ROZDZIAŁ XI

Jonathanowi naprawdę potrzeba było tyle cierpliwości, na ile tylko mógł się zdobyć. Siedział bez ruchu w swoim fotelu w kącie, a w pokoju słychać było tylko cichy głos doktora i od czasu do czasu odpowiedzi Nataniela.

Z małej sypialni, w której leżała Tova, nie dochodził żaden dźwięk.

Kusiło go, by tam pójść i zobaczyć, czy kuzynka jeszcze żyje. Ruch zakłóciłby jednak spokój doktora i Nataniela, a poza tym Tova z pewnością żyła. W tym dziwnym stanie mogła trwać długo. Może nawet całe lata…

Znaleźli się w okropnie skomplikowanej sytuacji. Lada moment trzeba będzie powiedzieć Vinnie i Rikardowi, co się stało z ich jedynym dzieckiem. Jak się na to zdobędą, Jonathan nie miał pojęcia. Jak można opowiedzieć o czymś takim?

Znowu wsłuchiwał się w cichy, szemrzący głos. Nie zdawał sobie sprawy z tego, ile czasu już minęło, widział natomiast, że na czole doktora perli się pot.

– Czy ciągle niczego nie dostrzegasz? – powtarzał raz za razem doktor głosem zdradzającym zmęczenie.

– Nic oprócz śnieżnej zawieruchy na ogromnych przestrzeniach. Widzę to już od dłuższego czasu – odparł Nataniel niewyraźnie. Znajdował się w stanie całkowitego odprężenia.

– Tak, no to w takim razie dotarliśmy nareszcie do Syberii i już to samo w sobie jest ogromnym osiągnięciem – powiedział doktor. – Spróbujemy jeszcze raz odszukać miejsce pobytu tego niewielkiego plemienia, które później przybrało nazwę Ludzie Lodu, a niektórzy z nich nazywali się Taran-gai. Czy tak się sprawy miały?

– Tak.

– Datę określiliśmy na dzień pierwszy marca roku tysiąc osiemdziesiątego. Godzina dwunasta w południe. Poszukajmy nieco dalej na północ.

Cóż za beznadziejne przedsięwzięcie, pomyślał Jonathan. Czy oni naprawdę wierzą, że w ten sposób zdołają odnaleźć rodziców Tengela Złego?

I właśnie w tej chwili rozległ się cichy, ale pełen napięcia okrzyk Nataniela:

– Zaczekaj!

– Widzisz coś?

– Coś się porusza w śnieżnej kurzawie.

Doktor i Jonathan czekali wstrzymując dech.

Po bardzo długiej pauzie doszedł do nich szept Nataniela:

– Jakaś… karawana?

– W śnieżycy? To dosyć dziwne.

– Nie, oni nie idą. Karawana czeka spokojnie w jakimś obozie. Nie, to nie obóz, to niewielka osada. Wielbłądy powiązane w stajni. Przy nich jaki. Karawana nie może iść dalej z powodu złej pogody.

– Widzisz jakichś ludzi?

– Nie. Tylko niskie, prymitywne domy.

– Wejdź do najwyższego budynku, jaki zobaczysz. Widzisz gdzieś taki?

– Mmm… tak. Widzę.

– No to wejdź! To znaczy niech wejdą tam twoje myśli, bo przecież nie masz ciała. Inkarnacja się nie dokonała… dysponujesz jedynie siłą psychiczną.

Doktor Sorensen zwrócił się na moment do Jonathana z twarzą mokrą od potu.

– Jakie to wszystko niewiarygodne – szepnął. – Proszę tylko pomyśleć, udało się! Zdołaliśmy tego dokonać!

– Och! – jęknął Nataniel. – Wizja zniknęła.

– To moja wina – usprawiedliwiał się doktor. – Nie mogę się rozpraszać ani na chwilkę. Ale bardzo się cieszę, że mój udział ma takie znaczenie.

