ROZDZIAŁ II

Na najdalszych krańcach Morza Norweskiego wrzyna się ostro w wodę niewielki cypel. Oblewający go akwen od niepamiętnych czasów cieszy się złą sławą cmentarzyska okrętów. Występują tam bardzo niebezpieczne, podstępne prądy i statek, który znajdzie się w pobliżu, może zostać wciągnięty w straszliwą kipiel lub być rzucony na kamienisty przylądek. Maleńka latarnia morska na szczycie najwyższego wzniesienia wysyła słabe ostrzegawcze błyski, ale po zapadnięciu ciemności rzadko kto widzi te mdłe światełka. Wicher wyjący w skalnych szczelinach brzmi jak krzyki przerażonych marynarzy, którzy w tym miejscu zatonęli, a skały wystające znad wzburzonej wody przypominają resztki rozbitych okrętów. Zbierają się tu wszyscy, upiory, pokutujące dusze, mary, panny wodne i Bóg wie kto jeszcze, i nawet w pogodne dni kapitanowie lękają się zbliżać do cypla, bo zawsze można spodziewać się jakiejś wizyty…

A upiór na pokładzie to najgorsze, co może przytrafić się okrętowi.

Jeśli chodzi o Nataniela, to historia tego okropnego starego promu zaczęła się duża wcześniej, na długo przedtem zanim usłyszał o istnieniu Ellen. I wtedy jeszcze nawet by mu do głowy nie przyszło, że on sam zostanie kiedyś zamieszany w tę sprawę.

Któregoś dnia przed paroma laty jego samochód znajdował się w warsztacie na przeglądzie i Nataniel pojechał autobusem, żeby go odebrać, Kiedy już wysiadał, o mało nie został stratowany przez jakiegoś starszego mężczyznę w zniszczonym ubraniu, prawdopodobnie jedynym, jakie posiadał, z brudnym kołnierzykiem koszuli, o tłustych, najwyraźniej długo nie mytych włosach.

Nataniel zarejestrował automatycznie te wszystkie szczegóły, nie miał jednak zwyczaju zwracać ludziom uwagi, że powinni się myć. Zatrzymał się natomiast na chodniku wstrząśnięty dziwnym wrażeniem, jakiego doznał na widok tego człowieka. Chwycił nieznajomego za ramię.

– Proszę się wystrzegać Stelli – powiedział nieoczekiwanie dla samego siebie. – Niech się pan trzyma od niej z daleka! Ona oznacza dla pana śmierć!

Starszy człowiek spoglądał na niego z irytacją i próbował się uwolnić, żeby mu autobus nie uciekł.

– Nie wiem, kim jest ta Stella – mówił dalej Nataniel. Był jednak przekonany, że to bardzo ważne, by tamten człowiek go zrozumiał. – Ale ona odbierze panu życie. A nie będzie pan pierwszym. I zresztą nie ostatnim. To wszystko ma coś wspólnego z wodą. Widzę, że dryfuje pan pod wodą. Nie sądzę jednak, żeby pan utonął.

W końcu mężczyzna mu się wyrwał.

– Pan nie ma dobrze w głowie! – krzyknął, w ostatniej chwili wsiadając do autobusu. – Nic mnie nie łączy z żadną Stellą. A zresztą co to wszystko pana obchodzi?

Drzwi autobusu zamknęły się za nim z trzaskiem, Nataniel zobaczył jeszcze za szybą zdumioną twarz nieznajomego, po czym autobus zniknął w ulicznym ruchu.

Tego rodzaju nagłe impulsy Nataniel przeżywał częściej. Nie mógł jednak zrobić nic więcej, jak tylko ostrzec przypadkowo spotkanego człowieka. Po jakimś czasie epizod ulegał na ogół zapomnieniu.

Tova była jak zwykle zirytowana, kiedy podróż samochodem dobiegała końca. Zbliżali się do celu.

– Co to znowu za zadanie, dla którego ciągniesz mnie za sobą tak daleko?

