ROZDZIAŁ VI

W drodze do domu Tova miała dziwną przygodę.

Drzemała zmęczona, gdy w środku nocy pociąg zatrzymał się na jakiejś stacji. Po chwili ruszył znowu w dalszą drogę, ale do przedziału, w którym Tova siedziała dotychczas sama, wsiadł jakiś pasażer. Inni podróżni jechali w wagonach sypialnych. Spojrzała na przybysza bez zainteresowania i nagle drgnęła.

Wyprostowała się natychmiast całkiem obudzona i patrzyła na niebywale przystojnego mężczyznę, który usiadł naprzeciwko niej.

– Gand? – szepnęła w najwyższym zdumieniu.

– Tak jest. Witaj, Tovo! Doszedłem do wniosku, że powinienem zobaczyć, co u ciebie.

Zawsze wprawiał ją w zakłopotanie. Miała wrażenie, że jej brzydota i brak wdzięku stają się jeszcze bardziej widoczne, gdy była obok tego nieziemsko urodziwego mężczyzny.

– Rozumiem, że jest ci przykro, moja kochana – dodał łagodnym głosem. – Zostałaś potraktowana bardzo niesprawiedliwie, a to zawsze boli.

– Sporo było w tym też i mojej winy – mruknęła niewyraźnie, Gand bowiem zawsze sprawiał, że zaczynała patrzeć na siebie krytycznie.

– Nie powinnaś tak mówić, Tovo – zaprotestował. – Ty masz to bowiem wrodzone, tę nieprzepartą skłonność, żeby zachowywać się irytująco wobec innych ludzi. To jest właśnie ta strona twojej natury, z którą będziesz musiała walczyć. I nie będzie to, niestety, łatwa walka.

– Wolałabym, żebyś nie był taki wyrozumiały – powiedziała cicho, patrząc z uporem w okno.

Wtedy on się uśmiechnął.

– To jest jedna z moich nudnych cnót.

Odwróciła się do niego gwałtownie.

– Ale nie wrócę już do lekcji z Natanielem!

– Twoja wola! Zrobisz jak zechcesz.

– Nie mogę pojąć, że to Nataniel jest tym nadzwyczajnym wybrańcem.

– Nataniel jeszcze nie wie, w czym tkwi jego prawdziwa siła – odparł Gand spokojnie. – Tarjei w ogóle nigdy do tego nie doszedł. No i wszystko źle się skończyło.

– Czy nie mógłbyś powiedzieć tego Natanielowi? Bo teraz to on jest kompletnym durniem!

– On musi to zrobić sam. A ja tobie też nie powinienem niczego mówić – uśmiechnął się.

Tova się zarumieniła.

– Mimo wszystko ja tego nie rozumiem! Mówi się przecież, że on jest tym Wyjątkowym Wybrańcem. I że ma w sobie krew Czarnych Aniołów i Demonów Nocy, i Demonów Burzy… Chociaż jeśli takie istoty mają krew, to pewnie zieloną. No i jest siódmym synem siódmego syna, a przecież i ty, i Imre, i Marco przed wami, a przedtem jeszcze wielu innych naszych przodków posiada zdolności, o których Natanielowi nawet się nie śniło. Po co Ludziom Lodu taki Nataniel, skoro wielu z was jak nic poradziłoby sobie z Tengelem Złym?

– Nie poradzilibyśmy sobie – odparł Gand, a jego piękne oczy spoważniały. – Nataniel posiada pewną zdolność, której żadne z nas nigdy nie posiądzie. Ale… Skoro już o tym mowa, to mogę chyba przyznać, że w jakiejś mierze masz rację: my pozostali również jesteśmy w stanie wydać Tengelowi Złemu twardą walkę. W którą i ty będziesz zamieszana – dodał poważnie.

Tova przyglądała mu się zafascynowana. Teraz odwróciła wzrok.

– Nie mam ochoty pomagać Natanielowi – burknęła. – Ostatnio się wygłupiłam i pomogłam im obojgu, za co on mi nawymyślał.

Gand położył jej rękę na kolanie. Przez ubranie poczuła ciepło jak pod puchową kołderką u mamy. Tylko że ręka Ganda była niby naelektryzowana.

– Decydująca godzina jeszcze nie nadeszła – uspokoił ją. – Masz dość czasu, żeby wszystko przemyśleć. Obiecaj mi tylko, że poważnie zastanowisz się nad tym, czego byś naprawdę chciała.

– To mogę ci zawsze obiecać – powiedziała obojętnie i odetchnęła z ulgą, kiedy cofnął rękę.

– A teraz powinnaś spać – zakończył. – Miałaś ciężki dzień.

– Ale ja…

Chciała powiedzieć, że wcale nie jest senna, lecz on przesunął dłoń przed jej oczyma i zanim Tova zdążyła cokolwiek powiedzieć, wsunęła się znowu w kąt, a ciężkie powieki opadły same.

Obudziła się dopiero, kiedy konduktor zawołał: „Następna stacja Oslo!” Była w przedziale sama.

Z uporem trwała przy postanowieniu, by nie widywać się z Natanielem. Była głęboko zraniona jego zachowaniem na pokładzie „Stelli”. Udawało się jej uniknąć spotkania z nim tak, żeby mama Vinnie niczego nie spostrzegła. W domu mówiła, że kontynuują tę swoją dziwną współpracę – on stara się uczynić ją sympatyczną, ona zaś pomaga mu stać się twardszym i bardziej odpornym na przeciwności.