– Oczywiście, że ma – rzekł Nataniel siadając. – Jest pan niezwykle utalentowany, jeśli chodzi o te sprawy. Ale to bardzo wyczerpujące.

– Okropnie! – zgodził się doktor. – Zarówno dla pacjenta, jak i dla doktora.

– Tak. Oj, zobacz, Jonathan, w miejscu, gdzie leżałem, kanapa jest mokra od potu. Co Lisbeth na to powie?

– Nie martw się, to wyschnie – odparł Jonathan, patrząc na kompletnie mokrą koszulę Nataniela. – Ale ty musisz położyć się na suchym kocu, jeśli zamierzacie kontynuować poszukiwania.

– Oczywiście, że zamierzamy – odpowiedział Nataniel. – Musimy tylko chwilkę odpocząć.

– Zrobię kawy – ofiarował się Jonathan.

– Znakomicie – mruknął Sorensen.

Kiedy kawa została wypita, przystąpili do dalszej części eksperymentu. Nie mieli już teraz żadnych problemów z trafieniem do epoki i miejsca, w którym przerwali. Bardzo szybko myśli Nataniela powróciły do małej azjatyckiej wioski.

– Teraz musisz znaleźć się w domu – rzekł Sorensen.

Nataniel leżał z zamkniętymi oczyma. Bardzo długo nie mówił nic.

– Jestem już po drugiej stronie drzwi – oznajmił w końcu.

– Co widzisz?

– Coś jakby gospoda czy karczma, chociaż tutaj to się pewnie nazywa zupełnie inaczej. Siedzą tu wędrowni kupcy. Wyłącznie mężczyźni. Mongołowie i przedstawiciele innych wschodnioazjatyckich ludów. Różnych. Chyba nie mam tu nic do roboty.

– To co zamierzasz począć?

– Spróbujmy przesunąć się w czasie o pięć lat naprzód.

– Do tysiąc osiemdziesiątego piątego?

– Tak. I żeby to był ten sam dzień i ta sama godzina. Musimy odnaleźć Ludzi Lodu, a raczej rodziców Tengela Złego.

– Miejsce też ma być to samo?

– Nie, to bez sensu. Bardziej na… Tak, wydaje mi się, że karawana idzie na północny zachód. Zaczekaj, postaram się w myślach śledzić przez jakiś czas ich drogę. Wydaje mi się to ważne, choć nie wiem jeszcze, dlaczego.

Cisza zaległa w pokoju, a myśli Nataniela błądziły gdzieś w przepastnej dali. Jonathan spojrzał na zegarek i przeraził się, widząc, ile czasu już upłynęło.

– O – szepnął w końcu Nataniel. – Dotarłem do takiego punktu… Karawana podzieliła się tu na kilka mniejszych grup. Myślę, że się zbliżam do… Doktorze Sorensen, proszę teraz odszukać miejsce, w którym mieszkają Ludzie Lodu! Natychmiast!

– Spróbujemy wspólnie – obiecał doktor.

Ponownie rozległo się jego ciche mamrotanie i odpowiedzi Nataniela, który po kilku minutach wydał z siebie przeciągły jęk.

– Widzę je! Widzę!

– Co takiego?

– Widzę słupy totemowe z powiewającymi na wietrze długimi rzemieniami! A na samej górze rogi jaków! Tak, to skupisko przypominających namioty szałasów. One się nazywają jurty, prawda? Stoją w głębokim śniegu. Ale burzy śnieżnej już nie ma, w tym miejscu nie. Pogoda jest ładna, bardzo zimno. – Skulił się na posłaniu. – Okropnie marznę.

– To wejdź do jurty! Wybierz taką, która wydaje ci się ważna!

Nataniel zastanawiał się przez dłuższy czas. Mogli niemal obserwować, jak wybiera pomiędzy pokrytymi skórą namiotami.

– Ta, z tamtej strony – rzekł w końcu. – Wchodzę tam!

Znowu musieli czekać dość długo. Nareszcie odezwał się jakby ze zdziwieniem w głosie:

– Przy palenisku siedzą dwie kobiety. Przygotowują jedzenie. Kładą placki z ciasta na dużym kamieniu. Rozmawiają. Ja… rozumiem ich język!

