ROZDZIAŁ XIII

Nataniel był bliski utraty przytomności. To pierwsze spotkanie z duchem Tengela Złego przerażało go śmiertelnie. Coś podobnego nie mogło egzystować, to niemożliwe!

To tylko jego duch, nie zapominaj o tym, próbował uspokajać sam siebie.

Problem polegał jednak na tym, że oni z Tovą też nie byli niczym więcej. Oni również znajdowali się wewnątrz wielkiej pustki, zarówno jeśli chodzi o czas, jak i o przestrzeń. Było to beznadziejne położenie.

Ta okropna istota znowu do niego mówiła, a brzmiało to tak, jakby wypluwała na niego nie kontrolowany potok syków i charczenia:

– Podszedłeś mnie, ukradłeś mi cztery lata jej życia, ty nędzny bękarcie! Będzie was to drogo kosztowało, i ją, i ciebie. Ona jest moją niewolnicą, dobrze o tym wiesz, będzie mi potrzebna, kiedy na ziemi nadejdzie sądny dzień.

„Sorensen! Doktorze Sorensen, proszę nas stąd zabrać! Jak najszybciej!” – myślał Nataniel gorączkowo.

Słyszał, że ogarnięta paniką Tova woła w myślach to samo.

Nic się jednak nie działo.

„Na Boga, wyciągnij nas stąd!” – powtarzał z uporem. „Żądam i nakazuję, byśmy natychmiast znaleźli się w Oslo, w roku 1969, tam gdzie w małym mieszkaniu zostały nasze ciała”.

Ale nie, w dalszym ciągu znajdowali się w pustej przestrzeni nad Dan-no-ura i był rok 1185. A obrzydliwa figura wyłaniała się coraz wyraźniej spoza mglistej zasłony.

W jakimś błyskawicznym wspomnieniu, które przeniknęło jego mózg, Nataniel zobaczył to, o czym kiedyś czytał w księgach Ludzi Lodu. O Heikem i Tuli, którzy kiedyś, bardzo dawno temu, w Dolinie Ludzi Lodu chcieli przeciwstawić się duchowi Tengela Złego. Heike, ów niewiarygodnie silny olbrzym, został wtedy śmiertelnie raniony. Trujący oddech Tengela Złego powalił go na zawsze…

To tylko jego duch, pomyślał znowu Nataniel w desperackiej próbie dodania sobie odwagi. Ale Heikego pokonał też tylko jego duch…

Sam sobie z tym nie poradzę, muszę mieć pomoc i niech to kosztuje, ile chce. Może ja sam byłbym w stanie podjąć z nim walkę, ale muszę przecież chronić Tovę.

Próbował zebrać myśli: „Linde-Lou! Ty jesteś moim pomocnikiem. Zrób, co tylko możesz! Nakłoń doktora Sorensena jeszcze raz. Czas nagli!”

Odwrócił się do Tovy i starał się przekazać jej swoje myśli w szalonej nadziei, że cień Tengela Złego ich nie zrozumie.

„Tova Musimy wezwać Ganda.

„Ale to przecież żywa istota! I on nie może się tu pokazać…”

„To absolutna konieczność! Obawiam się, że sam nie wydobędę z tego ani siebie, ani ciebie.”

„Gand”, dotarły do niego myśli Tovy. „Przybądź i pomóż nam! On chce zrobić krzywdę Natanielowi. On chce pojmać Nataniela, ja jestem tylko przeszkodą na drodze, moja obecność jeszcze pogarsza sprawę. Nataniel jest w niebezpieczeństwie.”

Uznał, że Tova ma absolutną rację. To na nim, najgroźniejszym wrogu, koncentrował się Tengel Zły. Tovę będzie mógł zabrać potem, kiedy zechce, i unicestwić, jeśli okaże się bezwartościowa.

A ona była dla Nataniela kulą u nogi, nie można zaprzeczyć. Czuwanie, by jej nie stało się nic złego, rozpraszało go, osłabiało koncentrację, której tak potrzebował.

Świszczący, obrzydliwy głos odezwał się znowu:

– Twój ród, te głupki, myślą pewnie, że jestem bezbronny? Ale nie wyobrażajcie sobie niczego podobnego! W czasie ostatniego uśpienia moja siła jeszcze wzrosła. Wiele lat minęło od czasu, kiedy ten podły Wędrowiec zamknął mnie w grocie i uwierzył, że zostałem unieszkodliwiony. Ale teraz to on jest bezradny, nie ma już dla was żadnej wartości, ponieważ ja odebrałem mu flet.

