13

Nikt nie oczekiwał makabrycznych zdarzeń, które miały nadejść.

W mieście Saga panował spokój. Pogłoski o powrocie Griseldy nie dotarły jeszcze do zwyczajnych obywateli, nie było potrzeby niepokojenia ich. Lepiej nie wywoływać paniki, a liczono na to, że Griseldy nie interesują inni mieszkańcy oprócz grupy, która brała udział w fatalnej dla niej ekspedycji. Oczywiście nie można się było w stu procentach zabezpieczyć przed tym, że ktoś nieopatrznie wejdzie jej w drogę i zirytuje ją, z czymś takim zawsze trzeba się liczyć. W końcu jednak panika byłaby dużo gorsza.

Tak więc życie toczyło się utartymi torami, i w mieście, i w całym królestwie.

No, może nie tak zupełnie w całym…

Gwałtowne starcie w lesie rozpaliło Griseldę. Płonęła coraz większą żądzą walki.

Niczym kot w marcu wiedźma miotała się po ulicach, nosiło ją z jednego krańca miasta na drugi.

Gdzie oni są?

To gówniane miasto nie jest przecież takie cholernie wielkie!

Żeby nigdzie nie spotkała ani jednego z poszukiwanych? Nikogo? Gdzie się oni, do diabła, pochowali?

No nic, nie szkodzi, przed Griseldą się nie ukryją!

Jakaś pani, która, zdaniem Griseldy, wyglądała zbyt dobrze, taka obrzydliwie piękna, myślała Griseldą podejrzliwie, zatrzymała ją na ulicy, akurat w momencie kiedy wychodziła z dużego publicznego budynku, który, bardzo dyskretnie, rzecz jasna, sprawdzała.

– Och, nie, czy to naprawdę ty, mój stary przyjacielu? – zawołała pani z promiennym uśmiechem. – Nie widzieliśmy się tak dawno, że ledwie cię poznałam! No i jak ci się powodzi?

Niech to diabli porwą! Czyżby ta baba ją rozpoznała? Tutaj? Co teraz robić?

Długo pracowała nad zmianą głosu, jadła kredę i inne paskudztwa, wymamrotała więc teraz, że powodzi jej się dobrze.

– Czyżbyś był przeziębiony? – pytała obca kobieta z troską. – Powinieneś coś na to dostać. W Królestwie Światła nikt nie musi cierpieć z powodu takich głupstw!

Griseldą protestowała, że nie jest przeziębiona. Uważała tylko, żeby mówić czystszym głosem. Nieznajoma wybuchnęła śmiechem.

– Ach, tak! A może ty wolisz mówić po angielsku? Mnóstwo ludzi tak robi, chociaż to zupełnie niepotrzebne.

Do diabła! Griseldą nie zwróciła uwagi na to, że kobieta mówi w jakimś obcym języku. Te przeklęte aparaciki mowy sprawiają, że człowiek przestaje myśleć i o takich sprawach.

– Niestety, bardzo się już spieszę – powiedziała kobieta. – Miło było cię widzieć!

Nareszcie! Griseldą odetchnęła z ulgą.

Niespokojnie powlokła się dalej, zaglądała do sklepów i cukierni, zderzyła się z jakimś młodym chłopcem, który warknął ze złością:

– Uważaj, człowieku!

Ogarnęła ją nieznośna chęć przemienienia tego gbura w coś paskudnego, ale zdołała się opanować. Nie wolno teraz zwracać na siebie niczyjej uwagi! Zresztą ci wszyscy beznadziejni ludzie nie mają najmniejszego znaczenia. To ci przeklęci, zadufani w sobie nędznicy, którzy ją zranili, urazili jej dumę, będą obiektem jej straszliwej zemsty. Wywęszy ich, prędzej czy później, a oni wskażą jej drogę do Thomasa. Ona zaś sprawi, że Thomas zapłonie do niej wielką miłością, potem Griseldą porzuci go okrutnie i postara się, by nigdy już nie był w stanie pokochać innej kobiety.