– Raczej ich myśli. Ale mów dalej, o czym rozmawiają?

– Ma się wydarzyć coś bardzo ważnego. Przygotowują się do święta. Może do jakiegoś rytuału? Niedokładnie pojmuję, o co to chodzi. Teraz wejście do jurty zostało otwarte to znaczy ktoś odsunął skórę zawieszoną w wejściu. Weszła jeszcze jedna kobieta. Jest bardzo ładna na ten egzotyczny, mongolski sposób. Tamte dwie wstały i pospiesznie wyszły. One się jej boją!

– Czy ta trzecia kobieta jest młoda, czy stara?

– Stara nie, ale też i nie bardzo młoda. Powiedziałbym: dojrzała piękność. Teraz przykucnęła koło chlebów. Śpiewa nad nimi jakąś pieśń i wykonuje tajemnicze ruchy. Ja… myślę, że ona potrafi czarować. Śpiewa coś jakby psalm, ale nigdy czegoś podobnego nie słyszałem.

Nataniel umilkł.

– Co się dzieje? – zapytał po chwili Sorensen.

– Nic nowego. Ona wciąż siedzi i wciąż śpiewa ten jakiś psalm czy jak to nazwać. Twarz jej jaśnieje jakby w ekstazie. Bez wątpienia jest to szamanka tego plemienia, zna się na czarach i magicznych rytuałach.

Czekali. Brwi Nataniela poruszały się delikatnie, cała jego wrażliwa twarz wyrażała napięcie. Jaki on piękny, gdy tak leży, myślał Jonathan. Kiedy zniknęły powszednie troski i niepokoje, ujawniło się wszystko, co w nim najdoskonalsze. Nataniel żywił nieskończoną dobroć i miłość do wszelkich żyjących stworzeń. To była jego słabość. jak jednak można prosić człowieka, by był twardy i zimny dlatego, że będzie musiał zwyciężyć w śmiertelnej walce?

Nataniel zaczął znowu mówić, tym razem z wielkim ożywieniem.

– Do jurty wszedł jakiś mężczyzna! Ja… Ja go poznaję! to jeden z tych, którzy siedzieli w gospodzie. Jeden z karawany. On nie pochodzi z tego stepowego plemienia, do którego należą kobiety. To ktoś inny, rozpoznaję to po jego rysach. On jest… Japończykiem! Tak, o mój Boże, ten człowiek jest Japończykiem!

– Otóż to! – westchnął Jonathan. – Zatem mamy i Japończyków. Mów dalej!

– Oni uśmiechają się do siebie, ta kobieta i przybysz.

On jest młody, młodszy od niej. Ale nie za bardzo. I… Tak, myślę, że jest czarownikiem! Zna się na czarnej magii.

– Dlaczego tak myślisz? – zapytał Sorensen.

– On… Wykonuje jakieś rytualne gesty. On także. Ale niepodobne do tych, które ona… Ja myślę… Nie, ja to wiem: Mężczyzna przybył tutaj z karawaną ze wschodu. Z Japonii. Prawdopodobnie stamtąd uciekł, tak to odczuwam. Tak, i zna się na czarach. Złe duchy krążą w powietrzu!

– A zatem ów japoński czarownik związał się z szamanką stepowego plemienia?

– Na to wygląda. Teraz on coś mówi. Musi przebywać tu już jakiś czas, bo posługuje się jej językiem, chociaż dosyć nieporadnie.

– Rozumiesz, co mówi?

– Oczywiście! Wszystko dociera do mojego mózgu w postaci jasnych myśli. Wszystko rozumiem. On powiada… Dziś w nocy mają zamiar spłodzić dziecko. Mają temu towarzyszyć magiczne rytuały dwóch ludów! Dziecko poczęte… pod znakiem zła! Dziecko tak złe, że pewnego dnia będzie mogło przejąć władzę nad całym światem. Wybacz mi, ale nie chcę być obecny przy akcie poczęcia.

