ROZDZIAŁ I

– Nataniel! Natanieeel!

Te przeciągłe, nabrzmiałe przerażeniem nawoływania pochodziły ze snu, lecz Nataniel zdawał sobie sprawę, że mają bardzo konkretne znaczenie. Nawet we śnie starał się na nich skoncentrować, wszystko zapamiętać.

Sen był jakiś dziwny, Nataniel nie bardzo umiał go umiejscowić, marzenie dotyczyło sfer, o których nigdy nie słyszał, których nie znał.

Czyste, błękitne niebo. Coś się z niego sypało, wirując opadało w dół. Ale to nie był śnieg. Może płatki kwiatów?

W każdym razie jakieś płatki, białe z delikatnymi smugami w kolorze różowym albo fioletowym.

Może to jednak nie kwiaty? Czyż to nie… kobiece twarze, białe niczym śnieg?

– Nataniel! Pomóż mi! Nataniel, ratunku! Nataniel!

To w górze to jednak nie były kobiece twarze. W każdym razie wołanie nie od nich pochodziło. Ten błagający o pomoc głos Nataniel znał z realnego świata.

Doszły do niego teraz dziwnie ostre, a mimo to delikatne dźwięki jakiegoś instrumentu muzycznego. „To jest biwa” – oświadczył męski głos w pobliżu, ale Nataniel nikogo obok siebie nie widział.

To, co spadało z nieba… to były płatki kwiatów jakiegoś drzewa owocowego, kwiaty jabłoni, może wiśni. Kiedy zaś zbliżały się do ziemi, przemieniały się w białe twarze kobiece o czerwonych ustach i smutnych migdałowych oczach. Jedna z takich twarzy przepłynęła tuż obok Nataniela i zniknęła w oddali. Oczy jednak patrzyły wprost na niego z wyrazem nieopisanego cierpienia. Drobne wargi były mocno uszminkowane. Rozpacz, rozpacz, na tym obliczu malowała się bezgraniczna rozpacz.

Ponownie dał się słyszeć ów męski głos. „Bardzo się martwimy o Heike” – mówił. – „Taira odszedł na zawsze. Odszedł przy Dan-no-ura”.

– Nataniel! Nataniel!

Znowu ten krzyk śmiertelnego przerażenia. I to krzyczał ktoś, kogo on zna. Był tego pewien.

– Nataniel, pomóż mi! Ja już nie wrócę!

Zlany potem usiadł na łóżku i nareszcie się obudził. Zaspany, rozdygotany, z trudem rozglądał się wokół i szeptał:

– Tova! To jest Tova. Cóż ona znowu wymyśliła?

Traktował bowiem sen bardzo poważnie. Sny Nataniela zbyt często bywały prorocze, by mógł zlekceważyć te dziwne wizje.

Heike? „Martwimy się o Heike”? Nikt się przecież nie martwi o człowieka, który nie żyje od ponad stu lat! W każdym razie nie bywa to na ogół poważne zmartwienie. A te twarze… Sprawiały wrażenie, jakby należały do ludzi z bardzo odległych czasów, ludzi pierwotnych. I nie były nordyckie, uświadamiał to sobie z całą ostrością.

„Taira odszedł na zawsze. Odszedł przy…” Przy czym? Nie wolno mu zapomnieć tego słowa, to bardzo ważne, czuł to. Jak to było? „Dan-no-ura”. Tak właśnie to brzmiało. Nataniel pospiesznie zapisał słowa, które usłyszał. „Biwa”. Czy naprawdę jest taki instrument?

Wyskoczył z łóżka i zdjął z półki encyklopedię. Biwa… Prawdopodobnie nic takiego nie istnieje. Otóż nie! Istnieje!

„Biwa, japoński instrument z grupy instrumentów strunowych, o gruszkowatym, wydłużanym korpusie, płaskie dno. Cztery struny i cztery kołki, gra się za pomocą kostki”.

Japoński. Tego zdążył się już domyślić. Mógłby jednak przysiąc, że nigdy przedtem nie słyszał słowa „biwa”. Chociaż tego nie można być pewnym, nasz mózg magazynuje jakieś wyrażenia, a my nawet nie zdajemy sobie z tego sprawy.

No ale te pozostałe słowa? „Martwimy się o Heike. Taira odszedł na zawsze. Odszedł przy Dan-no-ura”. Wiedział, oczywiście, kim był Heike, ale pozostałe wyrazy nie mówiły mu absolutnie nic. I nigdy nie mógł ich słyszeć, bo jego wiadomości dotyczące Japonii były w najwyższym stopniu ograniczone.