Thomas, Marco, Tsi-Tsungga i Gondagil. Oni czterej zostaną jej kochankami. I… jeśli właściwie rozegra swoją kartę czarownicy, rozszarpią się nawzajem na strzępy z zazdrości!

Och, jakaż cudowna zemsta!

Griseldą przystanęła gwałtownie.

Tam…

Nareszcie! To ktoś z nich!

Ofiara. Doprowadzi ją do pozostałych. Griseldą będzie się zachowywać przebiegle i podstępnie, nie wymorduje wszystkich od razu, to by było zbyt banalne i kara za prosta. Złym okiem patrzyła na idącą jej na spotkanie istotę, tak samo jakby patrzyła na wszystkich tych, którzy byli wtedy na łące.

O radości! Nadchodzi godzina porachunków!


W domu należącym do Erlinga i Theresy księżna rozmawiała z Armasem i Tellem. Wszyscy troje gotowi byli wyruszyć w podróż do zewnętrznego świata, czekali tylko na dwoje pozostałych.

– Halo! Już jesteśmy! – rozległ się od drzwi jasny głos Berengarii.

Weszła do pokoju, prowadząc za sobą Heinricha Reussa von Gera.

Theresa powitała ich serdecznie.

– No, Heinrich? Jesteś gotów wrócić do starego świata? Ale dlaczego nie masz żadnego bagażu? Ach, tak, rozumiem – dodała półgłosem.

Rozmawiali o tym wielokrotnie. Oboje podjęli decyzję, że z tej podróży już nie powrócą. Oboje pragnęli zakończyć życie w starym świecie.

Nie wszystko ułożyło się tak, jak Heinrich Reuss von Gera pragnął. Jego związek z rewizorem z miasta nieprzystosowanych się skończył. Grzecznie i spokojnie, jak to między dżentelmenami. Brakowało w tym związku miłości, oto i powód.

Heinrich nie był już w stanie raz jeszcze szukać towarzysza życia. Nie lubił tego miasta, które przecież nie było dla takich jak on. Nie czuł się tu u siebie, zresztą w Królestwie Światła nie znalazł domu.

Tęsknota za światem zewnętrznym w miarę upływu lat trawiła go coraz bardziej. Jeśli tam zaraz po powrocie nie znajdzie jakiegoś mężczyzny, który chciałby z nim dzielić życie, to Heinrich zamierzał zrobić ze sobą koniec.

I tak dostał przecież od losu życie znacznie dłuższe niż inni ludzie. Uznał więc, że wystarczy.

Zwierzył się z tego swojej dawnej przyjaciółce, księżnie Theresie, a ona wyznała, że nosi się z podobnymi myślami. Żyła dostatecznie długo, zwłaszcza teraz, kiedy Erling ma swoje problemy, wszystko przestało ją cieszyć.

– Hej, Armas – witała się Berengaria. – Jak to miło, że razem wyruszamy do tego nieznanego świata.

Armas, który uważał, że Berengaria jest najbardziej pyskatą dziewczyną na świecie, odpowiedział krótkim: tak.

– I ogromnie się cieszę, że to właśnie ja zostałam wybrana – szczebiotała dalej radośnie. – Wciąż nie mogę zrozumieć, dlaczego.

Żebyś mogła przeżyć stratę Oka Nocy, pomyślał Armas. Nie wygląda jednak na to, aby cię to rozstanie specjalnie martwiło.

Złościło go, że akurat Berengaria z nimi jedzie. Każda inna byłaby dużo lepsza. Bo ta pusta lalka nie ma za grosz rozsądku i niczego nie traktuje poważnie. Tym swoim dziewczyńskim paplaniem może doprowadzić człowieka do szaleństwa.

Mówią, że świetnie sobie radziła podczas ekspedycji do Ciemności. Sama schwytała jednego jelenia olbrzymiego? Nonsens! A w każdym razie przesada.

Oko Nocy powinien być rad, że się od niej uwolnił!

– Och, tak się strasznie cieszę – powtarzała z przejęciem. – Babcia tyle opowiadała o Theresenhof i życiu tam, mama i tata też wiele mówią o świecie zewnętrznym.