Ale, oczywiście, o żadnych spotkaniach nie było mowy.

Tova postanowiła zapomnieć o całej przygodzie, jaką przeżyli na pokładzie „Stelli”. Chciała wymazać wszystko z pamięci, bo sprawiało jej to dojmujący ból.

Nieszczęsna dziewczyna nie mogła nigdzie znaleźć pracy. Każdy pracodawca na widok tej młodej kobiety ubiegającej się o posadę na ogół cofał się z niepewnym wyrazem twarzy. Nad wyglądem Tovy wielu z nich z pewnością przeszłoby do porządku, ale ona, gdy tylko zauważyła pierwszą reakcję, zaczynała być złośliwa i niegrzeczna, jej żółte oczy błyszczały nieprzejednaną wrogością. W konsekwencji nadzieja na posadę rozwiewała się bezpowrotnie.

Vinnie musiała się tego w końcu domyślić i wreszcie to ona znalazła córce pracę, którą mogła wykonywać w domu. Tova została recenzentką pewnego wydawnictwa i to okazało się najlepszym wyjściem. Była bardzo zdolna i wszyscy ją chwalili.

Po powrocie z Zachodniego Wybrzeża jednak Tova porzuciła tę pracę. Straciła zainteresowanie światem.

Tova przeżywała okres buntu.

Dlaczego akurat ona dostała tak oślepiająco urodziwego opiekuna jak Gand? Chociaż prawdziwym jej pomocnikiem był Imre, tylko że on się ostatnio w ogóle nie pokazywał. Zdążył się też zestarzeć. Ale Gand nie powinien myśleć, że ona by mogła…

Nie, powtarzała w ostatnich dniach niemal co minuta.

Jestem zła, mówiła sobie. I dobrze mi z tym. To moja jedyna radość w tym życiu. Dokuczyć, zrobić na złość tym wszystkim nobliwym, porządnym i śmiertelnie nudnym!

Jak cudownie się bawiłam podczas ostatniego przyjęcia! Rzecz jasna w ogóle się w towarzystwie nie pokazałam, bo męczą mnie reakcje ludzi na mój widok. Stałam jednak na szczycie schodów, ukryta przed ich oczyma, i widziałam tę idiotkę Evelyn, jak się kryguje przed lustrem w hallu. Przybierała uwodzicielski wyraz twarzy i uśmiechała się sama do siebie. Wyglądała naprawdę kretyńsko! Mruknęłam pod nosem drobne zaklęcie i oto obraz w lustrze przed oczyma Evelyn zmienił się! Nie wymagało to specjalnych zabiegów, po prostu wydłużyłam trochę jej rysy, w rezultacie czego oczy znalazły się bardzo blisko siebie, tuż przy długim, ostrym i okropnie świecącym nosie, usta zrobiły się małe i śmieszne, a broda spiczasta jak u czarownicy. Oj, ale ona wrzeszczała! Mnie, rzecz jasna, nie widziała. Wpadła w straszną histerię, usiadła na szafce z butami i ryczała wielkim głosem.

Dobrze jej tak! Może po takim doświadczeniu przestanie tak się sobą zachwycać i stale przeglądać się w lustrach. A poza tym mogła posmakować, jak to jest na świecie innym, mniej pięknym, na przykład mnie. Chociaż tego, oczywiście, nie mogła zrozumieć.

Kiedyś Tova piła kawę z mamą Vinnie i jej przyjaciółką Uną, jedyną obcą osobą, którą Tova akceptowała. Una miała ujmujący wygląd i taki sam charakter – była radosna, otwarta, troszkę szalona. Zawsze traktowała Tovę jak osobę dorosłą, niemal swoją rówieśnicę, nawet wtedy, gdy dziewczynka miała nie więcej niż dwanaście lat. Nigdy żadnych współczujących westchnień, nic takiego. Natomiast często zwracała się do niej z prośbą o radę: „Jak sądzisz, Tovo, powinnam jechać do tej Danii i zrobić sobie wolne, czy raczej zostać w domu i dotrzymywać towarzystwa mojej zdrowej, lecz zawsze niezadowolonej mamie?” A Tova, oczywiście, z największym przekonaniem doradzała jej wyjazd.

Tego popołudnia jednak Tova była zdenerwowana różnymi uwagami Ganda i tylko jednym uchem słuchała rozmowy obu pań.

W pewnym momencie jednak nastawiła uszu. Przyjaciółka mamy mówiła z ożywieniem:

– Wiesz przecież, jak mnie interesują wszystkie zjawiska okultystyczne!

– Oczywiście – uśmiechnęła się Vinnie. – Astrologia, spirytyzm, aura i temu podobne…

– No właśnie, i wyobraź sobie, że teraz dowiedziałam się o czymś naprawdę sensacyjnym. Nie wiem tylko, czy powinnam ci o tym mówić.

– Naturalnie, że powinnaś. O co chodzi?

– Słyszałam o pewnym panu, który potrafi przywołać nasze poprzednie inkarnacje!

– Inkarnacje? – wtrąciła się Tova. – Co to jest? Poprzednie życie? – spytała, udając niewiedzę.

– Otóż to właśnie – odparła Una, zwracając się do Tovy. – To by chyba mogło być coś dla ciebie, prawda?

– W żadnym razie! – zaprotestowała Vinnie pospiesznie. – Ale opowiedz, Uno, o co chodzi w tym wszystkim. Czy to ma coś wspólnego z hipnozą? To okropne, zakrawa mi to na szarlatanerię.