Ów potworny przodek miał najwyraźniej potrzebę szydzenia ze swojego potomstwa. No, a poza tym przez te siedemset lat niewiele miał okazji, żeby z kimś porozmawiać.

Słowa padały z wolna, były niewyraźne, jakby głos zardzewiał, i słychać było jedynie świst.

– Jestem gotów wrócić wkrótce na ziemię. Przedtem jednak usunę śmieci, które znalazły się na mojej drodze. To znakomicie, że cię tutaj odnalazłem. Bo mój duch jest teraz mocny, sam zobaczysz!

Nataniel wcale w to nie wątpił.

Tengel Zły posługiwał się jakimś osobliwym językiem, tak starym, że Nataniel musiał go sobie w myślach przekładać na współczesny norweski, żeby w ogóle coś z tego zrozumieć. Była to także dość prymitywna i wulgarna mowa. Tengel Zły nie miał żadnego wykształcenia, uważał to za niegodne siebie udawanie, a poza tym większość spraw, które miały mu ułatwić sprawowanie władzy nad światem, znał i rozumiał dzięki darom, jakie otrzymał przy Źródłach Życia.

„Gand, Gand, teraz tylko ty możesz nas uratować!”

– Nie wiem, gdzie ty ukryłeś swoje ciało, nędzniku – mówił dalej skrzekliwy głos. – Twój duch jednak jest tutaj. A co znaczy twoje ciało, pozbawione duszy? Bez myśli, bez pojęcia? Unicestwię twoją duszę i pozbędę się ciebie na zawsze – zakończył z niechęcią.

Nataniel stał i zbierał siły do stawienia oporu. Nie wiedział jeszcze, co zrobi, umysł jego pracował gorączkowo, by przypomnieć sobie wszystko na temat czarodziejskich zaklęć Ludzi Lodu, próbował odtworzyć to, co Heike powiedział wtedy w Dolinie Ludzi Lodu, ale zdawał sobie sprawę, że czająca się przed nim zła istota zasnuwała jego umysł mgłą zapomnienia. Nie był w stanie sformułować ani jednej rozsądnej myśli.

„Linde-Lou! Gand! Pomóżcie nam, na Boga, pomóżcie!”

Nataniel zdołał powiedzieć tylko jedną jedyną rzecz i okazało się to katastrofalne w skutkach:

– Odnalazłem twoich rodziców, ty największa zakało Ludzi Lodu. I ja…

W tym samym momencie, jednocześnie z przeszywającym mózg bólem, odzyskał pamięć na temat tego, co spotkało Heikego w Dolinie Ludzi Lodu. Z gęby strasznej istoty buchnęła chmura żółtoszarego trującego dymu, śmierdzącego tak, że trudno opisać. Myśli Nataniela odnotowały to jako truciznę.

Przez chwilę odczuwał, że tamtego przepełnia złośliwa radość. Ale Nataniel to nie Heike, Nataniel miał w sobie znacznie więcej siły. Nie doznał szkody, a wprost przeciwnie, wyprostował się. Równocześnie usłyszał głos Tovy, która krzyczała z wściekłością:

– Odczep się od Nataniela, ty ponura pokrako! I, do cholery, zmień pastę do zębów!

Natychmiast zmrużone żółtoszare oczka zwróciły się w jej stronę. Gęba rozdziawiła się ponownie.

I wtedy Nataniel usłyszał głos Ganda, który rozlegał się w jego głowie:

– Odwracaj jego uwagę od Tovy, ona nie ma dość siły, by stawiać mu opór! Zaraz spróbuję ją stąd uwolnić. Odpowiedzialność za nią spoczywa na mnie.

Nataniel odzyskał zdolność myślenia i bez wahania wyciągnął dłoń w stronę Tengela Złego.

– Stój? Ja wiem, gdzie ukryłeś to naczynie z wodą! Znam to miejsce bardzo dokładnie!

To wystarczyło, by bezgraniczna wściekłość i gniew Tengela zwróciły się natychmiast przeciwko niemu. Teraz on był ofiarą, to jemu groziło unicestwienie.

Nataniel jednak nie zamierzał poddać się zbyt łatwo. Zresztą kto kiedy chciał stracić własną duszę?

Tylko że tutaj walka toczyła się z nieśmiertelną siłą. I nietrudno było się domyślić, kto ma przewagę!

To, co działo się w mieszkaniu w Oslo, było proste i, można powiedzieć, trywialne. Doktor Sorensen czuwał przy kanapie Nataniela, a Jonathan siedział w fotelu pod ścianą. Z początku w napięciu obserwowali, jak Nataniel oddalał się w zaświaty, wiedzieli, że dotarł do celu, śledzili jego poczynania aż do momentu, kiedy zaczął mówić po japońsku i stracili z nim kontakt. Nie mogli w tym języku rozmawiać, wobec tego Nataniel się nie odzywał. Nie mieli pojęcia o jego przeżyciach.