– To twój ojciec prosił, bym pojechał na Zachodnie wybrzeże. Zwrócił się do niego tamtejszy lekarz, który ma problemy z pewną damą, dręczoną przez dziwne wizje.

– Mój ojciec? Przecież wizje i przywidzenia to nie jest sprawa policji!

– Może i jest, bo przy okazji w grę wchodzą spore pieniądze. Rodzina chce tę panią ubezwłasnowolnić.

– Hm! Opowiadaj dalej.

– No, dama twierdzi, że żyła już raz, dawno temu i że teraz miewa jakieś kontakty z Ludwikiem Czternastym. Dostaje od niego wiadomości i w ogóle. Mąż kobiety jest tym wszystkim przerażony, lekarz nie umie jej niczego wyperswadować. Proszą więc mnie, jako swego rodzaju eksperta w takich sprawach, bym ją obejrzał i zbadał, czy rzeczywiście żyła już raz i czy naprawdę kontaktuje się z jego Królewskim Majestatem.

– Zawsze uważałam, że wędrówka dusz to bardzo interesująca sprawa.

– Nigdy nie miałem do czynienia z podobnym przypadkiem – odparł Nataniel. – To jednak dziwne, że ilekroć ludzie opowiadają o jakichś powiązaniach z tamtym światem albo o swoich poprzednich inkarnacjach, to zawsze mowa jest o znanych osobach. Byłbym dużo bardziej zainteresowany, gdyby ktoś powiedział, że był sobie zwyczajnym mieszkańcem średniowiecznego miasta. Ale nie, niżej króla nie spotkasz nikogo!

Tova zachichotała.

– Że też ty potrafisz być taki złośliwy!

Jej uwaga zasmuciła Nataniela.

– Owszem, mam i ja swoje ciemne strony. A wiesz, to wszystko dzieje się w miasteczku, w którym Ellen chodzi na swój kurs.

– Ellen? – zapytała Tova i na moment zamarła. – A, to ona! Ta nudziara z Valdres.

– Ellen nie jest nudna – zaprotestował Nataniel, ale nie chciał podejmować dyskusji na ten temat. Dobrze znał Tovę. Wiedział, że wszystkie ładne dziewczyny budzą w niej złość, a Ellen uważa za swoją rywalkę. Choć przecież Tovie raczej nie zależało na Natanielu, w każdym razie nie w ten sposób.

– Czy nie mógłbyś pomóc także mnie dowiedzieć się czegoś o moim poprzednim życiu? – zapytała.

– Nie mam najmniejszego zamiaru – odparł ostrzej niż zamierzał, bo nie chciał, żeby mu przeszkadzano pomarzyć o Ellen.

Nie znał jej adresu w tym mieście, wiedział jedynie, że uzupełnia tutaj swoje wykształcenie pielęgniarskie. W żadnym razie nie mógł jej szukał, ale może las sprawi, że i tak się spotkają? Po prostu przypadkiem.

Wielokrotnie przemierzył samochodem wąskie uliczki miasteczka, po których hulał morski wiatr, w końcu jednak musiał dać za wygraną. Trzeba już było wsiadać na prom samochodowy, który miał ich zawieźć do miejsca zamieszkania pacjentki. Tova raz po raz podpowiadała mu, w którym kierunku należy jechać do przystani promowej, ale zdawał się jej nie słyszeć.

I wtedy zobaczył Ellen. Wyszła z dużego budynku, który z pewnością był szkołą. Nataniel zahamował tak gwałtownie, że Tova o mało głową nie wybiła szyby, po czym wyskoczył z samochodu i zawołał:

– Ellen!

Ona właśnie wkładała na głowę kaptur ciepłej, obramowanej futrem kurtki; słysząc wołanie zatrzymała się z podniesionymi rękami.

Tova na jej widok doznała ukłucia w sercu; czuła głuchą nienawiść da tych dwojga i w ogóle do całego świata, do losu, który obszedł się z nią tak niesprawiedliwie. Patrzyła teraz na Nataniela oczyma Ellen. Widziała przystojnego chłopca w krótkim baranim kożuszku, w wysokich butach, o dość dawna chyba nie strzyżonych włosach i skrzywiła się nieprzyjemnie. Ellen podbiegła do niego zarumieniona, uszczęśliwiona do tego stopnia, że omal nie zaczęła płakać.