– Nie musisz. Chcesz zobaczyć coś jeszcze? Coś innego?

– Tak. Chciałbym się przenieść trzy lata w przód. Śledzić losy tych ludzi.

– Spróbujemy.

Po chwili udało im się nawiązać kontakt.

– Oni się przenieśli dalej – poinformował Nataniel sennym głosem. – To nomadowie. Znowu jestem w ich jurcie. Jest tam matka i… dziecko. Bardzo złe dziecko. Nie podoba mi się to! Cokolwiek tamci dwoje postanowili, wszystko im się udało. Udało im się spłodzić dziecko całkowicie pozbawione ludzkich uczuć. Nieszczęsny malec!

– Co się teraz dzieje?

– Wszedł ojciec, ten Japończyk. O Boże, on kopnął dziecko. Mały płacze. Biedny mały chłopczyk, jak można postępować w ten sposób?

– Jak wygląda to dziecko? – zapytał Jonathan, wtrącając się po raz pierwszy do rozmowy.

– Jest bardzo ładne, ale jakieś, powiedziałbym, lodowate. O Boże!

Nataniel sprawiał wrażenie wstrząśniętego.

– Co się stało? – spytał Sorensen.

– Ten chłopiec… który ma nie więcej niż dwa lata, chwycił nóż. Przebił nim gardło ojca. Uff, ile krwi! Matka krzyczy. Z ojca uchodzi życie.

– To chyba najlepsze, co się mogło stać – mruknął Jonathan. – A co się dzieje teraz?

– Ja… docierają do mnie myśli chłopca. Ma na imię Tan-ghil. On miałby ochotę zabić również matkę, z powodu tych krzyków, ale tymczasem zamierza ją oszczędzić. Uważa, że będzie jeszcze miał z niej pożytek. Pozwoli jej jeszcze przez jakiś czas żyć… Nie, nie chcę być tu już dłużej. Czuję wstręt do tych ludzi! Chcę zniknąć, zanim chłopiec odkryje moją obecność.

– Ale co się z nimi stanie? – spytał Jonathan.

– Widzę, że są przepędzani z miejsca na miejsce ze względu na czary. Wciąż wędrują na północny zachód. I nie chcę już widzieć nic więcej.

– Wizja zaraz zniknie – powiedział Sorensen. – Ale gdzie jest Tova?

– Tutaj nigdy jej nie było. To ślepy trop.

– I nie wiesz, gdzie ona może się teraz znajdować?

– Najpewniej w Japonii. Prawdopodobnie cofnęła się za bardzo w czasie. Śledziła życie ojca Tan-ghila w Japonii. Inaczej nie umiem sobie tego wytłumaczyć.

– Ale bitwa nad Dan-no-ura miała miejsce w roku tysiąc sto osiemdziesiątym piątym. Dokładnie sto lat po wydarzeniach, które ty oglądałeś.

– Tak. No i właśnie tego nie rozumiem. Pojęcia nie mam, co mogło ją łączyć z tą bitwą.

– Chciałbyś się tam dostać? Do Japonii?

– Tak by chyba było najlepiej.

– W takim razie oddychaj głęboko, bo znowu musisz do nas wrócić.

Nataniel rozpoczął zwyczajne już teraz dla niego przygotowania, by obudzić się w teraźniejszości. Wkrótce usiadł na kanapie spocony jak mysz.

– Muszę wziąć prysznic – mruknął.

Długo siedział na posłaniu.

– Przeczuwam, że tym sposobem nie spotkam Tovy. Bardzo trudno ją znaleźć, a te wszystkie wędrówki są niebywale męczące.

– Zgadzam się z tobą – westchnął doktor.

– Chodzi mi o to, że nawet jeśli dzięki szalonemu wysiłkowi ją odnajdę, to i tak nie będę mógł się z nią porozumieć. W tej jurcie też przecież byłem tylko myślami. Oni mnie nie dostrzegali. A jeśli mam pomóc Tovie, to muszę z nią nawiązać kontakt. Sama myśl nie wystarczy. Mam jednak inny pomysł.