Jakieś bezsensowne senne marzenie? Być może. Słyszał przecież opowieść o pewnej damie, której się śniło, że była królową wspaniałego balu, wszyscy tłoczyli się wokół niej, słuchali wstrzymując dech, gdy wypowiadała niezwykle głębokie myśli i wysoce inteligentne uwagi. Wszyscy byli poruszeni jej erudycją. W tym momencie obudziła się i zaspana zapisała te wszystkie niebywale mądre słowa. Rano z wielkim napięciem odczytała swoje zapiski: „Hulihu, huligami. Mężczyźni są poligamistami. Hulihu, huligami: Kobiety są monogamistkami”.

Może właśnie coś w tym rodzaju przytrafiło się Natanielowi? Może i jego sen był czymś takim? Pozbawione sensu słowa, do których przywiązywał zbyt duże znaczenie.

On jednak tak nie uważał. Rozpaczliwy krzyk Tovy rozdzierał serce.

Spojrzał na zegarek.

A, to już tak późno? Wpół do ósmej to pora, gdy bez specjalnych skrupułów można telefonować do ludzi. W każdym razie do kogoś takiego jak Vinnie i Rikard.

Telefon przyjęła Vinnie i niestety sprawiała wrażenie zaspanej. No, ale trudno.

– Cześć, Vinnie. Tu Nataniel. Przepraszam cię, ale chciałem zapytać o coś Tovę.

– Tovę? Nie ma jej w domu. Przedwczoraj pojechała da Oslo. Powiedziała, że chce odwiedzić jakiegoś przyjaciela, a ja nie mogłam jej tego zabronić. Ma przecież tak niewielu przyjaciół. A poza tym jest dorosła. Skończyła dwadzieścia lat i może robić, co chce.

Te wyjaśnienia Nataniela nie uspokoiły. O ile wiedział, Tova żadnych przyjaciół nie miała, a już na pewno nie w Oslo.

– Wiesz, Natanielu – mówiła dalej Vinnie. – Chciałam ci bardzo podziękować za wszystko, co robisz dla naszej córki. Jesteśmy ci naprawdę wdzięczni. Godziny, które spędza z tobą, należą do najpiękniejszych w jej życiu.

Mruknął w odpowiedzi jakąś konwencjonalną formułkę. Usłyszał jeszcze, że Vinnie mówi:

– Powiem jej, że dzwoniłeś.

Wtedy może już być za późno, pomyślał.

– Vinnie, czy ty wiesz, gdzie ona jest? Masz może adres tego przyjaciela? Widzisz, to dosyć ważna sprawa. Potrzebna mi jej pomoc.

Stawiał tym sposobem sprawy na głowie, ale cóż miał powiedzieć? Nie chciał tej dobrej, sympatycznej Vinnie informować o swoich obawach.

Dziwna to była osoba, ta kuzynka Tova…

Dla większości krewnych stanowiła zagadkę. Nawet dla Nataniela. Ukrywała swoje myśli tak starannie, że nikt dotychczas nie zdołał się dowiedzieć, jak bardzo jest obciążona.

Ponad sto pięćdziesiąt lat temu przodkowie Ludzi Lodu zdecydowali, że Wybrany, czyli Nataniel, powinien mieć kogoś do pomocy w walce z Tengelem Złym. W tym celu kolejne pokolenia zostały tak zaplanowane, by jednocześnie mogło się urodzić dwoje wybranych.

Było w tym wszystkim jednak pewne ale: otóż Tova raczej nie należała do wybranych. Tova była poważnie obciążona dziedzictwem zła.

Podlegała oczywiście pozytywnemu wpływowi swoich rodziców i pozostałych członków rodziny. I, oczywiście, od najmłodszych lat uświadamiano jej, jakie jest jej powołanie. Wszystko to miało, rzecz jasna, znaczenie dla kształtowania się osobowości dziewczyny. Z pewnością dzięki temu właśnie ujawniła się w niej pewna łagodność i wrażliwość. Zdolna była żywić współczucie dla tych, których lubiła, gotowa była ich wspierać, ponosić dla nich ofiary, zwłaszcza dla rodziców, Rikarda i Vinnie Brinków.

Ale, jak większość głęboka obciążonych, odznaczała się złośliwością. Jej osobowość miała też inne strony, których dziewczynka nigdy, ani w domu, ani w szkole, nie ujawniała. Tova była prawdziwą córą ciemności i lodu, bliską krewną Tengela Złego.

Jej podobieństwo do wiedźmy Hanny, która żyła w szesnastym wieku, okazało się ogromne. Obie przyniosły na świat fizyczne ułomności, wyglądały prawie tak samo: nieduże, kanciaste jak klocki, o krótkich, grubych nogach i brzydkich kształtach, głowa jakby naciśnięta na ramiona, prawie niewidoczna krótka szyja, sterczące, matowe włosy, rysy nieładne. Oczy małe, szeroki nos, twarz pokryta znamionami.