Czekali w milczeniu, on zaś oddychał spokojnie i niczego nie dało się po nim poznać. Nie wiedzieli, w jak dramatycznych wydarzeniach uczestniczył.

Minuty przemieniały się w godziny i czekanie stawało się coraz bardziej męczące. Te wyczerpujące eksperymenty trwały przecież znacznie dłużej, niż sobie z tego zdawali sprawę.

To znaczy Jonathan w dalszym ciągu czuwał, choć powieki ciążyły mu jak z ołowiu. Coraz to tracił na moment kontakt z rzeczywistością, po czym zrywał się i starał się rozbudzić, przemóc zmęczenie obolałego ciała.

Doktor Sorensen był jednak od niego starszy. Usadowił się wygodnie i Jonathan, który siedział za jego plecami, nie widział, że powieki doktora dawno opadły, a głowa pochyliła się na piersi.

Dlatego właśnie doktor nie odbierał próśb Nataniela i Tovy o pomoc w powrocie do świata.

Ani doktor, ani Jonathan nie słyszeli też dzwonka u drzwi. Jonathan zdrzemnął się na sekundę i zdawało mu się, że to dzwon kościelny na pogrzebie Nataniela, a doktor nie słyszał w ogóle nic.

I te właśnie minuty mogły się okazać fatalne dla dwojga młodych wędrujących samotnie w czasie i przestrzeni.

Tova słyszała dochodzące skądś wołanie. Widziała, że Tengel Zły szykuje się do ataku na Nataniela, ale to wołanie było takie natrętne, że musiała odwrócić głowę.

– Tova! – krzyknął znowu sympatyczny głos, który teraz rozpoznała. To głos Ganda, jej fantastycznego opiekuna.

Ale on nie może się tu pokazywać, nie wolno mu, bo Tengel by go zobaczył…

Rzuciła się w stronę wirujących obłoków, skąd dochodził głos, żeby przestrzec Ganda.

Zaraz też poczuła opiekuńcze ramię na plecach i uspokajający dotyk dłoni na policzku.

– Wracaj ze mną, twoi pomocnicy w Oslo nie mogą nawiązać z tobą kontaktu. Ja pomogę ci wrócić do twojego czasu.

– Ale, Gand, w takim razie Nataniel zostałby sam…

– Dobrze, dobrze, Linde-Lou stara się przywołać doktora, który mu pomoże. Ja muszę zająć się tobą.

– A jeśli Linde-Lou się nie uda?

– Wtedy będziemy musieli wymyślić co innego. Ale z pewnością wyciągniemy Nataniela z tego potrzasku, niech no tylko przestanie martwić się o ciebie.

Tova czuła, że płacz dławi ją w gardle. Twarz wykrzywiała się z bólu i dziewczyna zaciskała powieki, żeby powstrzymać łzy. Gand, najwspanialszy z nich wszystkich, i Nataniel, wybrany do wielkich zadań, narażają swoje życie, żeby ją uratować. A wszystkiemu winna jest jej lekkomyślność. Gdyby nie wymyśliła tych głupstw, nie naraziliby się na żądzę zemsty ze strony Tengela Złego.

– To nie twoja wina, Tovo – usłyszała głos Ganda, który unosił się obok niej w tej niebiańskiej przestrzeni, wypełnionej obłokami koloru ambry i indygo. – To Hanna tego chciała, a posłużyła się tobą.

Och, Gand, którego zawsze tak podziwiała i równie serdecznie nienawidziła właśnie za to, za tę swoją do niego słabość. Ten nieziemsko piękny chłopak zawsze rozmawiał z nią tak przyjaźnie…

Cóż za wstyd, że się tak wygłupiła! Mogłaby zapłakać się na śmierć z rozpaczy.

Gand obejmował ją delikatnie i czule, szepcząc przy tym do ucha:

– Przeszłaś teraz na drugą stronę, prawda?

– Tak, och, tak! Czy mogę być z wami? – szlochała głośno.

– Tęsknimy za tobą ad dawna – odparł z uśmiechem.

To było więcej, niż Tova mogła znieść. Płakała rozdzierająco.

Oczy Tengela zwęziły się tak bardzo, że prawie wcale nie było już widać tego mętnego, żółtego błysku.

– Co się stało? Kto tu był? Gdzie dziewczyna?