– Nie, nie, to nie jest hipnoza. W takim razie bowiem człowiek nic by potem nie pamiętał – mówiła Una z wielkim przejęciem. – Człowiek wchodzi w stan kompletnego odprężenia. Albo taki jak przy medytacjach jogi. Tova, czy ty wierzysz w reinkarnację?

Dziewczyna zaczęła się zastanawiać.

– Właściwie to nigdy się nie zajmowałam takimi sprawami – skłamała, bo w gruncie rzeczy serce biło jej mocno z podniecenia. – Reinkarnacja… Odrodzenie? To przede wszystkim buddyści wierzą w takie sprawy, prawda?

– O, mnóstwo ludzi poza buddyzmem miewa w związku z tym fantastyczne przeżycia! – zawołała Una. – Słyszałam o pewnej kobiecie, to zresztą moja przyjaciółka, która została przeniesiona aż do roku 1457. Pierwsze, co wtedy zobaczyła, to swoje stopy, bo nie wiem, czy zdajecie sobie z tego sprawę, ale z własnego ciała człowiek widzi najczęściej właśnie dłonie i stopy, jeśli, oczywiście, nie spędza życia przed lustrem. Zobaczyła więc nagie ludzkie stopy, nad którymi zwieszał się szary, podobny do parcianego worka fartuch. Wiedziała, że ma na imię Giovanni, i zdawała sobie sprawę, że jest Włochem.

– Czy kobieta mogła w poprzednim życiu być mężczyzną? – zapytała Vinnie sceptycznie.

– Oczywiście! To się nawet często zdarza! – wyjaśniła Una z pewnością, dla której nie umiałaby chyba znaleźć uzasadnienia, bo przecież nigdy sama nie odbyła takiej wędrówki w przeszłość. – No więc moja przyjaciółka, a ściślej biorąc ten Giovanni, był rzemieślnikiem, wyrabiał różne przedmioty z miedzi. Potem ów pośrednik, psychoanalityk czy jak go nazwać, prowadził ją nieco w przyszłość i wtedy okazało się, że Giovanni został uwięziony przez jakichś okropnych ludzi w mnisich habitach. Oskarżono go, zresztą niewinnie, o zdradę, wbijali mu rozżarzone druty pod paznokcie, a rozpalonym mieczem nacinali skórę na plecach, aż syczało i czuć było swąd spalonej skóry, a moja przyjaciółka wykrzykiwała jakieś potworne słowa…

– Uff! – jęknęła Vinnie z niesmakiem. Tova jednak słuchała w napięciu.

Una opowiadała dalej.

– No i ten psychoanalityk przesunął czas jeszcze dalej w przyszłość, aż do śmierci Giovanniego, po czym moja przyjaciółka znalazła się w czymś w rodzaju niewielkiej celi, głęboko pod ziemią, przesiedziała tam wiele lat i tam właśnie umarła, to znaczy ten Giovanni umarł, w kompletnej samotności.

W pokoju zaległa cisza.

– Nie, mnie nie namówisz na takie eksperymenty – powiedziała w końcu Vinnie z niechęcią. – A ty sama zdecydowałabyś się na coś podobnego?

– Tego właśnie nie wiem – zachichotała Una niczym podlotek.

Tova nie powiedziała nic, ale oczy jej płonęły.

Od tej chwili dziewczyna nie mogła zaznać spokoju. Czy takim człowiekiem, który mógłby ją wprowadzić w przeszłość, nie był przypadkiem lekarz pani Katlberg?

Bardzo chciała go spotkać.

Przemyśliwała, jak by zaaranżować spotkanie, tak by mama niczego się nie domyśliła. A już zwłaszcza ojciec! Ojciec był policjantem i z pewnością nazwałby takiego człowieka oszustem, hucpiarzem i czym tam jeszcze.

Nie odważyła się zapytać Uny o adres, ponieważ matka mogła się dowiedzieć. Ale miała pewność, że musi go spotkać. Musi! Ach, móc się cofnąć daleko w przeszłość… wędrować w czasie… wiedzieć, kim się było przedtem…

Wszystko to wydawało się niewiarygodnie podniecające. Coś w niej od dawna tego pragnęło!

W kilka dni później znalazła sobie jakąś sprawę do załatwienia w Oslo. Nie było to trudne. W mieście odwiedziła Unę pod pozorem, że jest bardzo zmęczona długim chodzeniem po ulicach i załatwianiem spraw tak, że teraz musi koniecznie chwilkę odpocząć.

Una przyjęła ją jak zwykle serdecznie, częstowała herbatą i świeżymi bułeczkami. I nareszcie podczas przyjacielskiej pogawędki Tova znalazła okazję, żeby zapytać:

– A właśnie, odwiedziłaś już tego specjalistę od wędrówki dusz?

– Nie, ale mam zamiar. Wciąż tylko brak mi odwagi.

– Kto to jest? To znaczy, jak się nazywa i kim jest z zawodu?

– Ja nie znam ani jego nazwiska, ani adresu. Wszystkim zajmuje się moja przyjaciółka.

– Sylvia?

– Nie, nie, Inger.

– Inger Madsen?

– Hannestad.

– A, prawda! Głupia jestem!

Tova nie znała jednak przyjaciółek Uny. Z wyjątkiem jednej, Sylvii właśnie. Udawała po prostu, a potem pospiesznie zmieniła temat, żeby Una nie zwróciła uwagi na jej oryginalne zainteresowania.

