ROZDZIAŁ XIV

Szalone eskapady Tovy i Nataniela do świata zmysłów miały też mimo wszystko pewną dobrą stronę – pozwoliły dołożyć kilka nowych fragmentów do układanki obrazującej pochodzenie Ludzi Lodu. Wiedzieli teraz, skąd wywodził się Tengel Zły i jak przebiegały pierwsze lata jego życia.

W dalszym ciągu jednak brakowało bardzo wielu fragmentów tej łamigłówki.

Najbliższej zimy wielu członków rodu odczuwało głęboki niepokój i troskę. Nie tylko dlatego, że Nataniel mówił, iż Tengel Zły nabrał nowych sił podczas ostatniej drzemki. Spraw, które ich martwiły, było więcej.

Dotknięci i wybrani członkowie rodu starali się stłumić narastający w ich sercach lęk, pozostali zaś martwili się coraz częstszymi interwencjami przodków w życie rodziny. Nikt wprawdzie niczego nie widział, ale wszyscy czuli, że ktoś nad nimi czuwa. Jakby coś nieziemskiego snuło się w oddali. Jakby znajdowali się na rozległych przestrzeniach porosłych bardzo wysoką trawą, a gdzieś na peryferiach równiny czaiły się i obserwowały ich jakieś podstępne istoty, jakby chciały podejść bliżej, ale jeszcze nie zdecydowały się na atak.

A może nie miały odwagi zaatakować, bo strażnicy Ludzi Lodu czuwali?

To była zima pełna lęku i złych przeczuć.

Vinnie, która nigdy nie poznała całej prawdy o niesamowitej wędrówce swojej córki w czasie i przestrzeni, była niewypowiedzianie szczęśliwa, że ma dziecko znowu w domu, na dodatek miłe i niemal posłuszne. Ale, oczywiście, dostrzegała niepokój Tovy. Najgorsze były koszmary, które budziły dziewczynę po nocach. Wtedy Vinnie biegła do pokoju córki i zostawała przy niej do rana, a Tova zdawała się nie mieć nic przeciwko temu.

Vinnie uświadomiła sobie, że ta nieszczęśliwa, a tak przez rodziców kochana córka potrzebuje jej. To cudowne uczucie dla matki, która zawsze była odpychana.

Znacznie trudniejsze do zniesienia było to, że często widziała Tovę stojącą przed lustrem i czyniącą wysiłki, by choć trochę poprawić swój wygląd. I ten cichy płacz, który słyszała zza ściany, gdy wysiłki nie dawały żadnych rezultatów. A tak właśnie zawsze się to kończyło.

Serce matki krwawiło wtedy z żalu.

Bo co miała powiedzieć na pociechę? „Bądź tylko pogodna i miła, a nikt nie będzie zwracał uwagi na brak urody?”

Nie, takie wyświechtane banały Tova słyszała już nie raz. I niełatwo było też powiedzieć: „Teraz jesteś młoda, więc odczuwasz to dużo boleśniej. Z wiekiem będzie ci lżej.”

Lżej? Łatwiej będzie zrezygnować? Zaakceptować życie w samotności?

Nie, na jaką pociechę Vinnie nie mogła się zdobyć.

Rikard natomiast wiele rozmawiał z krewnymi i dowiedział się, gdzie była Tova. Rikard był trzeźwym człowiekiem, więc określił to jako „transcendentalne sny”.

Musiał jednak obiecać, że nie zamelduje na policji o praktykach doktora Sorensena, bo przecież winy za przygodę Tovy doktor nie ponosił żadnej. Ona sama do tego doprowadziła, a jeśli już ktoś był winien, to chyba Hanna.

Rikard również spostrzegł, że jest śledzona. Że na coś się zanosi. Przeraziło go to do tego stopnia, że postarał się dla Tovy o posadę w policji. Została pomocnicą w jego biurze tylko po to, by mógł być zawsze blisko niej.

„Nic mi się nie stanie, tato” – zapewniała Tova. „Gand mnie strzeże i chyba nikt nie może mieć lepszego opiekuna”.

