ROZDZIAŁ X

Nataniel usłyszał jej wołania.

Natychmiast zadzwonił do Vinnie. Gdzie jest Tova?

W Oslo, u przyjaciela. Ma tam zabawić kilka dni.

Jak nazywa się ten przyjaciel?

Nie, tego Vinnie nie wie.

Nieprawda, myślał Nataniel. Tova nie ma żadnych przyjaciół.

Vinnie podziękowała mu za to, że tak ofiarnie zajmuje się Tovą. Lekcje z nim to jej najlepsze godziny.

Cóż miał na to odpowiedzieć? Te wspólne lekcje przerwali już dawno temu. Tova przecież nie chciała mieć z nim do czynienia po wydarzeniach na pokładzie „Stelli”, kiedy uratowała życie i jemu, i Ellen, a on zamiast podziękowania jej nawymyślał.

Teraz jednak Tova szukała u niego ratunku.

Uważał to za wyróżnienie i bardzo chciał przyjść jej z pomocą. Pytanie brzmiało tylko: Gdzie się Tova znajduje?

Vinnie nie potrafiła dać mu żadnych wskazówek. Tova nie miała zwyczaju się opowiadać, zawsze najchętniej chodziła własnymi drogami.

Nataniel, wysoki i przystojny, z wrodzonym smutkiem w żółtawych oczach, wstał z krzesła i chodził zamyślony po pokoju, tam i z powrotem, tam i z powrotem.

Ellen!

Nie, ona też nic tu nie pomoże! Znajdowała się przez cały czas na Zachodnim Wybrzeżu i od spotkania na „Stelli” nie miała kontaktu z Tovą.

Rikarda, ojca Tovy, Nataniel nie chciał niepokoić. Policja mogła co prawda podjąć poszukiwania, ale trwałoby to z pewnością kilka dni, a tymczasem dziewczyna potrzebuje natychmiastowej pomocy.

Zatrzymał się pośrodku pokoju.

„Dan-no-ura”?

Zdecydowanym ruchem sięgnął po książkę telefoniczną, a potem wykręcił numer ambasady japońskiej. Odebrał jakiś mężczyzna, nie przedstawił się, jaką godność piastuje.

– Czy w Japonii istnieje takie miejsce, które nazywa się Dan-no-ura?

– Oczywiście, że istnieje – odparł pracownik ambasady nienaganną angielszczyzną.

Nataniel poprosił o wyjaśnienia. Czy nazwa jest w kraju dobrze znana?

– Bardzo. Dla nas, Japończyków, to ważne miejsce. W roku 1185 miała tam miejsce bitwa, jedna z tych, które oznaczały koniec wpływów szlachty i początek władzy samurajów.

Jakim sposobem Tova mogła mieć coś wspólnego z czymś takim? Jakie związki łączą ją ze starą Japonią? Nie był w stanie tego pojąć.

Kto brał udział w tej walce? Czy Japończycy walczyli wtedy z Chińczykami?

W słuchawce rozległ się ponownie głos pracownika ambasady:

– Nic podobnego! To były wewnętrzne starcia pomiędzy dążącymi do władzy dwiema japońskimi warstwami. Znany japoński epos rycerski opowiada właśnie o bitwie nad Dan-no-ura. Zwykle recytuje się ten utwór przy akompaniamencie instrumentu zwanego biwa.

A zatem pojawia się i biwa! Znowu!

Japończyk mówił dalej:

– Bitwa toczyła się pomiędzy klanami Minamoto i Taira. I właśnie klan Taira został wtedy rozbity w perzynę.

Taira! Jeszcze jedno ze słów, które słyszał we śnie!

– Proszę mi powiedzieć – rzekł Nataniel niepewnie. – Czy nazwa „Heike” ma jakiś związek z tymi wydarzeniami?

– Oczywiście! Heike to po prostu inna nazwa klanu Taira.

– Ach, więc to był klan?

– Tak. Podobnie klan Minamoto miał drugą nazwę Genji.

– Dziękuję – powiedział Nataniel.

– Jeśli pan jest zainteresowany tą bitwą, to mogę przysłać więcej materiałów.

Nataniel pomyślał chwilę.

– Rzeczywiście, jestem. Byłbym wdzięczny. I bardzo dziękuję za życzliwą pomoc!

Odłożył słuchawkę i siedział długo, wciąż w piżamie, pogrążony w myślach.

Co Tova mogła mieć wspólnego z japońskim średniowieczem? I dlaczego była taka pełna lęku, ba, przerażenia?

Zdenerwowany zatelefonował do swojej matki, Christy. Czy miała może ostatnio jakieś wiadomości od Tovy?

Nie, ani słowa. Zapytaj w Lipowej Alei!

Nataniel posłuchał jej rady. Nie, babcia Tovy, Mali, nie widziała jej już jakiś czas. Ale wie, że poprzedniego dnia Tova była u Voldenów. Mali czuła się urażona, że nie wstąpiła również do niej.

U Voldenów? Nareszcie jakiś ślad! Natychmiast tam zadzwonił.

A, owszem, Jonathan wiedział, gdzie jest Tova. W każdym razie gdzie spędziła noc. W kawalerce Lisbeth.

No, przejaśniło się trochę. Ale co miało znaczyć to: „Ja już nie wrócę!”, zastanawiał się Nataniel.

– Jonathanie, mnie się zdaje, że Tova wpadła w poważne tarapaty. Masz może zapasowy klucz do tej kawalerki?

– Mam. I natychmiast tam jadę! Spotkamy się przed wejściem?

– Dziękuję ci. Nie chciałbym jeszcze mówić o niczym Rikardowi i Vinnie. Dziadkom Tovy też nie, ani Andre, ani Mali, a już zwłaszcza Benedikte. No dobrze, to do zobaczenia!

W końcu Nataniel musiał się ubrać, zdążył też w pośpiechu zjeść kanapkę. Już miał wychodzić, kiedy zjawił się posłaniec z japońskiej ambasady. Nataniel podziękował i wsunął sporą kopertę głęboko do kieszeni. Nie zdążył jednak wyjść, gdy zadzwoniła Vinnie.