Tova odwróciła głowę, nie chciała patrzeć na ich powitanie. Słyszała jednak głosy obojga.

– JJedź z nami, Ellen – prosił cicho Nataniel jak ktoś, kto nie wierzy, że ma prawo wypowiadać takie słowa.

– Naprawdę tak uważasz?

– Przecież nie musisz chodzić do domu tej pani, którą mam odwiedzić, ale po drodze, na promie, będziemy mogli porozmawiać. Obiecuję, że nie będzie to dla ciebie kłopotliwe.

Ellen odpowiedziała głosem pełnym bólu:

– Kłopotliwe? Nic nie może być dla mnie gorsze niż te długie tygodnie bez ciebie. Ale… Nie mam przy sobie pieniędzy.

Nataniel uśmiechnął się czule.

– To naprawdę dla mnie wielka przyjemność, że będę mógł cię zaprosić! Wsiadaj, prom odchodzi dosłownie za kilka minut.

Ellen wskoczyła do samochodu i udało im się dotrzeć do przystani na czas.

Cóż za szczęście! Są znowu razem! Już nie pamiętali o złej przepowiedni!

Na otwartych wodach fiordu wiatr był taki przenikliwy i taki zimny, że natychmiast musieli poszukać schronienia w salonie, gdzie zebrała się większość podróżnych. Pasażerowie siedzieli trzymając w trzęsących się rękach filiżanki z kawą i drożdżówki. Żadne z trojga młodych nie było głodne, więc Nataniel znalazł tylko stolik, przy którym dziewczęta mogły siedzieć wygodnie na kanapie opartej o ścianę, a on sam naprzeciwko nich, plecami do salonu. Ręce Nataniela i Ellen odnalazły się pod stołem. Drżące palce pieściły się nawzajem, dotykały, ściskały… To była bardzo niebezpieczna zabawa. Budzili tęsknotę, która nie mogła zostać ukojona.

– Nie powinniśmy byli tego robić – szepnął Nataniel. – Nie powinniśmy podróżować razem.

– Masz rację. Widziałam już dostatecznie dużo, jeśli chodzi o twoje umiejętności, muszę w nie wierzyć, czy chcę, czy nie. Wiem, że spotka nas coś strasznego, jeśli się poddamy.

– Tak – potwierdził Nataniel ze smutkiem.

Ellen była bezgranicznie szczęśliwa, że może siedzieć i patrzeć na niego, a po jego czułym uśmiechu poznawała, że Nataniel rozumie jej uczucia.

– Uff! – jęknęła Tova z niesmakiem. – Mdli mnie!

– Są tabletki przeciw morskiej chorobie – rzucił Nataniel nieobecny duchem. – Ellen…

Jeśli jednak Ellen oczekiwała, że on zamierza jej złożyć miłosne wyznanie, to boleśnie się zawiodła.

Nataniel bowiem powiedział coś najzupełniej nieoczekiwanego:

– Jest za moimi plecami ktoś, kto nas przez cały czas obserwuje. Kto to?

– Jakim sposobem możesz wiedzieć, że on… – zaczęła dziewczyna, ale zaraz się uśmiechnęła. Spontanicznie uścisnęła rękę Nataniela, jakby dopiero teraz odkryła, kim on jest naprawdę.

Tova odpowiedziała zamiast niej:

– To jakiś facet pod przeciwległą ścianą. Ma na głowie marynarską włóczkową czapeczkę i siedzi nad butelką. Myślę, że to ty, Natanielu, przyciągasz jego uwagę. On ma pewnie jakieś tajemne zdolności.

– On ma nam coś do powiedzenia – sprostował Nataniel. – Uśmiechał się do niego zachęcająco.

– Ja?

Nataniel miał na myśli Ellen, ale pospiesznie dodał:

– Uśmiechajcie się obie, rzecz jasna.