Gdy tylko znalazła się z powrotem na ulicy, poszukała budki telefonicznej. Miała nadzieję, że wandale nie wyrwali z książki telefonicznej akurat interesującej ją strony. Nie wyrwali, na szczęście, ale, o rany! iluż to Hannestadów mieszka w Oslo! Nie było jednak żadnej Inger…

– No, nie, jednak jest. Knut i Inger…

Postanowiła sprawdzić i wybrała numer.

Odezwał się damski głos. Tova wyjaśniła, że jest dziennikarką i bardzo chętnie napisałaby artykuł o reinkarnacji. Chciałaby spotkać się z człowiekiem, który się tymi sprawami zajmuje, ale nie ma jego adresu. Słyszała natomiast, że pani Inger właśnie…

Owszem, Tova dostała i nazwisko, i adres tego pana, potem jednak widocznie strach obleciał panią Hannestad, bo poprosiła, by nie ujawniać, że to ona udzieliła informacji. Tova obiecała pełną dyskrecję, po czym odłożyła słuchawkę, zanim pani Hannestad zdążyła zapytać, kto właśnie do niej skierował dziennikarkę.

Znakomicie! Ma wszystko, co potrzeba!

Dalej już wszystko poszło łatwo. Bez kłopotów uzyskała termin wizyty u pana, który przedstawiał się jako doktor Sorensen. (Ten doktorski tytuł wydał się Tovie cokolwiek wątpliwy, ale z pewnością był to ów Goransen czy Solvesen pani Karlberg). Tym razem Tova nie wspomniała, oczywiście, ani o dziennikarstwie, ani o przygotowywanym artykule. Chciała po prostu dowiedzieć się czegoś na temat swoich wcześniejszych inkarnacji.

Doktor nie widział przeszkód, tyle że sprawa musi kosztować tyle a tyle.

Sporo, ale Tovę było na to stać.

Wyznaczonego dnia poinformowała matkę, że musi odwiedzić przyjaciela w Oslo i że może wrócić do domu dopiero za kilka dni.

Przyjaciela? Vinnie natychmiast zobaczyła oczyma duszy sympatycznego chłopca i nie pytała swej obciążonej córki o nic więcej. Rikard z pewnością powiedziałby „nie”, ale jego nie pytano o pozwolenie. Vinnie pełna była nadziei. Tova zasłużyła sobie na trochę radości i szczęścia w życiu.

Mieszkanie doktora Sorensena wyglądało zupełnie inaczej, niż sobie Tova wyobrażała. Żadnych czarnych kotów, pluszowych kotar czy innych udziwnień. Zupełnie pospolite, ładne i czysto utrzymane dwupokojowe mieszkanie w czynszowej kamienicy. Sam doktor budził zaufanie od pierwszego wejrzenia. Siwowłosy, szczupły, zadbany. W przedpokoju mnóstwo dyplomów i świadectw z rozmaitych akademii. Tova zauważyła, że wszystkie dotyczą sztuki lekarskiej i medycyny alternatywnej.

Doktor stanowczo nie miał się czego wstydzić.

W pierwszej chwili, gdy ją zobaczył, był odrobinę zaskoczony. Musiał się pochylać, żeby spojrzeć w oczy tej małej, groteskowo wyglądającej istocie. Był jednak zbyt dobrze wychowany, by dać po sobie coś poznać.

Wskazał jej miejsce obok zwyczajnego lekarskiego biurka i przez dłuższą chwilę wypełniał kartę. Wszystko z najwyższym szacunkiem, jak w normalnym gabinecie. Potem wyjaśnił, na czym seans ma polegać i jak zostanie przeprowadzony.

– Jest tylko jeden warunek, panno Brink. Musi pani być całkowicie odprężona.

– To dla mnie nic trudnego. Od dawna ćwiczę jogę.

– Znakomicie! W takim razie możemy od razu zaczynać! Pojmuje pani, jak sądzę, że pani wcześniejsze inkarnacje mają wpływ na obecne życie, prawda? Jeśli przeżyła pani wtedy jakąś tragedię, to także teraz kładzie się ona cieniem na pani podświadomości. A w takim razie nigdy nie będzie się pani umiała naprawdę cieszyć. Dlatego właśnie taki wgląd we własną przeszłość może być bardzo pożyteczny. Spróbuję wyeliminować wszystko, co ewentualnie mogłoby panią dręczyć.

Próbuj sobie, próbuj, dziadku, myślała Tova złośliwie. Tego najważniejszego i tak nie wyeliminujesz. Nic nie poradzisz na to, że wyglądam jak półdiablę. Ale poza tym mam się nieźle, trzeba ci wiedzieć. Bardzo lubię te wszystkie prądy zła, ukryte w głębi mojej duszy.

Ale ciekawość nie dawała jej spokoju. Gotowa była wkroczyć w swoją wcześniejszą egzystencję, stanowiła powolne narzędzie w rękach doktora Sorensena.

Położyła się na kanapie, a doktor okrył ją ciepłym pledem, żeby żadne zewnętrzne wrażenia, takie jak na przykład chłód, nie zakłóciły jej spokoju.

Szum ulicy był tu ledwie słyszalny, w mieszkaniu panował spokój, błogi spokój i cisza.

Z podniecenia Tova czuła mrowienie pod skórą.