– Nie wiem – odparł Nataniel z niewinną miną, choć dobrze wiedział, że ów głos, który słyszał, ta postać, która mu dopiero co mignęła gdzieś bardzo daleko we mgle, to Gand.

– To on się tu kręci! – wysyczał Tengel Zły ze złością.

– Jaki on?

– Ten, który od nazbyt dawno wchodzi mi w drogę. Ten, którego przede mną ukrywacie!

– On ma dwadzieścia dwa lata. Nie rozumiem jak może od tak dawna wchodzić ci w drogę.

Tengel spojrzał na niego podejrzliwie. Głos dosłownie ociekał jadem.

– W takim razie musiało ich być więcej. Ale teraz nareszcie wpadłem na jego trop. I na twój! To mój szczęśliwy dzień!

Bez ostrzeżenia ponownie zaatakował Nataniela. Nie fizycznie, bo przecież obaj byli pozbawieni cielesnej powłoki, ta walka toczyła się pomiędzy istotami duchowymi, pomiędzy dwoma centrami siły myśli. Atak Tengela był podstępny. W podświadomości Nataniela pojawiły się złe, nędzne, podłe wizje. Nietrudno się domyślić ich pochodzenia. Tak zostały zabarwione uczucia Nataniela, chodziło a zniszczenie w nim wszystkiego, co dobre. Nie mogę się bać, pomyślał Nataniel. Bo jeśli on zdobędzie nade mną przewagę, to koniec.

Ale to, co paraliżowało Nataniela, było czymś więcej niż tylko strachem. Docierała do niego jakaś psychiczna siła, w wyniku której ogarniało go kompletne zobojętnienie.

Czy rzeczywiście jest o co robić tyle krzyku? Po co właściwie zabiegać o zdobycie tego jakiegoś garnka z wodą, który schował nasz przodek? zastanawiał się z niechęcią. Ostatecznie i tak wygra Tengel Zły i chyba tak naprawdę to on ma rację. Jak cudownie byłoby jeździć sobie po świecie, należeć do zwolenników siły panującej, utrzymywać nędzną ludzkość w posłuchu, widzieć, jak się wszyscy boją! Ludzie są przecież całkiem bezsilni wobec niego, wobec nas! Ludzie Lodu zapanują nad światem, my…

– Nie! – wrzasnął Nataniel. – Nie próbuj tych swoich sztuczek, u mnie niczego nie wskórasz! Bo, widzisz, ja wiem znacznie więcej o tobie niż ty o mnie. Ja znam tajemnicę twego pochodzenia, a ty mojej nie!

– Ty? – ryknęła śmiechem pokraka. – Ty pochodzisz z Ludzi Lodu, a ich ja znam bardzo dobrze!

Tylko ostrożnie, upominał sam siebie Nataniel. Nie wspominaj mu o swoim pochodzeniu! Och, dlaczego myśmy utracili alraunę? Teraz tak by się tu przydała!

Nie powiedział jednak tego głośno, tylko w dalszym ciągu rzucał Tengelowi obraźliwe słowa:

– Wiem teraz bardzo dobrze, że twoi rodzice mieli pewną okropną słabość. I że nigdy byś nie przeszedł przez groty, gdyby została ujawniona.

Tengel skulił się jak pod wpływem ciosu, lecz tym razem Nataniel się pomylił – mała pokraka szykowała się do skoku. I nie zamierzała żartować.

Nataniel skierował ku niemu odwrócone na zewnątrz dłonie, z których posypały się niebieskie iskry, oślepiając ponurego przodka. W odpowiedzi na Nataniela spadła śmierdząca chmura szarozielonego pyłu. Siła woli młodego człowieka była bliska wyczerpania. Ciężko chwytał powietrze, ale wciągał do płuc jedynie ten śmierdzący pył, pył, który wywoływał takie obezwładniające wizje.

On… On rzucił mnie teraz na kolana, myślał Nataniel zrozpaczony. Nigdy jednak nie uda mu się zdobyć nade mną władzy. Nie może mnie pokonać, ponieważ to ja jestem jedyną nadzieją Ludzi Lodu i świata.

To chyba właśnie w tym momencie Nataniel uświadomił sobie, że niebawem będzie musiał się przygotować do wypełnienia swego życiowego zadania i że ostateczna walka będzie znacznie trudniejsza niż ktokolwiek przypuszcza.

Tymczasem jednak był bliski przegranej, i to jeszcze zanim Tengel wrócił na ziemię, żeby przejąć władzę. Ogarnęła go nieludzka wściekłość. Co sobie wyobraża to monstrum, ten jego liczący setki lat pradziadek? Też jest się kogo bać!