Vinnie wylała wiele łez nad losem swego jedynego dziecka, które pewnie dlatego kochała jeszcze mocniej. Strasznie się bała posłać Tovę do szkoły. Ale dziewczynka, w ogóle bardzo milcząca, nigdy nie mówiła o żadnych prześladowaniach ze strony innych dzieci. „Dobrze”- to była stała, zawsze obojętnym głosem udzielana odpowiedź na pytania Vinnie, jak jej tego czy innego dnia poszło w szkole.

Vinnie, a także nikt inny nie wiedział nie o tym, co właściwie Tova robiła z dziećmi, które nie chciały się z nią bawić, przezywały ją lub okazywały jej pogardę.

Ona jednak się mściła. Bez słów, ale w bardzo wymyślny sposób. Umiała rzucać uroki i zaklinać jak prawdziwa średniowieczna wiedźma. Tak jak choćby pierwszego dnia w szkole.

Tova chciała siedzieć przy oknie, w ostatniej ławce. Tymczasem to miejsce zajęła już inna dziewczynka. Tova przymknęła oczy, żeby się lepiej skoncentrować, i po chwili dziewczynka zawołała: „Proszę pani, tu przy oknie jest straszny przeciąg!”

Pani natychmiast podeszła, by sprawdzić. „Rzeczywiście, ciągnie od okna, nie możesz tu siedzieć. Ale… nie ma przecież innego wolnego miejsca…”

Wtedy Tova wstała i przymilnym głosem oświadczyła: „Ja mogę tam siedzieć, proszę pani. Mnie trochę zimna nie zaszkodzi”. Pani patrzyła na nią zakłopotana. „To bardzo miło z twojej strony, Tovo, że się poświęcasz dla koleżanki”.

Dziwne, ale na Tovę nigdy od okna nie wiało. A na dodatek miała stąd bardzo interesujący widok.

Szybko też wyrobiła sobie pogląd na nauczycieli. Wychowawczyni klasy była miła, ale naiwna, niewiele wiedziała o psychologii. Tova dawała jej spokój. Natomiast kierownik szkoły, który na widok dziewczynki skrzywił się z obrzydzeniem i mruknął pod nosem: „O, mój Boże”, dostał paskudnych pryszczy na twarzy, które za nic nie chciały zniknąć. Pewnego razu, kiedy wyglądał szczególnie brzydko, Tova mijając go na szkolnym dziedzińcu mruknęła: „O, mój Boże”. W jej głosie mieszały się odraza i współczucie. Nieszczęsny człowiek zarumienił się po korzonki włosów.

Nauczycielka prac ręcznych również popadła w niełaskę. Miała ona nieostrożność wykrzyknąć na widok Tovy: „O, jakież to biedne dziecko”. Tova zemściła się w ten sposób, że kiedyś mimochodem dotknęła włosów nauczycielki i nieszczęsna kobieta po pewnym czasie zaczęła łysieć. Coraz bardziej i bardziej powiększały się czerwone, błyszczące placki na skórze głowy. „O, jakaś ty biedna” wzdychali koledzy nauczyciele. Tova chichotała szyderczo.

Na głupich i złośliwych uczniach mściła się wyjątkowo perfidnie. W szkole notowano bardzo wiele nieobecności z powodu chorób, zdarzało się wiele złamań rąk i nóg oraz mnóstwo groźnych dla życia wypadków i wśród uczniów, i wśród nauczycieli. Za wszystkim kryły się zaklęcia i magiczne formułki Tovy. Ale któż mógłby się czegoś takiego domyślać?

Tova miała w życiu jedno wielkie, tajemne marzenie, chciała mianowicie służyć Tengelowi Złemu. Wciąż jednak nie zdobyła się na odwagę, żeby nawiązać z nim kontakt. Powstrzymywał ją szacunek dla rodziny. Dla rodziców przede wszystkim, lecz także dla pozostałych krewnych.

Wszyscy byli zatem pewni, że Tova stoi po stronie Nataniela i pragnie wyłącznie dobra Ludzi Lodu. Że będzie oddaną, godną zaufania pomocnicą Nataniela.

Dzieci, jak wiadomo, szybko rosną. Tova stała się nastolatką i wkrótce ukończyła szkołę. Kilkakrotnie zdążyła też poznać piekący ból nie odwzajemnionej miłości. Właśnie wtedy zaczęła się mścić na dziewczętach, które miały powodzenie. Na chłopcach zresztą także, jeśli byli wobec niej złośliwi.

Wciąż jednak nikt nie zdołał jej przejrzeć.