– Natanielu, przed chwilą telefonowała moja przyjaciółka, Una. Otóż była u niej Tova, wczoraj albo przedwczoraj.

– Tak? A czego chciała?

– No właśnie, sama byłam ciekawa. Ale Una powiada, że to tylko taka przyjacielska wizyta. To mi się wydawało dosyć dziwne, dopytywałam więc dalej, ale jedyne, czego się dowiedziałam, to to, że Tovę interesowało nazwisko pewnego parapsychologa, o którym nam Una niedawno opowiadała.

– Parapsychologa? To brzmi interesująco. A nie wiesz, dlaczego Tova o to pytała?

– Nie. Una mówiła o nim, kiedy była tu kilka dni temu. Chodziło o te tam sprawy wędrówek dusz, wiesz…

– Musisz mu to wytłumaczyć dokładniej!

– No, ten parapsycholog zajmuje się reinkarnacją. Sprawia, że ludzie mogą poznać fragmenty ze swego życia we wcześniejszych wcieleniach.

Coś zaczynało Natanielowi świtać w głowie. Wizyta u pani Karlberg w Blasvika za Zachodnim Wybrzeżu. Uderzające już dawniej zainteresowanie Tovy wędrówką dusz i wcześniejszymi egzystencjami.

– Dziękuję ci, Vinnie. Teraz wskazałaś mi właściwy trop. Jak się nazywa ten parapsycholog?

– Una, niestety, nie wie.

Iskierka nadziei zgasła.

– Ale co to wszystko znaczy? – spytała Vinnie przestraszona.

– Nic takiego. A zresztą ja już znalazłem Tovę. To znaczy wiem przynajmniej, gdzie spędziła noc. To wszystko nie ma wielkiego znaczenia, chodzi tylko o to, że właśnie ja sam chciałem porozmawiać z nią na temat wędrówki dusz – wyjaśnił zadowolony, że nie musi kłamać.

– Tak, wy to rzeczywiście macie dosyć dziwne tematy do rozmów – roześmiała się Vinnie. – Ale zaczekaj, Una podała Tovie nazwisko swojej przyjaciółki, która zna tego parapsychologa…

Nataniel nie ustąpił, dopóki on też się tego nie dowiedział. Inger Hannestad. Powiedział Vinnie kilka uspokajających słów i zakończył rozmowę.

Odnalazł numer Inger Hannestad w książce telefonicznej i zadzwonił, ale nikt nie odpowiadał.

Kwadrans później czekał pod drzwiami kawalerki Lisbeth.

Ponieważ Jonathan nie nadchodził, wyjął list z ambasady i zaczął czytać. List był po angielsku, ale Nataniel znał ten język całkiem nieźle. Znaczenia słów, których nie rozumiał, mógł się domyślić z kontekstu.

Pismo zaczynało się od krótkiej ogólnej informacji o epoce, o domu cesarskim, klanach szlacheckich i a warstwie wojowników. Nataniel czytał o Heike-Taira i o Genji-Minamoto. Czytał o młodym Yoshitsune, który płonął chęcią wdeptania w ziemię klanu Heike. Żadna z tych informacji jednak nie wyjaśniała mu ani trochę, co to ma wspólnego z Tovą, ale czytał dalej. Yoshitsune wygrał walkę w innym miejscu i wraz ze swymi ludźmi, wśród których znajdował się olbrzym imieniem Benkei, pożeglował przez cieśninę, by połączyć się ze swoim starszym bratem, obecnie najwyższym przywódcą Genji. Brat miał na imię Yoritomo.

W tym samym czasie najwyższy kapłan cesarstwa zastanawiał się, po której stronie powinien się opowiedzieć. Klan Heike uczynił dla niego wiele, on jednak wątpił w ich zwycięstwo. Kapłan modlił się przez siedem dni i tańczył rytualne tańce. W odpowiedzi otrzymał przesłanie, że powinien trzymać się białej chorągwi. Biel była kolorem Genji. Klan Heike miał kolor czerwony. W dalszym ciągu nad pałacem cesarskim powiewała czerwona chorągiew, bo przecież sam cesarz pochodził z klanu Heike. Następnie kapłan zaaranżował przed świętym ołtarzem walkę kogutów, w której miało wziąć udział siedem białych i siedem karmazynowych ptaków. Wszystkie karmazynowe przegrały i uciekły, a wtedy kapłan ostatecznie zdecydował, że stanie po stronie Genji. Na czele dwóch tysięcy ludzi świątyni oraz dwustu okrętów wojennych wyruszył na morze.

Na pokładzie okrętu umieścił posąg boga, a wysoko na żaglu wymalował imię swego bóstwa opiekuńczego. Gdy ów okręt z boską załogą zbliżał się do sił Genji oraz Heike nad Dan-no-ura, obie strony pozdrawiały go z szacunkiem. On stanął po stronie Genji, a wtedy ludzie Heike nie umieli ukryć swego rozgoryczenia. Do ostatecznego rozgromienia sił Heike przyczynił się fakt, że prowincja Iyo także poparła Genji. Sto pięćdziesiąt dużych jednostek wojennych…

Łącznie zatem Genji mieli ponad trzy tysiące okrętów, Heike zaś niespełna tysiąc, w dodatku niektóre z nich zostały zbudowane przez Chińczyków. Tedy dwudziestego czwartego dnia w trzecim miesiącu roku 1185, przy Dan-no-ura w prowincji Nagato, rozpoczęła się ostateczna rozprawa pomiędzy Genji a Heike.

Bitwa była ciężka, zawzięta, okrutna. Żadna ze stron nie chciała ustąpić nawet na pół palca. Heike mieli jednak po swojej stronie cesarza. I siedmioletni cesarz został wyposażony w Dziesięć Cnót. To znaczy, że nigdy jeszcze nie popełnił żadnego z dziesięciu grzechów: nie zabił żywej istoty, nie kłamał, nie dawał fałszywego świadectwa, nie kradł, nie cudzołożył, nie klął, nie mówił dwoma językami, nie ulegał żądzom, ani złości, ani głupocie. Miał on poza tym przy sobie Święte Regalia: Miecz, Zwierciadło i Klejnoty. Dlatego sytuacja Genji zaczynała być nie najlepsza, a ich zwycięstwo niepewne.