– Tak – uciął Armas krótko.

Berengaria nie zwracała uwagi na jego ponurą minę.

– Zobaczymy niebo i słońce, i księżyc, i wieczory, i piękne jesienne barwy, i… – zachłystywała się rozradowana.

A ja będę musiał ją znosić przez cały czas tej wspaniałej podróży, myślał Armas z niechęcią. Trudno. Trzeba to będzie potraktować jako specjalne wyzwanie.

Tell przerwał potok słów dziewczyny.

– Chyba nie zapomnieliście, że nasza podróż utrzymywana jest w ścisłej tajemnicy? Mam nadzieję, że nie wygadaliście się przed kimś niepożądanym?

Potrząsnęli głowami. Armas z powagą, Berengaria rozpromieniona, oboje dumni, że dostąpili takiego wyróżnienia.

Wtrąciła się Theresa:

– Ram powiada, że powinniśmy się spieszyć. Griselda znowu wkroczyła na wojenną ścieżkę. Szczególnie ważne jest, żeby Berengaria usunęła się jak najdalej stąd. Ale i Armas, i Tell znajdują się w strefie zagrożenia. Ty, Heinrich, i ja możemy się chyba czuć bezpieczni – uśmiechnęła się do starego przyjaciela.

Heinrich odpowiedział pytającym uśmiechem. Chyba dotychczas nie słyszał o wiedźmie Griseldzie.

Tell podniósł się z miejsca.

– No dobrze, jeśli wszyscy są gotowi, to możemy ruszać już teraz. Do placu startowego polecimy zwyczajną gondolą. Chodźcie za mną, mój pojazd czeka za domem, ukryty wśród drzew.

Poszedł pierwszy, a oni za nim, tylnym wyjściem, żeby ich nikt nie zobaczył. Berengaria na samym końcu, była taka podniecona, że potrzebowała wiele siły, by stłumić radosny śmiech.

Nie zauważeni dotarli do gondoli w sadzie. Tell wyjął z pojazdu kawałki czarnego materiału. Uśmiechał się do przyjaciół przepraszająco:

– Mam nadzieję, że nie będziecie mieli nic przeciwko zawiązaniu oczu. Po prostu nie chcemy ujawniać naszych tajemnych wyjść.

– Oczywiście, że nie – uśmiechnęła się Theresa. – Nie bądź taki spłoszony, Heinrich! Jeśli Berengaria zniesie niewygody, to z pewnością my także, prawda?

Heinrich Reuss uśmiechał się blado, wargi drgały mu niepewnie.

Theresa wybuchnęła śmiechem.

– Czyżby cię strach obleciał?

Heinrich starał się opanować.

– Nie, nie, to będzie wspaniale znaleźć się znowu w starym świecie – powiedział ze sztucznym ożywieniem. – Tylko te wszystkie tajemnicze przygotowania. W Królestwie Światła jest naprawdę wiele tajemnic.

– Tak, ale też i na tym polega uroda tego miejsca – wtrąciła roześmiana Berengaria. – Och, jestem taka podniecona, że chyba się…

Chciała powiedzieć: „że chyba się posiusiam”, ale surowa mina Armasa sprawiła, że zamilkła.

Tell podał wszystkim czarne opaski.

– Załóżcie je sobie sami. Ufam, że nikt nie będzie ukradkiem podglądał.

– Jeszcze chwileczkę, Tell – poprosiła księżna Theresa i wszyscy opuścili ręce trzymające opaski. – Zanim podejmiemy to pełne niebezpieczeństw przedsięwzięcie… pozwólcie mi na chwilkę modlitwy do Boga, poprośmy go, by pobłogosławił nas i naszą podróż.

– Naturalnie – zgodził się Tell.

Theresa odmówiła krótką modlitwę po łacinie, po czym wyjęła z torebki maleńką buteleczkę ze święconą wodą. Wylewała na każdego po kolei po parę kropel.

Wszystko dokonywało się bardzo szybko, Theresa się spieszyła, nikt nie zdążył zareagować. Berengarii kropla wody spadła na język, smakowała ją z uczuciem, że sama jest teraz jakby uświęcona.