Nowy obłok pyłu stłumił jego bunt, lecz Nataniel nie zamierzał się poddawać. Wyprostował się i ruszył w kierunku obrzydlistwa.

Starał się znowu rozdrażnić Tengela opowiadaniem o jego rodzicach, bo odkrył, że to słaby punkt tamtego. Tova, czy raczej Hanna, co do tego się nie myliła.

Trudno powiedzieć, jakby się sprawy dalej potoczyły, ale nagle, otoczony nieprzeniknionym mrokiem, poczuł na swojej ręce coś miękkiego.

To nie może być Tengel Zły, pomyślał, on znajduje się poza centrum śmierdzącej chmury.

Puszysta miękkość. Futro. Porusza się. Jakieś duże zwierzę dyszy mi w twarz… Jeszcze jedno zwierzę, po mojej drugiej stronie?

Wilki czarnych aniołów!

W takim razie sytuacja jest naprawdę groźna. One nie zjawiają się bez powodu!

Bez wahania wskoczył na najbliższą bestię. Obydwie niczym strzały rzuciły się do ucieczki.

Miał kłopoty z utrzymaniem się na grzbiecie swego wilka, słyszał tylko szum w uszach, a z bardzo daleka dochodził do niego wrzask wściekłości i rozczarowania:

– Niech ci się nie wydaje, że mi umkniesz, ty nędzniku! – wył Tengel Zły głosem tak piskliwym, że Nataniela przenikał dreszcz grozy.

Ktoś jeszcze wskoczył na grzbiet wilka, ale ramiona, które objęły Nataniela, były ciepłe i przyjazne, tak że się nie bał.

– Nie odwracaj się – szepnął mu do ucha męski głos. – Twoim współpracownikom w Oslo coś przeszkadza, nie bardzo mogą pomóc ci powrócić. Wobec tego twój przyjaciel, Linde-Lou prosił nas, byśmy cię stąd zabrali. Będzie ci teraz potrzebne nasze wsparcie.

– Czy on nas goni?

– On sam nie ma dość siły, ale wysyła innych.

Nie brzmiało to zbyt obiecująco.

– Domyślam się, że normalne kanały prowadzące do teraźniejszości zostały zamknięte – powiedział Nataniel, bowiem ten mężczyzna, który za nim siedział, był niezwykle uzdolniony, rozpoznawało się to bez trudu.

– Masz rację. Twój przyjaciel, doktor, akurat w tej chwili nie może cię wezwać, zatem postaramy się zatrzymać twoich wrogów w świecie pośrednim. W ziemskiej rachubie czasu są to tylko minuty. I żeby przyspieszyć powrót do domu, mkniemy teraz przez stulecia i przez obce kraje tą samą drogą, którą tu przybyłeś.

– Ale jakim sposobem się to wszystko dokonuje? Ja przecież jestem tylko wyobrażeniem, tę podróż odbywają jedynie moje myśli!

– A czy w snach odbierasz siebie jedynie jako wyobrażenie?

– Oczywiście, że nie! To wszystko jest jak we śnie, Dokładnie tak.

– Jesteś istotą znacznie bardziej materialną, niż sądzisz. Pochodzisz z Ludzi Lodu. Twój doktor nie jest przyzwyczajony do pracy z takimi jak Ludzie Lodu. Wiesz przecież, że wy żyjecie obok, niejako równolegle do życia zwyczajnych ludzi, choć wyglądacie i czujecie jak oni. Twój doktor nie zdawał sobie sprawy z tego, jaka przemiana zachodzi w Tovie i w tobie.

– No właśnie, a gdzie Tova?

– Jest bezpieczna. Teraz najważniejszy jesteś ty. Zły czarownik zobaczył cię dzisiaj po raz pierwszy, tak łatwo z ciebie nie zrezygnuje.

– Ale my nie jesteśmy w pełni materialni?

– Nie, nie, wasze ciała leżą tam, gdzie leżały. Macie jednak w sobie taką żywotną siłę, że jesteście tak samo widzialni jak Tengel Zły. Dlatego będzie to pościg na śmierć i życie. Gdyby cię teraz złapał, to w najlepszym razie zostaniesz uwięziony w kimś, tak jak uwięził Tovę w ciele Setsuko. W najgorszym razie…

– W najgorszym razie?

– Powiedzmy, w prawie najgorszym, zniszczy cię, unicestwi. A w najgorszym przeciągnie na swoją stronę.

– Nigdy!

– Nie zapomnij tej obietnicy! I spójrz teraz w górę! To pierwszy atak. Trzymaj się mocno!