I wtedy zobaczyli coś, co im się przedtem wydawało obłokiem, teraz zaś okazało się białą chorągwią, którą wiatr przesuwał po niebie. W końcu owa chorągiew opadła na jeden z okrętów Genji i tam już została.

Yoshitsune uznał to za znak dany im przez boga wojny. On i wszyscy jego ludzie zdjęli z głów hełmy, umyli ręce i pochylili się w głębokich pokłonach przed flagą. I właśnie w tym momencie w morzu pojawiła się licząca wiele tysięcy zwierząt ławica delfinów, które szły wprost na okręty Heike. Jeden z przywódców klanu zapytał mędrca, co by to mogło oznaczać. „Jeśli zawrócą – odparł tamten – to klan Genji zostanie unicestwiony. Jeśli nie, to my znajdziemy się w niebezpieczeństwie”. Zanim zdążył wypowiedzieć przepowiednię do końca, delfiny pojawiły się pod okrętami klanu Heike i szły dalej.

Wtedy jeden z najbardziej lojalnych przywódców opuścił klan Heike i ze wszystkimi swoimi okrętami przeszedł do Genji… Ów zdrajca przekazał też Genji wojenne plany Heike. Idąc w jego ślady również wojownicy z Shikoku oraz Kyushu opuścili klan Heike i przeszli na stronę wroga. Nagle najwierniejsi wodzowie Heike zwracali się przeciwko swoim panom z mieczami i łukami. Brzeg w tym miejscu był skalisty, a wysokie fale uniemożliwiały lądowanie. Przy drugim brzegu stały szeregi wroga z łukami gotowymi do strzału.

Tak więc tego dnia walka o władzę pomiędzy klanami Genji i Heike została ostatecznie rozstrzygnięta.

Wojownicy Genji weszli na pokłady okrętów Heike. Przeskakiwali z jednego okrętu na drugi i wszędzie wycinali załogi w pień, tłumili wszelki opór.

Na okręcie cesarskim damy dworu płakały rozdzierająco. Tylko dumna pani Nii, babka cesarza, włożyła na znak żałoby strój z ciemnoszarego jedwabiu, wzięła Święte Klejnoty oraz Święty Miecz i Zwierciadło, przytuliła do siebie małego cesarza i powiedziała: „Chociaż jestem tylko kobietą, nie chcę wpaść w ręce wrogów. Chcę towarzyszyć Waszej Wysokości. Wszyscy, którzy tego pragną, mogą pójść za mną”. Po czym ruszyła w stronę relingu.

Cesarz był niezwykle pięknym dzieckiem. Otaczała go aura wykwintności, a długie czarne włosy spływały mu na ramiona. „Dokąd chcesz mnie zaprowadzić?” – zapytał zdumiony.

Odwróciła się do młodego władcy, a łzy spływały jej po policzkach. „Zwróć się, Wasza Wysokość, ku wschodowi i pożegnaj swoich bogów! Następnie zwróć się ku zachodowi i proś Buddę i Świętych, by zaprosili cię do Czystej Krainy. Pod falami znajduje się czysta kraina szczęścia, gdzie nie istnieje smutek ani żałoba. Tam cię zabieram, mój panie.

Pocieszała go i związała jego długie włosy. Oślepiony łzami mały cesarz złożył dłonie i zwrócił się najpierw ku wschodowi, a potem na zachód. Nii przytuliła go do siebie mocno i oboje skoczyli w fale.

Nataniel ocknął się na prozaicznej ulicy w Oslo. Wszędzie było szaro i brudno, fasadom domów przydałoby się gruntowne czyszczenie, a najlepiej malowanie na jaśniejsze kolory, ulica powinna być staranniej zamiatana. Czuł się jakoś dziwnie, jakby powrócił do rzeczywistości ze starej baśni. Choć przecież wiedział, że to, o czym czytał, ta historia, wszystko wydarzyło się naprawdę, należałoby może usunąć jedynie trochę tej mistycznej atmosfery i aury heroizmu.

Co to jednak mogło mieć wspólnego z Tovą, nadal nie pojmował.

Wkrótce pojawił się Jonathan. Musiał jechać do Oslo bardzo szybko.

– Co się właściwie stało? – zapytał, kiedy wchodzili po schodach.

– No właśnie, sam bym chciał wiedzieć – westchnął Nataniel. – Mam tylko szczerą nadzieję, że Tova jest tam w środku.

Tova oczywiście była w mieszkaniu, ale to niewiele pomogło.

Znaleźli ją w łóżku, szczelnie okrytą kołdrą. Leżała na plecach, z zamkniętymi oczyma, bez ruchu. Oddychała nieskończenie wolno i bardzo cicho, w żaden sposób nie mogli nawiązać z nią kontaktu.

– Katatonia – oświadczył Jonathan, który pracował kiedyś w służbie zdrowia.

– Co to znaczy?

– To symptom choroby psychicznej. Pacjent robi się sztywny i nieruchomy, nie reaguje ani na słowa, ani ukłucia igłą, ani w ogóle na nic.

– Bardzo by mnie to zdziwiło – burknął Nataniel pod nosem.- Tova jest dziwną figurą, ale psychicznie chora nie jest.

– Nie, ja też w to nie wierzę – powiedział Jonathan. – Ale co ty o tym myślisz?

– Nie wiem. Naprawdę nic z tego nie rozumiem.

Opowiedział Natanielowi wszystko, co wiedział. Dobrze było mieć się z kim podzielić zmartwieniem.

Jonathan potrząsał głową.

– Zdumiewające! Co mogłoby ją łączyć ze średniowieczną Japonią? Pominąwszy imię Heike.

Nataniel przyglądał się uważnie śpiącej dziewczynie. Miał wrażenie, że Tova wygląda jakoś patetycznie. Nieduża, brzydka, bezradna.

Do czego ona się doprowadziła?

Zupełnie nieoczekiwanie ogarnęła go wielka czułość dla tej nieznośnej kuzynki. Ileż to razy doprowadzała go do wściekłości swoimi szalonymi pomysłami, swoją diabelską złośliwością! Teraz było mu jej tylko żal i bardzo pragnął jej pomóc.

