20

Na spokojnym życiu w Królestwie Światła pojawiły się rysy. Griselda ponownie wkroczyła na wojenną ścieżkę.

Ram wciąż rozmawiał z Sol. Znajdowali się teraz w zagajniku za domem Theresy i starannie badali miejsce, w którym czarownica została spryskana święconą wodą. Minie wiele czasu, zanim znowu wyrośnie tu las, Griselda głęboko zatruła ziemię.

Zwykle takie promienne oczy Sol były teraz zatroskane.

– Wciąż nic nie czuję, naprawdę nie wiem, gdzie ona się podziewa. Poprosiłam wszystkie istoty, które mogą wędrować niewidzialne, żeby zawiadomiły mnie natychmiast, gdyby coś spostrzegły, ale żeby zachowywały się z największą ostrożnością, bo z Griseldą to naprawdę nie żarty. Wciąż jednak nie mam żadnych wiadomości. Jakby się zapadła pod ziemię!

– Chyba właśnie tak się stało – mruknął Ram. – Obrażenia, jakich doznała, sprawiły, że poszukała pewnie schronienia pod ziemią, przynajmniej na jakiś czas.

Żeby tylko nie zdołała przemknąć się do Nowej Atlantydy, pomyślał zdjęty lękiem o los Indry. Ale to chyba niemożliwe, tamte drogi są starannie strzeżone. Chociaż… z drugiej strony, niewiele brakowało, a byłaby się przedostała do zewnętrznego świata. Tylko święcona woda ją zatrzymała.

Kiedy tak stali pogrążeni w myślach, Ram odebrał niezwykły sygnał. Ktoś go wzywał.

Komunikacja ze światem zewnętrznym była właściwie niemożliwa. Ale Tell i Ram mieli umówiony system, nie mogli wprawdzie ze sobą rozmawiać, jednak w razie konieczności byli w stanie przekazać sobie sygnał wezwania. No i właśnie od Tella nadeszło coś w rodzaju SOS.

– Oj – przestraszył się Ram. – I cóż my teraz zrobimy? Ten sygnał oznacza prośbę o natychmiastową pomoc. Nie rozumiem tego, bo Tell, a zwłaszcza Armas powinni umieć sobie radzić w każdej sytuacji. Poczekaj, nadają coś jeszcze!

Nie mogli przesyłać meldunków słownych. Mimo to Ram zaczynał cokolwiek rozumieć…

– To chyba Armas nadaje – rzekł zdumiony. – Bo odbieram jakieś myśli, a Tell tego nie potrafi.

– Co zawierają te myśli?

– Jakoś nie mogę zrozumieć. Zaczekaj…

Sol milczała posłusznie.

– Nie rozumiem – zmartwił się Ram. – Coś jakby: „Przyślij niewidocznego”.

Oczy Sol rozbłysły jak supernowa.

– A potem jeszcze: „Szybko, szybko!” – dodał Ram.

– No to ruszamy. Ty i ja. Szybciej nikt tam nie dotrze. A Griselda niech sobie tymczasem siedzi w swojej kryjówce i liże rany. Odpowiedz mu: „Jedziemy!”

– Ja nie potrafię przesyłać myśli na odległość.

– To może ja. Pozwól mi spróbować.

Udało się. Armas musiał otrzymać uspokajającą wiadomość, bo Sol odebrała w odpowiedzi „dziękuję”.

Oboje z Ramem odbyli krótką naradę, czy Sol nie powinna pojechać sama. Tak by, oczywiście, było najprędzej, ale ona nie miała pojęcia, ani jak kierować rakietą, ani gdzie lądować. Tak więc Ram był niezbędny. Nie zastanawiając się dłużej, pomknęli jego superszybką gondolą do placu startowego, po drodze Ram połączył się z Markiem i przekazał mu koordynowanie poszukiwań Griseldy. Książę Czarnych Sal miał bowiem kontakty i z widzialnymi, i z niewidzialnymi mieszkańcami Królestwa Światła.

Wkrótce Ram i Sol zostali wystrzeleni ku światu zewnętrznemu.

– Chyba nie jesteśmy całkiem mądrzy – chichotała Sol. – Dwie główne osoby w polowaniu na groźną czarownicę pakują manatki i wyjeżdżają.

Ram uśmiechał się.

– Cóż zrobić, skoro właśnie my najlepiej się też nadajemy do niesienia pomocy naszym przyjaciołom, którzy w zewnętrznym świecie napytali sobie biedy.

