!

– Och, ja mogę wiele – odparł Talornin. Nacisnął jakiś guzik i po chwili weszło dwóch Strażników. Talornin porozmawiał z nimi półgłosem, tamci pokiwali głowami i zaraz wyprowadzili Lenore, która biała jak kreda błagała o litość.

– Bardzo nie lubię takich sytuacji – rzekła Sol ponuro, kiedy zostali sami. – Na dodatek czuję się winna.

– Nie mogłaś oddać Królestwu Światła większej przysługi. Taki zły charakter jest bardzo niebezpieczny w obszarze oddziaływania Świętego Słońca. Dobrze, że odkryliśmy to we właściwym czasie.

– Co się teraz z nią stanie?

– Nie unicestwimy jej. Nie wyślemy też do miasta nieprzystosowanych ani do Ciemności. Ale nie pytaj o więcej. Pozwól, że sami się tym zajmiemy.

Nic nie budziło większej grozy w mieszkańcach Królestwa Światła, jak właśnie owo: „Pozwólcie, że sami się tym zajmiemy”.

Sol mimo woli zadrżała Ale rozpromieniła się, gdy usłyszała następne zdanie Talornina:

– A teraz idź i zrób porządek z Griseldą!

– Z największą przyjemnością! – zawołała.


Sol skierowała się do swego małego domku na obrzeżach osady duchów. Tam przemyślała dokładnie wszystko, co powinna zrobić, co ze sobą zabrać, jakie czarodziejskie runy będą jej potrzebne, których powinna się nauczyć na pamięć.

Móri określiłby te zaklęcia jako galdry, Griselda powiedziałaby chyba: czarnoksięskie formułki. Oko Nocy mówiłby o przywoływaniu duchów. Lapończyk rzekłby: „gand” albo „seid”.

Ukochane dziecko ma wiele imion.

Kiedy zakończyła przygotowania, wzięła swój flet i usiadła na okiennym parapecie. Flet przecież zawsze odgrywał wielką rolę w życiu Ludzi Lodu. Pominąwszy już zaczarowany flet Tengela Złego, to i tak wielu członków rodu, z różnych czasów, grywało na flecie. Taran-gaiczycy na przykład byli mistrzami gry na tym instrumencie, a Sol do tego stopnia lubiła jego smutne dźwięki, że zdobyła flet i nauczyła się na nim grać. Przypominał jej śpiew samotnego drozda w pustym lesie o wieczorze.

Zapatrzona przed siebie objęła ustnik wargami i po chwili popłynęły w przestrzeń zawodzące, delikatne tony. Wkładała w grę całą swoją niepokorną duszę i całą radość z tego, że niebawem będzie się mogła zmierzyć z kimś równym sobie. Jeśli nie okaże się, że Griselda umie więcej niż ona, ale to wydawało się mało prawdopodobne. Był też w jej grze smutek, że zawsze jest taka samotna, zawsze stoi na uboczu, tęsknota, by do kogoś i do czegoś należeć, oddanie i wdzięczność dla szlachetnych kamieni: szafiru i farangila, za to, że ją zaakceptowały. Teraz może z czystym sumieniem używać swoich podstępnych sztuczek, by rzucić na kolana tę liczącą sobie wiele tysięcy lat wiedźmę, Griseldę. Bo Griselda jest zła, a Sol jest najwyraźniej przez wszystkich lokowana po stronie dobra.

To dawało jej podwójną radość z wykonywanej pracy.

Odłożyła flet i zaczęła nucić starą norweską piosenkę o człowieku, który wybiera się na polowanie na kota. Zmieniała jednak słowa i śpiewała teraz o polowaniu na czarownicę.

Kiedy po chwili spojrzała przed siebie, stwierdziła, że ma słuchaczy. Pod oknem stała spora gromadka duchów.

– Śpiewaj jeszcze, Sol! Chcemy się dowiedzieć, co było dalej – prosił Nauczyciel.

Dostrzegała w gromadzie również niektóre duchy Ludzi Lodu. Udawała skrępowaną, ale to naprawdę nie było szczere zachowanie, Sol bowiem uwielbiała znajdować się w centrum zainteresowania.

– Ale jesteśmy trochę rozczarowani – krzywiła się Halkatla. – Mieliśmy nadzieję, że my też weźmiemy udział w polowaniu na tę superwiedźmę.

Wszyscy zebrani przyznawali jej rację.

– Jeśli sama nie dam jej rady, to was wezwę – obiecała Sol wielkodusznie. – I boję się, że będę musiała wielkim głosem wołać o pomoc.

– A my przybędziemy natychmiast uzbrojeni po zęby – odparł Nidhogg. – Rozumiemy jednak, że to bardziej sprawiedliwe, żeby najpierw miała jednego przeciwnika. A w takim razie powinnaś to być ty, Sol.

– Nikt inny w ogóle jest nie do pomyślenia – rzekł Heike. – Powodzenia! W razie czego dotrzymamy ci towarzystwa.

Sol skuliła się.

– Mam paskudne przeczucie, że wszystkie wasze najlepsze życzenia będą mi bardzo potrzebne.

Po czym znowu przyłożyła flet do warg i zagrała taką łobuzerską melodię, że słuchacze zaśmiewali się do rozpuku.

Загрузка...