– Jak myślisz? Powinniśmy pozwolić jej tu leżeć?

– Myślę, że tak będzie najlepiej. Moglibyśmy ją wprawdzie zabrać do Lipowej Alei, ale stąd jest blisko do szpitala i… Ale co zamierzasz teraz zrobić?

– Poszperamy, może uda mi się odnaleźć tego parapsychologa, który tak interesował Tovę.

Jonathan kiwał głową.

– Myślę, że to dobry pomysł. Idź, a ja zostanę przy niej. Gdyby stan się pogorszył, zadzwonię do szpitala Ulleval.

– Świetnie! Zobaczymy się niedługo.

Nataniel poszukał budki telefonicznej w pobliżu i zatelefonował do Inger Hannestad. Tym razem była w domu.

Proszę bardzo. Przekazała mu adres doktora Sorensena bardzo chętnie.

Doktor? pomyślał Nataniel. Nieźle.

Ponieważ Sorensen mieszkał niedaleko, Nataniel nie zapowiedział telefonicznie swojej wizyty. Czas naglił. Poszedł wprost do jego domu i zadzwonił. Otworzył zadbany, dystyngowany pan w średnim wieku. Nie było tu raczej miejsca na oszustwa i mistykę, co to, to nie.

Nataniel przedstawił się i zapytał, czy doktor nie miał w ostatnim czasie wizyty panny Brink. Tovy Brink.

Żeby tylko nie posługiwała się jakimś zmyślonym nazwiskiem! A jak się okaże, że w ogóle jej tu nie było?

Stojący naprzeciwko niego elegancki pan zmarszczył brwi. Przez moment sprawiał wrażenie człowieka, który nagle poczuł się źle, zaraz jednak gestem ręki zaprosił gościa do środka.

Owszem, Tova Brink odwiedziła jego gabinet przed kilkoma dniami. Doktor wciąż miał minę, jakby próbował czegoś kwaśnego.

– Jestem jej kuzynem – wyjaśnił Nataniel.

– Aha, z Ludzi Lodu, prawda? Te oczy…

– Właśnie. Więc ona wspominała również o Ludziach Lodu? Na ogół tego nie robimy. Widzi pan, żyjemy trochę jakby obok innych, jeśli pan rozumie, co mam na myśli. W porządku, ja wiem, że pana obowiązuje tajemnica, ale z Tovą coś się stało i muszę sprawdzić, czy ma to coś wspólnego z jej wizytą tutaj. Czy tu w gabinecie wydarzyło się coś szczególnego?

Doktor wskazał Natanielowi duży klubowy fotel obity skórą.

– Pozwoli pan, że ja również zacznę od pytania. Co się stało z panną Brink?

– Wygląda to na stan katatoniczny. Ja nie zamierzam pana o nic oskarżać, musimy jednak znać przyczyny, żeby jej pomóc.

Doktor długo i starannie ważył słowa.

– Panna Brink zrobiła na mnie wrażenie dość… egzaltowanej.

– Ona taka jest. Doktorze Sorensen, widzę, że pan jest czymś bardzo nieprzyjemnie poruszony. Ale myślę, że ze względu na Tovę powinien pan mi wszystko opowiedzieć. Proszę pana, ona nie jest zwyczajnym człowiekiem.

– Tak, to zdążyłem zauważyć – wykrztusił doktor. – Zresztą pan także nie, na ile rozumiem.

– Nie, ja także nie – przyznał Nataniel.

Sorensen zdawał się nabierać zaufania do swego gościa. To był ktoś inny, bardziej rzeczywisty niż niebezpieczna Tova Brink.

– Ma pan rację. Tutaj stało się coś… nieprzyjemnego. Pan wie, jakie badania prowadzę, prawda?

Nataniel uznał, że określenie „badania” brzmi może trochę zbyt pompatycznie, ale spokojnie skinął głową.

– Wiem. Chodzi o inkarnacje. Wcześniejsze egzystencje. A dlaczego Tova pana odwiedziła? Wiem, że bardzo się ostatnio interesowała wędrówką dusz, ale czy to właśnie był główny powód?

– Myślę, że… początkowo tak. Później jednak było tak jakby… nie, może ja opowiem wszystko od początku. Bo w ogóle przebieg wydarzeń był niezwykły. Bardzo, bardzo dziwny. Nigdy czegoś takiego nie doświadczyłem.

Nataniel usiadł wygodniej, by pokazać, że zamierza słuchać uważnie. Odczuwał wyrzuty sumienia wobec Jonathana, którego zostawił z nieprzytomną Tovą, w tej chwili jednak z uwagi na jej dobro informacje Sorensena były najważniejsze.

Doktor Sorensen wyjaśnił, że człowiek właściwie nigdy nie odradza się w obrębie własnego rodu. To rzecz całkiem niezwykła. Z Tovą natomiast było dokładnie odwrotnie. Ona nigdy nie wyszła poza swój ród, poza Ludzi Lodu.

Opowiedział o wszystkich obciążonych, którzy urodzili się martwi. Nataniel słuchał marszcząc czoło, domyślał się bowiem, że chodziło o to, by ci ludzie się urodzili, ale udało się to dopiero z Tovą. W rzeczywistości musiała to być ciągle ta sama dusza. Kiedy jednak doktor Sorensen doszedł do wcześniejszej inkarnacji Tovy, do Hanny, Nataniel podskoczył.

– Ale to przecież oznacza, że Tova i Hanna to jedna i ta sama osoba?

– I tak, i nie. Fizycznie nie, ale psychicznie być może. Tova jest Tova, a Hanna jest Hanna, ale obie, jeśli tak można powiedzieć, wyszły z tej samej formy. Jak jednojajowe bliźniaczki, które urodziły się w czterysta lat jedna po drugiej.

– O mój Boże! – jęknął Nataniel.

– To Hanna w Tovie była tą, która pragnęła wędrówki dusz. Hanna, która znowu chciała działać. Powiedziała to całkiem otwarcie tym swoim okropnym skrzekliwym głosem, który rozlegał się nagle i nie wiadomo skąd. Prawdziwy głos wiedźmy…

Sorensen wzburzony potrząsał głową.