– Co prawda, to prawda – przyznała Sol. Była we wspaniałym humorze. Nareszcie coś się dzieje, nareszcie mogą być wykorzystane wszystkie jej umiejętności.


Nad brzegiem małego alpejskiego jeziorka Theresa siedziała na krawędzi gondoli z noworodkiem w ramionach i słuchała, jak Armas i Tell rozmawiają z Ramem wyjaśniając mu, co się stało. Dręczyło ją poczucie winy, bo to przecież wszystko przez nią.

Armas był innego zdania. On winą obarczał Berengarię, która wieczorem w hotelu zeszła na dół i przyjęła fatalne tabletki, ściągając w ten sposób na siebie prawdziwą katastrofę.

– Nie szukajmy winnego – przeciął Ram. – Bo szczerze mówiąc, to ja bym był pierwszym odpowiedzialnym. W końcu to ja pozwoliłem wam na tę wyprawę. Teraz trzeba działać! Thereso, czy mogłabyś naszkicować plan Theresenhof, i starego, i nowego? Potem Sol ruszy do akcji, a my będziemy czekać na zewnątrz. Musimy jej pokazać drogę, a później odebrać je obie.

Tymczasem zrobił się już wieczór, cudowne gwiazdy migotały na niebie, blask księżyca zabarwiał śnieg na niebiesko.

Theresa rysowała i jednocześnie zastanawiała się głośno:

– A co zrobimy z dzieckiem?

– Nie wiem – przyznał Ram z westchnieniem. – O ile dobrze rozumiem, to mała nie ma tu zbyt wielkich szans na przeżycie.

– Tak, to prawda. Pozwólcie jej pojechać do Królestwa Światła – prosiła Theresa z całego serca.

– Ależ ona może zawlec tam najstraszniejsze epidemie.

– To trzeba ją znacznie dłużej potrzymać na kwarantannie! Tylko pozwól jej jechać!

– Najpierw musimy uwolnić Berengarię – uśmiechnął się Ram. – Później zajmiemy się sprawą dziecka.

Sol była gotowa. Tell przewiózł ich swoją gondolą do Theresenhof, korzystając z licznych objazdów. Za nic nie odważyłby się jechać przez miasto. W pojeździe było tak ciasno, że musieli siedzieć sobie na kolanach, nikt jednak nie mógł zostać nad jeziorem. Trzeba też było zabrać dziecko, które Theresa trzymała w ramionach niczym najbardziej kruchą porcelanę.

– To maleństwo powinno pojechać do naszego wspaniałego Królestwa Światła – oznajmiła Sol stanowczo. – Ja dobrze wiem, co znaczy zostać uratowanym, kiedy jest się maleńkim i bezbronnym. Tak właśnie Silje uratowała mnie i nowo narodzonego Daga, za co nigdy nie przestanę jej dziękować. Pamiętaj o tym, Thereso. Jeśli zajmiesz się tym dzieckiem, ono zawsze będzie ci za to wdzięczne. Zresztą co ja mówię, sama dobrze o tym wiesz. To przecież wy z Erlingiem wychowaliście nieszczęsne dzieci z zamku Virneburg. Rafaela i Danielle. Ty najlepiej wiesz, co robisz, ale pamiętaj, że to wspaniały postępek.

Ale przecież ja z wami nie wrócę, myślała Theresa przerażona. Zresztą Erling już do mnie nie należy.

Zajęta mnóstwem bieżących problemów Sol zapomniała powiedzieć jej o niechęci Erlinga do Lenore. Myślała tylko o ostatnim zadaniu.

Wysadzili ją w zagajniku na zboczu tuż koło Theresenhof i po wielu życzeniach powodzenia i tyluż ostrzeżeniach zobaczyli, jak znika między drzewami.

Rozpłynęła się w ciemnościach i już nie mogli jej pomóc

– Sol wyruszyła na wojnę – uśmiechnął się Ram. – Niech los będzie łaskawy dla każdego, kto wejdzie jej w drogę!

Jeszcze nad jeziorem Theresa odciągnęła piękną czarownicę na bok i spytała, czy zechce się rozejrzeć za kosztownościami, które ona sama ukryła we dworze w połowie osiemnastego wieku. Dawniej nie chciała o tym mówić, ale teraz pojawiła się szansa na ich odzyskanie. Jeśli ktoś mógłby je odnaleźć, to właśnie Sol. Cóż, może rzeczywiście uległy rozproszeniu, może ktoś je odnalazł i wyniósł z dworu, ale gdyby przypadkiem nie… W tym ośrodku odwykowym, pod rządami żądnych krwi amazonek w każdym razie pozostawać nie powinny. Czy poza tym Sol nie zechciałaby zobaczyć, jak teraz wygląda pałacowa kaplica?