Wkrótce na jej drodze stanął Olav Nilsen, wielkomiejski łazęga i nierób, dla którego Tova straciła i serce, i rozsądek. Olav rozmawiał z nią, nazywał ją klawą kumpelką, kiedy dawała mu pieniądze, a potem pomagała wydostać się z więzienia. Dlatego tak straszliwie ją zabolało, kiedy powiedział, że jest strachem na wróble, karłowatą wiedźmą o najpaskudniejszej gębie świata, i kazał się wynosić do diabła.

Nie była w stanie opanować się nawet na tyle, by się na nim zemścić. Tova czuła się boleśnie zraniona.

To jednak już miniona historia, została zresztą dokładnie opowiedziana w tej części „Sagi o Ludziach Lodu”, która nosi tytuł „Nieme głosy”.

Przez całą jesień Tova i Nataniel współpracowali tak, jak się umówili w górach Valdres, starali się wspierać jedno drugie nawzajem, jeśli odkrywali w sobie jakieś słabości, i wyznaczali sobie trudne zadania.

To znaczy Nataniel tak myślał, przynajmniej na początku. W miarę upływu czasu jednak narastało w nim podejrzenie, że Tova wcale nie ma zamiaru współpracować. Że się tylko z nim bawi.

Kiedy stwierdził, jak ciężko ta nieszczęsna dziewczyna jest obciążona dziedzictwem zła, uświadomił sobie, że może być bardzo, ale to bardzo niebezpieczna. Przez cały czas igrała sobie z nim, żądając, by podejmował najbardziej zwariowane próby. Wiele trudu kosztowało go szukanie sposobu, jak wyjść cało z niebywałych awantur, w które go wplątywała, jak przeciwstawiać się jej nieobliczalnym poleceniom i złośliwej podstępności. I wciąż starał się przekazać jej choć trochę własnej woli walki ze złem. Był łagodny, mówił o potrzebie czynienia dobra, co nie zawsze stanowiło wdzięczne zadanie. Łatwo popaść w mentorski ton, a Tova była zdecydowanie niepodatna na wszelkie kazania i pouczenia.

To właśnie wtedy zabroniła mu napisać artykuł do gazet na temat niebezpieczeństwa, jakie przeczuwał. Przekonała go, że powinien raczej napisać o tak licznych w kraju pracujących w milczeniu, nie znanych nikomu ludziach, którzy opiekują się swymi starymi rodzicami i teściami, a którym władze nie pomagają w żaden sposób, którzy nigdy nie mają dla siebie jednej wolnej godziny. Rzeczywiście, temat godzien podjęcia, pomyślał Nataniel, i przy pomocy Tovy, nieustannie przez nią wspierany, napisał bardzo ostry artykuł, z którego był wyjątkowo zadowolony.

Na szczęście, zanim wysłał tekst do redakcji, przeczytał jeszcze raz wszystko od początku i wtedy uświadomił sobie, co się stało.

Przebiegła złośliwość Tovy dała o sobie znać także tutaj. Gdyby ten artykuł ukazał się w prasie, Nataniel zraniłby śmiertelnie wszystkich pacjentów wymagających stałej opieki. Zostali bowiem przedstawieni jako okrutni egoiści, stawiający nieustanne wymagania swoim bliskim, jako krwiopijcy wysysający ostatnie siły ze swoich pokornych opiekunów.

Dopiero wtedy też Nataniel zorientował się, że taką właśnie wymowę tekst zawdzięcza zakamuflowanym, ale dosadnym sformułowaniom Tovy. Nataniel nawarzyłby sobie niezłego piwa, gdyby to wszystko ukazało się w druku.

Podarł więc artykuł ma drobne kawałki. Uznał, że z wychowaniem Tovy sam sobie nie poradzi. Poszedł zatem do Benedikte i poprosił ją o nawiązanie kontaktu z Gandem.

Benedikte skończyła już osiemdziesiąt siedem lat, ale umysł miała sprawny i jasny jak dawniej.

– Dlaczego sam go nie wezwiesz? – zapytała Nataniela.

– Ja? Przecież ja nie mogę czegoś takiego zrobić?

– Kochany Natanielu – westchnęła Benedikte zmartwiona. – Twoją słabą stroną jest to, że brak ci pewności siebie i jesteś za bardzo powściągliwy, zbyt nieśmiały. Dlaczego nigdy nie próbowałeś wezwać naszych przodków? Albo Ganda czy Imrego?

– Nie wiem. Ja myślałem…

– A właściwie to czy ty zdajesz sobie sprawę, jaką posiadasz siłę?

– Nie, szczerze mówiąc, nie wiem. Mam to chyba po mamie. Ona powiada, że nie powinniśmy się specjalnie afiszować naszymi możliwościami.