– Panie Gard, to najokropniejsze przeżycie, jakiego doświadczyłem. Widzieć tę młodą dziewczynę przemienioną w starą… tak, właśnie tak, w starą wiedźmę! Głos stał się ostry i jakiś pradawny! Co to ona powiedziała? Coś jakby: „Nareszcie udało mi się ponownie urodzić! Raz za razem dusili mnie zaraz po urodzeniu. Ale dwadzieścia dwa lata temu przyszła na świat Tova i wtedy ja mogłam opuścić więzienie. Jestem jej jedyną inkarnacją od czasu mojego żałosnego życia w Dolinie Ludzi Lodu. To dobrze, że ona idzie w moje ślady”.

– Uff! – jęknął Nataniel.

– Ale było jeszcze gorzej! Aż strach powiedzieć, ale nie mogłem jej przywołać z powrotem, przywrócić do rzeczywistości!

Nataniel przyglądał mu się w napięciu. „Ja już nie niego wrócę!” Czy to tutaj Tova…? Nie, niemożliwe, bo skąd tu średniowieczna Japonia? Hanna mieszkała przecież w górach Trondelag, w dolinie Ludzi Lodu.

Doktor opowiadał dalej, a Nataniel słuchał.

– Tak się przeraziłem, że wybiegłem z tego pokoju żeby zatelefonować do kolegi, ale go nie było w domu. I wtedy przez otwarte drzwi słyszałem ten okropny szept.

– Potrafiłby pan powtórzyć słowa?

– Może niedokładnie, ale brzmiało to mniej więcej tak:

„W Dolinie Ludzi Lodu znajduje się naczynie. Strzeże go duch naszego pana”. Nie mam pojęcia, co miała na myśli. „Ale ja znam drogę, która nas doprowadzi do wody zła”. Musi mi pan wybaczyć, jeśli brzmi to dziwacznie, ale ona tak właśnie mówiła.

– Dla mnie to wcale nie jest dziwaczne. Proszę mówić dalej!

– Niech no sobie przypomnę, co ona jeszcze powiedziała? Ona to nazywała długą drogą wstecz.

– Interesujące!

– ”Pragnę tylko jednej kropli wody, bo dzięki temu poznam wszystkie ponure tajemnice świata. I stanę się silniejsza niż wszystkie wiedźmy razem wzięte. Trzeba odnaleźć pochodzenie. Trzeba pójść za… I tu padło jakieś imię, którego nie zapamiętałem. Ktoś zły czy jakoś tak…

– Tengel Zły?

– O właśnie! Dokładnie tak powiedziała! „Trzeba przejść całą drogę jego życia wstecz. Cofnąć się aż do jego rodziców. On nie miał żadnych słabości, w przeciwnym razie nie zdołałby dotrzeć do źródeł. Ale może u jego ojca coś znajdziemy?” Potem mówiła o złych uczynkach jego rodziców, a raczej o dobrych uczynkach, które mogłyby odbić się na nim. Bardzo ją to wszystko bawiło. A co za śmiech, panie Gard! Zimny dreszcz przejmował mnie od niego do szpiku kości! No, powiedziała, ta istota, która nie była panną Brink, tylko kimś innym, otóż powiedziała, że musi spróbować przejść w Dolinie Ludzi Lodu obok jego ducha. Że rzuci mu w twarz wiedzę o jego rodzicach i tym samym unieruchomi czy sparaliżuje tego ducha. Tak, wiem, że to brzmi jak kompletne wariactwo. Wtedy jednak i te słowa, i całe przeżycie zrobiło na mnie ogromne wrażenie. Powiedziała również, że chciałaby tylko jedną jedyną kroplę, nie więcej, bo więcej by nie zniosła, nie przeszła bowiem przez jakieś próby w jakiejś grocie, nie zrozumiałem, o co to dokładnie chodzi. Jedno jest pewne, że on czeka od setek lat, żeby się dostać do tego naczynia.

Nataniel słuchał z narastającym przerażeniem. Zaczynał się teraz domyślać planu działania.

– I co stało się potem?

– No, kiedy ponownie wszedłem do pokoju, dziewczyna leżała na łóżku, obudzona i już całkiem normalna. Trudno wyrazić, jaką ulgę mi to sprawiło.

– Rozumiem pana. Ale proszę mi powiedzieć, czy Tova rozmawiała z panem na temat możliwości samodzielnego działania jeśli idzie o wędrówkę dusz? To znaczy, czy miała ochotę działać na własną rękę? Bez pańskiej pomocy?

Doktor się zastanawiał.

– Tak. Myślę, że tak. W każdym razie bardzo się tym interesowała.

– No i zrobiła to! Ta szalona dziewczyna, ona chciała przenieść się w czasie aż do epoki rodziców Tengela Złego! Skąd jej to przyszło do głowy? Przecież to śmiertelnie niebezpieczne przedsięwzięcie! No i teraz ona może w ogóle już nie wrócić do teraźniejszości. Tylko co to ma wspólnego z Japonią?

– Zechciałby mi pan to wytłumaczyć jaśniej?

Nataniel opowiedział o swoim śnie, o tych przepływających przed jego oczyma nieszczęśliwych kobiecych twarzach. O głosach mówiących o Heike i o Taira, o Dan-no-ura. O biwie. I o rozpaczliwym wołaniu Tovy do Nataniela o ratunek, ponieważ sama nie umiała stamtąd wrócić. Właśnie jej wołanie świadczyło, że nie był to zwyczajny sen. I że Tova naprawdę ma z Natanielem metafizyczny kontakt.

Dalej opowiedział o informacjach, jakie otrzymał z ambasady japońskiej, o tym, że wszystkie te nazwy ze snu są prawdziwe, choć on sam nigdy nie przeczytał ani słowa o historii Japonii. Słyszał oczywiście to i owo o samurajach, ale Tova znalazła się przecież w epoce sprzed samurajów.

Zakończył informacją, jak znalazł doktora Sorensena, kiedy już wiedział, gdzie i w jakim stanie znajduje się Tova.