Doktor Sorensen miał ciemnobrązowe, przenikliwe oczy, kiedy więc poprosił, by ona zamknęła powieki, przyjęła to z ulgą.

– Najpierw będziemy się musieli dowiedzieć, kim pani jest, panno Brink – powiedział łagodnym głosem. – I wspomnienia jakiego życia nosi pani w sobie.

Tova milczała. Była tak przejęta tym, co ma się stać, a poza tym jednak nie całkiem wolna od sceptycyzmu. Jeśli ten człowiek nie posługuje się hipnozą, to jakim sposobem zdoła wywołać w jej mózgu reminiscencje czegoś, czego ona zupełnie nie pamięta?

I jak wiele z tego należałoby przypisać jej wybujałej fantazji?

Coś ją rozpraszało, ale doktor Sorensen natychmiast domyślił się, co to jest. Leżała z twarzą zwróconą do okna i światło padało na jej powieki. Doktor wstał i opuścił rolety, granatowe w gwiaździsty wzór.

Natychmiast poczuła się lepiej.

Atmosfera nierzeczywistości zaczynała wypełniać jej podświadomość. Izolowała się od zewnętrznego świata i to wrażenie miało zostać jeszcze wzmocnione.

Doktor mówił cicho, że powinna opuszczać swoje ciało, centymetr po centymetrze, poczynając od palców nóg aż po barki, polecał, żeby myślała o poszczególnych częściach swego organizmu, żeby odczuwała je jako przyjemnie ciążące, a potem powoli zapominała o ich istnieniu. Znała to uczucie już wcześniej, z ćwiczeń jogi. Zazwyczaj na końcu takiego seansu zasypiała. Teraz jednak była taka przejęta, że sen nie nadchodził.

Kiedy koncentracja objęła głowę, zaczęła się kolejna faza. Tova musiała teraz wejść w najbardziej tajemne głębie swojej duszy. Musiała sobie wyobrazić, że wsiada do windy, musiała opisać jej wygląd, a następnie nacisnąć guzik wskazujący piwnicę.

Tova nie miała najmniejszych trudności, żeby wykonać to polecenie. Uważała jednak, że wszystko to jest za bardzo prozaiczne, a poza tym zbyt nowoczesne, ta cała historia z windą. Spodziewała się bardziej niesamowitych wrażeń.

Głos doktora był cichy i prawie błagalny. Prosił ją, by wysiadła z windy i opowiedziała, co widzi. Ona jednak widziała niewiele, znajdowała się w mrocznej piwnicy o szarych betonowych ścianach.

W chwilę później ponownie musiała wejść do windy i zjechać jeszcze kilka pięter niżej. Znajdowała się teraz głęboko pod ziemią.

– Otwórz i wyjdź! – nakazał Sorensen.

Wypełniła polecenie.

– Co widzisz?

Cele, pomyślała Tova. Więzienne cele. Nie, to niemożliwe. Musiałabym przeżywać tę historię, którą dopiero co mi opowiadano. O tej kobiecie, która jako mężczyzna została uwięziona i zmarła w celi. Jak ten mężczyzna miał na imię? Giovanni?

Jestem pod wpływem tamtego opowiadania, nic z tego nie będzie.

Nie to nie była historia tamtej kobiety. Tova nie była więźniem. Była strażnikiem.

Poinformowała o tym doktora.

– Jak się nazywasz? – zapytał.

– No… Jakoś trudno mi się zorientować. Hubertus, zdaje mi się. Idiotyczne imię!

– A jak wyglądasz?

– Mam na nogach ciężkie, paskudne buciory. Jestem mężczyzną. Tak, oczywiście, że muszę być mężczyzną… nie, do cholery, nic nie wiem – powiedziała, otwierając oczy. – To ta idiotyczna winda… taka diabelnie rzeczywista.

– No, w porządku – rzekł doktor lakonicznie. – Przynajmniej jesteś szczera.

– Oczywiście, że jestem szczera, chcę przecież przeżyć moje dawniejsze inkarnacje, więc nie mogę zmyślać!

Pokiwał z uznaniem głową.

– W takim razie spróbujemy czegoś innego.

Musiała od początku przejść przez niezbędne ćwiczenia z własnym ciałem, dopóki nie poczuła się całkowicie odprężona i lekka, jakby w ogóle pozbawiona ciała. Jakby ono było jedynie ciężką jak ołów bryłą, leżącą na tapczanie. Tym razem wykonywała ćwiczenie dużo bardziej dokładnie niż poprzednio. No i oczywiście tym razem nie było żadnej windy, skoro to urządzenie tak bardzo rozpraszało Tovę. Nie okazało się też skuteczne wyobrażanie sobie, że zanurza się w wodzie, Tova bowiem źle znosiła podwodne sceny, nie chciała wyobrażać sobie, że unosi się w wodzie, że obok niej falują morskie rośliny, że widzi wraki statków. Nigdy by jej się coś takiego specjalnie nie podobało, a po doświadczeniach ze „Stellą” reagowała z najwyższą niechęcią na wszystko, co mogło tamte godziny przypomnieć.

W końcu doktor zaczął liczyć, wolno, wolniutko, od pięciu do zera, a Tova wyobrażała sobie, że schodzi po schodach. Głos szeptał:

– Czteeery… krok w dół… Trzy… schodzisz jeszcze niżej… niiiżej. I niżej…

Tym razem poszło lepiej. Tova wyobrażała sobie stare kamienne schody o mocno zniszczonych stopniach. I opadała coraz bardziej i bardziej, zagłębiała się w siebie, docierała do ukrytych zakamarków w duszy, oddalała się od świata.