– Jaki mianowicie?

– Telepatia. Przekazywanie myśli. Tova mogła przecież wezwać mnie we śnie. Doktorze Sorensen, gdybym się tak położył obok Tovy w tamtym pokoju i trzymał ją za rękę… Czy sądzi pan, że mógłbym wprawić się w taki trans, by móc dotrzeć do jej mózgu? Ja nie mówię o tej Tovie, która zaginęła gdzieś w mrocznej przeszłości, mówię o Tovie, która leży tu obok. Rozumie mnie pan?

Doktor zastanawiał się.

– Możemy, oczywiście, spróbować – rzekł w końcu. – Opanowałem dzisiaj tak wiele całkiem dla mnie nowych terenów, że wcale bym się nie zdziwił, gdyby naprawdę udało ci się ten kontakt nawiązać.

Dzisiaj, pomyślał Jonathan i wyjrzał przez okno. Widział tam gęstą ciemność. Nie miał odwagi spojrzeć na zegarek.

– Natanielu Gard – powiedział doktor Sorensen wzruszony. – Współpraca z panem to prawdziwa przyjemność! Proszę mi wierzyć, że nie ma w tym kraju nawet pięciu osób, które posiadałyby podobne zdolności!

– Rzeczywiście nie ma! A ta garstka, o której pan wspomina, to wszystko nasi krewni, członkowie Ludzi Lodu – rzekł Jonathan trzeźwo. – Nataniel, Tova, Benedikte, Christa… no i nie należy zapominać o Gandzie.

– I Ellen – dodał Nataniel. – Ona posiada wyjątkową zdolność, choć wcale jej to nie cieszy.

– Bardzo bym chciał ich wszystkich spotkać – mruknął Sorensen. – No, ale wracając do naszych spraw, mażemy zaczynać?

Nataniel był natychmiast gotów.

– Prysznic może poczekać. Na pewno i tym razem nieźle się spocę.

Przeszli na palcach do sypialni. Tova leżała jak przedtem. Wspólnymi siłami przesunęli ją bliżej ściany, po czym Nataniel położył się przy niej na plecach. Wziął kuzynkę za rękę, a doktor okrył ich oboje kołdrą.

– Muszę mieć umysł zupełnie wolny od wszelkich myśli – powiedział Nataniel. – Tak, bym mógł przyjąć ewentualne informacje od niej. Jeśli to w ogóle możliwe.

To samo pomyśleli dwaj jego towarzysze: Jeśli to w ogóle możliwe, żeby przyjąć jakąś informację od tej żywej, a jednak jakby umarłej istoty.

Tym razem wszystko trwa nieskończenie długo, myślał Jonathan, siedzący w swoim kącie. Zastanawiał się, czy nie powinien włączyć ogrzewania i zrobić czegoś do jedzenia, ale nie miał odwagi ruszyć ani ręką, ani nogą. Nie miał najmniejszego pojęcia, co dzieje się w umysłach Tovy i Nataniela. Wiedział jedynie, że on i doktor muszą zachować grobową ciszę. Nataniel nie mógł im obiecać, czy będzie, jak poprzednio, w stanie opowiadać, co dzieje się podczas próby. Uważał, że to się nie uda. Obiecał jednak, że jeśli nawiąże kontakt z Tovą, to da im znak ręką, która spoczywała na kołdrze.

Tymczasem jednak nic się nie działo.

A minęła już ponad godzina, od kiedy zaczął.

Jonathan czuł, że ciało mu drętwieje, chociaż fotel był miękki i wygodny.

Doktor Sorensen trzymał rękę na ramieniu Nataniela, jakby chciał wzmocnić kontakt.

Nagle zamarli.

Ręka Nataniela poruszyła się delikatnie. Dwa palce uniosły się jakby w słabiutkim pozdrowieniu, po czym znowu znieruchomiały.