Wtedy Rikard martwił się niezwykłym blaskiem w jej oczach oraz tym, że ów blask tak szybko ustępuje miejsca rezygnacji. Poczuł się boleśnie dotknięty i rozgoryczony, kiedy któryś z kolegów powiedział o Tovie: „Ta mała żaba Brinka”.

Życzliwy ludziom Rikard zacisnął wtedy powieki, bliski rozpaczy. Ile by dał, żeby choć raz zobaczyć swoją córkę naprawdę szczęśliwą! Zasługiwała na to! Ta nieszczęsna istota musiała iść przez życie z ogromnym psychicznym i fizycznym obciążeniem, a mimo to zdołała odnieść takie wielkie zwycięstwo nad swoim charakterem.

W domu Voldenów również panował niepokój. Trójka dzieci Jonathana zrobiła się ostatnio taka nieznośna, że rodzice naprawdę nie wiedzieli, co począć. Najmłodsza, Gro, urządzała ostatniej zimy prawdziwe orgie w kuchni. Początkowo Lisbeth i Jonathan byli bardzo zadowoleni, że dziewczynka jest taką domatorką, kiedy jednak garnki i rondle zaczęły znikać nie wiadomo gdzie, jęli ją wypytywać. Najpierw Gra z niewinną minką odpowiadała, że o niczym nie ma pojęcia, w końcu jednak Lisbeth odnalazła swoje najlepsze garnki ukryte na dnie wielkiej szafy. A przedtem przez wiele dni w kuchni unosił się jakiś tajemniczy zapach, którego nie można się było w żaden sposób pozbyć.

Na wszystkich naczyniach znajdowały się starannie wypisane etykietki. Ziemniaki, zostało napisane na jednej. Cebula, na drugiej. Mąka ziemniaczana, chleb, ser i tak dalej. Wszystko śmierdziało.

Wtedy do kuchni wbiegła Gro z krzykiem, żeby Lisbeth nie niszczyła jej hodowli pleśni, a na pytanie matki, o co tu chodzi, odpowiedziała, że prowadzi badania. Czy nikt nie widzi, ile niezwykle interesujących formacji tworzy pleśń?

Lisbeth była jednak mało wrażliwa na takie sprawy i energicznie doprowadziła wszystkie naczynia do stanu używalności. Gro natomiast została definitywnie przepędzona z kuchni w dniu, gdy wepchnęła kanapkę z masłem i serem do tostera, żeby zobaczyć, co z tego wyniknie.

I nie pomogły żadne płacze ani tłumaczenia. Za naprawę tostera musiała zapłacić z własnych oszczędności.

Chłopcy zajmowali się modelami latającymi. Na własną rękę urządzili loterię fantową, żeby zdobyć środki. Wśród nagród znalazła się najnowsza poduszka na kanapę, którą Lisbeth haftowała przez całą zimę, a także wojenne medale Jonathana. Zanim rodzice się spostrzegli, już było po wszystkim, fanty znalazły się u sąsiadów i Jonathanowi z wielkim trudem udało się je odzyskać.

Christa lubiła o zmroku siadywać przy oknie i spoglądać w stronę horyzontu, a w jej oczach pojawiało się wtedy zdumienie i lęk. Miała tylko jednego syna, Nataniela, i wiedziała, że dla niego zbliża się czas próby.

Karine także się bała, ona również miała jednego syna, Gabriela. Gabriel należał do tej niewielkiej grupy, która miała się znaleźć na pierwszej linii frontu. A chłopiec miał zaledwie dwanaście lat.

Nic dziwnego, że Karine się martwiła.

Mari w dalekim Trondelag również odczuwała niepokój, chociaż i ona sama, i jej liczna rodzina z pięciorgiem dzieci była dość dobrze chroniona.

Największy niepokój panował jednak w Lipowej Alei. Benedikte raz po raz powtarzała sama do siebie: „Bogu dzięki, że on tego nie dożył!” Nie myślała o tym, że ona sama jest już bardzo stara, a jako obciążona dziedzictwem była szczególnie narażona na niebezpieczeństwo.