Oczywiście, Sol obiecała i wysłuchała wszystkich niezbędnych wskazówek.

Na koniec Theresa wyznała jej jeszcze, że ogromnie jest rada, iż to właśnie Sol przybyła im na ratunek. Młoda czarownica z Ludzi Lodu niezwykle sobie to ceniła, postanowiła więc, że zrobi dla księżnej co tylko można.

Istniało tylko jedno niebezpieczeństwo. Otóż jeśli Sol tak bardzo się w coś angażowała, mogła posunąć się za daleko.

Ram czekał więc pełen niepokoju.


Sol wślizgnęła się do westybulu, z którego tak po grubiańsku wyprowadzono Theresę.

O rany, ale tu paradnie, pomyślała. Stalowe rzeźby i połyskliwe biurka wielkości hipodromów. Widać na niczym się tu nie oszczędza. Interes musi być dochodowy.

Tak było w istocie. Państwo bowiem posiada mnóstwo pieniędzy, ale nie bardzo ma je na co wydawać.

I korzystają z tego te harpie przy biurkach niczym boiska futbolowe, myślała Sol ze złością. Jeśli Berengaria znajduje się w ich władzy…

Szczęściem już nie na długo.

Sol przenikała bez kłopotu przez drzwi zamknięte na klucz, posuwała się po przygnębiających korytarzach. Mijała jeden „barak” za drugim. Niestety tylko recepcja była taka ekstrawagancka.

Kiedy znalazła się we właściwym skrzydle, z daleka usłyszała Berengarię, która klęła, aż się skrzyło, i wściekle tłukła pięściami w drzwi. „Wypuśćcie mnie stąd, do jasnej cholery…” Potem następowały słowa takie, że nikomu nie przyszłoby do głowy, iż taka śliczna dziewczyna je zna.

Sol natychmiast się przy niej znalazła.

– Oszczędzaj siły, moje dziecko. Poza tym te baby mają skórę jak na słoniu, nic na nie nie działa. Zaraz stąd wyjdziemy, ale będzie mi potrzebna twoja pomoc.

Berengaria nie mogła uwierzyć swemu szczęściu.

– Sol, skąd ty się tu wzięłaś? Tak, tak, oczywiście, że ci pomogę. Co robimy?

– Nie mogę cię przemycić, bo w hallu siedzą te dragony. Musisz wyjść w normalny sposób, zbadałam wszystkie możliwości ucieczki, ale niestety żadnej nie znalazłam. Teraz usłyszysz, jak je zażyjemy.

Berengaria uśmiechnęła się.

– Chłoniesz różne nowoczesne wyrażenia niczym gąbka. Okay! Zaczynaj!

Za chwilę obsługa miała zacząć roznosić posiłki i to właśnie obu naszym paniom bardzo odpowiadało. Kiedy tęga baba weszła do pokoju z tacą czegoś, co na pewno nie mogło się nadawać do jedzenia, Berengaria była przygotowana. Sol, naturalnie, pozostawała niewidzialna.

– Hej, ty, nie chciałabyś zarobić trochę kasy? – wyszeptała Berengaria.

– Ty chyba nie masz przy sobie forsy – warknęła salowa.

– Nie mam. Ale pamiętasz, jak moja mama mówiła, że w tym domu są ukryte kosztowności, które ona odziedziczyła po swoich przodkach.

Salowa prychnęła pogardliwie.

– Zapewniam cię, że to prawda – ciągnęła Berengaria. – Wiem, że te klejnoty tu są, i wiem, gdzie się znajdują.

Rzeczywiście tak było. Sol wybrała się na błyskawiczny rekonesans do starej części Theresenhof i stwierdziła, że jest tak, jak mówiła Theresa.

Salowa, choć odnosiła się do propozycji dziewczyny z największym sceptycyzmem, była jednak bardzo chciwa i chciała się dowiedzieć czegoś więcej na temat ukrytego skarbu.

– Zaprowadzę cię tam – obiecywała Berengaria.

– O, nie! O wszystkim opowiesz mi tutaj!

– No to nic z tego nie będzie. To jest mój spadek, nie mogę pozwolić, żebyś mi go po prostu zabrała.

– Nie, obiecuję, że wszystko tu przyniosę.

– Dobrze – zgodziła się Berengaria. – Dostaniesz dziesięć procent.