Doktor i Jonathan wymienili spojrzenia. Napięcie stawało się trudne do zniesienia.

Nataniel odebrał jakieś sygnały.

Przez cały czas koncentrował się wyłącznie na duszy i umyśle Tovy, czy, ściślej biorąc, na jej myślach.

Przez pierwsze pół godziny wszystko było jak martwe, panowała dzwoniąca w uszach cisza niczym w przestrzeni kosmicznej.

Powoli intensyfikował koncentrację. Doprowadził ją do tego stopnia, że wszystko inne zniknęło z jego świadomości. Nawet Ellen, która przecież od dawna nie opuszczała jego myśli. Wszystko, absolutnie wszystko, kręciło się wokół Tovy.

No i nareszcie coś się pojawiło. Najpierw bardzo słaby sygnał z nieskończonej dali.

Na początek tylko tyle, potem jednak sygnały zaczęły się przybliżać, w parominutowych odstępach pojawiało się coś, co mogło przypominać słowa. Aż nareszcie, po nieznośnie długim czasie, zaczął coś pojmować. Cichuteńki, niewyraźny głos. Bezradny i zrozpaczony:

– Spieszyłam się… przez lądy i morza… z jednego stulecia do drugiego…

Zadem ta nie była Tova leżąca obok niego! To Tova z dalekiego, zatraconego kraju.

Oczywiście! Tamta Tova, która wzywała go we śnie, przybywała z bardzo daleka. Powinien był o tym pamiętać.

Daleki, słaby głos mówił dalej:

– Przebyłam daleką drogę w czasie i przestrzeni… ale może teraz mnie słyszysz? Tak daleko?

Głos był wysoki i brzmiał patetycznie, Nataniel odczuwał głębokie współczucie dla nieszczęsnej dziewczyny.

– Jestem w Japonii – wołała. – Już nie wrócę.

– Dlaczego nie wrócisz?

– Tengel Zły mnie tutaj zamknął. Weszłam na fałszywy trop. Moja inkarnacja…

– Tak? Co z twoją inkarnacją?

– Należała do japońskiej gałęzi rodu. Tengel Zły stąd pochodził. Wiedziałeś o tym?

– Do dzisiaj nie wiedziałem. Czy nadal jesteś w tamtym wcieleniu?

– Tak. I nie uwolnię się od tego. On chce mnie tu zatrzymać do czasu, aż będę mu potrzebna.

– Tak jak Erhinga Skogsruda. Czy znasz to swoje wcielenie?

– Owszem. Ma na imię Setsuko i jest damą na dworze małego cesarza. Ma umrzeć za cztery lata, a wtedy ja umrę razem z nią. Tengel Zły liczy się jednak z tym, że w ciągu tego czasu mogę mu być potrzebna. Wtedy przywróci mnie do teraźniejszości.

Zimny dreszcz przeniknął Nataniela.

– Czy w takim przypadku zachowasz życie?

– Tak przypuszczam. Natanielu, ja chcę do domu – rozległ się płaczliwy głosik Tovy.

– Czy wiesz, w jaki sposób Setsuko ma umrzeć?

– Nie, tylko, że będzie to za cztery lata.

– Jaki rok jest u ciebie teraz?

– Według naszej rachuby tysiąc sto osiemdziesiąty pierwszy. Sama ten rok wybrałam, bo wtedy żył Tengel Zły. Bardzo głupi wybór!

1181. Nataniel policzył szybko.

– Tova, w takim razie ja wiem, jak Setsuko umrze. W roku 1185 rozegra się wielka bitwa przy Dan-no-ura, która będzie końcem klanu Heike. Zginie cesarz i prawdopodobnie wszystkie damy dworu.

– Nataniel, ja nie chcę umierać!

– I wcale nie musisz. Chyba mam pomysł, co powinniśmy zrobić.

– Mów szybko!

