28

– On nie powiedział ani słowa, Tengelu. Przywrócił Krzykacza do ludzkiego życia, ale nawet się nie zająknął, czy mnie też pomoże. A ja nie miałam odwagi zapytać.

Sol przytulona do wuja, Tengela Dobrego, siedziała na ławce przed swoim domem w osadzie duchów. Była bardzo smutna.

– Ale czy jesteś pewna, że naprawdę tego chcesz, Sol? – zapytał Tengel Dobry z troską.

– Nie jestem. Strasznie tego chcę, ale jednocześnie utraciłabym wiele dotychczasowych moich przewag.

– Tak to jest. Żadne z nas, pozostałych duchów, nie pragnie wrócić do ziemskiego życia, bo teraz jest nam naprawdę wspaniale.

Sol wyprostowała się i popatrzyła na niego oczyma płonącymi buntem.

– Tak jest. Rozumiem. Mnie też jest dobrze. Ale wy wszyscy przeżyliście własne życie. Ty znalazłeś swoją Silje, którą mogłeś przez wiele lat kochać, inni też mieli coś z życia. A ja nic. Tylko polowanie na czarownice, którego byłam ofiarą, i dwie czy trzy nieudane miłosne afery. Dano mi tylko dwadzieścia dwa żałosne lata.

– No, jeśli o mnie chodzi, to przypominam sobie młodą damę, która niekiedy bawiła się bezwstydnie dobrze.

– Otóż to. I właśnie dlatego chciałabym przeżyć coś więcej niż tylko takie wesołe przygody.

– A poza tym my, duchy Ludzi Lodu, doświadczamy tu naprawdę wspaniałych chwil razem z duchami Móriego.

– Owszem nie przeczę. I właśnie dlatego się waham. Czy naprawdę chciałabym się zamienić? I tak, i nie.

– Porozmawiam z Markiem – rzekł Tengel Dobry. – Mnie, jako niezainteresowanemu, łatwiej będzie się dowiedzieć, co on naprawdę myśli.

Sol rozpromieniła się.

– Och, naprawdę, zrobisz to? Zaraz? Teraz?

– No, no, najpierw muszę go poprosić o spotkanie. To bardzo zajęty człowiek.

Sol jednak nadal promieniała niczym słońce.


Obaj mądrzy mężowie odbyli bardzo poważną rozmowę.

Rozważali wszystkie za i przeciw, zwłaszcza wobec niepewności Sol. W końcu jednak znaleźli rozwiązanie pośrednie.

Sol została wezwana do wysokiej wieży w Sadze, tam gdzie kiedyś Dolg odbierał należne mu honory. Stała obok Marca na podium i patrzyła na Królestwo Światła. W oddali widać było stolicę. Sol uświadomiła sobie, jak nieprawdopodobne poczucie władzy daje taki widok, a zarazem jaki człowiek czuje się mały w takim miejscu.

Nie miała jednak czasu na dłuższe rozważania. Była napięta niczym struna, nie wiedziała bowiem, co ustalili obaj panowie.

Marco ujął jej głowę w swoje dłonie.

– Kochana Sol, czy ty naprawdę rozumiesz, co robisz?

– Nie.

– Bądź teraz poważna – uśmiechnął się. – Mogę cię zapewnić, że będą tu potrzebne tak drastyczne kroki jak wówczas, gdy chcieliśmy wywołać Filipa z królestwa umarłych. To była bolesna próba, nie chcielibyśmy jej powtarzać. Ty jednak już jesteś duchem i ja mogę decydować, co z tobą zrobić. Obaj z Tengelem Dobrym postanowiliśmy dać ci pewien czas na próbę…

Sol nie miała odwagi oddychać. Jej żółte oczy zrobiły się jeszcze większe niż zwykle i przestraszone wpatrywały się w oczy Marca.

– Twoje wyjątkowe talenty będą nam potrzebne w czasie wyprawy do Gór Czarnych. Jeśli się, oczywiście, zgodzisz nam towarzyszyć w tej wyprawie.

– Teraz to już mnie obrażasz. Sama dawno się zgłosiłam.

– Ach, tak? – przekomarzał się z nią. – Ale dobrze, ta podróż będzie właśnie próbą, oczywiście przy założeniu, że w ogóle ktokolwiek z nas stamtąd wróci. Bo przecież może się okazać, że poniesiemy kompletną klęskę.