– No tak, Christa musi uważać i zachowywać się ostrożnie ze względu na Abla. Ale ty… Nic dziwnego, że Tova kręci tobą jak chce i bawi się twoim kosztem. Ach, naprawdę nie mogę pojąć, dlaczego każdy ze szczególnie wybranych musi być taki sympatyczny i niemal przeprasza, że żyje! Z Tarjeim było tak samo. Z pewnością pamiętasz, że przed tobą Tarjei był tym specjalnym pośród wybranych. On zresztą nie zdążył przeciwstawić się złu właśnie dlatego, że nawet nie odkrył w sobie tej szczególnej siły, jaką został obdarzony. To się nie może powtórzyć w twoim przypadku, Natanielu. Nie wolno do tego dopuścić!

– Czy twoim zdaniem nie jest ważne zachowanie, że tak powiem, czystości serca, żeby skuteczniej przeciwstawić się Tengelowi Złemu?

– Owszem, owszem, to jest ważne, ale może nie w tym stopniu. Teraz jednak zapomnisz o swojej nieśmiałości i zdobędziesz się na odwagę przywołania Ganda! Albo jeszcze lepiej: przywołasz przodków Ludzi Lodu. Zacznij od Linde-Lou, on się dotychczas specjalnie nie przemęczał jako twój opiekun.

– Czy Tova mogłaby mi towarzyszyć?

Benedikte zastanawiała się przez chwilę.

– Tak, myślę, że tak. Może nawet da jej to trochę do myślenia, spotkanie z prastarymi dobrymi siłami Ludzi Lodu mogłoby ją skłonić do opamiętania. Ale strzeż się! Ona jedną nogą, jeśli nie obiema, stoi po przeciwnej stronie!

– Dobrze, spróbuję to zrobić. Tylko gdzie? I kiedy?

– Poczekaj no… na dworze nie jest jeszcze specjalnie zimno… Ubierzcie się dobrze i idźcie na cmentarz, tam na pewno ich spotkacie! Jutro wieczorem, kiedy na cmentarzu nikogo już nie będzie.

– Poszłabyś z nami, Benedikte?

– Ja? Nie, ja jestem już za stara na takie wycieczki w jesienne wieczory.

– Ale Linde-Lou nie zastał przecież pochowany na naszym cmentarzu.

– Linde-Lou z pewnością cię znajdzie. Myślę, że on już od dawna z niecierpliwością czeka na wezwanie. I wiesz co…

– Tak? – Nataniel czekał zaciekawiony.

– Myślę o tym artykule, o którym mi opowiadałeś… Pomysł nie był wcale taki głupi. Napisz to od nowa, ale przedstaw swoje poglądy, a nie Tovy! Samotni opiekunowie chorych i starych w całym kraju potrzebują trochę wsparcia. Tylko sformułuj to tak, żeby nie ranić pacjentów, na pewno to potrafisz!

Nataniel zastanawiał się przez chwilę nad propozycją.

– Mam wszystkie notatki – powiedział w końcu. – Zrobię, jak radzisz. Naprawdę trzeba, żeby ktoś trochę potrząsnął władzami, nie robią przecież nic, żeby pomóc tym ofiarnym ludziom, przerzucają na ich barki obowiązki, które spoczywają na gminach. Napiszę artykuł, który dopiecze do żywego wszystkim, którzy na to zasłużyli!

– Znakomicie! A zatem jutra wieczorem idziesz na cmentarz? Bogu dzięki, że znowu coś się zacznie dziać! Od tak dawna już na wszystkich frontach panuje nieznośny spokój. Dzwonię do Tovy.

Tova była bardzo poruszona tym, że ma spotkać na cmentarzu duchy przodków.

– Pomyśleć, ile kawałów można by z nimi zrobić! – wykrzykiwała zachwycona.

– Tylko spróbuj! – upominał ją Nataniel i czuł się znowu jak zrzędliwy mentor. Dlaczego to właśnie on musiał nieustannie powtarzać te wszystkie nudne uwagi?

Znaleźli się na miejscu, gdy wczesny jesienny zmierzch zapadł nad kościołem otoczonym czarnymi, pozbawionymi już liści drzewami. Tova, która sięgała Natanielowi ledwie do pasa, mruczała przejęta:

– Czy obciążeni też leżą na tym cmentarzu? Na przykład Ulvar, on tu chyba został pochowany?

– Jego raczej nie uda ci się przywołać – odparł Nataniel. – A teraz bądź tak dobra i milcz! Pozwól mi wezwać przodków. Naprawdę nie wiem, jakie ty masz z nimi stosunki.

– Jak najgorsze, mam nadzieję.