Doktor złapał się za swoją znakomicie uczesaną głowę.

– Ona to naprawdę zrobiła! To szalona osoba! Ale musimy ją przywrócić do rzeczywistości!

– Jeśli nie została zatrzymana na stałe przez coś, czego nazwy nie chcę nawet wymieniać – mruknął Nataniel. – Zamrożona albo w inny magiczny sposób uwięziona w czasie. Nie, co ja mówię? To przecież niemożliwe! Panie doktorze, zechciałby pan nam pomóc? Ona znajduje się niedaleko stąd. Czuwa przy niej nasz kuzyn.

– Nie mam już dzisiaj żadnych pacjentów, więc w takim razie… Ale jeżeli nam się nie uda? Napytałbym sobie w ten sposób biedy, mam przecież zaciekłych przeciwników, pan z pewnością rozumie.

– Jeśli nie zdołamy jej obudzić, to ja znam tylko jedno wyjście – rzekł Nataniel stanowczo.

– Jakie?

– Wtedy mnie wprowadzi pan w trans sposobem, który pan zwykle stosuje. I ja podążę za Tovą.

Doktor włożył już wytworną jesionkę z wielbłądziej wełny.

– Ale ja nie mogę tego zrobić! Ja mogę pana tylko wprowadzić w pańskie wcześniejsze życie. A ono na pewno się nie spotka z życiem Tovy ani w czasie, ani w przestrzeni.

– No tak, rozumiem. Zobaczymy, coś będziemy musieli wymyślić.

Już na ulicy Sorensen zapytał niepewnie:

– Czy ten kuzyn, który czuwa przy Tovie… Czy on jest również jednym z tych, no wie pan?

– Z Ludzi Lodu? Tak, ale Jonathan różni się ode mnie i od Tovy. On jest całkiem normalny. Trochę tylko męczący przez to, że nieustannie opowiada o swoich wojennych przeżyciach.

– Ach, tak – roześmiał się doktor. – W takim razie jest rzeczywiście całkiem normalny. I bardzo, można powiedzieć, norweski!

– To prawda – uśmiechnął się Nataniel z goryczą. – Pewien Szwed, z którym niedawno rozmawiałem, stwierdził, że my, Norwegowie, nigdy nie otrząśniemy się z naszych wojennych doświadczeń. Można by sądzić, że Norwegowie jako jedyni z aliantów tę wojnę wygrali i że okupili to niewiarygodnymi cierpieniami.

– Z pewnością dotyczy to ludzi, którzy nie mają innych wrażeń i przeżyć – rzekł doktor. – Ludzi, którzy nie umieją wyjść poza szarość zwyczajnego dnia. Jednocześnie też wojna stała się źródłem lukratywnych dochodów dla wielu ludzi, zwłaszcza różnego rodzaju artystów. Iluż to tak zwanych literatów czerpie z niej korzyści? W nieskończoność roztrząsają różne, nie zawsze ważne epizody, zyskując dzięki temu majątek i sławę! Co by oni robili, gdyby nie wojna?

– To z pewnością prawda, ale do Jonathana to się nie odnosi. On po prostu wciąż jeszcze przeżywa tamte napięcia i emocje, choć skończył już trzydzieści pięć lat.

Tymczasem zbliżyli się do celu.

Jonathan otworzył im drzwi i powitał doktora. Pod nieobecność Nataniela Tova nawet nie drgnęła, poinformował.

Sorensen przyglądał się dziewczynie i zbadał jej puls. Sprawiał wrażenie strapionego.

– To nie jest zwyczajne omdlenie – powiedział półgłosem, jakby się bał, że ją obudzi. – Gdyby to nie brzmiało tak głupio, to powiedziałbym, że w takim właśnie stanie znajdowała się przez sto lat Śpiąca Królewna.

– Co w takim razie zrobimy?

– Najpierw spróbuję wszelkich znanych medycynie metod przywracania do świadomości. Ale, jak panowie wiecie, ja nie hipnotyzuję moich pacjentów. Oni nie śpią ani nie znajdują się w transie w przyjętym znaczeniu tego słowa. My to wprawdzie nazywamy transem, ale w rzeczywistości jest to przede wszystkim pełne odprężenie, doprowadzane do takiego poziomu, że pacjent przekracza granicę drugiego świata czy jak to nazwać. Całkowicie traci mentalny kontakt z teraźniejszością. Ale to tutaj… To coś zupełnie innego.

– Czy powinniśmy wezwać lekarza? – zapytał Jonathan.

Doktor miał zakłopotaną minę.

– Jeszcze nie teraz. Zresztą, co by tu miał do roboty lekarz? I… jeśli to może panów uspokoić… mój tytuł lekarski jest jak najbardziej legalny. Skończyłem medycynę, zdałem niezbędne egzaminy, pracowałem w szpitalu, dopóki nie uświadomiłem sobie, że ta specjalizacja jest pod każdym względem dużo bardziej satysfakcjonująca. Ale tradycyjni lekarze specjalnie mnie nie kochają – zakończył cierpko.

– Dla nas jednak to ważne wiedzieć, że Tova znalazła się w dobrych rękach – odparł Nataniel.

Obaj z Jonathanem wycofali się do niewielkiego saloniku, w którym stała tylko mała kanapka i dwa fotele, najwyraźniej odnalezione wśród starych mebli na strychu w willi Voldenów. Mieszkanie Lisbeth było małe i urządzone po spartańsku, ale znakomicie spełniało swoją funkcję.

Minęła mniej więcej godzina i doktor Sorensen musiał dać za wygraną. Zostawił Tovę w sypialni i przyszedł do saloniku.

– Zrobiłem wszystko co w mojej mocy! Wykorzystałem wszystkie metody cucenia, wszelkie możliwe środki i lekarstwa, ale nie ma najmniejszej reakcji. To straszne, jestem bliski rozpaczy! Trzeba ją będzie oczywiście przewieźć do szpitala, ale poważnie wątpię, czy to coś da.

– A czy jest jakaś inna możliwość?

Doktor potrząsał głową.

– Żadnej. Można tylko czekać w nadziei, że ona się obudzi, że tak powiem, sama z siebie. W takim razie należałoby ją utrzymywać przy życiu kroplówkami i czuwać przy niej dzień i noc.