To było bardzo przyjemne uczucie – i robiła się coraz bardziej senna.

Z bardzo daleka dochodził do niej głos doktora:

– Teraz jesteś już na samym dole.

– Jestem – szepnęła, ale nie była pewna, czy doktor ją słyszy, może tylko pomyślała, ale nie zdołała odpowiedzieć?

– Umiałabyś powiedzieć, gdzie się znajdujesz?

– Nie wiem. Jest bardzo ciemno – mruknęła ledwie dosłyszalnie.

– Jak się nazywasz?

– Wcale się nie nazywam.

Uświadomiła sobie niejasno, że doktor zwraca się teraz do niej per ty. Prawdopodobnie po to, by usunąć wszelką obcość.

– Ile masz lat?

– Nie mam lat.

Minęła dosyć długa chwila. Widocznie doktor starał się zrozumieć.

– Czyżbyś się jeszcze nie narodziła?

– Nnie.

Doktor gwizdnął długo i przeciągle.

– Przekrocz granicę czasu! Masz teraz rok

– Nie.

– Co chcesz przez to powiedzieć?

– Że nie istnieję.

– Wracaj natychmiast! Do momentu urodzenia!

Tova skupiła się jak tylko mogła, żeby uprzytomnić sobie, co się z nią dzieje, odnotować jakieś przeżycia. Ale nie była w stanie zarejestrować nic.

Nagle pojawiło się jakieś światło. Potem wizje.

– Widzę to teraz od tamtej strony.

– Tak?

– Widzę jakiegoś potworka… To jestem ja. Moje ciało jest martwe. Moja dusza to widzi.

– Eee… Martwo urodzone dziecko? – spytał doktor.

– Tak. Jestem gdzieś na brzegu. Moja matka umarła. Są tu jacyś inni ludzie, którzy próbują jej pomóc. Ale jest już za późno. Ona odebrała sobie życie. Użyła… noża? Nie! – wykrztusiła Tova wstrząśnięta. – Ja wiem, kim ona jest! To znaczy moja matka. To Petra! Na brzegu nad fiordem Trondheim!

Doktor był podniecony.

– Będziesz teraz wracać do rzeczywistości. Wolniutko! Wciągnij dwa razy powietrze najgłębiej jak możesz. Twoje ciało znajduje się znowu w czasie teraźniejszym, znowu jesteś Tovą Brink. Pogładź ciało, ono znowu należy do ciebie. Otwórz oczy! Teraz!

Tova wykonała polecenie.

– Uff! – jęknęła oddychając głęboko.

– Kto to jest Petra? – zapytał Sorensen.

– Moja krewna.

Zmarszczył brwi.

– Krewna? Ale to niemożliwe! Kiedy ona umarła?

Tova przeciągnęła się. Była senna, ciało miała zdrętwiałe. Pokój wydawał jej się obcy, jakby od dawna przebywała w bardzo długiej podróży.

– Petra? W roku… tysiąc osiemset dziewięćdziesiątym dziewiątym, zdaje mi się. Między nami mówiąc, to była moja prababka.

Doktor Sorensen wyglądał na głęboko zakłopotanego.

– Wiesz, to bardzo niezwykła sprawa, żeby ktoś reinkarnował się we własnej rodzinie. A jeszcze dziwniejsze jest takie bliskie pokrewieństwo.

– Tak. Ale ja przecież nie byłam Petrą. Byłam tym dzieckiem, które urodziło się martwe. Ja, czyli Tova, jestem wnuczką Mali, siostry tego dziecka. Więc nie jest to odrodzenie w całkiem prostej linii, zwłaszcza że Mali i martwe dziecko byli przyrodnim rodzeństwem.

– Nie, nie, ale na ogół człowiek odradza się w kimś całkiem obcym i zazwyczaj po bardzo długim czasie. Niedawno miałem tu u siebie pewną panią, która w poprzednim życiu była młodą panną na dworze Eryka XIV. Zmarła wtedy na ospę w wieku dwudziestu pięciu lat. Innym razem była wiedźmą teutońską, a działo się to na początku naszej ery. To dziwne, ale nie została spalona na stosie, natomiast zabito ją za pomocą miecza lub dzidy. Normalnym zjawiskiem jest to, że człowiek odradza się w jakiejś całkiem obcej istocie po co najmniej siedemdziesięciu latach od swojej śmierci. Czy spróbujemy jeszcze raz? W innym czasie? Powiedzmy, że cofniemy się do początków dziewiętnastego wieku!

Tova zgodziła się chętnie. Tym razem wszystko poszło dużo szybciej, bardzo prędko osiągnęła stadium całkowitego odprężenia. Przez chwilę bała się, że zaśnie, ale udało jej się tego uniknąć.

Zaczęła się kręcić niespokojnie.

– Co teraz przeżywasz? – spytał doktor cicho.

– Znajduję się w jakimś ciasnym, ciemnym budynku. Bardzo biednym, jak mi się zdaje. Ale jest tu bardzo spokojnie. I panuje wspaniała atmosfera. Miłość.

– To znakomicie. Czegoś takiego właśnie ci teraz potrzeba. Ale dlaczego w takim razie jesteś taka niespokojna?

– Ja… Ja… Wiem, co się dzieje.

– Co takiego?

– To samo! Znowu to samo! Widzę to! Nie chcę tu dłużej być!