Miał ochotę zawołać: „Tova, czy naprawdę zawsze musisz być taka okropna?”, ale zrezygnował.

Człowiek może się czasem zirytować sam na siebie. Nataniel wiedział przecież, że nikt nie wymaga od niego takiej skromności w życiu, jaką się odznaczał, w każdym razie nie potrzebował zachowywać się tak jak Shira, która musiała przejść przez bardzo trudne próby. Nataniel mógł sobie pozwolić na to i owo. Powinien na przykład umieć okazywać gniew i niezadowolenie ludziom, którzy chcieliby stanąć mu na drodze i przeszkodzić w jego przyszłej walce. Jak dotąd jednak na nic takiego się nie zdobył. Było w jego charakterze coś łagodnego, jakaś serdeczność, która powstrzymywała go przed ostrymi reakcjami.

Pod tym względem bardzo przypominał Tarjeia. No i Tarjei został zamordowany przez zwolennika Tengela Złego, przez Kolgrima.

Natanielowi nie wolno było o tym zapominać. I wciąż musiał się mieć na baczności, by owa łagodność w jego charakterze nie spłatała mu nieprzyjemnego figla.

Zatrzymali się w pobliżu grobu Tengela Dobrego i Silje. Nataniel odczuwał, że to bardzo uroczysta chwila, gdy mówił cicho:

– Linde-Lou, bardzo bym chciał cię teraz spotkać. A jeśli któreś z was, naszych przodków, życzyłoby sobie zobaczyć Tovę i mnie, to dla nas obojga byłby to wielki zaszczyt.

Wokół kościoła panowała zupełna cisza. Nawet najmniejszy podmuch wiatru nie poruszał gałęziami drzew.

Tova szturchnęła Nataniela w bok.

– I poproś też Imrego – szepnęła.

– Tova prosi też o spotkanie z Imrem, jeśli on może nas usłyszeć. Wiem, że to dosyć trudne, bo Imrego zastąpił Gand, należący do żywych, a poza tym my nie wiemy nawet, czy Imre jeszcze żyje…

Potem czekali w milczeniu. Groby znajdowały się tam, gdzie były od setek lat. Miejsce pochówku Ludzi Lodu nigdy nie zostało zniszczone.

– Nie zdołamy ich przywołać – powiedziała po chwili Tova. – Nie przyjdą. To dlatego, że ja tu jestem. Nie chcą mnie widzieć. Oni też tego nie chcą. Nawet oni…

– Przestań się nad sobą użalać! – syknął Nataniel. – Może jednak powinniśmy sprowadzić Benedikte?

– Machnij ręką na wszystko! – burknęła Tova. – Zresztą dlaczego miałabym spotykać tych umarlaków, którzy się już pewnie dawno rozsypali w proch? Dotychczas radziłam sobie bez nich, to i teraz się obejdzie. Niech sobie tkwią w tych swoich grobach. Do niczego ich nie potrzebuję. Ulvar! – wrzasnęła nieoczekiwanie. – Słyszysz mnie? Może ty byś przyszedł zamiast…

Nataniel zakrył jej usta dłonią, więc reszta zdania zamieniła się w niezrozumiały, zdławiony bełkot.

– Oszalałaś? Chcesz wszystko zaprzepaścić? – syknął znowu i puścił ją wolno. – Nie powinienem był cię ze sobą zabierać. Ty nie masz dobrze w głowie!

Nagle Tova zamarła.

– Nataniel…

A więc przyszli! Przodkowie Ludzi Lodu wyłaniali się z nicości i wkrótce stanęli tuż przed nim i przed Tovą równie żywi jak każdy współczesny człowiek. Ulvara, oczywiście, wśród nich nie było, zresztą Nataniel wcale się go nie spodziewał. Nikt nie wiedział, gdzie się po śmierci podziewają obciążeni dziedzictwem zła, ale żadne z nich nigdy nie ukazało się żyjącym członkom rodu.

– Linde-Lou – powiedział Nataniel z promiennym uśmiechem do młodego, jasnowłosego chłopca o ciepłym spojrzeniu. – Dziękuję, że przyszedłeś!

– Długo czekaliśmy na waszą prośbę o pomoc – powiedział Linde-Lou niemal onieśmielony z przejęcia.

– Czekaliście? – zapytała Tova agresywnie. – Na moją prośbę też czekaliście?

– Oczywiście!

– O, na pewno nie! – odparła opryskliwie. Nigdy by nie uwierzyła w to, że ktoś może okazywać jej zainteresowanie. Zwróciła się do tego, który musiał być chyba najstarszym w gronie przybyłych. – Ty jesteś, oczywiście, Tengelem Dobrym – rzekła z ironią i złośliwym naciskiem na ostatnie słowo.