– Co masz na myśli, mówiąc o próbie?

Marco odetchnął głęboko.

– Postanowiliśmy, że zachowasz wszystkie zdolności, które posiadasz jako czarownica, a zarazem będziesz żywym człowiekiem.

– Ależ ja właśnie o to przez cały czas cię proszę! To właśnie jest moje marzenie!

– Wiem, tylko pamiętaj, dostajesz to jedynie na czas tej niebezpiecznej ekspedycji. Kiedy – albo lepiej – jeśli wrócimy, będziesz musiała wybrać. Definitywnie i nieodwołalnie!

Sol zastanowiła się. Nie móc być normalnym człowiekiem w Królestwie Światła? Nie móc się zakochać? Wątpiła bowiem, czy zdoła znaleźć towarzysza życia podczas ekspedycji.

Ale… na razie ma jeszcze wybór. Może postanowić, że będzie całkiem zwyczajnym człowiekiem, pospolitą panią domu mieszkającą ze swoim wybranym i wspominającą niezwykłe spotkania duchów w tawernie w ich rodzinnej osadzie.

– Dlaczego tak mi to utrudniasz? – jęknęła.

– Dobrze, w takim razie zapomnijmy o wszystkim.

– Nie! – zawołała gorączkowo. – Zgadzam się na waszą propozycję. Przystaję na to z całego serca. I obiecuję, że będę dojrzała do podjęcia decyzji, kiedy już wrócimy. Ja mówię: kiedy, a nie: jeśli.

– Słyszę – odparł Marco lakonicznie, miał bowiem niedobre przeczucia co do powodzenia ekspedycji. – A zatem pochyl głowę, Sol z Ludzi Lodu, i przyjmij swoją przemianę.

Posłuchała go z głęboką pokorą.

Ceremonia trwała jakieś pół godziny. Kiedy dobiegła końca, Sol płakała ze zmęczenia, wzruszenia i lęku przed tym, przez co będzie musiała przejść. Najbardziej jednak z wdzięczności.

Marco wziął ją w ramiona, długo stali w milczeniu i napawali się powagą tej pięknej chwili.

Potem Marco cofnął się trochę i popatrzył na nią z uśmiechem:

– Wracając do teraźniejszości… Czy wiesz, że Talornin został przed wyjazdem pozbawiony godności głównego odpowiedzialnego?

– Nie wiem. Ale dlaczego?

– Za bardzo przesadzał w sprawie Rama i Lenore. Najgorsze jednak, że poinformował ją o podróży Theresy do zewnętrznego świata. To była bardzo trudna sprawa, w ratuszu pojawiło się mnóstwo agresywnych spekulantów, którzy nagle też zapragnęli jechać.

– Nie mogę powiedzieć, że jest mi przykro.

– Ja też nie. Okazało się nieoczekiwanie, że mamy wśród Obcych kogoś, kto rangą przewyższa Talornina. I… ciebie powinno to chyba ucieszyć. Zabierzemy ze sobą twojego samuraja. Będziemy przecież potrzebować prawdziwego wojownika.

– Krzykacza? A to wspaniale!

– Ja też tak uważam, a i jemu pomysł bardzo się spodobał. W ogóle jednak Ram wybrał możliwie jak najmniejszą grupę, bo w razie czego Królestwo Światła nie może utracić wszystkich swoich najlepszych… Ale czy możemy już zejść na dół? Żebyś mogła się przekonać, jak będziesz się czuła w ludzkiej skórze.

– To na pewno będzie podniecające – cieszyła się Sol.


W dwa dni później nadeszła wiadomość od Madragów. Wszystko zostało przygotowane do niebezpiecznej wyprawy w Góry Czarne.

Ciężkie maszyny wytoczono na rynek. Madragowie zbudowali dwa Juggernauty, każdy z nieco innym wyposażeniem.

Sol przyglądała się grupie gotowej do wyjazdu i z drżeniem wciągała powietrze.

Czy te nieulękłe, niewiarygodnie uzdolnione istoty jeszcze tu kiedyś wrócą? A jeśli tak, to w jakiej postaci? Czy będą niczym Hannagar, zmienione przez złe moce w niewolników?

A wtedy biada Królestwu Światła! Biada całej udręczonej Ziemi!

Загрузка...