W górze, z tych obłoków koloru indygo, które przez cały czas gnały za nimi w wielkim pędzie, wyłoniły się jakieś cienie. Małe, obrzydliwe figury, sinoblade, o nierównych, ogromnych zębach, ostrych i wyszczerzonych, jakby chciały gryźć.

Nataniel mimo woli cofnął się odrobinę.

– Co to za jedni? – zawołał do swego niewidocznego towarzysza, starając się przekrzyczeć zgiełk, jaki powstał, kiedy te małe potwory zaatakowały, a wilki cięły kłami na wszystkie strony.

– Ach, to tylko kilka jego demonów – odparł tamten spokojnie. – On ma ich mnóstwo. Pewnie słyszałeś o siedmiu grzechach śmiertelnych?

– Oczywiście.

– Tengel Zły ma władzę nad co najmniej pięcioma z nich. Nad pychą, chciwością, zazdrością, gniewem i lenistwem. To są demony zazdrości. Wilki poradzą sobie z nimi bez kłopotu.

Wokół panował piekielny jazgot. Wściekłe krzyki, wycie i piski demonów mieszały się z ciężkim, charczącym ujadaniem wilków.

Wilków było teraz co najmniej cztery. Nataniel nie zdążył ich policzyć, ponieważ przez cały czas zmieniały miejsce, biegały tam i z powrotem, żeby go ochraniać. To na niego polowały demony, ale postać za plecami Nataniela przerażała je najwyraźniej niezmiernie, ponieważ zatrzymywały się jakby w pół drogi, odskakiwały i wielokrotnie ataki kończyły się jedynie na pokazywaniu zębów. Trudno opisać ich brzydotę, a kiedy jeden z nich skoczył Natanielowi do gardła, ten spojrzał na moment w prawie białe, martwe oczy. Cofnął się gwałtownie i poczuł, że uścisk ramion towarzyszącego mu przyjaciela stał się mocniejszy.

– No, no, spokojnie, on cię nie dosięgnie.

Nataniel spojrzał w dół na ręce, które go obejmowały. Były ciemne, otoczone zielonkawą, połyskliwą aurą. Długie i bardzo szczupłe dłonie miały niezwykle piękny kształt. Niejeden rzeźbiarz zachwyciłby się ich doskonałością.

Kimże jest ten obrońca i towarzysz?

Nataniel nie miał wiele czasu, żeby się nad tym zastanawiać, bo całą jego uwagę przykuwała walka. Demony zrezygnowały z nieskutecznych ataków i z przeraźliwym wyciem zniknęły w otchłaniach wirującej mgły.

– Dziękuję wam, przyjaciele! – krzyknął Nataniel do wilków. – Żaden nie został ranny?

Wilki, nie zwalniając biegu, ocierały się o jego nogi, wdzięczne za troskliwość.

Tengel Zły nie dawał im jednak odpocząć. Już wysłał kolejny pościg.

Jakieś stwory wyłoniły się z nicości, po prostu nagle się pojawiły i kręciły się niebezpiecznie blisko Nataniela. Ale nie atakowały. Były to stwory żeńskie, pogodne i dość ładne.

– Nie musisz mi wyjaśniać – powiedział Nataniel do swego opiekuna. – Już czuję ich wpływ na moją podświadomość. To demony obojętności, prawda?

– Tak, masz rację, ale wiedz, że są śmiertelnie niebezpieczne. Takie łagodne, bardzo łatwo po prostu za nimi pójść.

– Zgadza się. Już raz odczułem przemożną chęć poddania się. To Tengel Zły chciał mnie załamać. I teraz odczuwam coś podobnego, ale im zdołam się oprzeć. Przepędź je stąd, zanim się rozmyślę!

Wilki natychmiast ruszyły do ataku. Szarpały i gryzły wysłanniczki Tengela, one jednak zdawały się nie zwracać uwagi na takie drobnostki jak rany od kłów. Nataniel zaś przyjmował ich zachowanie z sympatią, uśmiechał się i odczuwał chęć przyłączenia się do nich. Czyż nie rozkosznie byłoby zobojętnieć na wszystko? Pozbyć się wszelkich zmartwień? Machnąć ręką na sprawy tego świata, w którym przyszło mu żyć?

Tak jak to czynią narkomani?

Ta myśl wyrwała go z oszołomienia.

– O, nie! – wysyczał. – Przepędź je stąd! One są niebezpieczniejsze, niż myślisz!

Potworki zdążyły tymczasem zrozumieć nastrój Nataniela i wbiły zęby w jego ciało. Gryzły go i szarpały z ponurym jękiem. Stwierdził, że nieustannie usiłują wywierać wpływ na jego wolę i że czynią to z coraz większą zaciekłością. Widział, jak ciemna ręka jego opiekuna strząsa jedną z atakujących napastniczek…

Nataniel zaczynał się bać. Trudna do opanowania chęć pójścia za demonami budziła w nim przerażenie. Choć wiedział, że jeśli tej chęci ulegnie, one natychmiast zawiodą go do Tengela Złego.