– Tak, to ja – potwierdził spokojnym głosem patriarcha.- Na spotkanie z wami przybyliśmy jako grupa wybranych. Proszę bardzo, to jest Sol… a to Dida… Heike… Wędrowiec… Ulvhedin… Shira i Mar. No i Linde-Lou, najbliższy pomocnik Nataniela.

– A… mój? – zapytała Tova wciąż tym zaczepnym tonem, gotowa do obrony.

– Gand przyjdzie niedługo. On po prostu potrzebuje nieco więcej czasu.

– A Imre się nie zjawi?

– Nie. Imre się wycofał. Przynajmniej na jakiś czas. Ale kiedy nadejdzie decydująca chwila, wróci i będzie cię wspierał.

– Phi! Ten stary dziad? On był już przecież dorosły, kiedy urodziła się Christa, w tysiąc dziewięćset dziesiątym roku!

Spoglądali na nią ze smutkiem, ale łagodnie. Żadne nie wypowiedziało ani słowa. Tova rozpaczliwie starała się zachować swą wyzywającą postawę, zorientowała się jednak, że siła płynąca od przybyłych obezwładnia ją w jakiś sposób. Och, nie! myślała ze złością. Nie wyobrażajcie sobie, że przejdę na waszą stronę tylko pod wpływem tych waszych czarujących spojrzeń! To się wam ze mną nie uda!

Nikt nie wie, co tkwi w mojej duszy, myślała dalej z uporem. Nikt się nawet nie domyśla, co zamierzam uczynić, gdy nadejdzie rozstrzygający moment. Nikt nie wie, komu ja służę!

Kiedy jednak spojrzała na ich skupione twarze, musiała spuścić wzrok.

Głos zabrał Heike, ów przystojny mężczyzna o groteskowej, brzydkiej, ale niezwykle mimo to pociągającej twarzy:

– Dobrze rozumiemy wasze kłopoty. A ty, Tovo, powinnaś wiedzieć, że i Ulvhedin, i ja także musieliśmy stoczyć tę sam walkę, którą teraz ty prowadzisz. Zło kusi, jest dużo bardziej ekscytujące niż dobro. My jednak wybraliśmy trudne dobro i żaden z nas nigdy tego nie żałował.

Tova się nie odezwała, lecz Nataniel mógł sobie wyobrazić, co myśli.

– Ja chyba należałem do najstraszniejszych – wtrącił Ulvhedin. – Do dzisiejszego dnia nie pojmuję, jak Villemo, Elisa i tamci wszyscy zdołali przeciągnąć mnie na właściwą stronę. Byłem niczym dzika bestia. To chyba miłość w końcu mnie odmieniła. Miłość Elisy. Ja ciebie rozumiem bardzo dobrze, Tovo. Możemy jedynie mieć nadzieję, że ty także spotkasz pewnego dnia miłość. I że stanie się to wkrótce!

– Łatwo ci mówić! – wybuchnęła. – Ty jesteś mężczyzną, a mężczyzna może wyglądać jak chce, dziewczyny i tak na niego polecą. Ale czy ktoś kiedy słyszał, że jakiś chłopak zakochał się w kompletnie beznadziejnej dziewczynie? Jak myślicie, jakie życie miała Hanna? Nie wmawiajcie mi tylko, że chłopy nie kierują się wyglądem dziewczyn, bo i tak w to nie uwierzę. Już zresztą sama doświadczyłam, jak to jest naprawdę!

– No dobrze, już dobrze – uśmiechnął się Heike. – Przyznaję, że twoja walka jest podwójnie trudna. Ale czy naprawdę nigdy nie pomyślałaś, że łagodny i dobry charakter odwraca uwagę ludzi od wyglądu zewnętrznego?

– Akurat! – prychnęła Tova. – A zresztą ja mam w nosie mój wygląd zewnętrzny. Chcę być jedynie silna i wytrwała! To jest najważniejsze dla…

Nieoczekiwanie cmentarz rozjaśniło delikatne światło. Duchy przodków usunęły się nieco na bok i pozdrawiały nieziemsko pięknego młodego mężczyznę o rudych, kręconych włosach z głębokimi ciemniejszymi refleksami i o postawie, która zdradzała wielką niezależność.

Tova poczuła, że jej serce ściska nieznośny ból.

Gand uśmiechnął się do niej.

– Zadowolisz się moją obecnością w zastępstwie Imrego?

Musiała kilkakrotnie przełknąć ślinę, by się opanować:

– Więc to ty? – powiedziała w końcu ze złością. – To ty masz mnie „ochraniać”? No cóż, w takim razie czeka cię niełatwe zadanie!