– Dzięki, ja rezygnuję – oświadczyła Tova. – Facet gotów pomyśleć, że mam zamiar zjeść go z musztardą. Jeśli o kokieterię chodzi, to Ellen poradzi sobie lepiej.

– Nie, no wiesz co! – oburzyła się Ellen.

– Róbcie, co mówię – przerwał im Nataniel. – A ty nie musisz zapraszać go na nocleg.

Ellen wywołała na wargi uśmiech, który uważała za dość zachęcający, a przy tym jednak nie pozbawiony rezerwy.

– Rany boskie! – jęknął Nataniel. – Wyglądasz, jakbyś miała mdłości!

Ellen kopnęła go dyskretnie, pod stołem, w kostkę.

Następny, już dużo słodszy uśmiech zrobił jednak wrażenie. Nieznajomy wziął swoje szkło i zataczając się podszedł do ich stolika. Ukłonił się głęboko, po czym stracił na moment równowagę; nie będziemy się tu wdawać w dociekania, czy była to wina chwiejnego statku, czy nadmiaru alkoholu. Zdołał jednak w ostatniej chwili uratować się przed upadkiem, po czym zwrócił się cokolwiek bełkotliwie do Nataniela:

– Bardzo pana szanownego przepraszam, czy pan przypadkiem nie jest tym doktorem od czarownic, który został wezwany do pani Karlberg?

– Jak widzę, otrzymałem całkiem nowy tytuł – uśmiechnął się Nataniel. – Ale owszem, to ja.

Błagał teraz wszystkie dobre duchy, by Tova zachowywała się przyzwoicie. Jej milczenie jednak i wrogie ukradkowe spojrzenia rzucane na nieznajomego nie wróżyły niczego dobrego.

Kolejny ukłon, który miał być chyba dużo bardziej elegancki niż okoliczności na to pozwalały.

– Czy państwo pozwolą, że stary szyper się przysiądzie?

– Proszę bardzo – Nataniel wskazał mu miejsce i przedstawił całe towarzystwo.

Stary ukłonił się pospiesznie dziewczętom, po czym całą uwagę skupił na Natanielu.

– Moje nazwisko brzmi Winsnes i muszę powiedzieć, że w tych stronach to dobre nazwisko. Ostatnio co prawda trochę z tym gorzej, ale ta nie moja wina… A zatem wybiera się pan szanowny do pani Karlberg! O, tak, ta baba robi tu niezłe zamieszanie. Chociaż w głowie ma całkiem po kolei.

– Jedno nie wyklucza drugiego. A nawet powiedziałbym, że jest wprost przeciwnie.

Minęło trochę czasu, zanim sens stwierdzenia Nataniela przedarł się przez alkoholowe opary, a wtedy twarz starego rozjaśniła się w uśmiechu.

– O, ma pan szanowny całkowitą rację. Ale wędrówka dusz? Kto dzisiaj wierzy w takie rzeczy? Czyste bzdury, nic więcej!

Tova wtrąciła ostro:

– W takim razie połowa mieszkańców Ziemi wierzy w bzdury. Ja między innymi. A poza tym przypadkiem wiem, że ci, którzy sobie szydzą z tych spraw, potem wracają z tamtego świata jako mary, wyłażące z zepsutych kranów i z nieczynnych studni, takie nieduże białe wymoczki…

– Dziękuję ci, Tova, to już wystarczy – powiedział Nataniel i zwrócił się ponownie do Winsnesa, który nieoczekiwanie zrobił się zielonkawoblady. – Pan chciał mnie o coś zapytać?

– Tak, no bo, ech… słyszałem, że jesteś tym tam… ekspertem od duchów…

– W takim razie muszę się dzielić sławą z tu obecną Ellen. Ona także przejawia pewne talenty w tym kierunku. A prawdopodobnie Tova również.

Winsnes ignorował Tovę, natomiast odwrócił się do Ellen i zaczął się jej przyglądać zmrużonymi oczyma.