Postać za nim szepnęła mu do ucha:

– Wkrótce doktor powinien wkroczyć do akcji.

Nataniel wiedział, że tak się stanie, i zakrył uszy rękami, żeby nie słyszeć przejmujących wrzasków kobiet, które wciąż usiłowały przeciągnąć go na swoją stronę.

Jonathan drgnął gwałtownie, wciąż jeszcze pogrążony w drzemce. To nie żadne kościelne dzwony, to dzwonek u drzwi!

Dzwonił i dzwonił.

O czwartej nad ranem? To z pewnością Vinnie i Rikard dowiedzieli się o przygodzie swojej córki i…

O Boże!

Ogarnęła go ochota, by nie otwierać. Udać, że go tu nie ma, że nie słyszy.

Ale dzwonienie, przenikliwe i irytujące, nie ustawało. Jonathan podniósł się z wysiłkiem i poszedł do drzwi.

W tym momencie dzwonek umilkł. Jonathan otworzył, ale na schodach nie było nikogo.

Nikogo? Żaden człowiek na ziemi nie byłby w stanie zniknąć tak szybko. To chyba jakaś wada dzwonka?

Odwrócił się i stanął jak wryty. Rany boskie, doktor śpi! Musi być śmiertelnie zmęczony, skoro nie słyszał tego natarczywego dzwonienia.

Jonathan podszedł i potrząsnął go za ramię. Sorensen zerwał się z niezrozumiałym bełkotem, po czym usiadł znowu, wciąż jeszcze zaspany.

– Mój Boże, chyba się zdrzemnąłem – jęknął zmartwiony. – Ale nasi pacjenci, jak widzę, śpią spokojnie.

– Tak, Bogu dzięki. Ja także musiałem zasnąć, bo zbudził mnie jakiś natrętny dzwonek do drzwi. Ale kiedy otworzyłem, nie było tam nikogo.

– Nikogo? To dziwne.

Nagle z sypialni doszły do nich jakieś szelesty. Popatrzyli po sobie zaniepokojeni.

– Tova? – zapytał Jonathan bezdźwięcznie.

– Obudziła się! Obudziła! – wołał doktor i pobiegł do sypialni.

Tova przeciągała się na posłaniu.

– Co za sen! – powtarzała. – Ależ miałam sen! Jonathan, co ty tu robisz? I doktor Sorensen?

Obaj mężczyźni odetchnęli z ulgą.

– Znajdowałaś się w letargu, trwało to bardzo długo – wyjaśnił Jonathan. – I nie mogliśmy przywrócić cię do życia.

Zdumiona dziewczyna spoglądała to na nich, to w sufit. Sprawiała wrażenie, jakby nie rozumiała, co do niej mówią. Potem powoli odwróciła się ku drzwiom drugiego pokoju i nagle zerwała się jak rażona prądem.

– Ale… – wykrztusiła.

– Tak. Nataniel tutaj jest – tłumaczył Jonathan. – On zdecydował się pójść za tobą. On…

– Pójść za mną? Ale czy ty nie widzisz, że…

– Że co?

– Linde-Lou! Nie widzisz, że Linde-Lou siedzi przy nim? Cześć, Linde-Lou o zatroskanych oczach! Co ty tu robisz?

Tamci dwaj widzieli tylko Nataniela.

– Oj – szepnął Jonathan zawstydzony. – To z pewnością on dzwonił do drzwi. I ja… musiałem go wpuścić do środka.

Tova wbiegła do pokoju, w którym leżał Nataniel. Rozejrzała się i z rozpaczą zawołała do doktora:

– Niech go pan obudzi! Niech go pan natychmiast sprowadzi do teraźniejszości. On jest w śmiertelnym niebezpieczeństwie!

– O czym ty mówisz? – uśmiechnął się Jonathan niepewnie.

– Linde-Lou o to prosi! Niech pan natychmiast coś zrobi! Szybko!

Doktor Sorensen odetchnął głęboko i usiadł na kanapie obok Nataniela. Jonathan przestraszył się na sekundę, że usiądzie na Linde-Lou, ale nic takiego się nie stało.

On sam, Jonathan, był zwyczajnym człowiekiem, więc nie mógł widzieć wyjątkowego gościa. Doktor zresztą także nie. Ale Tova, jedna z dotkniętych, ona go oczywiście widziała.