– Moglibyśmy się chyba zaprzyjaźnić – rzekł spokojnie, pełen życzliwości uśmiech nie schodził z jego twarzy.

– Nigdy do tego nie dojdzie! – krzyknęła. Nie była już w stanie dłużej ustać w miejscu. Odwróciła się na pięcie i pognała w stronę bramy cmentarza tak szybko, jak jej krótkie nogi na to pozwalały, a łzy spływały jej strumieniami po policzkach.

– Ten gówniarz – szlochała. – Co on sobie wyobraża! Myśli, że jest ważny, bo się uśmiecha i mówi słodkim głosem. Niech mu się nie wydaje, że mnie pokona! A jeżeli sądzi, że padnę przed nim na kolana, to będzie musiał zmienić zdanie. Ja chcę mieć do czynienia z mężczyzną, który potrafi rozszarpać i moje ciało, i duszę, chcę kogoś, kto przeraża i dominuje, kto dręczy…

Problem polegał na tym, że Gand właściwie wszystkie te wymagania spełniał, nikt bowiem nie wątpił w jego niezwykły, wprost rzucający na kolana autorytet.

– Cholera! – wykrzykiwała Tova przez łzy. – Cholera, cholera! Nataniela też nie chcę więcej widzieć. Bo teraz on z pewnością będzie się jeszcze bardziej starał naprowadzić mnie na wąskie ścieżki cnoty. Teraz, kiedy wie, że stoją za nim te wszystkie stare zrzędy. Ale poczekaj no, zobaczysz, jak się zawiedziesz! Teraz mała Tova będzie stawiać opór. I wszyscy się dowiecie, jakiego ona ma sojusznika!

Nataniel został na cmentarzu w otoczeniu swoich przodków. Po zniknięciu Tovy westchnął głęboko.

– Rozumiem twój dylemat – powiedział Tengel Dobry. – Ale nie wolno ci się poddawać. Ta mała może być groźnym przeciwnikiem, jeśli dostanie się pod wpływy Tengela Złego. Myślę jednak, że on jeszcze nie odkrył jej istnienia.

– Staraj się trzymać ją w szachu – doradzała Sol. – Wiesz przecież, że nadejdzie taki czas, kiedy oboje będziecie musieli stoczyć nieludzką walkę.

– A kiedy ten czas nadejdzie? – zapytał Nataniel.

– Gand prosił, byśmy cierpliwie czekali.

– Zawiadomię was – obiecał Gand.

– Ty także potrzebujesz czasu, Natanielu – wtrącił Ulvhedin nieśmiało. – Musisz mieć więcej siły, więcej pewności siebie. Jesteś zbyt wrażliwy.

– Wiem o tym – potwierdził Nataniel. – Właściwie nigdy nie wypróbowałem tak naprawdę swoich możliwości. Tydzień spędzony w grobowcu nie jest jeszcze dostatecznym dowodem siły charakteru.

– Rzeczywiście, to niezbyt przekonujący dowód – przyznała Dida. – Po prostu upewniłeś się, że możesz przetrwać trudną sytuację i nie wpaść w panikę. Masz wystarczająco dużo współczucia dla słabych i cierpiących dusz, ale wiele ci jeszcze brak.

Nataniel zastanawiał się przez chwilę.

– Mój przyjaciel i krewny, Rikard, prosił mnie, bym podjął się pewnego zadania na zachodzie kraju. On, jak wiecie, jest policjantem i ojcem Tovy. Czy uważacie, że powinienem spełnić jego życzenie?

– Dlaczego nie? – powiedział Tengel Dobry. – Dobre jest wszystko, co pomoże ci się zahartować. I zabierz ze sobą Tovę. Nie chciałbym, żebyś akurat teraz tracił ją z oczu na dłużej.

To ostatnie polecenie specjalnie Nataniela nie ucieszyło, miał bowiem nieco inne plany, ale posłusznie skinął głową.

– Dobrze, Tova pojedzie ze mną.

– Znakomicie! – pochwalił Tengel Dobry. – A kiedy czas rozstrzygającej walki nadejdzie, zostaniesz powiadomiony, jak obiecaliśmy.

Po tych słowach postaci przodków jak gdyby zbladły, powoli zaczęły tracić kontury, rozmazywać się i zanim Nataniel zdążył podziękować za spotkanie, zniknęły. Został na cmentarzu sam.

Wkrótce potem zabrał Tovę i wyjechał na Zachodnie Wybrzeże. Wszystko to jednak działo się przed tą nocą, kiedy obudził się ze snu pełnego krążących wokół niego smutnych twarzy, snu, w którym słyszał rozpaczliwy krzyk Tovy.

Przedtem jeszcze musieli oboje przeżyć straszliwe wydarzenia związane ze „Stellą”.

Загрузка...