Twarz Armasa pozostała nieprzenikniona, podobnie twarz Tella. Heinrich Reuss był ostatnim, na którego spadło pospieszne błogosławieństwo i parę kropel święconej wody. Wszyscy zobaczyli, że oczy mu się rozszerzają, jakby doznał szoku. Czyżby Reuss nie był katolikiem? Tych kilka kropel wody wywołuje w nim aż taki sprzeciw?

Wtedy stało się coś niewiarygodnego, ale w najwyższym stopniu złowieszczego.

Cztery pary oczu z przerażeniem wpatrywały się w dawnego zakonnika.

Jego głowa zaczęła się kręcić na szyi w tak szybkim tempie, że peruka oraz sztuczna broda odpadły i nad kręcącą się wciąż niczym wentylator głową ukazały się bujne rudoblond włosy. Zjawa nie przestawała wrzeszczeć.

W końcu absurdalne wirowanie ustało. Kobiecą twarz, którą teraz widzieli, wykrzywiał ból i strach. Kobieta pochyliła się i zwymiotowała na ziemię jakąś jadowicie zieloną treścią. Rozszedł się od tego taki potworny odór, że wszystkim zaparło dech. Berengaria z jękiem oparła się o pień drzewa, ale powietrze było gęste od zapachu żółci i octu, dziewczyna nie miała czym oddychać, nie była w stanie utrzymać się na nogach. Ostatnie co, zobaczyła, to troje krztuszących się i zanoszących kaszlem ludzi, padających na ziemię, i wiedźmę uciekającą z tego miejsca z krzykiem:

– Tak jest, zdychajcie tu sobie, to dla was najlepsze, przeklęte świętoszki!

Najwyraźniej w jej ustach było to najgorsze przekleństwo.

Och, nie, ja nie chcę umierać, myślała Berengaria zrozpaczona, ale w oczach jej pociemniało i straciła świadomość.


Tell pierwszy doszedł do siebie po przypominającym letarg omdleniu. Przeciągnął pozostałych bliżej gondoli i zatelefonował do Rama. Pospiesznie wyjaśnił, czego byli świadkami. Tymczasem również Armas odzyskał przytomność, a zaraz potem Berengaria. Wystarczyło, że przez chwilę znajdowali się poza zasięgiem działania trującego odoru.

– Bogu dzięki, że byliśmy już na świeżym powietrzu – mówił Tell do Rama. – W przeciwnym razie nie wiem, czy udałoby się nam to przeżyć.

Armas i Berengaria starali się ocucić Theresę. Dziewczyna szlochała:

– To była najprawdziwsza czarownica! Takie nie znoszą święconej wody. Mój Boże, a jeśli Sol też jest taka?

– Nie sądzę – odparł Armas. – Griselda zawarła pakt ze złem, a Sol nie.

– Och, patrz, zdążyła rozpakować mój bagaż – jęknęła Berengaria. – To przeklęta wiedźma! Ukradła mi moje sportowe ubrania, które leżały na wierzchu!

Tell natychmiast poprosił:

– Opisz, jak te rzeczy wyglądały. Jakiego były koloru i w ogóle…

Przekazał te informacje Ramowi, który stwierdził:

– Ona musiała być przekonana, że nie żyjecie.

– Z pewnością! W przeciwnym razie nie oddaliłaby się stąd tak beztrosko.

– Wyjeżdżajcie natychmiast, Tell! Wszyscy, bez chwili zwłoki! Jak się czuje księżna?

– Odzyskała przytomność. Czy masz teraz pod dostatkiem ubrań, Berengario?

– Ha! Zapakowałam tyle wszystkiego, jakbym jechała do innego świata… No tak, zresztą właśnie jadę!

Ram zakończył:

– Ja się tu wszystkim zajmę. Na pewno ją schwytamy. My będziemy szukać jej „duszy”, a Sol przypilnuje samej Griseldy. No tak, to teraz wiemy, kim był ten drugi zamordowany. To Heinrich Reuss. Ale gdzie, u licha, podziewa się Sol?

Загрузка...