Stała teraz w drzwiach i popiskiwała z niecierpliwości.

– To nie był żaden sen – skarżyła się. – Ale wciąż mam wrażenie, jakby mi się to wszystko przyśniło, I Nataniel… On… Och, pomóżcie mu, pomóżcie! To wszystko moja wina! Co ja narobiłam? Co ja ściągnęłam na tego nieszczęsnego chłopaka?

– Ty wiesz, co mu się przydarzyło? – zapytał Jonathan.

– Nie. Wiem tylko, że zostawiłam go u Tengela Złego. Ja zostałam wyprowadzona stamtąd przez… Ganda.

– Ale… Ja nie do końca to rozumiem – zastanawiał się Jonathan zakłopotany. – Ty wróciłaś sama, a Nataniel potrzebuje pomocy?

Doktor spojrzał na niego pospiesznie, bo nie chciał tracić kontaktu z pacjentem.

– Bo Tova sama wprowadziła się w trans, a Natanielowi ja pomagałem.

Jonathan stwierdził, że ręce mu drżą. Nataniel został z Tengelem Złym… Nataniel, ich jedyna nadzieja!

Następne słowa Tovy wcale go nie uspokoiły.

– On, Tengel Zły, powiedział, że nie może zabić Nataniela, bo nie ma dostępu do jego ciała. Ale zamierza unicestwić jego ducha, jego rozum, siłę myśli, nie pamiętam już jak się wyraził ten obrzydliwy podrzutek. I wiesz, Jonathanie, jestem z wami…

– Chcesz powiedzieć, że przeszłaś na naszą stronę?

– Tak. Jeśli, oczywiście, mnie przyjmiecie.

Jonathan słyszał w jej głosie lęk i wyczekiwanie, podszedł więc i ją objął.

Chcąc ukryć skrępowanie, powiedziała nonszalancko:

– Obiecałam Gandowi, że teraz już będę grzeczną dziewczynką. A on, rozumiesz, jest moim wielkim idolem.

– Wspaniale, Tova, witaj w naszym gronie! Potrzebujemy i ciebie, i twoich zdolności, dobrze o tym wiesz.

Jakież to cudowne uczucie! Serce przepełnia się ciepłem i spokojem, kiedy człowiek nie musi wciąż być agresywny i do wszystkich odnosić się wrogo. „Ci, do których odnosisz się przyjaźnie, odpłacą ci również przyjaźnią” – powiedziała jej kiedyś mama. Tova prychnęła wtedy i stwierdziła, że to banał. Ale w tej chwili… W tej chwili uznała, że to szczera prawda.

– Bardzo proszę, byście teraz zachowali ciszę – powiedział doktor. – Zdaje mi się, że on zaczyna się budzić.

Ku wielkiemu zdumieniu Jonathana Tova podeszła do drzwi i otworzyła je, po czym bez słowa zamknęła znowu. Potem zbliżyła się do niego na palcach i poruszając ustami powiedziała bezgłośnie: „Ja tylko wypuściłam Linde-Lou.”

Jonathan nie był w stanie zachować powagi. „Przecież on nie jest psem” – odpowiedział z takim samym grymasem, a Tova musiała zasłonić usta dłonią, żeby nie wybuchnąć głośnym śmiechem.

Ale to była sztuczna wesołość, spowodowana zbyt wielkim napięciem. Oboje byli szczerze wdzięczni Linde-Lou za to, że uratował Nataniela, gdy jego umęczeni współpracownicy w Oslo posnęli.

Oto bowiem Nataniel otworzył oczy i przeciągnął się zadowolony.

– Serdeczne dzięki, doktorze Sorensen! Dosłownie Przed sekundą gotów byłem dać za wygraną i przestać walczyć. Wszystko stało mi się całkowicie obojętne. Dziękuję, serdecznie dziękuję wam wszystkim! Cześć, Tova! Jak to dobrze, że tutaj jesteś. Zapewniam cię, że to wspaniałe uczucie widzieć cię znowu. A przy okazji, pozdrowienia od mojego dziadka!

– Od twojego dziadka? – zapytał Jonathan i starał się policzyć w pamięci. – Nie chcesz chyba powiedzieć, że chodzi o ojca twojej matki, o Tamlina, Demona Nocy, którego zabrały czarne anioły!

– Właśnie od niego! Siedział za mną na grzbiecie wilka, kiedy uciekaliśmy od Tengela Złego. Wprawdzie nigdy nie widziałem Tamlina, ale czułem, że to musiał być on.

Doktor Sorensen ukrył twarz w dłoniach i jęknął. Nie nadążał za ich rodzinnymi sprawami!

Загрузка...