– Połowę!

– Niech będzie! Ale muszę tam z tobą iść.

– No to chodź, ty uparta ćpunko! Pod warunkiem, że cię zwiążę!

Na te słowa Berengaria o mało nie zdzieliła salowej w bezczelną gębę, uznała jednak w porę, że lepiej zachowywać się spokojnie. Nalegała tylko, że zabierze tez swoją torbę, bo przecież w czymś musi wynieść klejnoty, i obie wymknęły się na korytarz. Baba rozglądała się na wszystkie strony. Kiedy jednak dotarły do recepcji, sprawy przybrały niepożądany obrót. Dokładniej mówiąc, to Berengaria się o to postarała. Obie siedzące w hallu strażniczki zaczęły wrzeszczeć:

– Czego tu chcecie?

Salowa miała przygotowaną jakąś wymówkę, ale Berengaria ją uprzedziła:

– Mam jej pokazać, gdzie się znajdują klejnoty mojej matki.

Salowa zrobiła się czerwona jak burak.

– Dlaczego, do cholery, im o tym mówisz? – syknęła, ale było już za późno. Obie strażniczki dołączyły do ekspedycji, popychały się i kopały nawzajem, każda chciała być pierwsza. Berengaria, która miała ręce związane na plecach, ufała wskazówkom Sol i prowadziła wszystkie trzy kobiety do starego budynku.

Dobrze, że babcia tego nie zobaczy, pomyślała zgnębiona, widząc, w jakiej się dom znajduje ruinie. Potrafię sobie wyobrazić, jak niegdyś wyglądało jej piękne Theresenhof. Ale teraz… Jakiż to wandalizm!

Sol, niewidzialna, postępowała tuż za nią i kierowała jej krokami. Tak doszły do jakichś drzwi.

– Tam, w środku – powiedziała Berengaria.

– Tutaj? Ale to przecież jedna z sal zabiegowych!

Berengaria wzruszyła ramionami

Przełożona pielęgniarek otworzyła. Sol i Berengaria wiedziały, że trzeba się spieszyć. W każdej chwili w recepcji, której teraz nikt nie pilnował, mogły się pojawić inne osoby.

W pokoju znajdowała się kozetka lekarska pokryta błyszczącą ceratą.

– Odsuńcie to – nakazała Berengaria, stosując się do wskazówek Sol.

Trzy kobiety wspólnie odsunęły kozetkę i patrzyły na Berengarię wyczekująco.

– Za tą tapetą znajduje się otwór.

– Żartujesz sobie z nas?

– Nie, nie! Wiem, co mówię.

Mam nadzieję, pomyślała przy tym. Mam nadzieję, że Sol się nie pomyliła.

Przełożona pielęgniarek wyjęła nóż. Ciekawe, czy one noszą takie narzędzia do obrony przed „śmiertelnie niebezpiecznymi” dziewczynami uzależnionymi od narkotyków? Jednym pociągnięciem niesympatyczna kobieta rozcięła piękną tapetę, pochodzącą chyba jeszcze z czasów babci Theresy.

Ukazały się zabite gwoździami drzwi. Trzy amazonki rzuciły się na nie jak szalone, z ich oczu wyzierała chciwość.

Za drzwiami znajdowała się jakaś ciemna komórka, Wszystkie trzy chciały się do niej wcisnąć jednocześnie.

– Pamiętajcie, że klejnoty należą do mojej matki – zaczęła Berengaria, ale nikt jej nie słuchał.

– O rany! – krzyknęła jedna z kobiet. – To moje! Ja zobaczyłam to pierwsza.

– Wynoś się stąd! Ja chcę zobaczyć!

– Stop! – krzyknęła Berengaria władczo. Nie mogła pozwolić, żeby pielęgniarki wpychały sobie kosztowności do kieszeni. Już by potem tego nie odebrała. – Wynoście wszystko z kryjówki i układajcie na stole! Potem podzieli się to według zasług.

– Zamknij się… – zaczęła jedna, ale przełożona ją uciszyła.

– Nie możesz zagarnąć wszystkiego. Kładź na stół, jak ona każe!

– Nie wtrącajcie się! Nic wam do tego! – protestowała salowa, która przyniosła Berengarii jedzenie. – Ja mam prawo pierwszeństwa Oddawać mi to!

– Kładź na stole! O, nie! Opróżniaj kieszenie!

– Ona mi obiecała połowę, jeśli ją tu przyprowadzę!