– Nie będę mógł cię uratować, dopóki żyje Setsuko. Znajdujesz się we władzy Tengela Złego, a poza tym my nie możemy ingerować w życie człowieka, którego los już został postanowiony. Musimy zaczekać, aż Setsuko umrze, a w chwili jej śmierci ja spróbuję cię uwolnić.

– Och, jakie to straszne – żaliła się. – To przecież cztery lata. Nie mogę czekać tak długo. Tengel Zły wkrótce pojawi się na świecie, sam mi to powiedział, a wtedy ja będę musiała mu służyć.

– Chcesz tego? – zapytał.

– Nie, nie! – Tova zaniosła się szlochem.

– Bardzo dobrze. W takim razie słuchaj, co ci teraz powiem. Nie będziesz musiała czekać aż cztery lata. Ja zakłócę rytm czasu tak, by przenieść cię od razu w miejsce i wydarzenia związane z bitwą nad Dan-no-ura. Tam się spotkamy.

– Ale to przecież jeszcze cztery lata.

– Tak. Dla Setsuko. Ale nie dla ciebie. Kiedy ja się pojawię, ona będzie miała już za sobą te lata. Dzięki mojej ingerencji ty przeniesiesz się bezpośrednio w rok 1185, ponieważ moje myśli skieruję właśnie do tego dnia. „Do dwudziestego czwartego dnia w trzecim miesiącu przy Dan-no-ura w prowincji Nagat. Widzisz, my mamy teraz bardzo dokładne informacje na temat bitwy. Ja wiem nawet, gdzie na mapie leży Dan-no-ura, bo przejrzałem atlas. Znajduje się to mianowicie nad zatoką Shimono na samym dole największej wyspy Japonii Honshiu. To bardzo ciekawe odkrycia, zapewniam cię. Dan-no-ura nie została tam zaznaczona, ale w papierach, które mi pożyczono, znajduje się nazwa Shimonoseki.

– Och, Natanielu, nie chciałabym cię w to mieszać!

– Tylko działaj spokojnie, a wszystko będzie dobrze. W chwili śmierci Setsuko znajdę się tuż przy tobie.

Żałosny, daleki głos Tovy zdawał się wyrażać słabiutką nadzieję.

– Zrób, co tylko możesz! Muszę was jeszcze wszystkich zobaczyć!

– Przyjdę, Tovo! Zaufaj mi. A tymczasem żegnaj!

– Natanielu, nie opuszczaj mnie!

On jednak już uwolnił swoje myśli od jej spraw i przygotowywał się do powolnego powrotu do rzeczywistości.

Po chwili otworzył oczy i usiadł na posłaniu.

– Co się stało? – krzyknęli jednocześnie jego towarzysze.

Nataniel oszołomiony potrząsał głową i jak mógł najdokładniej powtórzył im całą rozmowę.

– I teraz, doktorze Sorensen, wkraczamy w nową fazę – oświadczył. – Zaczynamy kolejny eksperyment. Bo tym razem nie chcę podejmować walki jedynie pod postacią samej myśli. Tym razem muszę być sobą.

– Nie! – krzyknął Jonathan. – Nie wolno ci cofać się w przeszłość i ciałem, i duszą!

– Nie, oczywiście, że nie! Muszę się wcielić w kogoś innego. W jednego z tych, o których wspomina się w materiałach z ambasady. Pan, doktorze Sorensen, musi mi w tym pomóc.

– Ale coś takiego nie jest możliwe! Ja mogę jedynie pomóc ci odnaleźć twoje wcześniejsze inkarnacje. A przecież nad Dan-no-ura ciebie nie było. Nie, nie umiem ci pomóc.

– Cóż za głupstwa! Dzisiaj już wielokrotnie przekroczył pan granice swoich możliwości, prawda?

– Owszem.

– No więc właśnie! W takim razie wie pan, jak znakomicie obaj ze sobą współpracujemy. Tym razem chodzi jedynie o to, by wybrać właściwy czas i odpowiedniego człowieka, w którego mam się wcielić.

Jonathan i lekarz przyglądali mu się w milczeniu.

Загрузка...