– Co ty powiesz? A mnie się zdawało, że taka ładna dziewczyna to nie ma w główce zbyt wiele miejsca dla myśli.

Ellen spojrzała na niego groźnie i Nataniel musiał wylewać oliwę na coraz bardziej wzburzone fale feminizmu.

Tova była znacznie mniej łagodna. Wbiła wzrok w butelkę Winsnesa z domowej roboty grogiem i za każdym razem, kiedy właściciel wyciągał rękę po napitek, butelka odsuwała się od niego niezależnie od tego, czy statek kiwał mniej czy bardziej. We wzroku starego pojawiła się desperacja.

Nataniel obawiał się, że Winsnes z tego wszystkiego zacznie opowiadać jakieś historie o duchach. Młody człowiek często przeżywał coś takiego. Gdziekolwiek się pojawił, zawsze ktoś zaczynał opowiadać o niepojętych sprawach, które przytrafiły się babce jego babki albo komuś znajomemu. Na ogół pochodziły z mniej lub bardziej odległej przeszłości, a Nataniel od dawna już reagował niemal wysypką na pointy typu: „Czyżby moja srebrna noga została w grobowcu?” i w podobnym stylu, wyssane z palca, chociaż mające włos jeżyć na głowie opowieści.

Już z góry niezadowolony czekał na rozwój wydarzeń. Stary jednak wciąż trzymał się ziemi, czy też, ściślej biorąc, wody.

– No, więc pomyślałem sobie, że skoro teraz mamy takie grono, troje tego rodzaju specjalistów – odwrócił się pospiesznie i niedbałym ruchem ręki wskazał na dziewczyny – to pomyślałem sobie, że może byście zechcieli spojrzeć na mój mały prom…

– Ten tutaj?

Stary zamachał gwałtownie rękami, jakby chciał odegnać zło.

– Nie, nie! To nie jest prom samochodowy, to taki nieduży prom osobowy, który pływa z Blasvika do wysp na otwartym morzu. Mój prom ma dzisiaj ostatni rejs. Jutro idzie na żyletki.

Winsnes sprawiał wrażenie, jakby oczekiwał kondolencji. Jego statek kończył właśnie swój pracowity żywot i pewnie dlatego właściciel topił smutek w szkle. Skoro jednak nikt z zebranych się nie odzywał, stary mówił dalej:

– Na tych wyspach mieszkają ludzie, którzy pracują w Blasvika, i oto teraz oni nie chcą pływać moim promem, nie chcą korzystać z jedynego połączenia! Co w takiej sytuacji człowiek ma zrobić?

– Nie chcą korzystać? Tak całkiem bez powodu?

Stary długo i starannie lokował prymkę pod górną wargą. Być może przedłużające się milczenie spowodowało, że Tova zapragnęła zmienić świeżą prymkę w zbutwiałe trociny.

– Właśnie dlatego chciałem, żebyście obejrzeli mój prom. Wydarzyło się na nim kilka dziwnych rzeczy i ludzie gadają, że na pokładzie szaleje jakiś zmywacz brzegów, ale ja w duchy nie wierzę!

– Kto to jest ten zmywacz brzegów? – zapytała Ellen.

– Duch, upiór, topielec, który nie został pochowany w poświęconej ziemi – odparł Nataniel. – Na ogół wrogo usposobiony do żywych. Kapitanie, proszę nam opowiedzieć wszystko od początku.

Stateczek kołysał się na niespokojnym morzu, a Ellen czuła, że przy każdym kiwnięciu żołądek podchodzi jej do gardła.

– Od początku, powiadasz? Otóż różni przesądni idioci uważają, że to wszystko zaczęło się przed stu, a może nawet przed tysiącem lat. A może… ostatniej jesieni?

Wszyscy troje czekali na dalszy ciąg.

– Mój nieszczęsny prom jest dosyć stary i zniszczony, to prawda. Taki stary, że musiałem go wymienić teraz, jesienią… po wypadku na pokładzie. Ale w ubiegłym tygodniu na tym nowym zacięły się maszyny i trzeba było wrócić do starej łajby. No i wtedy rozpętało się piekło!