Niewesołe perspektywy! Zwłaszcza że nie ma żadnej gwarancji…

– A może szok elektryczny? – zaproponował Jonathan.

– Nie, nie, to tutaj nic nie pomoże. Poza tym medycyna już odeszła od tego typu metod.

– No, trudno. W takim razie pozostaje jeszcze moja propozycja – powiedział Nataniel. – Musi pan wprowadzić mnie w trans i spróbuję podążyć jej śladami.

– Nie wiem. Jak już wspomniałem, to mało prawdopodobne, co tam, to po prostu niemożliwe. To są jej doświadczenia. Pan nie może uczestniczyć w wydarzeniach, które rozgrywają się w jej mózgu! Wiecie, panowie, to tak, jakby ktoś krzyczał do znajomego: „Co ty masz do roboty w moich snach? Zaraz dostaniesz za swoje, bo zachowywałeś się okropnie!”

Uśmiechali się obaj niepewnie.

– Nataniel potrafi bardzo wiele – powiedział Jonathan. – Niech mu pan pozwoli spróbować!

– Ale w jaki sposób? Co miałbym zrobić, żeby go z nią połączyć w czasie minionym? Nie, to nie ma sensu!

Nataniel powiedział stanowczo:

– Rozumiem pana. I sam też wątpię, czy to możliwe. Ale niech mi pan pozwoli poznać moją ostatnią inkarnację. Chciałbym to przeżyć mimo wszystko. Może potem przyjdzie nam do głowy jakiś genialny pomysł?

– Bardzo chętnie – zgodził się doktor. – Możemy skorzystać z tej kanapki tutaj.

Jonathan usiadł w fotelu pod ścianą i śledził wydarzenia. W sypialni obok Tova wciąż leżała bez ruchu.

Nataniel nie miał kłopotów ze zrozumieniem, jaką technikę stosuje doktor Sorensen. Zresztą już kiedyś pozwolił własnemu ciału tak się odprężyć, że zatraciło swoje funkcje i znalazło się niemal na poziomie zerowym. Miało to miejsce w krypcie grobowej w Anglii. Tym razem jego świadomość wyłączyła się bardzo szybko i doktor zaczął z nim rozmawiać. Jonathan siedział w milczeniu.

– Znaleźliśmy się teraz w roku 1850. Wyjdź przez drzwi, które przed sobą widzisz. O, tak, dobrze. Jesteś już na zewnątrz? Znakomicie, co widzisz?

Zwracał się teraz do Nataniela per ty, żeby wzmocnić kontakt z pacjentem.

– Światło – odparł Nataniel po dłuższej przerwie. – Obłoki w kolorze ambry. Sympatycznych ludzi. Jestem wolny.

– A zatem to nie jest wcielenie. Znajdujesz się w przestrzeni, którą Tova nazwała światem pośrednim. Twój stan można też określić jako czas oczekiwania. Wokół ciebie jest bardzo pięknie, prawda?

– O, tak, bardzo! Chciałbym tu zostać!

– Wszyscy chcą. Jak widać śmierci nie ma się co bać! Ale musimy cofnąć się dalej w czasie. Powiedzmy do roku 1790.

Minęło sporo czasu, zanim doktor zdołał wprowadzić Nataniela do wybranej epoki, rezultat jednak był taki sam jak poprzednio. Nic, tylko ów euforyczny stan pomiędzy śmiercią a nowym życiem.

– Cóż to, na Boga, znaczy… – jęknął Sorensen.

Robili kolejne próby pomiędzy wyznaczonymi datami, ale i to niczego nie dało. Rok 1900 również okazał się błędem. Doktor był kompletnie zbity z tropu.

– W takim razie powinniśmy się cofnąć znacznie dalej w czasie. Na przykład do roku 1750!

I znowu ta piękna, spokojna atmosfera!

Sorensen, który obawiał się, że Nataniel ma podobne doświadczenia jak Tova z martwo urodzonymi dziećmi, ponawiał próby w równomiernych odstępach czasu, ale za każdym razem witała ich ta sama cisza.

1700. 1675. 1650. Doktor nie dowierzał własnym zmysłom. Nataniel natomiast zaczynał powątpiewać w jego umiejętności. Może Tova i inni pacjenci zostali zwyczajnie oszukani?

Trafili na rok 1625 i oto…

– Tak – powiedział Nataniel. – Teraz coś widzę!

– No, Bogu dzięki – mruknął doktor, a Jonathan poruszył się gwałtownie na swoim fotelu.

– Nigdy jeszcze nie zdarzył mi się taki wielki przeskok w czasie – rzekł doktor. – Opowiadaj! Co widzisz?

Nataniel mówił wolno i dokładnie ważył słowa. Chciał być pewien swoich wrażeń.

– Huk armat… Wokół mnie toczą się walki. Leżę w jakiejś kotlinie. Jest dosyć ciemno. I chłodno. Czołgałem się do tego miejsca, żeby odpocząć od czegoś, ale… – Jęknął przerażony. – Coś za mną pełznie po zboczu! Myślę, że to jest najbardziej przerażający upiór pól bitewnych. Pożeracz trupów.

– Oj – westchnął Jonathan cicho. – Zdaje się, że zaczynam rozumieć.

Sorensen ściągnął brwi.

– Jak się nazywasz? – zwrócił się do Nataniela.

– Tarjei. Tarjei Lind z Ludzi Lodu.

– Och, nie! – jęknął doktor. – Znowu Ludzie Lodu?

– Muszę uciekać… On chce mnie złapać – wykrztusił Nataniel. – Nie, nie! To nie jest pożeracz! To mój brat, Trond! On… Nie! Trond, czyś ty oszalał? Skarb Ludzi Lodu nie należy do ciebie, ty… – Nataniel zniżył głos. – O Boże, on został zastrzelony. Trond! Trond!

Mężczyzna na kanapie, który był Natanielem i Tarjeim zarazem, zaczął płakać. Doktor położył mu rękę na oczach i przemawiał uspokajająco.