Nic dziwnego, że Mali i Andre, oboje pochodzący z Ludzi Lodu, martwili się coraz bardziej.

Vetle Volden zbliżał się teraz do sześćdziesiątki. Lękał się o dzieci i wnuki, których miał wiele.

Knut Skogsrud, ojciec Ellen i syn strasznego, nieśmiertelnego Pancernika, Erlinga Skogsruda, wyczuwał w swoim ciele obawę i napięcie. Często odwiedzał rodzinę w Lipowej Alei, prowadzili półgłosem długie rozmowy i zastanawiali się, co to wszystko może oznaczać.

W gruncie rzeczy jednak dobrze wiedzieli, o co chodzi.

A daleko stąd, gdzieś na Zachodnim Wybrzeżu, mieszkała jego córka Ellen i rozpaczliwie tęskniła do Nataniela. W jej sercu czaił się strach. Co się z nim stało? Czy Nataniel znalazł się w niebezpieczeństwie? Nie miała od niego żadnych wiadomości.

Uroczystości na cześć Valborgi. Noc Walpurgi, noc czarownic z całego świata…

30 kwietnia 1960 roku miało miejsce potajemne spotkanie.

Zorganizował je Gand, który wezwał najznaczniejszych przodków: Tengela Dobrego, Sol, Didę, Wędrowca, Heikego, Shirę, Mara i Ulvhedina.

– Czy czas się dopełnił? – spytał Tengel Dobry.

– Czas został wyznaczony – odparł Gand z powagą. – Zbierz swoich zwolenników!

– Wszystkich naszych pomocników – dodała Dida.

– Wszystkich – potwierdził Gand. – A także żyjących, którzy mają uczestniczyć w zmaganiach. Choć chciałbym, żeby w dzisiejszym spotkaniu wzięli udział wszyscy.

– Kogo masz na myśli? – spytał Wędrowiec.

– Wszystkich żyjących, zwyczajnych Ludzi Lodu.

– Zwyczajni też mają przyjść?

– Tak. Zresztą nie tylko żyjący. Zmarli również. Obiecałem to Henningowi Lindowi z Ludzi Lodu. Trzeba zebrać wszystkich. Także tych, którzy zawsze stali po stronie naszego rodu, powinni mieć prawo uczestniczenia w spotkaniu dzisiejszej nocy. Zasłużyli sobie na to.

Dida, szlachetna kobieta z osłoniętej mgłami przeszłości, skinęła głową:

– Tej nocy zostanie zniesiona granica pomiędzy żywymi i umarłymi.

– Wiele prawd zostanie ujawnionych – dodał Ulvhedin.

– Wiele zagadek znajdzie rozwiązanie – uśmiechnęła się Sol.

– A co z małżonkami Ludzi Lodu, którzy przez lata wiernie towarzyszyli naszym krewnym? – zapytał Heike.

Gand zastanawiał się przez chwilę.

– Niektórzy mogą przyjść – powiedział w końcu.

– No, przynajmniej Silje! – zawołała Sol.

Wszyscy kiwali głowami.

– I Elisa – dodał Tengel Dobry. – Ona bardzo wiele znaczyła dla rodu.

Ulvhedin uznał, że to bardzo pięknie powiedziane, i dodał jeszcze Alexandra Paladina.

Heike zwrócił się do Wędrowca:

– Co się teraz dzieje z Tengelem Złym? Śpi?

– Niezbyt głęboko, niestety.

– W takim razie czas nagli.

– A zatem wezwijcie wszystkich! – polecił Gand. – Czas został wyznaczony. Rozstrzygająca godzina Ludzi Lodu nadchodzi!


Doktor Leif Lundberg zasłużył sobie na moje serdeczne podziękowania za to, że pomógł mi poznać moje poprzednie inkarnacje, które, oczywiście, nie miały nic wspólnego z przeżyciami Tovy.


Dziękuję także mojej siostrze, Evie Underdal, za informacje o historii średniowiecznej Japonii.

Margit Sandemo

Загрузка...