– Połowę? Nic z tego! Wszystko zostanie podzielone na cztery części!

– Przepraszam, chciałam wam przypomnieć, że to spadek mojej matki – wołała Berengaria, ale tamte nic nie słyszały. Wrzeszczały jedna przez drugą, wyrywały sobie klejnoty. Półprzytomne układały na stole prawdziwe dzieła sztuki wykonane z takich szlachetnych materiałów, jakich te kobiety nigdy w życiu nie widziały.

– Nie wierzę, że to prawdziwe – powiedziała w końcu jedna z nich. – To musi być miedź, ołów i kawałki szkła.

– Coś ty! Jaka miedź? To złoto, warte miliony! Pilnujcie, żeby się co nie zgubiło – ostrzegała przełożona.

Sol szturchnęła Berengarię. Czas na kolejne posuniecie.

Dziewczyna weszła do ciemnej komórki.

– Oj! Ile tu jeszcze tego jest! Cała ściana, patrzcie, jak się mieni!

Kobiety rzuciły się jedna przez drugą do środka, o mało nie stratowały Berengarii, wypchnęły ją na zewnątrz, walczyły, która będzie pierwsza. Wszystkie trzy znalazły się w komórce.

– Teraz – szepnęła Sol.

Rozcięła więzy Berengarii, która błyskawicznie zgarnęła klejnoty do torby. To, co się nie zmieściło, wcisnęła do kieszeni, po czym obie z Sol wybiegły z pokoju i zamknęły drzwi na klucz.

– Szybko! – popędzała Sol. Złapała Berengarię za rękę i ciągnęła ją za sobą w naprawdę nieludzkim tempie. Dziewczyna musiała się bardzo starać, żeby za nią nadążyć.

Westybul był pusty, ale z głębi dochodziły czyjeś kroki, a ze starej części budynku docierały aż tu wściekłe ryki i bębnienie w zamknięte drzwi.

Obie dziewczyny wybiegły na zewnątrz i niczym wicher przemknęły przez dziedziniec. Rzecz jasna widać tyło tylko Berengarię, która zderzyła się w biegu z jakąś pacjentką, przeprosiła pospiesznie i pognała dalej.

Brama okazała się zamknięta na klucz.

– Musi istnieć jakiś mechanizm, który ją otwiera – mruknęła.

– Prawdopodobnie w recepcji – odpowiedziała Sol.

Berengaria jednak nie dawała za wygraną. Gdzieś tutaj musi być zamek, jakiś przycisk czy coś w tym rodzaju. O, jest, tam, na słupie!

Pobiegła w kierunku płyty, na której znajdowały się różnej wielkości guziki, najpierw nacisnęła niewłaściwy i brama wydała z siebie tylko piskliwy zgrzyt, jakby chciała powiedzieć, że jest przecież zamknięta. Za drugim razem Berengaria znalazła odpowiedni guzik i brama zaczęła się bezszelestnie unosić w górę.

Naszym uciekinierkom wystarczyła wąska szczelina, przecisnęły się przez nią zręcznie.

– Tutaj, spiesz się! – popędzała Sol, która wiedziała, gdzie czeka gondola. Biegły wąskimi uliczkami i wkrótce dotarły do lasu. Pościg został daleko w tyle.

Och, jakaż to ulga znowu zobaczyć przyjaciół z Królestwa Światła! Berengaria niemal bez tchu padła na siedzenie. Miejsca było tak niewiele, że jechali z otwartym dachem i wszyscy musieli się mocno trzymać, żeby nie powypadać.

– Uważaj na małą, nie kopnij jej! – ostrzegała Theresa, która wciąż trzymała dziecko w objęciach. Berengaria odsunęła się. Spostrzegła, że Sol siedzi tuż obok i niebezpiecznie wychyla się przez krawędź gondoli. Wiedźma z Ludzi Lodu śmiała się uszczęśliwiona, a wiatr rozwiewał jej włosy.

Po chwili stała się widzialna. Na jej twarzy malował się wyraz przerażenia.

– Och, Theresa! Z tego wszystkiego zapomniałam odszukać kaplicę!

– Nic nie szkodzi – odparła księżna łagodnie i wełnianą chustką zasłoniła twarz dziecka. – Chyba nie muszę wiedzieć, czy jeszcze istnieje. Już nie chcę tu zostawać.

Wszyscy siedzieli w milczeniu. Rozumieli, co Theresa chciała im powiedzieć. Gondola mknęła w wielkim pędzie, z wysokich świerków sypał się migotliwy śnieg.

Загрузка...