Ostatnie słowa wymawiała bardzo głośno.

– No, no – uspokajał ją doktor i zakrył jej oczy, by nie mogła się obudzić. – Opowiadaj, co widzisz!

Tova poddała się. Oddychała ciężko i mówiła zmęczonym głosem, niewyraźnie:

– Jestem noworodkiem. Moja matka… umarła. Jakaś kobieta trzyma mnie w ramionach. Ona… mówi po szwedzku. Nazywa mnie odmieńcem. – Tova krzyknęła znowu: – Nie! Nie! Ona mnie udusi! Nie, ja chcę żyć! Ja…

– No, no! Spokojnie, spokojnie!

Tova skuliła się na łóżku. Twarz jej złagodniała.

– Zostawili cię teraz w spokoju – domyślił się doktor.

– Tak. Wokół mnie jest jasno. Znajduję się w innym świecie.

– Kto tym razem jest twoją matką?

Tova starała się zorientować.

– Kajsa. Kajsa z Vargaby. Ona też jest z mojego rodu. Jej mężem był Havgrim. Albo inaczej Christer Grip z Ludzi Lodu.

– Ale to niemożliwe! – krzyknął doktor. – Nie możesz wciąż się odradzać w tym samym rodzie! Czy ty sobie ze mnie żartujesz?

– Nie! – odparła cicho. – Przecież powiedziałam, kiedy się nie udawało. Teraz jest inaczej. Ale to wymaga wielkiego napięcia. Jestem taka zmęczona…

Sorensen westchnął.

– Czujesz się na siłach cofnąć jeszcze dalej w przeszłość?

– Oczywiście!

– Znakomicie! Jesteśmy zatem w siedemnastym wieku! Odczuwasz coś? Powiedzmy, że mamy rok około tysiąc sześćset dziewięćdziesiątego.

Tova czekała jakiś czas.

– Nie – powiedziała w końcu. – Znajduję się w tej dziwnej, świetlistej atmosferze, czy jak to nazwać, która istnieje w przestrzeni pomiędzy śmiercią a nowym życiem.

– Wspaniale! Czy coś tam dostrzegasz?

– No… światło, jakieś dziwnie szare światło. Odczuwam spokój. Tutaj jest bardzo pięknie.

– Cofnijmy się zatem jeszcze dalej. Do roku tysiąc sześćset pięćdziesiątego. Widzisz coś?

Tova krzyknęła ostro.

– Tak! Nieee! Nie chcę! Dłużej tego nie zniosę! Znowu to samo! Jeszcze raz!

– Chcesz powiedzieć, że znowu jesteś martwym noworodkiem? – Doktor nie chciał wierzyć własnym uszom.

– Tak, do cholery, tak! Jeszcze raz noworodek! To znaczy dopiero co się urodziłam, ale nie mogę… nie mogę oddychać! Oni nie chcą pozwolić mi żyć! Nie robią nic, żeby mi pomóc, ratunku! Ratunku! Umieram!

– No, no, spokojnie, tylko spokojnie! – szeptał doktor. – Wszystko będzie dobrze. Poczekaj!

Tova miotała się, jakby miała plastikowy worek na głowie. Krzyczała zdławionym głosem… W końcu odetchnęła.

– Czy teraz znowu znajdujesz się w „drugim świecie”?

– Tak, po śmierci. Przed życiem.

– Może zrobimy krótką przerwę?

– Tak. Dziękuję.

Kiedy Tova znalazła się znowu w czasie teraźniejszym i gdy doszła jako tako do siebie, doktor powiedział:

– Nie muszę już chyba pytać, czy i tym razem znalazłaś się w swojej rodzinie.

– Tak, niestety – rzekła z goryczą.

– A kim byli twoi bliscy?

– Mama miała na imię Gabriella, a ojciec Kaleb. To Liv, babka mojej matki, i jej brat Are odmówili mi prawa do życia.

Doktor przyglądał się swoim dłoniom, które splatał i rozplatał nerwowo.

– Skąd ty wiesz tyle o swoim rodzie? Te ostatnie wydarzenia miały przecież miejsce w siedemnastym wieku!

– U nas wszyscy znają dobrze historię rodu i wszyscy mamy wielkie poczucie rodowej więzi. Ale to chyba nic dziwnego, że znam imiona tych osób. Czy przy tego rodzaju seansach nie zawsze tak jest?

– Zawsze tak jest, że ludzie znają swoje imiona z przeszłości. W twoim przypadku dziwi mnie to, że wiesz, iż byli to twoi przodkowie.

Tova była śmiertelnie zmęczona. Nie miała sił, by się podnieść, leżała po prostu pod ciepłym okryciem.

Doktor natomiast wstał.

– Ja tego wszystkiego po prostu nie rozumiem – powtarzał zakłopotany. – Coś takiego nigdy mi się jeszcze nie przytrafiło. Ale jestem całkowicie przekonany, że niczego nie symulujesz.

– Nie! Zapewniam, że nic takiego nie ma miejsca! – zawołała Tova gwałtownie. – Ale teraz chciałabym już z tym skończyć. Za każdym razem pojawia się jedno z obciążonych dzieci Ludzi Lodu. Jedno po drugim. Zniekształcone, takie jak ja. Nie chcę już kolejnego życia! Nigdy więcej!

– Nie wolno ci mówić takich rzeczy!

– Pan nie wie, jak to jest, kiedy się wygląda tak jak ja – burknęła.

Doktor milczał.