– Wizja już zniknęła. Jesteś na powrót we własnym czasie. Oddychaj głęboko i spokojnie! O, właśnie tak! Wyciągnij się! Otwórz oczy!

Nataniel odetchnął.

– Uff, to było okropne przeżycie.

– Ale zgodne z prawdą – powiedział Jonathan wstając. – W naszej rodzinie miał się kiedyś pojawić człowiek wybrany i mówiono, że to był Tarjei, ale on został zamordowany.

– Tam? Na wojnie?

– Nie, nie, to się stało dziesięć lat później.

– I wiecie, w jaki sposób?

– Oczywiście! Zamordował go nasz kuzyn. Dotknięty. Taki jak Tova.

– Rozumiem. Skoro wiecie, jak do tego doszło, nie będziemy odtwarzać sceny śmierci. Podświadomy wpływ, prawda? Ale proszę mówić dalej! Powiedział pan, że to zgodne z prawdą, iż Nataniel był kiedyś Tarjeim?

– Tak. Teraz Nataniel jest takim samym szczególnie wybranym. Pomiędzy nimi nie było nikogo.

Doktor potrząsał głową wzburzony tymi niezwykłymi historiami.

– I przedtem też nie było nikogo?

– Tego nie wiemy na pewno, ale wydaje nam się to mało prawdopodobne.

Nataniel usiadł na swojej kanapie.

– Uważam, że powinniśmy spróbować i sprawdzić to.

– Jak chcesz – zgodził się doktor. – Jakie tysiąclecie by to miało być?

Nataniel zastanawiał się dość długo. Tova chciała dotrzeć do rodziców Tengela Złego…

– Chciałbym się znaleźć właśnie w tym czasie – powiedział. – Powiedzmy, że Tengel urodził się w roku… Poczekajcie no. W grotach był w roku 1120o. Nie, ja chcę się znaleźć przed jego epoką. Powiedzmy, rok 1080!

Nataniel rozumował teraz dokładnie tak samo jak Tova. Ona jednak wybrała rok 1075 i znalazła się w Japonii. On wybrał datę o pięć lat późniejszą. Tyle tylko, że Nataniel nie miał pojęcia o wyborze Tovy.

Położył się znowu i ponownie został wprowadzony w trans. Nic się jednak nie stało. Raz jeszcze znalazł się w świecie pośrednim.

– No i co teraz? – zapytał zgnębiony, kiedy znowu otworzył oczy. – Nie chciałbym znaleźć się w tej epoce, kiedy Tengel Zły chodził po ziemi, a jeszcze dalej w przeszłość nie ma po co wracać, bo co by to dało?

– Ja też nie widzę sensu – zgodził się Sorensen.

Nataniel wsparł się na łokciu. Nagle wyraźnie się ożywił.

– Chciałbym się znaleźć w roku 1080.

– Ale wtedy nie było żadnego twojego wcielenia. Nie możesz się tam dostać!

– Proszę tak nie mówić – zaprotestował Nataniel przygnębiony. – Pan jest zdolnym parapsychologiem, a ja mam specjalne zdolności. Chcę, żeby mnie pan przeniósł do roku 1080 i na to miejsce, w którym znajdowali się wówczas rodzice Tengela Złego. A to musi być gdzieś na Syberii.

Doktor wzniósł oczy w niebo.

– Na Syberii? A nie mógłbyś znaleźć jakiejś mniejszej krainy?

– Moje siły psychiczne są ogromne – upierał się Nataniel. – Jeśli mam znaleźć Tovę, muszę podążać jej tropem. Ona zaś powiedziała przecież wyraźnie, że zamierza iść śladami rodziców Tengela. Rok 1080 to właściwa data, problem polega jedynie na tym, by odnaleźć samo miejsce. Nie wiemy przecież o jego rodzicach nic ponad to, że przybyli jako członkowie małego plemienia. Wspominano niekiedy góry Ałtaj, ale to raczej domysły niż pewność.

– Czy nie ma nikogo w rodzinie, kto by…? – zaczął Jonathan.

– Nawet szamanka Tun-sij z plemienia Taran-gai nie wiedziała, skąd oni przybyli. Wiadomo jedynie, że ich totemem był róg jaka.

– No! – wtrącił Sorensen. – Jaki nie były takie znowu rozpowszechnione. Spróbujemy? Może otrzymasz jakiś impuls po drodze?

– Bardzo bym chciał – westchnął Nataniel. – Teraz jednak proszę przenieść mnie do miejsca w krainie jaków, gdzie rodzice Tengela Złego żyli w roku tysiąc osiemdziesiątym.

– Nie, nie, nie! – zawołał doktor. – Nie można podejmować wędrówki w przeszłość na takich warunkach! Nie ma tam żadnego twojego wcielenia!

– Jeśli ktoś w ogóle może tego dokonać – wtrącił Jonathan – to jest to Nataniel.

– Spróbuję – zdecydował Nataniel. – Uda się, to dobrze, a nie… Jonathan, jeśli ze mną będzie równie źle jak z tą biedaczką Tovą, to wezwijcie Ganda. Zrobisz to?

– Ale przecież ja nie jestem w stanie go wezwać!

– W takim razie poproś Benedikte!

– Ale, Boże kochany, nie możesz popaść w ten sam stan co ona, nie wolno ci!

– No to kto pomoże Tovie?

– Czy Gand by nie mógł…?

– Wiesz przecież, że on nie powinien się pokazywać tam, gdzie jest Tengel Zły. Tengel nie może się dowiedzieć o jego istnieniu.

Jonathan westchnął, ale pogodził się z losem. Usiadł, Nataniel położył się na kanapie i seans zaczął się od początku.

W całym mieszkaniu nie było słychać najmniejszego szelestu. Nic. Doktor Sorensen koncentrował się na najbardziej skomplikowanym zadaniu w swoim życiu. Musiał oto przenieść człowieka w czasy, w których ten nie miał żadnego wcielenia, a w dodatku do miejsca, którego żaden z nich nie znał.

I tak oto zaczęła się wędrówka Nataniela w czasie i w przestrzeni, której celem było odnalezienie Tovy. Wędrówka, która ich wszystkich miała napełnić najwyższym przerażeniem.

Загрузка...