Tylko nie wmawiajcie mi, że to jakieś duchy! Ja dobrze wiem, kto straszy!

– Podejrzewasz kogoś konkretnego?

– I to nie jednego. Wielu! Trzech braci Strand i ich kuzyna. Bo kiedy się staraliśmy o koncesję na prom, to dostałem ją ja, a ci czterej nie. Nigdy mi tego nie wybaczyli.

– Podejrzewasz więc, że oni chcą odstraszyć ludzi od twojego statku? I że robią to z zemsty?

– No właśnie! I trzeba powiedzieć, że im się to udało. Nawet moja załoga uciekła – zakończył z wymownym machnięciem ręki.

– Czy mógłbyś mi opowiedzieć o tym zmywaczu brzegu? – poprosił Nataniel.

– Oczywiście – odrzekł, ale nie zmienił tematu. – Tak łatwo ich przejrzeć, że powinni się wstydzić. Jak powiedziałem, jest ich wielu, bo wtedy łatwiej zrobić tak, żeby było słychać ciężkie kroki na pokładzie i żeby było widać mokre ślady stóp na podłodze w salonie.

– To znaczy, że ci Strandowie ciągle pływali jako pasażerowie na twoim promie?

– Żeby tylko to! Kiedy teraz musiałem wrócić do starej łajby, moja stała załoga odmówiła pracy. Łajba jest rzeczywiście trochę przegniła tu i tam, nie mogę zaprzeczyć. Ale oto popatrzcie, co się dzieje! Bracia Strand zgłosili się na ochotnika. Te przeklęte diabły, jak sprytnie to wymyśliły! I teraz straszą ludzi tak, że nikt nie chce postawić stopy na pokładzie.

– A ten ich kuzyn?

Stary pochylił się mocniej i Nataniel znalazł się w oparach alkoholu.

– Oni są niebezpieczni! W ostatnim miesiącu w tajemniczych okolicznościach zginęli dwaj ludzie. Jeden wypadł za burtę, a drugi po prostu zniknął, nikt nie wie jakim sposobem.

– Będziesz musiał mi to opowiedzieć po kolei.

Stary wyprostował się i Nataniel odetchnął swobodniej. Szyper dawał wszystkim trojgu dyskretne znaki, żeby wyszli z nim na pokład, co Ellen przyjęła z niekłamaną wdzięcznością. Wyjeżdżając nie pamiętała, jak łatwo zapada na morską chorobę, więc teraz z ulgą wdychała świeże powietrze. Wiało przejmująco. Właśnie zbliżali się do Blasvika.

Winsnes pokazywał:

– Czy dostrzegacie tę dymiącą pianę przy linii horyzontu? Samego cypla stąd nie widać, ale mój mały prom musi go okrążać w drodze ku wyspom.

– Wygląda to na centrum sztormu – powiedział Nataniel. – Skoro stąd nie widać szczytu skały, tylko rozpryskującą się pianę, to znaczy, że fale sięgają bardzo wysoko.

– Tak, to okropne miejsce – potwierdził kapitan. – To stare cmentarzysko okrętów, tam na dnie spoczywają tysiące wraków. A niedawno jeden z mieszkańców wysp wypadł akurat tutaj za burtę. Nie ma żadnych świadków, ale później wyłowiliśmy go z wody. Ten człowiek nazywał się Fredriksen i wracał do domu z miasta. Ludzie gadają, że ktoś słyszał krzyk przerażenia na rufie, ktoś inny zauważył, że reling się chwieje, ale samego nieszczęścia nie widział nikt. Po tym wypadku było tyle gadania, że musiałem się wykosztować na nowy prom. Wkrótce niezdarny mechanik zniszczył maszynę, wobec czego stara łajba wróciła do łask… i na trasę, a w kilka dni później zginął kuzyn braci Strand. Zdarzyło się to dokładnie w tym samym miejscu, tuż koło cypla. Nigdyśmy go nie odnaleźli. Od tego czasu zaczęła się historia z duchami, wszyscy gadają o tym zmywaczu brzegu, który ukazuje się na pokładzie, najchętniej na mostku i w salonie. I niby zawsze tutaj, koło cypla. Po prostu przesądy!