– No cóż! Chyba najlepiej będzie, jeśli wrócę do domu westchnęła Tova. – Nie takich wrażeń oczekiwałam po tej wyprawie w przeszłość.

Doktor stał odwrócony do niej tyłem.

– Wbrew sobie samemu jestem zainteresowany tą sprawą. Gdybym miał wyciągać z tego jakieś wnioski, to chyba tylko takie, że miałaś się urodzić bardzo dawno temu, ale za każdym razem przeszkodzono twojemu pojawieniu się na świecie. Ale co miałaś na myśli, mówiąc o dzieciach „obciążonych”?

– O, to bardzo długa historia. Na moim rodzie, który nosi nazwisko Ludzie Lodu, spoczywa straszne przekleństwo, czego wyrazem jest między innymi mój wygląd.

Sorensen stał przez chwilę w milczeniu, potem odwrócił się i podszedł do Tovy.

– Czy moglibyśmy spróbować jeszcze raz? Tylko raz, cofniemy się do szesnastego wieku.

Tova, która już usiadła, bez słowa położyła się znowu i okryła pledem.

– Tylko raz, ale naprawdę ostatni. Gdybym miała przeżyć jeszcze jedne takie… nie dokończone narodziny, to przerwie pan seans, dobrze? Proszę mnie natychmiast obudzić!

– Obiecuję ci to.

Raz jeszcze Tova została wprowadzona w ów stan nieważkości, a potem w trans. Za każdym razem doktor posługiwał się odmienną techniką, istota jednak zawsze była taka sama, Tova musiała opadać i opadać, schodzić tak daleko w przeszłość, jak on sobie życzył.

– No? Co mi teraz powiesz? – zapytał po dłuższym milczeniu. Może bał się, że zasnęła.

Trochę trwało, zanim Tova głęboko odetchnęła.

– Tym razem jest zupełnie inaczej.

– No, Bogu dzięki! – mruknął. – Co widzisz?

– Nic szczególnego – uśmiechnęła się. – Bo tu jest cholernie ciemno. I okropnie śmierdzi!

– Czym?

– Nie wiem, ten zapach przenika wszystko. A poza tym pomieszczenie przesycone jest dymem z paleniska. Tu… jeszcze ktoś jest. Jakaś istota… zdaje mi się, że to starzec.

– A ty sama? Kim ty jesteś? Ile masz lat?

– Jestem stara – szepnęła Tova świszczącym głosem. – Bardzo stara. I samotna.

– Przecież dopiero co mówiłaś o jakimś starcu!

– My oboje jesteśmy samotni.

– Czy on jest twoim mężem?

– Mężem? Nie bądź śmieszny – zachichotała Tova. – To mój bratanek!

– Twój bratanek? Zdawało mi się… mówiłaś, że on jest stary.

– Nie gadaj głupstw, człowieku – warknęła Tova tym swoim nowym, ostrym głosem. – Ja nie mam na to czasu. Ja…

Nagle zaczęła gwałtownie łapać powietrze. Coś wciągało ją w jakąś szaloną głębię.

Zaczęła krzyczeć. Głośno, strasznie, przejmująco.

Doktor Sorensen zawołał:

– Ależ, Tova!… Panno Brink!

Pobladł przerażony.

– O mój Boże! Ona mi się wymyka! Tracę kontrolę nad pacjentką! Nigdy się nic takiego nie stało… Boże drogi! Co robić? Obudź się! Obudź się!

Po raz pierwszy w swojej praktyce ten obsypany dyplomami doktor stracił panowanie nad sobą i zapomniał, że budzenie pacjenta powinno się odbywać bardzo ostrożnie i powoli.

Tova jednak niczego nie słyszała. Czuła wprawdzie, że nią potrząsa, domyślała się, że woła jej imię, ale jej to nie dotyczyło.

Doktorowi zdawało się, że w pokoju zrobiło się ciemno, atmosfera stawała się coraz bardziej groźna, jakby coś złego czaiło się po kątach, coś z odległej przeszłości, z zamierzchłych czasów.

Nieustannie wpatrywał się w swoją pacjentkę. W końcu Tova zaczęła powoli otwierać oczy.

Jej twarz się zmieniła. Nie za bardzo, ale jednak wyraźnie. Stała się jakby starsza i bardziej zła, na zaciśniętych wargach błąkał się paskudny, pełen oczekiwania uśmieszek.

Po chwili powieki zamknęły się ponownie i dziewczyna pogrążyła się znowu w transie.

– Tova, Tova – jąkał Sorensen.

Dziewczyna zaczęła mówić. Obcym, nie znanym mu dotychczas, ohydnym głosem:

– Ja jestem Hanna – oświadczyła. – Hanna wiedźma. Nareszcie udało mi się odrodzić! Raz po raz byłam duszona natychmiast po przyjściu na świat. Musiałam czekać długo, bardzo długo! Ale oto dwadzieścia dwa lata temu urodziła się Tova, a ja wydostałam się z niewoli. Tak, jestem Hanna, kuzynka Grimara. Tova nikim innym nigdy nie była. Ja jestem jej jedyną inkarnacją od tamtego żałosnego czasu w Dolinie Ludzi Lodu. I bardzo się cieszę widząc, że Tova idzie w moje ślady.

– Nie, nie – jęknęła Tova. W ten sposób dała o sobie znać ta resztka świadomości, jaka jej jeszcze została.

Był to jednak blady i zupełnie nieskuteczny protest.

Загрузка...