– Czy jest ktoś, kto naprawdę widział zjawę?

Stary prychnął ze złością.

– Phi! Jakaś histeryczna baba, mieszkanka wysp. Zaczęła krzyczeć i narobiła okropnego szumu. Twierdziła, że w salonie spotkała ociekającego wodą upiora. Babska histeria, nić więcej!

Ów Wistsnes najwyraźniej nie miał wysokiego mniemania o kobietach. Tova postarała się, by zobaczył u siebie wielki kobiecy biust. Przyglądał mu się przez chwilę, z trudem łapiąc powietrze, po czym wyrzucił szklankę za burtę. Tova machnęła ręką i wizja zniknęła.

Kiedy Winsnes odzyskał równowagę, mówił dalej:

– Przeważnie jednak to bracia Strand plotą o tym przeklętym upiorze. Choć przecież te dwa nieszczęśliwe wypadki mogły się wydarzyć bez udziału nadprzyrodzonych sił, no nie?

Spoglądał błagalnie i niepewnie na Nataniela.

– Oczywiście – odparł tamten w zamyśleniu. – Kiedy odpływa twój prom?

– O wpół do szóstej wieczorem wyrusza w kurs na wyspy. Stamtąd natychmiast zawracamy i przychodzimy do Blasvika około dziesiątej.

– Czy bracia będą dzisiaj wśród załogi?

– Oczywiście. jeden z nich jest maszynistą, drugi bosmanem, a najmłodszy to chłopiec pokładowy. Chciałeś może…

Nataniel jednak zgasił jego nadzieje:

– Raczej nie. Nie sądzę, by Ellen zniosła dzisiaj jeszcze jedną morską podróż.

– Istnieją przecież tabletki przeciwko morskiej chorobie – mruknął tamten zgnębiony i zapragnął znaleźć się na bezpiecznym lądzie.

Prom wchodził do przystani w Blasvika.

– Czy to tamten? – zapytał Nataniel, wskazując stary, poczerniały stateczek żeglugi przybrzeżnej, kołyszący się na falach przy kei.

– Tak jest, to mój prom – potwierdził Winsnes z dumą w głosie.

Szczerze mówiąc dosyć trudno było tę dumę zrozumieć, prom był bowiem raczej zniszczoną krypą niż statkiem, na dodatek bardzo starego typu. Zardzewiałe metalowe listwy przytrzymywały czarne ze starości burty, trudno było oprzeć się wrażeniu, że to wielka drewniana balia i że wystarczy pierwsza lepsza fala, a statek rozleci się w drzazgi.

Duży prom samochodowy szedł dalej naprzód i wkrótce mogli ze stosunkowo niedużej odległości obserwować stateczek Winsnesa. Na burcie bielała dumna nazwa: „Stella”.

– Stella? – Nataniel szukał w pamięci. – Stella? Czy masz może fotografie tych ludzi, którzy zginęli?

– Zdjęcia Fredriksena nie, ale mam fotografię marynarzy… – Wyjął portfel i wyciągnął z niego pogniecione zdjęcie całej załogi ustawionej na dziobie statku. – To jest kuzyn – wyjaśnił.

Nataniel skinął głową.

– Ten człowiek nie żyje. Jego ciało dryfuje gdzieś w morzu. Ale nie utonął. On już nie żył, kiedy został wyrzucony za burtę. Ellen, byłabyś w stanie?

Skinęła głową blada jak ściana.

– W takim razie, kapitanie – oświadczył Nataniel. – W takim razie wieczorem zameldujemy się na „Stelli”.

– Eksellent! – krzyknął stary szyper i uśmiechnął się tak szeroko, że jego piękna sztuczna szczęka o mało nie wypadła na pokład.

W ciągu następnych godzin Nataniel wielokrotnie gorzko żałował pochopnej decyzji towarzyszenia staremu promowi w jego ostatnim rejsie.

Загрузка...